Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Carrotka

Zamieszcza historie od: 8 czerwca 2012 - 1:45
Ostatnio: 18 kwietnia 2020 - 22:05
  • Historii na głównej: 62 z 85
  • Punktów za historie: 28435
  • Komentarzy: 478
  • Punktów za komentarze: 2628
 

#70121

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed trzech lat.

Mojej babci się zmarło.

Sprawami pogrzebu nikt nie chciał się zająć (ani moja bezrobotna leniwa ciotka, która żyła na jej garnuszku pod jej dachem) ani inni członkowie rodziny, z wyjątkiem babci synowej, która poleciła mi zakład prowadzony przez znajomych i załatwiła ubranie do trumny (za co bardzo jestem jej wdzięczna).
Moja mama w rozpaczy, zza granicy przyjechała już na gotowy pogrzeb (nie dałaby rady wcześniej, a i nie chciałam jej męczyć sprawami z nim związanymi).

Pogrzeb był ładny choć skromny. Na styk zmieszczona w budżecie, jaki przysługiwał z ZUS-u.

Był to czas, kiedy w domu liczył się każdy grosz na jedzenie i opłaty, ponieważ uczyłam się dziennie i mogłam jedynie od czasu do czasu dorabiać.

Byłam zmęczona i fizycznie i psychicznie całą sytuacją, załatwianiem wszystkiego, pocieszaniem mamy i jednocześnie stres związany z opuszczeniem kilku dni zajęć dla mnie bardzo ważnych.

I jeszcze od rodziny oberwało mi się po uszach za:
- Brak nekrologu w gazecie,
- Brak stypy.
Sytuacja pod kościołem jeszcze miała miejsce tuż po mszy.

Mordy wszystkim zamknęłam niekontrolowanym wybuchem, że jak ktoś bardziej interesuje się gazetą niż rodziną i nie wiedział o pogrzebie z powodu braku nekrologu, to świadczy tylko o tej osobie. A jak prosiłam o pomoc, to nikt palcem nie ruszył praktycznie z wyjątkiem jednej osoby, i nie zamierzam zębów w tynk wbijać miesiąc by inni mogli się nażreć w godzinę, bo pieniędzmi nie sram.

Najlepiej przyjść na gotowe, wejść na łeb, nasrać, przyklepać i jeszcze mieć pretensje, że nierówno leży...

uslugi

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 605 (669)
zarchiwizowany

#70289

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję w międzynarodowej organizacji w Niemczech, która słynie prawie na całym świecie z promowania pierwszej pomocy. Organizacja ta ma swoje karetki, przedszkola, domy opieki i seniora. Pracuję w ostatnim z wymienionych przybytków.

Na oddziale oprócz braków materiałów opatrunoowych nie ma również maski do sztucznego oddychania i filtrów do niej, nie wspominając już o worku samorozprężalnym.

A kiedy mieszkaniec ośrodka postanowi odejść na tamten świat to przyjdzie nam robić mu sztuczne oddychanie przez worek na śmieci.

Tadaaam!


P.S. W odpowiedzi na część komentarzy spieszę ku kilku wyjaśnieniom.
1. Na oddziale jest personel z podziałem na medyczny i niemedyczny tylko po kursie pierwszej pomocy. W głowach zostają takie właśnie durne pomysły ze starych szkoleń jak woreczki foliowe których można użyć jako bariery pomiędzy poszkodowanym a udzielającym pomocy.
2. Wiem, że nie ma obowiązku prowadzenia sztucznego oddychania powołując się na własne bezpieczeństwo. Ale wiele osób u których przez lata ten obowiązek na szkoleniach wałkowano, zapomina w takiej sytuacji w stresie, że już od jakiegoś czasu nie ma takiego obowiązku.
3. Skoro już jest ten personel medyczny to już powinien się i znajdować sprzęt do prowadzenia sztucznego oddychania. Są o wiele większe szanse na spontaniczny powrót krążenia, jeśli wraz z uciskami klatki piersiowej jest prowadzona wentylacja.
4. Z uwagi na fakt, że jest to dom opieki należący do organizacji silnie związaną z ratownictwem medycznym i na dużą skalę prowadzącą szkolenia z pierwszej pomocy a na ich oddziałach nie ma podstawowego sprzętu, uważam za totalne nieporozumienie, brak profesjonalizmu i porażkę.

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 55 (143)

#70124

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dosłownie sprzed chwili.

