Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Carrotka

Zamieszcza historie od: 8 czerwca 2012 - 1:45
Ostatnio: 18 kwietnia 2020 - 22:05
  • Historii na głównej: 62 z 85
  • Punktów za historie: 28436
  • Komentarzy: 478
  • Punktów za komentarze: 2628
 
zarchiwizowany

#86034

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mieszkam w Niemczech niedaleko granicy z Polską. Mama też mieszkała w Niemczech 5,5 godziny jazdy samochodem ode mnie.
W lipcu podzieliła się ze mną straszną wiadomością. Rak, czwartego stopnia (zaawansowany z wieloma przerzutami). Starałam się do niej jeździć minimum raz na miesiąc. I tak oto wytęsknionej środy 2 października od razu po pracy zabrałam ze sobą pasażerów z blabla i chciałam już wyjechać z miejsca parkingowego, ledwo wytoczylam przód auta, kiedy zza ciężarówki która na ulicy się wyładowywała auto wjechało szybko na pas ruchu do którego włączyć się chciałam. Zatrzymalam samochód a kobieta i tak obtarla się o moje auto. Nic. Według adwokata jestem współwinna bo włączałam się do ruchu... W nosie już z tym. Miałam ważniejsze problemy na głowie. Spisałyśmy swoje dane, zrobiłyśmy zdjęcia szkód i każdy pojechał w swoją stronę.
W drodze do mamy otrzymałam paniczny telefon, że z mamą jest źle, był lekarz, jest pielęgniarka i dostaje takie dawki morfiny, że jest nieprzytomna i może w każdej chwili odejść. Niestety nie udało mi się dojechać. Spóźniłam się do niej godzinę... Już nie żyła.
I tu zaczęło się piekło. Sam fakt śmierci mamy, która była zdecydowanie za młoda, żeby odejść (miała 56 lat) był druzgocący. Nie doczekała wnuków i mojego ślubu.
Ale zakład pogrzebowy dopiero zgotował mi piekło...
Koszt spraw związanych z pogrzebem, miejscem na cmentarzu i samego pogrzebu spadł na moje barki i mojej mamy partnera. Chcieliśmy jak najtaniej mamę pochować bo po prostu nie mieliśmy w tym momencie pieniędzy. Koszty dojazdów do mamy i koszty związane z lekami i dojazdami do szpitala nas mocno dotknęły.
W Niemczech jest obowiązek kremowania zwłok w trumnach. Najtańsza to koszt 100 EUR. A najdroższe kończą się na paru tysiącach. Chcieliśmy oboje tą najtańszą... Za to ważne było dla nas oboje, żeby mieć mamę przy sobie. Tym bardziej ja w moich najważniejszych momentach mojego życia. Dlatego zamówiliśmy dwie sztuki amuletów w postaci wisiorka z prochami mamy w środku. Dostaliśmy nasze amulety przed ceremonią pod kaplicą cmentarną. Od razu swój amulet założyłam.
Podczas wieczornej stypowej kolacji w wąskim kręgu mojej mamy przyjaciół zorientowałam się, że brakuje śruby będącej zamknięciem amuletu i wpadłam w histerię bo myślałam, że wszystkie mamy prochy się wysypały i stracilam jej resztę na dobre. Przeżyłam to tak samo mocno jak śmierć mamy. Stypa zrujnowana.
Mojej mamy Partner zadzwonił do zakładu pogrzebowego pod numer dyżurny komórki. Przez telefon uzyskał informację, że mają jeszcze mojej mamy odrobinę prochów i uzupełnią naszyjnik (jakim prawem w ogóle przetrzymują prochy poza urną?!). Umówiliśmy się, że w sobotę następnego dnia spotkamy się w biurze w południe i wyjaśnimy sprawę. Wręcz tego zażądałam wściekła bo nie mogłam czekać do poniedziałku--musiałam do niedzieli wrócić do siebie i iść do pracy.
Następnego dnia bezczelny pracownik stwierdził, że to nie ich wina, bo naszyjnik był napełniany w krematorium (kurde, a niby czyja?! Mają obowiązek sprawdzić, zanim dalej przekażą! U nich zamawiałam a nie w Krematorium!). Jednocześnie poinformował mnie, że prochów mamy nie mają (ciągle inne informacje!). Na miejscu też zażądałam, żeby otworzyli egzemplarz pokazowy naszyjnika, żeby porównać i sprawdzić czy jest jeszcze coś w środku. Zrobiono to z wielką łaską. Na szczęście okazało się, że nie wszystko wypadło i coś tam w środku jest. Zażądałam, żeby na swój koszt wzięli nowy naszyjnik wolny od wad i przenieśli prochy ze starego. I zażądałam potwierdzenia tego faktu na piśmie. Wiecie co zrobił pracownik??? Wyciągnął małą karteczkę do mini notatek i zaczął pisać mi potwierdzenie. Ja własnym oczom po prostu wierzyć go nie mogłam! Zapytalam co to jest, a on bezczelnie, że moje potwierdzenie! Wtedy eksplodowałam, wstałam i zaczęłam się na niego dosłownie drzeć, że może sobie takie potwierdzenie w d.... wsadzić i ma mi wystawić potwierdzenie na oficjalnym druku, z imieniem, nazwiskiem, pieczęcią firmy i czytelnym podpisem. Bezczelności końca nie było, że jeszcze odważył się mi odpowiedzieć, że innego mi nie wystawi bo część biurowa jest zamknięta. Wpadłam wtedy dosłownie w furię. Zaczęłam bić pięściami w stół i drzeć się, że nie wyjdę z tego zasranego przybytku, dopóki nie dostanę oficjalnego pisma z potwierdzeniem aż w końcu ściągnął sekretarkę, która w pół godziny przyjechała i wydrukowała pismo.
Myślicie, że to koniec piekielnośći? Nieee.
Po miesiącu przyszedł rachunek. Ja go od nich nie dostałam. Przekazali go osobie trzeciej (mojej mamy partnerowi), która nie jest ani mi bliska ani to rodzina. A co! Ochrona danych osobowych? Oni srają na nią jak i na wszystko inne. A w rachunku trumna nie za 120 EUR, ale za... 600 EUR! I weź sk....nom udowodnij, jak dowód poszedł z dymem?!
Mało bezczelności? Do tego kartka na Święta Bożego Narodzenia. Nie ma co, żeby jeszcze na taki czas po takim świństwie jeszcze do mnie pisma wysyłali i tylko złe wspomnienia wyciągali- jakbym już mało cierpiała. Nawet słowa przeprosin nie otrzymałam.
Najłatwiej zarobić na ludzkim nieszczęściu. Żeby się w piekle oni smażyli!

