Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Bryanka

Zamieszcza historie od: 18 maja 2011 - 15:50
Ostatnio: 25 marca 2024 - 14:41
O sobie:

Siedzę w UK. Trenuję konie i ludzi..

  • Historii na głównej: 35 z 53
  • Punktów za historie: 12615
  • Komentarzy: 4880
  • Punktów za komentarze: 42045
 
zarchiwizowany

#39320

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Stało się. Trafiłam na piekielną panią na obczyźnie. Pocieszające jest to, że pani nie jest moją rodaczką, a Angielką. Zresztą i tak pod koniec karma okazała się suką :P Do rzeczy:

Jak już wspominałam pracuję w stajni na południu Anglii. Zajmujemy się z narzeczonym obsługą tego przybytku, oraz szkoleniem ludzi i koni.

W zeszłą niedzielę do stajni zawitała [P]iekielna z córką. Powitałam ją grzecznym "Dzień Dobry", w odpowiedzi usłyszałam wrzaskliwe pretensje:

[P] - Dlaczego jeszcze nikt nie przyjechał po naszego konia?!
[J]a (zbita z tropu) - Jakiego konia?
[P] ( oburzona moją niewiedzą, wskazując na swoją córkę) - JEJ konia!
[J] - No dobrze, ale może mi pani powiedzieć coś więcej...
[P] (przerywając mi) - JA Z TOBĄ NIE BĘDĘ ROZMAWIAĆ NA TEN TEMAT! Proszę o numer do szefowej!

Okeeej, skoro to taka tajemnica... zawołałam narzeczonego z nadzieją, że może on coś wie o tajemniczym rumaku. Gwoli ścisłości - mój facet włada dosyć dobrze językiem angielskim, ale czasami prosi mnie, żebym mu coś niecoś przetłumaczyła. Tak też zrobiłam. Gdy półgłosem po polsku zaczęłam mu tłumaczyć o co Piekielnej chodzi usłyszałam prychnięcie:

[P](zniesmaczonym tonem do córki) - Pfff, POLACY...

Przyznam się, że gul nam skoczył, ale po prostu podaliśmy babie nr do szefowej. Zadzwoniła przy nas i nie kryjąc się specjalnie wyprodukowała monolog na temat naszej niekompetencji i głupoty. Pogadała, pogadała, zabrała córkę i się zmyła. Narzeczony stwierdził wtedy, że karma do niej wróci.

I miał rację.

Co się okazało? Rzeczywiście miała przyjechać klacz córki Piekielnej, ale...następnego dnia. Dodatkowo szefostwo powierzyło mi przyuczenie dziewczyny do pracy w stajni oraz wprowadzenie do treningu koni, w skrócie - co ja robię, ona ma robić. Okazało się, że dziewczyna jest osobą z dużymi problemami emocjonalnymi i właśnie z tego powodu ma indywidualne zajęcia, które mają być również formą terapii.

I teraz jak musi czuć się Piekielna wiedząc, że jej córką, oraz jej koniem zajmują się "polskie, niekompetentne głupki" :D...

Sam fakt zakończenia tej historii wystarcza nam za taką małą zemstę.

stajnia

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 51 (95)
zarchiwizowany

#37279

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnio w stajni gdzie obecnie pracuję rozmawialiśmy sobie o dziwnych przypadkach jakie spotkały nas podczas pracy w różnych ośrodkach jeździeckich i tak przypomniała mi się historia o "zaklinaczu koni".

Jako pracownik/kierownik gospodarstwa mieszkałam na miejscu w służbowym mieszkaniu. Miałam też darmowy boks dla własnego konia. W tej historii nie wiem kto był piekielny - mój rumak, czy też znajomy mojej przyjaciółki. Do rzeczy:

Pod nieobecność właścicieli przybytku, mogłam zapraszać swoich znajomych do stajni na 2-3 dni. Ot tak, żebym nie siedziała sama na tych 10 hektarach. Lato, piękna okolica, konie i stosunkowo niedaleko stolicy, więc zaprosiłam moją przyjaciółkę oraz dobrego kumpla. Piekielnym okazał się chłopak, który przyjechał razem z nimi - jak się okazało był to "nowy" partner mojej przyjaciółki.