Tramwaj w Dreźnie. Zapchany. Jedno wolne miejsce które zajmują bawełniane torby z zakupami i starsza pani obok nich siedząca.

Wszedł do tramwaju młody chłopak o kulach z nogą w gipsie i przeprosił panią bo chciał usiąść na wolnym siedzeniu.

SP- Starsza Pani
MC- Młody Chłopak

SP- A co ja zrobię z zakupami?
MC- Postawi pani na podłodze?
SP- Ale siatki się pobrudzą!

Ustąpił pan za nią o lasce.

Tramwaj

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 301 (329)
zarchiwizowany

#70084

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia bardzo stara bo około sprzed 18-20 lat, kiedy to byłam 8-10 letnią dziewczynką.

Chorowałam i do tej pory choruję na oczy.

Moja mama jako ostatnią deskę ratunku w ratowaniu mojego wzroku uznała klinikę okulistyczną w Katowicach przy ulicy Ceglanej.

Nienawidziłam tego szpitala od samego początku. Sama podróż była dość wyczerpująca, bo jechało się praktycznie do Katowic pociągiem całą noc i to jeszcze z przesiadkami.

Przed przyjęciem do szpitala czekało się w ogromnie długich kolejkach razem z innymi rodzicami z całej Polski z wyczerpanymi dziećmi w celu załatwienia formalności i wykonania badań przed przyjęciem na oddział. Rodzice spali ze zmęczenia z dziećmi na szpitalnych korytarzach na ławkach, na torbach w kolejce do lekarza, prosząc tylko innych by ich obudzono jak będzie ich kolej... W mojej pamięci naprawdę zapadł tłum zmęczonych ludzi z dziećmi.
Dla rodziców było dodatkową piekielnością to, że nie mieli gwarancji, czy będzie wolne łóżko w danym terminie przyjęcia do szpitala. Musieli liczyć się z tym, że będą musieli zostać na terapię razem z dzieckiem i wydać krocie w przyszpitalnym hotelu.


Sam oddział, na który mnie przyjmowano był dość dziwny.
Rodzice nie mieli na niego jakiegokolwiek wstępu. Wyjątkiem byli rodzice małych dzieci, które miały mieć operację...

Żeby można było się zobaczyć z własnym dzieckiem trzeba było podejść do domofonu przy drzwiach oddziału, zadzwonić, poczekać aż pielęgniarka łaskawie odbierze i zameldować kto, do kogo i po co.
Z drugiej strony drzwi znajdowały się we wnęce korytarza a dzieci nie mogły się nawet zbliżyć do i tak zamkniętych, przeszklonych drzwi oddziału, bo nad nimi była fotokomórka i za każdym razem dzwonił dzwonek w dyżurce pielęgniarek. A pielęgniarki wychylały się z dyżurki i wrzeszczały na dzieci by nie przekraczały czerwonej linii przed drzwiami... Jak w więzieniu.

Ja jak na swój wiek byłam dość wysoką dziewczynką... Wzrostu około 158-160 cm. To wcale nie przeszkadzało pielęgniarkom, żeby mnie zakwaterować w łóżku dziecięcym z podnoszonymi kratami o długości- Uwaga! - 154 cm! Nogi sterczały mi przez kraty jak chciałam się wyprostować...

Rodzice się dziwili zawsze, że spadałam mocno na wadze po każdym dwutygodniowym pobycie w szpitalu i wracałam mocno osłabiona, narzekałam na bóle pleców, bo na jedzenie nie narzekałam, było naprawdę dość dobre jak na szpitalne wyżywienie. Ale niestety często w porze obiadu albo śniadania i obiadu byłam zabierana z oddziału na zabiegi. Nikt nie zostawiał mi talerza z jedzeniem, bym zjadła po powrocie z zabiegu. Musiałam głodować do następnego posiłku...

Pielęgniarki jak pielęgniarki, były miłe i były potworne... Jak wszędzie... A na pewno żadna z nich z żadnym dzieckiem się tam nie patyczkowała i nie pieściła. Nieraz oślepiona laserami po zabiegu jak szłam za wolno przy ścianie, żeby się nie przewrócić o nic i nie wpaść na nic- byłam dosłownie ciągnięta za szmaty przez pielęgniarkę, żeby iść szybciej.

Atmosfera pielęgniarek na oddziale była dość zimna. Dzieci, które płakały bo tęskniły za rodzicami, były pocieszane i uciszane przez inne dzieci, bo jak pielęgniarka by wpadła i zobaczyła, że ktoś płacze, to jeszcze by była bura za to.

