Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Carrotka

Zamieszcza historie od: 8 czerwca 2012 - 1:45
Ostatnio: 18 kwietnia 2020 - 22:05
  • Historii na głównej: 62 z 85
  • Punktów za historie: 28435
  • Komentarzy: 478
  • Punktów za komentarze: 2628
 

#33665

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed dwóch lat, akcja toczyła się w szpitalu na oddziale ortopedii.

W 2009 roku złamałam nogę w kolanie (dokładniej nasada kości piszczelowej). Złamanie było na tyle poważne, że musieli mi kończynę poskładać do kupy z pomocą śruby, która była nie małych rozmiarów - wersalki można nią było skręcać.
Po roku chodzenia z metalem w nodze nadszedł czas pożegnania z śrubą. W związku z tym udałam się ze skierowaniem do szpitala i przyjęto mnie w ustalonym terminie na oddział ortopedii.

Przyszedł do mnie anestezjolog zebrać wywiad przed zabiegiem. Po wywiadzie ustaliliśmy wspólnie, na moją prośbę, że będę znieczulona od pasa w dół a nie miejscowo i podadzą mi propofol (taki środek, po którego podaniu w moment zasnę na kilkanaście minut). Śrubę usuną mi pod specjalnym monitorem, gdzie na żywo będzie można oglądać kość z żelastwem wkręconym, aby skutecznie i szybko odnaleźć miejsce, gdzie się znajduje i usunąć to sprawnie.

I tu zaczął się problem. Kiedy przyszła pora na usunięcie przyczyny mojego pobytu na oddziale, ów sprzęt znajdywał się na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym na tamtejszej sali operacyjnej, która była zajęta, bo mieli nagłego pacjenta. Lekarz poczekał pół godziny, po czym cierpliwość się mu skończyła i postanowił zabieg wykonać na sali zabiegowej (wyposażonej jedynie w lampę, kozetkę, opatrunki, nici, igły środki dezynfekcyjne i tym podobne, oraz w jedynie podstawowe medykamenty) znajdującej się na moim oddziale bez korzystania ze sprzętu, który wcześniej wymieniłam. Mało tego. Pomimo ustalenia w jaki sposób ma być przeprowadzony zabieg, stwierdził, że zrobi to po swojemu.

Nie czekając na anestezjologa zarządził pielęgniarce, aby podała mi fentanyl w kroplówce (środek, który miał mnie ogłuszyć jedynie a nie uśpić - niestety działania środka w żaden sposób nie odczułam) bo propofolu na zabiegówce w szafce z lekami nie było, znieczulił kończynę miejscowo, zdezynfekował kolano, rozciął tkankę i zaczął grzebać w poszukiwaniu główki śruby wspomagając się widokiem zdjęcia RTG sprzed roku. Szło to człowiekowi dość mozolnie, mi powoli znieczulenie w międzyczasie zaczęło schodzić i zaczynało to grzebanie pobolewać. W końcu znalazł (trzeba było wyłuskać fragment kości, bo główka śruby zarosła).

I w tym momencie zaczął się koszmar. W życiu takiego bólu nie czułam jak wtedy. Złamanie tej kończyny było o wiele mniej bolesne, niż wykręcanie tego paskudztwa z kości. Z bólu darłam się niemiłosiernie, że słyszano mnie na obu oddziałach, które zajmowały całe piętro, na którym przebywałam. W przerwach, jakie łaskawie robił, bo z bólu nie mogłam zapanować nad oddechem i zaczęłam się hiperwentylować (mogłam stracić przytomność od tego) - okrzykami z bólu błagałam, prosiłam, wrzeszczałam, żeby przestał mnie katować i wezwał anestezjologa, bo ból jest nie do zniesienia.