[P]iotr dał się poznać jako osoba wspierająca różne towarzystwa przyjaciół zwierząt, człowiek rzekomo po różnych kursach dotyczących psychologii zwierząt, zwolennik hasełek "otwórzcie klatki", "spalcie siodła i wędzidła". Sama kocham zwierzęta, ale P. był dla mnie człowiekiem totalnie nawiedzonym. Twierdził iż "wszystkie zwierzęta go kochają i potrafi to udowodnić, bo jest ZAKLINACZEM". I tu się zaczyna...

P. stwierdził, że zaprzyjaźni się z konikami na padokach. Pech chciał, że od kilku dniach panowały upały, muchy końskie nie dawały żyć, więc i zwierzęta były pogryzione i podenerwowane, najchętniej po prostu leżały by sobie w cieniu mając święty spokój. Nasz bohater dzielnie pokonał ogrodzenie i nie zważając na moje ostrzeżenia szybkim krokiem zbliżył się do stada wykonując jakiś dziwne ruchy rękami. Krzyknęłam do niego, żeby nie machał łapami i nie podchodził do "tego dużego brązowego, bo on nie lubi obcych". Co zrobił "miłośnik zwierząt"? Podszedł własnie do tego mojego konia i nie zwracając uwagi na jego widoczną nerwowość (nikt nie lubi jak mu się macha przed oczami), uparł się, żeby poklepać go po głowie.

Efekt przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Staliśmy i patrzyliśmy jak P. zwiewa przez pastwisko, a za nim leci mój szanowny rumak. Koleś zdążył przeskoczyć ogrodzenie, ale zębami nieco oberwał w tylną część ciała. Przez resztę pobytu znajomi odciągali go od "zaprzyjaźniania się" z innymi zwierzętami z gospodarstwa, m.in. od pomysłu wejścia do kojca z mastiffem (Misiu nie lubił jak w ciągu dnia obcy go budzili).

Czy to go coś nauczyło? Szczerze wątpię, gdyż jakiś czas później słyszałam, że P. rozpowiadał, iż w moim koniu "mieszka Obcy", a tak w ogóle to moja wina gdyż "emanuję złą aurą i przenoszę ją na zwierzęta". No cóż...:]

stajnia

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 196 (232)
zarchiwizowany

#27842

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia, która wydarzyła się kilka wiosen temu.

Mieszkam w domku. Na tyłach naszego ogrodu, za płotem są tereny działkowe. Ot takie działeczki pracownicze. Teoretycznie działki nie graniczą bezpośrednio z naszym ogrodem, tylko kończą się taką wąską strugą, a między strugą, a naszym płotem jest pas nieużytków szerokości 3 metrów. Jednak działkowcy zagospodarowali sobie również ten 3 metrowy pas ziemi, nasadzili kwiatów i drzewek. Nie przeszkadzało to nikomu - do czasu.

Działkę za naszym płotem przejął pewien starszy pan i wpadł na iście genialny pomysł, że zetnie drzewka rosnące bezpośrednio pod naszym płotem. Mało tego - zetnie, wykarczuje pieńki i posadzi kwiatuszki. Niestety karczując pieńki podkopał nasz masywny kamienny płot, który lekko się przechylił, dodatkowo szpadlem wybił w nim dziurę.
Na prośby moje i mamy, że jest dziura, że płot się przechyla, że tak na serio to nie ma prawa karczować i sadzić czegokolwiek pod naszym płotem usłyszałyśmy, że:
- Urwał on będzie, urwał, robić co będzie chciał i gdzie będzie chciał!

Decyzja szybka - dzwonimy do Straży Miejskiej. Tłumaczymy co i jak i słyszymy:
- My się takimi rzeczami nie zajmujemy, proszę dzwonić na policję.

.....no dobra, dzwonimy na policję. Odpowiedź:

- My się takimi głupotami nie zajmujemy, ale zaraz będzie mandat za złe zabezpieczenie płotu, a jak płot na faceta spadnie i mu coś zrobi to my będziemy winne, a w ogóle to żeby dzwonić na straż miejską, a nie zawracać cztery litery policji!

Tutaj zaliczyłyśmy totalne "WTF?!", bo przecież facet nam niszczy płot i jeżeli coś mu na łepetynę spadnie to z jego własnej winy.
Zdenerwowane zadzwoniłyśmy do firmy zajmującej się ochroną naszej posesji i to był dobry krok. Dyspozytor przyjmujący zgłoszenie zapewnił nas, że owy działkowiec niszczy nasze mienie i szczerze się zdziwił postępowaniem policji i straży miejskiej.