Wzroku i tak Gierkowa mi nie wyleczyła. Była tylko poprawa, ale na krótki okres czasu i wyprawa tam nie była warta takiej farsy. Widzę jak widziałam i do tego mam traumę z dzieciństwa, bo mnie nie mogli nawet rodzice odwiedzić, ponieważ by musieli jechać z drugiego końca Polski do mnie a rodziny w Katowicach nie miałam żadnej.

Szpital dziecięcych koszmarów

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (43)

#69768

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Macie też takie dni, że wszystko Wam idzie jak po grudzie i jak na złość nic nie wychodzi? A szczególnie dosłownie prawie wszystko denerwuje?

Właśnie miałam wczoraj taki dzień.
Auto się popsuło i pożyczyłam od mojego lubego jego samochód;
musiałam zostać dłużej w pracy, gdzie dostałam danego dnia niezły wycisk.
Piekielnie głodna i zmęczona po odbębnieniu roboty o 21:00 w końcu wyszłam z pracy i powoli powłóczyłam nogami w kierunku Corsy. Pierwszy śnieg tej jesieni właśnie poprószył i przymarzł do szyb (cóż, drogowców w Niemczech fakt ten nie zaskoczył, z wyjątkiem takiej Polki jak ja)...

Po drodze minęłam radiowóz, w którym grzali się funkcjonariusze, silnik pyrkał smętnie... Zajrzałam do bagażnika tej małej konserwy - nie ma zmiotki ani skrobaczki... Przegrzebałam zakamarki samochodu- nie ma i już... No nic... Zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu alternatywy dla skrobaczki... Karty płatnicze i dokumenty - zbyt duże ryzyko, że zniszczę i zniechęciła mnie wizja jazdy kawał drogi do Ojczyzny celem wyrobienia dokumentów... Wywaliłam zawartość torebki i... nic... Tylko kartonowe opakowanie z nowiusieńkim pendrive'em. Cóż, lepszy rydz niż nic...

Niechętnie już zziębnięta wsiadłam do auta, odpaliłam silnik i powoli czekałam aż szyby trochę się odmrożą...
W międzyczasie uświadomiłam sobie, że w tym samochodzie też jest ogrzewanie tylnej szyby... Specyfika w tym modelu polega na tym, że trzeba pociągnąć pokrętło od ogrzewania aby diodka się zaświeciła, że ogrzewanie szyby włączone.

Taaaa... Pokrętło zostało mi w dłoni...
Nic to... Wsadziłam je tam gdzie jego miejsce i powoli wypełzłam z samochodu celem "oskrobania" szyb moją pseudoskrobaczką, która jednak zaskoczyła mnie bo spodziewałam się, że w ogóle nie zafunkcjonuje...
Nim zdążyłam oskrobać drzwi kierowcy, zamigały mi niebieskie światła i zbliżył się radiowóz do tej piekielnej puszki, którą próbowałam po japońsku "yako tako" ogarnąć do możliwości rozpoczęcia podróży...

- Dobry wieczór, proszę zgasić silnik, inaczej będziemy musieli wystawić mandat.
- Dobry wieczór. Jeśli tak, to panowie sobie też wypiszą mandat, bo jak was mijałam, też siedzieli panowie w zaparkowanym radiowozie z włączonym silnikiem w zasięgu monitoringu z mojej pracy.
- Jesteśmy w pracy i jakoś musimy się ogrzać.
- A ja jestem po pracy i chcę do domu dojechać. Miejcie panowie pretensje do tego, kto odpowiada za brak webasto w radiowozie. Panów obowiązują te same przepisy co mnie. Zwyczajnie mam zły dzień i błagam panów, dajcie mi już spokój albo bądźcie tak mili i pożyczcie skrobaczkę, to szybciej mnie tu nie będzie.
Skrobaczki nie użyczyli i bez pożegnania pojechali...

Jak ja nie znoszę hipokryzji w każdej możliwej postaci.

hipokrytyczni funkcjonariusze

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 426 (484)

#68651

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Inna perełki z mojej pracy.
Dla tych co nie znają mojej poprzedniej historii powiem w skrócie czym się zajmuję: pracuję zmianowo w rodzaju "służby pielęgniarskiej" za granicą. Jeżdżę służbowym samochodem do pacjentów w ich prywatnych domach w celach medyczno-pielęgnacyjnych.
Pracuję w prywatnej firmie.