Doktorek (swoją drogą młody szczyl w trakcie specjalizacji) dosłownie ignorował mnie i robił swoje. Biedna pielęgniarka była tym przerażona, bo widać było, że nie histeryzuję, a naprawdę to niemiłosiernie boli - trzymała mnie, powtarzała w kółko "Skarbie, jeszcze troszkę. Wytrzymasz kotku. Już, jeszcze troszeczkę.", wycierała mi łzy, trzymała za rękę, głaskała bezradnie i starała się jakoś w ten sposób ulżyć - bo nic innego zrobić nie mogła (wszak lekarz niestety ważniejszy i sprzeciwić mu się nie mogła, bo żywot cienki w pracy by miała).

Wrzaskami zaalarmowany ordynator zajrzał na zabiegówkę. Spojrzał ostentacyjnie na mnie i rzekł:
[O]rdynator- Co się tu dzieje?
[L]ekarz- Usuwam pacjentce w znieczuleniu miejscowym śrubę stabilizacyjną.
[O] (patrząc na nogę)- Co za histerie i fanaberie, przestań się drzeć, to szpital!
[Ja]- Tttaaakk? A nie sala tortur? Miałam być uśpiona! Znieczulenie mi zeszło. Może ja żywcem pokroić mam ciebie?!
[O]- Nie histeryzuj smarkulo.
Ordynator wyszedł, a doktorek powrócił do sadystycznej czynności.
W przerwie na oddech cała trzęsąc się wychrypiałam:
[Ja]- Zabraniam dalszego wykonywania zabiegu!
[L]- Teraz nie mogę przerwać!
[Ja]- Zaraz ci k*rwa tak przypi****lę, to zobaczysz co to za ból! - Po prostu nie wytrzymałam już.
[L]- Mam nadzieję, że masz dobre ubezpieczenie, bo się nie wypłacisz z odszkodowaniem.- Odpowiedział z ironicznym uśmiechem.
[Ja]- Lepiej, żebyś miał dobrego adwokata, bo oskarżę ciebie o znęcanie się! Studiuję na takim kierunku, że mogę tyle błędów wytknąć, że pożegnasz się ze specjalizacją!

Lekarz mnie zignorował, powrócił do brutalnej czynności, na żywca zszył ranę, roztrzęsiona i przerażona pielęgniarka założyła opatrunek i odwiozła na salę i zaraz przyszła do mnie z czymś uspakajającym, po czym mogłam zasnąć i odpocząć bo wciąż cała byłam w drgawkach z bólu.

Po wypisaniu mnie ze szpitala, udałam się do administracji celem pobrania kopii pełnej dokumentacji medycznej z pobytu na tym oddziale (gdzie opisane jest o wiele bardziej szczegółowo wszystko, niż na zwykłej karcie wypisu). Niestety po otrzymaniu dokumentacji nie doszukałam się wywiadu anestezjologicznego, gdzie było napisane w jaki sposób miał być przeprowadzany zabieg (okraszonego moim podpisem, że wyrażam zgodę na wykonany w taki sposób zabieg). Po prostu w magiczny sposób rozpłynął się w powietrzu. Był jedynie opis, że usunięto śrubę w znieczuleniu miejscowym.
W związku z tym doktorek uratował swoje parszywe cztery litery. Na świadków musiałabym brać personel medyczny, który całe zajście słyszał i widział - w tym biedną przerażoną pielęgniarkę, aby udowodnić winę temu sadyście, który nie powinien być według mnie lekarzem.

Szkoda mi było pielęgniarki, ponieważ wcale bym się nie zdziwiła, gdyby była szantażowana, aby tylko prawdy nie powiedzieć. A po tym jak by zeznała przeciwko lekarzowi, zwyczajnie by nie miała życia w pracy...
Dlatego odpuściłam, bo stwierdziłam, że ta kobieta ma więcej do stracenia niż ja do zyskania.

W każdym razie więcej nie zamierzam wylądować na ortopedii w tym szpitalu.

Piekielny przyszły ortopeda

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 576 (698)

#33007

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Akcja działa się w tramwaju w stolicy, jakieś 6 lat temu. Nie był on zapełniony. Było kilka wolnych miejsc siedzących. Wsiadłam z moim chłopakiem do pojazdu. Postanowiłam postać po długiej podróży, by rozprostować nogi, a mój luby po całym dniu na nogach i załatwiania spraw już zamierzał siadać, tym bardziej, że nie najlepiej się czuł.