Koniec końców przyjechało dwóch dużych panów z firmy ochroniarskiej i dopiero przy ich asyście dziadek zgodził się normalnie z nami porozmawiać i zasypał to co poniszczył.

Niestety ten dziadowski kamienny płot z wybitą dziurą musiałyśmy zabezpieczyć we własnym zakresie i pilnować, żeby kolejnemu idiocie nie spadł na łeb.

domek i ogródek.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 197 (231)
zarchiwizowany

#27541

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Chomika1992 o wciskaniu guzika "napadówki" przypomniała mi moją historię, piekielną dla pana robiącego u nas remont łazienki :D

Pewnego dnia mama stwierdziła, że dobrze by było założyć alarm, więc zgłosiła się do firmy ochroniarskiej, przyjechali, założyli, nauczyli jak korzystać, wszystko cacy. System działa tak, że alarm w domu funkcjonuje oddzielnie i w razie czego włącza się oprócz cichego alarmu "wyjec". Za to alarm w garażu jest wyłącznie cichy i włącza się go osobno, głównie na noc. Uruchomienie alarmu powoduje szybki przyjazd ekipy w postaci dwóch dużych panów. Jeżeli chcemy odwołać alarm to trzeba zadzwonić do centrali i podać specjalne hasło. Tyle gwoli wstępu

Razu pewnego mamie coś się pomyliło i włączyła alarm w garażu na dzień, wyjeżdżając do pracy. Zapomniała, że tego dnia pan budowlaniec miał przywieźć płytki, kafelki i inne pierdoły i wyładować je właśnie w garazu, do którego miał pilota. Facet przyjechał otworzył garaż i zaczął wykładać to co przywiózł, nie wiedział o cichym alarmie. Dowiedział się jak bramę zastawiło mu dwóch dużych panów. Tylko dlatego nie rzucili go o glebę i nie skuli, bo sąsiad powiedział "Zaczekajcie, ja tego faceta znam, on tu remont robi!". Pan budowlaniec dodał jeszcze, że "Tu zaraz przyjedzie taka młoda dziewczyna, ona tu mieszka i zna wszystkie hasła". Pech spowodował, że tego dnia w centrum miasta zderzyły się dwa tramwaje i trasa, którą zwykle pokonywalam w max 40 minut, zajęla mi tym razem ponad 2 godziny.

Panowie z ochrony trzymali gościa na deszczu ponad 2 godziny, nie pozwalając mu wsiąść do samochodu, ani nawet schronić się w garażu przed deszczem. Trzymali go caly czas na widoku kompletnie nieczuli na jęki i lamenty "poszkodowanego".

Koniec końców pan budowlaniec remont przeprowadził, ale do końca był obrażony na moją mamę :P

dom

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 193 (227)
zarchiwizowany

#27050

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia cashianna o szkolnej Pigule/pielęgniarce, która kazała jej schudnąć, przypomniała mi moją historię. Nieco odwrotną.

W gimnazjum co pol roku mieliśmy ważenie i mierzenie. Niby bezbolesne, ale dla mnie był to koszmar do kwadratu. Powód? Zawsze byłam szczuplutka i niewiele ważyłam (co nie przeszkadzało mi jeść jak wygłodniały drwal :D). Piekielna Piguła [PP] ubzdurała sobie, że jestem na bank anorektyczką.

Każde ważenie i mierzenie miało stały scenariusz:

[PP] No Bryanka teraz Ty na wagę.
Wskakuję grzecznie, PP patrzy na wynik i rzecze:

[PP] Znowu poniżej normy. Kiedy Ty zaczniesz wyglądać i żreć(!) jak normalna dziewczyna? Przyznaj, że w domu cię nie karmią, co? hehehe

Oczywiście wszystko przy wtórze rozbawionych koleżanek z mojej klasy, a wiadomo, że nastolatki potrafią być okrutne.
Wizyty w szkole i rozmowy mojej rodzicielki nic nie dawały, a jedynie potęgowały szykany. Jej też się obrywało, że "daje mi złe wzorce", bo sama jest równie szczupła (to rodzinne).