1. Nie mamy telefonów służbowych. Dzwonię z prywatnej komórki na swój koszt do współpracowników, biura firmy, przychodni, pacjentów. Przez co zdarza się, że do niektórych z nas dzwoni pacjent w naszym wolnym czasie.

2. Szefowa nie płaci dodatku do wynagrodzenia z tytułu ponoszonych kosztów służbowych połączeń.

3. Nie ma zapewnionej nawigacji - to problem pracowników jak mają trafić do nowego pacjenta.

4. Zepsuł mi się telefon komórkowy i oddałam go do serwisu - szefowa miała pretensje do mnie, że nie można się ze mną skontaktować i kazała mi załatwić telefon zastępczy (kosztów nie zamierzała pokrywać owej usługi). Cóż, odmówiłam ponoszenia dodatkowych kosztów.

5. W sierpniu powinnam była przepracować 168 h. Przepracowałam 185 h 10 min. Szefowa stwierdziła, że za wolno pracuję, nie uzna mi nadgodzin i po moim raporcie godzinowym zaczęła mazać i poprawiać w jakich godzinach niby to pracowałam, a następnie raport wpisała do systemu, wydrukowała dla księgowej i kazała podpisać go. Wyszło, że niby pracowałam 157 h z minutami. Podpisałam w obawie przed utratą pracy.

6. Mam tyle pacjentów, że czasu nie ma by spokojnie zajechać na stację benzynową na załatwienie potrzeb fizjologicznych. W ciągu 6 h muszę być u 16-19 pacjentów i nie wszyscy mieszkają w jednej dzielnicy. Przykładowo muszę przejechać przez pół półmilionowego miasta do dwóch pacjentów i potem wrócić do reszty z powrotem jadąc przez pół miasta. I są to nie tylko pacjenci, którym trzeba zmierzyć glikemię i podać insulinę. Są też tacy, których trzeba umyć w łóżku, ogolić, zmienić pampersa i przebrać oraz zmierzyć glikemię, dać zastrzyk, leki rozsadzić, zrobić transfer z łóżka na wózek inwalidzki. Czasem bywa, że na takiego pacjenta potrzeba i 45-60 min.

7. Pretensje szefowej, że jestem zmęczona (nic dziwnego jak pracuję ciągle 12 dni pod rząd i mam dopiero dwa dni wolnego, a w weekend pracuję na podwójnej zmianie (6:00-11:45 i 15:30-19:45 przykładowo).

8. Nieraz muszę być u pierwszego pacjenta punktualnie o 6:00. Muszę wtedy w biurze być po leki, klucze do pacjentów, do służbowego auta, spisać listę pacjentów i przeczytać raporty nawet o 5:30, żeby zdążyć. Szefowa dała mi i innym bezwzględny zakaz raportowania, że przychodzimy przed 6:00 rano do pracy (grozi jej kara za to)...

9. Teraz mamy za dużo pacjentów i ledwo wyrabiamy a szefowa daje mi plik wizytówek, bym przekazała swojej lekarce rodzinnej, żeby nam pacjentów podsunęła (z oczywistych powodów nie zrobiłam tego).

10. Moja odporność przeciw WZW B spadła i muszę odnowić szczepienie. W zawodzie jaki wykonuję, pokrycie kosztów szczepienia przypominającego należy do obowiązku pracodawcy. Niestety szefowa nie zamierza mi sfinansować szczepionki.

11. Kiedy ktoś nagle się rozchoruje, jest na porządku dziennym wydzwanianie szefowej z pretensjami i pytaniami co nam dolega. Ja już przestałam odbierać telefony od zastrzeżonych numerów (a szefowa zazwyczaj z takiego dzwoni).

12. Obowiązkowe szkolenie z pierwszej pomocy po godzinach pracy nie może być wpisane do raportu godzin pracy pracownika (a wg.prawa powinno się liczyć czas na szkoleniu jako nadgodziny - wyjątkiem jest uczestnictwo w szkoleniu dobrowolnym).

W związku z tym znalazłam inną pracę, gdzie chcą mnie przyjąć. Poprosiłam w piątek o czas na zastanowienie się do poniedziałku (dzisiejszego).
Wczoraj miałam być na podwójnej zmianie, ale dostałam wirusówki układu pokarmowego. Po rozmowie z kierownikiem jak kazał mi mimo to przyjść do pracy i jechać z pampersem na tyłku, dziś poinformowałam przyszłego pracodawcę, że jutro zawiozę wypowiedzenie umowy o pracę obecnemu pracodawcy i z miłą chęcią przeniosę się do nowej firmy.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 372 (458)

#68646

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dla jasności pracuję za granicą. Jeżdżę służbowym samochodem do pacjentów w ich prywatnych domach. Cel: czynności medyczno-pielęgnacyjne. To w skrócie.