Najłatwiej zarobić na ludzkim nieszczęściu

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (34)
zarchiwizowany

#74214

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Niedawno siedemnastolatek z Afganistanu pod Würzburgiem urządził sobie siekierą rzeźnię w pociągu. Teraz drugi idiota irańskiego pochodzenia strzelał do ludzi jak do kaczek w Monachium.

Noc z piątku na sobotę w Dreźnie, sporo ludzi na starówce i w klubach. Przejechałam przez całe miasto samochodem, również przez starówkę. Spotkałam po drodze tylko jeden radiowóz.

Hulaj dusza, piekła nie ma...

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (67)
zarchiwizowany

#74182

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję w domu opieki i seniora za Odrą.

Na nocnych zmianach zawsze się zdarzy,że ktoś spać nie może, chodzi po ciemku, przewraca się i z nudów dzwoni dzwonkiem i krzyczy.

Na oddziale mamy takich rekordowych "umilaczy" samotnej nocnej zmiany, którzy nieraz potrafią doprowadzić swoim zachowaniem dyżurnego na skraj obłąkania i czasem wręcz uniemożliwiają pracę (na nocce nie siedzę na kanapie z nogami wyciagniętymi i też mam nie mało do zrobienia a jestem sama na oddziale). A inni mieszkańcy się wściekają bo płacą grube pieniądze i spać spokojnie nie mogą.

Po licznych skargach na trzy konkretne osoby i mojej sugestii, żeby delikwentom przepisać leki silne nasenne usłyszałam, że nic więcej zrobić nie można i trzeba radzić sobie dalej w takim stanie jak jest, ponieważ to jest profilaktyka przeciw urazom spowodowanych upadkiem (leki uspokajające i nasenne powodują nieraz zaburzenia równowagi, zawroty głowy, osłabienie napięcia mięśni itp.).

Przy lekarzu postukałam się w środek czoła i powiedziałam, że dla mnie profilaktyka przeciw urazom spowodowanym upadkiem to podać lek nasenny bo wtedy pacjent śpi a nie próbuje wstać i łazić po ciemku.

Opadły mi witki, cycki i zaraz wyłysieję z nerwów.

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 34 (136)
zarchiwizowany

#72847

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Taka ciekawostka zza zachodniej granicy... Ale zanim do niej dojdzie, należy się słowo wstępu.