Zresztą dokuczanie z powodu mojego rozmiaru "0" skończyło się dopiero jak poszłam na studia. Czyli nieważne czy jesteś gruby, czy chudy. Jeśli odbiegasz od normy w którąkolwiek stronę możesz stać się ofiarą mobbingu.

gimnazjum

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 145 (199)
zarchiwizowany

#25322

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia cecille o bezstresowym wychowaniu i wypadku jeździeckim przypomniała mi moją historię z czasów pracy w pewnej stajni.

Swego czasu pracowałam w pewnym malowniczym miejscu jako osoba odpowiedzialna za poprawne funkcjonowanie niewielkiego ośrodka jeździeckiego. Oczywiście odwiedzali nas ludzie z dziećmi w różnym wieku, żeby pojeździć, albo po prostu pogapić się na duże zwierzaki. Sytuacji piekielnych właściwie nie było. Do czasu...

Pewnego pięknego dnia wychodzę ze stajni i moim oczom ukazała się scenka rodzajowa, która spowodowała, że zeszło ze mnie całe powietrze, a oczy wyszły na wierzch. Mianowicie pewna pani podeszła do pasących się przy ogrodzeniu klaczy, wychyliła się i próbowała wsadzić na grzbiet jednej małego, może 2-letniego berbecia. Klacze na szczęście łagodne, więc wysiłki alternatywnie inteligentnej mamuśki "olały" i po prostu odeszły od ogrodzenia nie robiąc nikomu krzywdy.

Jak berbeć znalazł się bezpiecznie w wózku odzyskałam panowanie nad własnym ciałem i przyznaję, że wstąpił we mnie diabeł. Nawrzeszczałam na kretynkę akcentując kilka zdań ostrą "k*rwą". A co mamuśka na to?

"Bo ja chciałam zdjęcie zrobić synkowi na grzbiecie konika"

Dalej nie pamiętam, bo mi ciśnienie skoczyło...

Niestety to nie pierwsza i nie ostatnia tego typu historia :/ Niektóre dzieciaki mają farta, że dożywają pełnoletności przy podobnie pomysłowych rodzicach.

stajnia

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 203 (221)
zarchiwizowany

#24619

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opowieść znajomej. Historia nie ma na celu szerzenia nietolerancji, raczej zahacza o opowieści o Rodzicu Roku, oraz o pojawiające się historie dot. rodziców, którzy nie chcą bądź nie potrafią poradzić sobie z upośledzonym dzieckiem.

Znajoma pracuje w niewielkim sklepie z ciuchami. Zdarzało się dosyć często, że klientki przychodziły z dziećmi. Dzieciaki różne, mniejsze, większe, jedne grzeczne inne rozrabiające, ale zwykle po zwróceniu uwagi siadały spokojnie i czekały, aż mamusie pooglądają/przymierzą ciuszki.

Tego dnia do sklepu również przyszła mama z dzieckiem. Chłopczyk max. 6-7 lat z zespołem Downa. Jego matka zaczęła oglądać ciuchy, a z dzieciaka wyszedł Diabeł. Zaczął biegać po sklepie, zrzucać ciuchy z wieszaków, ogólnie siał ferment i zniszczenie. A mamuśka nic. Dzieciak przewrócił manekina. A mamuśka dalej nic.

Znajoma zwróciła babeczce uwagę i usłyszała:

"Ależ on się tylko bawi i zaraz przestanie...prawda Adasiu, że przestaniesz?"

Niestety Adaś ani myślał przestać, nie wiadomo nawet czy zrozumiał, więc znajoma starała się jednocześnie zapanować nad tworzącym się bajzlem i przemówić babeczce do rozumu. W rezultacie usłyszała:

"Odczep się od mojego dziecka nietolerancyjna kretynko! Jesteś tu od obsługi klientów jak d*pa od s*ania! Skargę na ciebie napiszę!"

Po tych słowach dzieciak został dosłownie wywleczony ze sklepu przez wzburzoną matkę.

I taka refleksja moja - ciekawe czy to dziecko było w ogóle jakoś leczone/rehabilitowane...smutne :(

sklepy

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 134 (172)
zarchiwizowany

#17866

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia bukimi o gaśnicach i nie stosowaniu się do zasad przeciwpożarowych w szkołach przypomniała mi absurdalną ale autentyczną sytuację z mojego gimnazjum.