Tak się złożyło, że w nocy przed poranną zmianą się rozchorowałam. Dolegliwości żołądkowo-jelitowe.

Jak najszybciej (o 1:00 w nocy) poinformowałam kierownika. Dodałam zgodnie z prawdą, że czuję się fatalnie i mam do tego bóle i zawroty głowy.

Co usłyszałam od kierownika?
"W biurze są materiały na inkontynencję i możesz ich użyć. Nie ma nikogo na zastępstwo i musisz przyjść do pracy."

Czyli krótko mówiąc dostałam nakaz przyjścia do pracy w takim stanie i pojechać do pacjentów z pampersem na czterech literach.

Pomijając fakt mej niezdolności do pracy, jak można narażać pacjentów na zarażenie się, gdzie u starszych, schorowanych ludzi biegunka jest bardzo niebezpieczna...

Olałam ten nakaz i poszłam do lekarza. Mam zwolnienie lekarskie i rozwścieczoną szefową na głowie, która rzuciła się do mnie z pretensjami.

Jutro zamierzam wraz z przedłużeniem zwolnienia lekarskiego dostarczyć wypowiedzenie umowy o pracę. Nie jestem psem, żeby mnie tak traktować.

Cóż... Wszędzie jest dobrze tam gdzie nas nie ma...

Chory pracuj

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 448 (492)

#67211

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W poprzedniej historii pisałam o tym jak wykorzystują ludzi agencje zatrudniające opiekunki osób starszych w Niemczech w prywatnym domu podopiecznego.

Kiedyś wylądowałam u takiej podopiecznej po udarze w wyniku którego ma zaburzenia widzenia oraz demencję w stadium poczatkowym.

No właśnie... I tu tkwi problem. I piekielność firmy. Demencja okazała się być Alzheimerem po tym co sama zaobserwowałam a potem obawy potwierdziła rozmowa z córką pani, która zdziwiona była faktem, że nic nie wiedziałam o tym, że jej matka ma Alzheimera w stadium zaawansowanym, że nie wie gdzie jest i nie poznaje bliskich.

Otóż koszt jaki ponosi podopieczny i rodzina zależy od jego stanu zdrowia, a co za tym idzie, zakresu i ilości czynności jakie należy wykonywać przy nim plus dodatkowe koszta co do dodatkowych czynności i wymagań typu poziom języka niemieckiego opiekunki.

A jak chodzi o wynagrodzenie opiekunki?
Przeważnie i głównie zależy od poziomu języka oraz dodatkowo od stanu podopiecznego. Przynajmniej było tak w mojej firmie.

A piekielność polegała na tym, że od podopiecznej i jej rodziny firma ściągała pieniądze zgodnie z jej przypadłościami, czyli za Alzheimera, który jest zdecydowanie bardziej uciążliwy i wymaga więcej uwagi opiekunki i cierpliwości niż przy demencji.
A opiekunka dostawała wynagrodzenie za pacjenta z demencją.

Po rozmowie z córką podopiecznej (swoją drogą naprawdę sympatyczna i uczciwa kobieta, tylko żyjąca w niewiedzy) postanowiłam zareagować. Obie postanowiłyśmy.

Zadzwoniłam do koordynatora z żądaniem wyjaśnień dlaczego wciskali mi kłamstwa o demencji i zagroziłam, że zostanę, jeśli dostanę wypłatę za stan faktyczny podopiecznej a nie za opiekę nad osobą z demencją. Wcześniej przyszykowałam maila ze skanem diagnozy jako as w rękawie.
Koordynator oczywiście zaczął zwyczajnie ściemniać, że u nich w bazie jest informacja, że podopieczna ma demencję i nie jestem lekarzem,żeby takie diagnozy stawiać. Najwidoczniej się nie znam, albo rodzina podopiecznej zataiła ten fakt przed firmą, żeby mniej płacić.

Wtedy wściekła powiedziałam, żeby sprawdził maila w ciągu pięciu minut i oddzwonił.

I tak zrobił. Po przeczytaniu maila z wnioskiem o korekcję wysokości wynagrodzenia z powodu faktycznego gorszego stanu pacjenta niż w opisie w załączniku do umowy będącego podstawą wyznaczenia stawki wynagrodzenia za opiekę, oddzwonił. Z przeprosinami za niejasności i powiedział, że musi to wyjaśnić z centralą oraz z przełożonym.