Syn szefa mojego lubego robił w tym roku kurs na prawo jazdy i zdawał egzamin.

A to właśnie ta ciekawostka:
Jeśli pojazd egzaminacyjny jest wyposażony w opcję asystenta parkowania (czy jak to się zwie, kiedy komputer sam steruje samochodem i auto samo parkuje)- można z niej skorzystać w trakcie egzaminu na prawo jazdy.

Brak mi słów. Czasem odnoszę wrażenie, że druga Wojna Światowa doprowadziła do tego, że inteligencja niemiecka po części zwiała z tego narodu a resztę wytłukła wojna i zostali sami debile.

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 6 (92)
zarchiwizowany

#72843

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przed chwilą z lenistwa usiadłam przy oknie i zapaliłam papierosa.

W trakcie oddawania się tej śmierdzącej przyjemności ukazała się mym oczom scenka.

Próba zaparkowania przez mężczyznę samochodu prostopadle tyłem w asyście kobiety,która stojąc przy samochodzie gestykulując i słownie instruując próbowała pomóc zapewne swojemu mężowi.
Od razu mówię,że tu nie mam nic do facetów. Pierdoły za kierownicą można spotkać obu płci.
Przyznam, zjawisko jednak w wykonaniu mężczyzny takiego parkingowego teatrzyku widziałam pierwszy raz.
A scenka trwała spokojne leniwe wypalenie całego papierosa. Nie miałam zegarka w ręku.

W końcu udało się im zaparkować. A ja w tym momencie spostrzegłam, że nie mają za szybą karty parkingowej mieszkańca. A w tym miejscu obowiązywała całodobowo siedem dni w tygodniu (uroki mieszkania w ścisłym centrum miasta). Dokładnie 50 m dalej było wolne miejsce parkingowe, gdzie można było parkować bez owej karty pomiędzy 19:00 a 8:00.

Małżeństwo zdążyło już wypakować się z samochodu, zamknąć go i iść sobie.

Wtedy zareagowałam:
- Halo,proszę pana! Bez karty parkingowej mieszkańca jest zakaz parkowania na całej długości uliczki od tego skrzyżowania 24 godziny na dobę. Tam jest wolne miejsce (pokazałam ręką) i może tam samochód stać do 8:00 rano. Policja często chodzi wieczorem i wystawia mandaty.

Facet się wściekł, ale podziękował za ostrzeżenie.

Wsiadł do samochodu, trzasnął drzwiami z hukiem i odwalił drugi odcinek tasiemca serialowego pt. "Parkowanie równoległe tyłem".

Już nie chciało mi się patrzeć na to. Przy parkowaniu prostopadle tyłem opadła mi szczęka. Przy równoległym chciałam sobie zaoszczędzić opadu cycków.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 27 (117)
zarchiwizowany

#72685

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielność męskiej logiki.

Poproś o coś bardzo ważnego swojego mężczyznę. Umów się z nim, żeby to zrobił przed bardzo ważnym dla Ciebie terminem.
Obiecał.

Następnie dowiedz się, że tego nie zrobi. Jesteś zła, dajesz mu srogi opiernicz a on puszcza dosłownie na Ciebie focha.
A za co? Za to, że sam dał ciała, bo nie dotrzymał obietnicy.

Lepiej się obrazić na swoją kobietę, niż zdobyć się na szczere "przepraszam" i spróbować zrobić to "późno niż wcale".

I kto powiedział, że męska logika jest prosta?

;-)

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (51)
zarchiwizowany

#71015

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję i mieszkam za granicą.
Przy okazji należę do społeczności na fb Polaków mieszkających w moim mieście.

Na ile trzeba być chamem i prostakiem, żeby ogłaszać się, że napisze Polakowi ktoś pismo do urzędu wszelakiego(wielu Polaków za słabo zna język, żeby sobie samemu poradzić z niemiecką biurokracją) i brać za to 50-200 eur od sporządzonego dokumentu. Bez wystawienia faktury czy rachunku (czyli dorabianie na czarno kosztem osób w nieciekawej sytuacji, przede wszystkim finansowej).
A wiele osób jest w beznadziejnej sytuacji, bo straciło pracę, długo czeka na zasiłek dla dzieci i tym podobne. Rodak rodaka na obczyźnie ogołoci.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -7 (31)
zarchiwizowany

#70601

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolęda sprzed lat około 8.