Starsza pani w wieku emerytalnym, z laską w ręce, biegła do tramwaju (i to dosyć żwawo), za nią próbował nadążyć mąż. Klapnęła szybciutko na siedzenie za moim [L]ubym i w momencie kiedy siadał, podłożyła mu reklamówkę pod cztery litery. Było to tak szybko, że nie zdążyłam go uprzedzić i na reklamówkę z teczką usiadł. Momentalnie podniósł się z siedzenia, czując że usiadł na coś, czego przed chwilą w tym miejscu na pewno nie widział, zorientował się, że za nim staruszka podłożyła to w ostatniej chwili. Uznał gest za bezczelny i po prostu reklamówkę zdjął z siedzenia i jej podał, po czym ponownie usiadł na miejsce.
W tym momencie [S]tarsza pani do niego oburzona:

[S]: Co pan wyrabia?! Nie widzi pan, że zajęte?! Mąż ma tutaj usiąść! Co za dzisiejsza młodzież! Kompletnie niewychowana!
[L]: Po pierwsze, proszę na mnie nie krzyczeć, bo słuch mam bardzo dobry. A po drugie, to pani jest niewychowana, ponieważ nie podkłada się komuś w trakcie siadania rzeczy na siedzenie. Nawet tej reklamówki nie miałem jak zauważyć zanim usiadłem.
[S]: Młody jesteś! Sobie postoisz!

Całej sytuacji przyglądał się w milczeniu zdyszany i zażenowany [M]ąż owej pani, ja zaś się zagotowałam, ponieważ mój chłopak tego dnia nie najlepiej się czuł, pomimo owego młodego wieku (młodych czasem też jakieś choróbsko rozłoży, albo wypadek spotka). Patrząc na to nie powstrzymałam się i wtrąciłam swoje trzy grosze.

[J]: Pani ma tyle werwy za dwóch chłopów, że może pani ustąpić swojemu mężowi miejsce i postać. To, że człowiek młody, nie zawsze znaczy, że zdrowy. Tak energicznie pani biegła do tramwaju, że nie wiem po co pani laska. Do ozdoby, czy przeganiania ludzi z miejsc?
[S]: A ty k*rwa jego adwokatka, czy co?
[J]: Proszę pani, nie pamiętam, żebyśmy przeszły na ty, poza tym proszę kulturalniej, bo w tramwaju też są małe dzieci! Nie widzi pani, że mój chłopak nie najlepiej się czuje?!
[M] odezwał się cicho i błagalnie: Kochanie, uspokój się.
[S]: Cicho Tadziu!
W tym momencie mój luby pozieleniał i zwymiotował.
[S] zaczęła się drzeć: Co za hołota pijana, jak tak można!
Pani zamierzała znowu zwyzywać nas oboje. Mój chłopak trzeźwy aczkolwiek struty, nie miał ochoty się odzywać, czemu wcale się nie dziwię. Olałam jej wrzaski i zaczęłam szukać pospiesznie wody i chusteczek w torbie. W pewnym momencie...

[M]: Zamknij ryj i daj tym biednym ludziom spokój! Siedzimy na dupach całe dnie, to sobie możemy postać dla odmiany, żeby kości rozprostować!

W tym momencie myślałam, że zaraz z moim lubym zaczniemy zbierać szczęki z podłogi. Kobiecina oniemiała, próbowała coś jeszcze burknąć, ale groźnym spojrzeniem mąż jej to wyperswadował.

Tramwaj

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 914 (1006)
zarchiwizowany

#33749

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzisiaj będzie piekielna emerytowana pasażerka [PP] autobusu miejskiego.