Zadzwonił po godzinie z informacją, że mam się przyszykować do zjazdu do Polski i wyślą kogoś innego na moje miejsce, bo nie zgadzałam się w ankiecie na podopiecznego z Alzheimerem i nie spełnia moich oczekiwań i warunków stan faktyczny podopiecznego. Tego samego dnia znaleźli już zmienniczkę i podali jej CV oraz kontakt córce mojej podopiecznej. Zmienniczka już była gotowa do wyjazdu choćby jutro.

Pokusiło nas, żeby zadzwonić do zmienniczki i zapytać czy wie, że jedzie do opieki nad chorą na Alzheimera w dodatku po udarze.
I co?
"Jaki Alzheimer?! Mówili, że demencja. Ja tam nie jadę!"

Koniec końców zostałam i wysłali mi korektę umowy oraz wyrównanie wynagrodzenia.

Piekielna agencja...

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 527 (565)

#67208

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym jak to niby w cywilizowanej Europie niewolnictwo jest... legalne... Albo inaczej... Jak władze mają to tam, gdzie słońce nie dociera...

Kiedyś szukałam pracy w Niemczech na okres wakacyjny, będąc jeszcze na ratownictwie medycznym. Aplikacje wysyłałam również na stanowisko opiekunki osoby starszej w jej domu prywatnym. Tak też mi się zdarzyło pracować na takim stanowisku w edukacyjnym okresie mojego życia.

Teraz pracuję i mieszkam na stałe w Niemczech w innym zawodzie, ale nie o to chodzi. Chodzi o fakt, że zapomniałam już dawno o sprawie.

Od czasu do czasu przekładam polską kartę SIM, żeby sprawdzić wiadomości czy z racji pakietu minut zadzwonić do bliskich i zapytać co słychać. I się trafiło, że jakiś nieznany numer już drugi raz dzwonił do mnie, więc w końcu odebrałam. Od tego się zaczęło...

J- Ja
A- Pani z agencji poszukującej opiekunek osób starszych.

J- Słucham?
A- Dzień dobry. Nazywam się XY i dzwonię z firmy Q. Jakiś czas temu wysyłała pani do nas aplikację na stanowisko opiekunki osoby starszej w Niemczech. Czy jest to aktualne?
J- Tak.- (skłamałam z ciekawości co mają do zaoferowania i czy niewolnicza polityka się zmieniła).
A- Aplikację składała Pani ponad rok temu, w związku z tym chciałabym zapytać się o to czy zmieniło się coś od tego czasu jeśli chodzi o doświadczenie zawodowe oraz wykształcenie.
J- Tak. Teraz mam dyplom ratownika medycznego, w ubiegłym roku pracowałam od lipca do listopada w innej firmie na takim samym stanowisku, opiekując się panią W w miejscowości X z (tu wymieniłam litanię przypadłości owej podopiecznej oraz zakres tego co robiłam u niej, czyli pomoc w poruszaniu się, gotowanie, sprzątanie, pomoc w podawaniu leków i tym podobne).
A- Rozumiem. Zapewne też polepszył się pani poziom języka niemieckiego. Jeśli pani jest zainteresowana pracą czy moglibyśmy przeprowadzić z panią rozmowę po niemiecku w celu sprawdzenia poziomu języka?
J- Oczywiście.

(Rozmowę po niemiecku pominę i oszczędzę cytowania i zanudzania Was tą częścią rozmowy).