Byłam wtedy częściowo unieruchomiona Dokładniej miałam na nodze szynę gipsową sięgającą do połowy uda i poruszałam się o kulach. Byłam kompletnie sama w domu.

Mam zwyczaj zamykania drzwi mieszkania od środka.

Leżałam sobie na kanapie i czytałam spokojnie książkę, gdy nagle przyprawiło mnie o szybsze bicie serca szarpnięcie za klamkę (ktoś nie zauważył dzwonka do drzwi i zapomniał zapukać czy ki diabeł?)
Powoli zwlokłam się z kanapy. Kule się przewróciły przez moją niezdarność z hukiem, ale w końcu się pozbierałam i ruszyłam w stronę judasza w drzwiach w akompaniamencie hałasu szarpania klamki i, gdzie doszły odgłosy kopania drzwi (tak, KOPANIA!).
Zerkam przez wizjer a tam we własnej osobie proboszcz parafii, który w sumie jakby się oparł o moje 25 letnie drzwi całym swym ciężarem to pewnie by wpadł razem z drzwiami i framugą do mojego domu z uwagi na swoją znaczną otyłość.

O nie! Tak się nie robi. I postanowiłam wściekła zareagować nie patrząc na to z jaką "osobistością" mam do czynienia.

Uchyliłam drzwi a ten już próbował mi się do mieszkania pchać dysząc.

Przytrzymałam je tak, by nie mógł wejść, kula lupnęła o podłogę (sic!) i wściekła wrzasnęłam:

J- Ja
KP- ksiądz proboszcz

J- Hola! Czy to obora, że bez pukania się ksiądz dobija do mojego mieszkania i próbuje wejść bez zaproszenia?!
KP- Kolęda, było ogloszenie, czego drzwi przed proboszczem zamyka?!
J- O każdej porze ktoś inny też może się pałętać a bezpieczeństwo to podstawa! I proszę się wynosić i zabrać tą tłustą nogę z mego progu skoro pan świnia bez kultury pukać i grzecznie czekać nie umie, tylko kopie drzwi i szarpie za klamkę. Przychodzi pan do cudzego domu a nie do siebie! Wy******lać!

Przycisnęłam mocniej drzwi aż nogę zabrał w syku bólu i zamknęłam od środka. Jeszcze tylko usłyszałam, że w tym domu nie ma dzieci Bożych czy coś w tym rodzaju, bo słabo słychać przez zamknięte drzwi a i nie byłam zainteresowana sluchaniem tego co ma taki burak do powiedzenia.

Proboszcz z obory

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 192 (318)
zarchiwizowany

#70289

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję w międzynarodowej organizacji w Niemczech, która słynie prawie na całym świecie z promowania pierwszej pomocy. Organizacja ta ma swoje karetki, przedszkola, domy opieki i seniora. Pracuję w ostatnim z wymienionych przybytków.

Na oddziale oprócz braków materiałów opatrunoowych nie ma również maski do sztucznego oddychania i filtrów do niej, nie wspominając już o worku samorozprężalnym.

A kiedy mieszkaniec ośrodka postanowi odejść na tamten świat to przyjdzie nam robić mu sztuczne oddychanie przez worek na śmieci.

Tadaaam!


P.S. W odpowiedzi na część komentarzy spieszę ku kilku wyjaśnieniom.
1. Na oddziale jest personel z podziałem na medyczny i niemedyczny tylko po kursie pierwszej pomocy. W głowach zostają takie właśnie durne pomysły ze starych szkoleń jak woreczki foliowe których można użyć jako bariery pomiędzy poszkodowanym a udzielającym pomocy.
2. Wiem, że nie ma obowiązku prowadzenia sztucznego oddychania powołując się na własne bezpieczeństwo. Ale wiele osób u których przez lata ten obowiązek na szkoleniach wałkowano, zapomina w takiej sytuacji w stresie, że już od jakiegoś czasu nie ma takiego obowiązku.
3. Skoro już jest ten personel medyczny to już powinien się i znajdować sprzęt do prowadzenia sztucznego oddychania. Są o wiele większe szanse na spontaniczny powrót krążenia, jeśli wraz z uciskami klatki piersiowej jest prowadzona wentylacja.
4. Z uwagi na fakt, że jest to dom opieki należący do organizacji silnie związaną z ratownictwem medycznym i na dużą skalę prowadzącą szkolenia z pierwszej pomocy a na ich oddziałach nie ma podstawowego sprzętu, uważam za totalne nieporozumienie, brak profesjonalizmu i porażkę.