Był to drugi rok reformy, więc w gimnazjum nie było dużo uczniów, dwa roczniki tylko. Nasza Pani Dyrektor była już osobą starszą i możliwe, że miało to duży wpływ na jej działania w czasie sytuacji, którą zaraz opiszę.

Pewnego pięknego dnia pani Dyr. wbiega do naszej klasy i krzyczy, że w szkole jest bomba. Z niewiadomego powodu kazała nam zostać w klasie i nie ruszać się.

Byliśmy w klasie pierwszej, przestraszeni, więc dobra. Siedzimy.

Po jakiejś godzinie do klasy wchodzą panowie chyba ze Straży Pożarnej. Jak nas zobaczyli to prawie się przewrócili z wrażenia. Byli przekonani, że cała szkoła została ewakuowana i nie spodziewali się nas.

Jeden z panów w dosadnych słowach ("Wypier...natychmiast!) kazał nam wyjść.

Potem okazało się, że jakiś uczeń robił sobie jaja i żadnej bomby nie było. Strażacy dowiedziawszy się, że to pani Dyr. kazała nam zostać w klasie, zjechali ją tak, że babeczka się popłakała.

Koniec końców przez najbliższy tydzień mieliśmy w szkole pogadanki z policjantami, strażakami, a także przegląd dróg ewakuacyjnych w szkole (notabene tylko jedno wyjście było otwarte, a reszta pozamykana na kłódki :D)

gimnazjum cudowne

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 175 (211)
zarchiwizowany

#17410

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Candymana o moherkach i transportowaniu pieska autobusem przypomniała mi moją historię sprzed kilku lat.

Nastolatką będąc dostałam od mamy agamę brodatą. Pewnego letniego dnia postanowiłam pojechać z moim Agamem do weta na kontrolę.

Zapakowałam jaszczura w terrarium transportowe i hajda do autobusu. Niestety korzystanie z komunikacji miejskiej z dosyć egzotycznym zwierzakiem to był poważny błąd.

Usiadłam sobie spokojnie z terrarium na kolanach i "podziwiałam widoki" przez okno, Agam baraszkował w terrarium (był przyzwyczajony do podróżowania). Kątem oka widziałam, że ludzie się na mnie gapią - wiadomo, ciekawy zwierzak. Nie przypuszczałam jednak, że trafię na ekoterrorystkę. Przyskoczyła do mnie pewna starsza [p]ani z okrzykiem:

[p] Dziecko, wypuśćże to do lasu! Kto to widział tak męczyć zwierzę!
[Ja] yyy, ale to nie jest leśna jaszczurka...
[p] Jak nie leśna! JA SIĘ ZNAM!!! Męczysz ją! Doświadczenia(!) będziesz na niej robić! Ja was gówniarze znam!

Stwierdziłam, że zignoruję kobietę, ale to był niestety kolejny mój błąd. Baba w przypływie "ekofazy" próbowała wyrwać mi terrarium, a gdy to się nie udało (trzymałam mocno, a jaszczur wkurzony zaczął syczeć), zbluzgała mnie, mojego Agama, moją całą rodzinę do piątego pokolenia wstecz i z wielkim fochem poszła na koniec pojazdu.

Nauczkę miałam na przyszłość - teraz komunikacją miejską przewożę tylko mojego psa.

autobusy warszawskie

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 197 (235)
zarchiwizowany

#16935

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z dzisiaj krótka, ale treściwa.

Wracam sobie tramwajem do domu jak co dzień. Nawet miło, zero moherów, miejsce siedzące jest, więc podróż upływa spokojnie i przyjemnie. Na kolejnym przystanku wsiada kobieta w ciąży. Wstałam i podeszłam do niej z zamiarem zaoferowania mojego miejsca. Nagle w babę wstąpił diabeł.

"Ja nie jestem w ciąży ty bezczelna ku****....."

Jedynym zjadliwym epitetem w jej dłuższym monologu było "bezczelna niedożywiona anorektyczka".
Stałam tak z otwartymi ze zdziwienia ustami i miną typu o.O.

A baba "nie w ciąży", ale miejsce zajęła :D.

tramwaje warszawskie

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 212 (256)