A- Pani poziom języka znacznie się poprawił. W związku z tym mam dla pani jedną pasującą ofertę pracy. Jest to starsza pani chodząca o balkoniku z początkami demencji i inkontynencją (problemy z trzymaniem moczu). Należy pomagać jej w toalecie ciała, asystować przy wychodzeniu na spacery, gotowanie, trzy do czterech posiłków dziennie jeśli wliczać popołudniową kawę i ciasto. Pomagać przyjąć leki, asystować przy wizytach u lekarza, sprzątać mieszkanie, które ma trzy pokoje, myć okna w każdy pierwszy poniedziałek miesiąca, podlewać kwiaty, chodzić codziennie na półtorej godziny na spacery. Pani często wstaje w nocy i należy sprawdzać czy jest wszystko w porządku. Pani dużo pije, również w nocy i trzeba pilnować czy jest dość herbaty w termosie przy łóżku. Prosiła by to zaznaczyć w rekrutacji. Podopieczna wstaje o 7:00-7:30 rano, kładzie się spać o 22:00-22:30. Śniadanie jest o 8:30-9:00, obiad na 12:00, kawa i ciasto na 15:00, kolacja na 19:00-19:30. Dwa razy w tygodniu przychodzi na pół godziny rehabilitantka. Pani je tylko produkty przyrządzone w domu, żadnych gotowych dań. Też jest mile widziana umiejętność pieczenia ciast, ale niekonieczna.
J- Dobrze, rozumiem. A jak jest z czasem wolnym i wynagrodzeniem?
A- Wynagrodzenie to 1200 euro miesięcznie netto, do tego zakwaterowanie w formie własnego pokoju w mieszkaniu podopiecznej i wyżywienie. Czas wolny to dwie godziny dziennie.
J- A w jakiej formie umowa?
A- Umowa zlecenie, podstawa to 500 zł w przeliczeniu na euro, a reszta jest w nieopodatkowanej formie delegacji.
J- A co z zameldowaniem i ubezpieczeniem?
A- Nie meldujemy naszych pracowników u podopiecznych, a ubezpieczenie to obowiązująca na terenie UE ważna Europejska Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego.
J- Czy podopieczna ma rodzinę, która ją odwiedza i mieszka niedaleko?
A- Nie, rodzina mieszka w innym landzie, ale odwiedzają ją raz w tygodniu i ma sporo koleżanek, które ją odwiedzają.

(Tutaj się dowiedziałam wszystkiego czego chciałam. Stwierdziłam,że nic się nie zmieniło. Wyciągnęłam kalkulator, żeby przystąpić do ataku).

J- Czyli rozumiem,że mam dwie godziny czasu wolnego na dobę, reszta to czas na wykonywanie obowiązków i bycie w gotowości do pracy 22 godziny na dobę? Brak prawa do urlopu i praca siedem dni w tygodniu?
A- Takie są warunki umowy.
J- Proszę panią. Mam pracować 152 godziny w tygodniu bo uznaję za bycie na stanowisku pracy przy podopiecznej w jej domu w trakcie gotowości do pracy jako również czas do pracy. To średnio około 660 godzin w miesiącu. Zarabiając 1200 euro miesięcznie wychodzi mi na godzinę 1,82 euro. To około 7,28 zł za godzinę na rękę. W Polsce na umowie o pracę dostałabym przy pełnym etacie bez nadgodzin więcej za godzinę pracy przy najniższej krajowej z prawem do urlopu. Mało tego. Jeśli firma deleguje kogoś na teren Niemiec ma obowiązek przestrzegać prawa Niemieckiego i umów oraz stawek jakie tam obowiązują. Czyli powinnam pracować na umowę o pracę, na pełen etat, czyli 40 godzin tygodniowo a stawka delegacyjna powinna wynosić za godzinę pracy najniższą krajową 8,5 euro co daje tylko za samą delegację 1360 euro miesięcznie. Czyli proponuje mi pani nielegalną i niewolniczą pracę za psi grosz. Mało tego. Powinnam być zameldowana tam, gdzie mieszkam na czas wykonywania obowiązków w Niemczech. Bez meldunku przebywam za granicą jako pracownik delegowany zwyczajnie nielegalnie. Do tego nie jestem maszyną, żeby 22 h na dobę pracować i czuwać, a te marne 2 godziny nie starczą na to by móc odpocząć i się zregenerować. Czy wy jesteście nienormalni?!
A- ... Rozumiem, że pani nie jest zainteresowana naszą propozycją. Dziękuję i do widzenia.
J- Oby nie.

P.S. Wiele kobiet niestety godzi się na takie warunki, bo w Polsce mają nóż na gardle. Jest perspektywa zaoszczędzenia pieniędzy, bo ma się zakwaterowanie i wyżywienie zapewnione, a rodzinę w Polsce trzeba wykarmić. Kredyty spłacić i tym podobne. Mimo to przestrzegam przed taką pracą. Często warunki i stan podopiecznego się nie zgadzają z opisem. Nagminną praktyką jest nazywanie Alzheimera demencją o czym może opiszę w innej historii, bo miałam takie nieprzyjemne doświadczenie z nieuczciwą firmą. A i podopieczni potrafią być uciążliwi. Do tego obce miejsce, nikogo bliskiego i utrudniony kontakt z bliskimi bo dostęp do internetu u podopiecznych w domu to niezwykła rzadkość. W takiej pracy doskwiera szczególnie samotność i tęsknota.