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 55 (143)
zarchiwizowany

#70084

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia bardzo stara bo około sprzed 18-20 lat, kiedy to byłam 8-10 letnią dziewczynką.

Chorowałam i do tej pory choruję na oczy.

Moja mama jako ostatnią deskę ratunku w ratowaniu mojego wzroku uznała klinikę okulistyczną w Katowicach przy ulicy Ceglanej.

Nienawidziłam tego szpitala od samego początku. Sama podróż była dość wyczerpująca, bo jechało się praktycznie do Katowic pociągiem całą noc i to jeszcze z przesiadkami.

Przed przyjęciem do szpitala czekało się w ogromnie długich kolejkach razem z innymi rodzicami z całej Polski z wyczerpanymi dziećmi w celu załatwienia formalności i wykonania badań przed przyjęciem na oddział. Rodzice spali ze zmęczenia z dziećmi na szpitalnych korytarzach na ławkach, na torbach w kolejce do lekarza, prosząc tylko innych by ich obudzono jak będzie ich kolej... W mojej pamięci naprawdę zapadł tłum zmęczonych ludzi z dziećmi.
Dla rodziców było dodatkową piekielnością to, że nie mieli gwarancji, czy będzie wolne łóżko w danym terminie przyjęcia do szpitala. Musieli liczyć się z tym, że będą musieli zostać na terapię razem z dzieckiem i wydać krocie w przyszpitalnym hotelu.


Sam oddział, na który mnie przyjmowano był dość dziwny.
Rodzice nie mieli na niego jakiegokolwiek wstępu. Wyjątkiem byli rodzice małych dzieci, które miały mieć operację...

Żeby można było się zobaczyć z własnym dzieckiem trzeba było podejść do domofonu przy drzwiach oddziału, zadzwonić, poczekać aż pielęgniarka łaskawie odbierze i zameldować kto, do kogo i po co.
Z drugiej strony drzwi znajdowały się we wnęce korytarza a dzieci nie mogły się nawet zbliżyć do i tak zamkniętych, przeszklonych drzwi oddziału, bo nad nimi była fotokomórka i za każdym razem dzwonił dzwonek w dyżurce pielęgniarek. A pielęgniarki wychylały się z dyżurki i wrzeszczały na dzieci by nie przekraczały czerwonej linii przed drzwiami... Jak w więzieniu.

Ja jak na swój wiek byłam dość wysoką dziewczynką... Wzrostu około 158-160 cm. To wcale nie przeszkadzało pielęgniarkom, żeby mnie zakwaterować w łóżku dziecięcym z podnoszonymi kratami o długości- Uwaga! - 154 cm! Nogi sterczały mi przez kraty jak chciałam się wyprostować...

Rodzice się dziwili zawsze, że spadałam mocno na wadze po każdym dwutygodniowym pobycie w szpitalu i wracałam mocno osłabiona, narzekałam na bóle pleców, bo na jedzenie nie narzekałam, było naprawdę dość dobre jak na szpitalne wyżywienie. Ale niestety często w porze obiadu albo śniadania i obiadu byłam zabierana z oddziału na zabiegi. Nikt nie zostawiał mi talerza z jedzeniem, bym zjadła po powrocie z zabiegu. Musiałam głodować do następnego posiłku...

Pielęgniarki jak pielęgniarki, były miłe i były potworne... Jak wszędzie... A na pewno żadna z nich z żadnym dzieckiem się tam nie patyczkowała i nie pieściła. Nieraz oślepiona laserami po zabiegu jak szłam za wolno przy ścianie, żeby się nie przewrócić o nic i nie wpaść na nic- byłam dosłownie ciągnięta za szmaty przez pielęgniarkę, żeby iść szybciej.

Atmosfera pielęgniarek na oddziale była dość zimna. Dzieci, które płakały bo tęskniły za rodzicami, były pocieszane i uciszane przez inne dzieci, bo jak pielęgniarka by wpadła i zobaczyła, że ktoś płacze, to jeszcze by była bura za to.

Wzroku i tak Gierkowa mi nie wyleczyła. Była tylko poprawa, ale na krótki okres czasu i wyprawa tam nie była warta takiej farsy. Widzę jak widziałam i do tego mam traumę z dzieciństwa, bo mnie nie mogli nawet rodzice odwiedzić, ponieważ by musieli jechać z drugiego końca Polski do mnie a rodziny w Katowicach nie miałam żadnej.

Szpital dziecięcych koszmarów

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (43)