Całe szczęście już nie pracuję przez pośrednika z Polski. Pracuję zatrudniona na niemieckich warunkach umowy o pracę, tu mam ubezpieczenie i odprowadzane składki, mam własne mieszkanie i prywatne życie oraz czas, bo pracuję 40 h w tygodniu i służbowe auto w godzinach pracy...

Legalne niewolnictwo...

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 493 (561)

#60620

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia jednego z użytkowników dotycząca głośnej procesji o 8:00 (http://piekielni.pl/60357) przypomniała mi moją własną przygodę, sprzed trzech lat.

Otóż pewnej nocy z soboty na niedzielę o 4:00 zbudziły mnie śpiewy pielgrzymki do Gietrzwałdu. Noc jesienna, okna szczelnie pozamykane, co i tak mnie nie uchroniło od pobudki. W sumie to z śpiewem niewiele wspólnego miało - bardziej do miauczenia kocura w marcu przez głośniki podobne było.

Malutkie dziecko sąsiadów zostało też zbudzone, co oznajmiło głośnym płaczem, a pies innych sąsiadów do tej całej kakofonii zaczął wyć.

I tak właśnie głośno śpiewając i budząc mieszkańców, którym skazane było mieszkać w pobliżu ich trasy, pielgrzymka przedreptała przez całe miasto.

Też jestem osobą wyrozumiałą - mieszkam 5 minut pieszo od kościoła i jak mi przeszkadzała msza to zwyczajnie zamykałam okna. Ale oczywiście ma wszystko swoje granice.

Cisza nocna trwająca od 22:00 do 6:00 rano powinna obowiązywać każdego. A pielgrzymka nie powinna usprawiedliwiać tego w nawet najmniejszym stopniu. Nie powinno być sytuacji "równego i równiejszego".

Zwyczajnie mogli przejść przez miasto w ciszy i modlitwie, a zacząć śpiewać i używać do tego nagłośnienia już za miastem poza terenem zabudowanym. Wtedy by był wilk syty i owca cała.

Gazeta lokalna zainteresowała się tym i powstał artykuł na ten temat. Oczywiście, żeby nie było - dziennikarz porozmawiał na temat skargi czytelniczki z samym proboszczem parafii, która była organizatorem tej pielgrzymki.
Na końcu podam link do samego artykułu. A tutaj przytoczę tylko niektóre fragmenty.

"...nie rozumiem takiego podejścia do sprawy - mówi ze smutkiem proboszcz parafii."
"Ks. Jerzy Mazur, proboszcz parafii św. Józefa, tłumaczy, że wielokrotnie mówił wiernym o zbliżającej się pielgrzymce i planowanych w związku z tym ceremoniach — Pielgrzymka musiała dotrzeć na mszę do Gietrzwałdu na godz. 11, więc to oczywiste, że trzeba było wyruszyć wcześniej — tłumaczy. — Wzięło w niej udział kilkanaście tysięcy osób z samego Olsztyna, a 30 tysięcy wiernych łącznie, więc mogliśmy obudzić dużo więcej osób. O wszystkim tym informowaliśmy z ambony, były też ogłoszenia na tablicy przed kościołem. To, że ta pani nie wiedziała o pielgrzymce, świadczy o tym, że nie ma najmniejszego związku z naszą parafią."

Cóż, tylko, że nie każdy jest katolikiem i nie ma obowiązku chodzenia na msze i czytania ogłoszeń parafialnych. Jak chcą, niech oni uczestniczą w takich uniesieniach duchowych, ale nie mają prawa zmuszać do takiego uczestnictwa innych postronnych osób, które nie mają na to ochoty... A ton w tekście jaki można było odczuć wskazuje na pogardę ludźmi, którzy nie chodzą do kościoła. Proboszcz najwyraźniej zapomniał o tym, że ich parafia nie jest sama i należy brać pod uwagę mieszkańców, którzy o takiej porze odpoczywają i mają do tego pełne prawo. Czysty egoizm.

Gdyby tak ekipa złośliwców w odwecie zaczęła głośno grać i śpiewać pijackim tonem pod plebanią w ciszę nocną, kiedy sam proboszcz by spał - jestem niemalże pewna, że też by się oburzył z powodu takiej pobudki.

http://olsztyn.wm.pl/68565,Proboszcza-cisza-nocna-nie-obowiazuje-Spiewy-o-4-rano.html#axzz36KGfYKFG

Proboszcza cisza nocna nie obowiązuje

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 419 (593)