Było to za czasów, kiedy poruszałam się jeszcze o kulach po wypadku. Tego dnia mój chłopak nie mógł mnie odebrać z zajęć, więc pokuśtykałam na autobus. Doczekałam się niskopodłogowego, usiadłam przy wolnym miejscu obok starszego pana tuż przy drzwiach środkowych. W autobusie było mało ludzi, bo było jeszcze 45 minut do przerwy pomiędzy wykładami (studiuję w jedynym w Polsce miasteczku studenckim przylegającym do miasta). W centrum miasta już zrobiło się tłoczno, nie było wolnych miejsc. Nade mną stanęła starsza pani. Gdy drzwi się zamknęły i autobus ruszył, zaczęło się...

Kobiecina zaczęła do mnie sapać:
[PP]- Może by tak ustąpiła pani miejsca?
[Ja]- Przykro mi, ale nie utrzymam się na stojąco. Chodzę o kulach.
[PP]- Źle się czuję, proszę mnie puścić!- ryknęła na autobus.
[Ja]- Proszę nie krzyczeć na mnie, głucha nie jestem. Nie puszczę pani, bo mam problemy z poruszaniem się. Chodzę o kulach.- kule podniosłam lekko do góry, żeby zwróciła uwagę na moje "drugie nogi".
[PP]- Co za młodzież! Udają, że chorzy i człowieka starszego nie chcą nawet puścić!- ryknęła na autobus i szturchnęła mnie niby niechcący a specjalnie.
Inni pasażerowie nawet nie zareagowali na wredną istotę i nikt jej nie zaproponował swojego miejsca widząc jak się uwzięła na mnie, gdzie w rękach trzymałam kule ortopedyczne. Wściekłam się, bo nie lubię jak ktoś mnie tyka, szturcha, ciągnie i tym podobne.
[Ja] nieco głośniej- Proszę uważać jak macha pani rękami! Jak ma pani problemy z przyswojeniem, że nie ma wolnych miejsc siedzących a ja jestem niepełnosprawna ruchowo, to proszę zamówić taksówkę! Tam sobie pani posiedzi.
W tym momencie piekielne babsko zaczęło mnie popychać za ramię i wyzywać mnie, że kim to ja jestem, żeby jej mówić co mam robić. Dziadunio, który spokojnie koło mnie siedział, sam trzymał laskę w dłoni zwrócił jej uwagę, żeby mnie zostawiła, lecz jej reakcja była jak zachęta do kolejnych głośniejszych komentarzy i szturchnięć o zwiększonej częstotliwości.

Za kobieciną stał dość pokaźnej postury chłopak, który w żaden sposób nie reagował, żeby kobietę uspokoić. Jedynie przewracał oczami i zaciskał mocniej zęby. Ewidentnie się powstrzymywał.

Autobus zatrzymał się na przystanku, drzwi się otworzyły i w tym momencie szczęka mi opadła. Chłopak po prostu chudą kobiecinę złapał pod pachy, podniósł jak ufajdane niemowlę do góry, wyniósł z autobusu, dopchał się do środka z wsiadającymi i powiedział do mnie:
[CH]- Sorry, ale nie wytrzymałem i miałem dość skrzeczenia tępej kobiety, nie rozumiejącej, że ktoś młodszy może mieć większe problemy w poruszaniu się od niej...
Podziękowałam chłopakowi, inni się śmiali z kobiety i komentowali, że dobrze jej tak.

Piekielna Emerytowana Pasażerka

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (279)
zarchiwizowany

#33473

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ta historia będzie o moim piekielnym chłopaku (obecnie byłym chłopaku).

Zanim doznałam wypadku, Mój chłopak pomieszkiwał u mnie (znaczy się często nocował) i część rzeczy miał w "jego" szafce. Kiedy doznałam wypadku (złamałam nasadę kości piszczelowej podczas wakacji- czyli można powiedzieć, że złamałam w kolanie), przeszłam skomplikowaną operację poskładania kończyny do kupy i leżałam w szpitalu, na moją prośbę wprowadził się do mnie, bo nie miał się kto mną zaopiekować. Oczywiście ze względu na sytuację nie było mowy o tym, by dokładał się do rachunków (głupio byłoby mi nawet o tym pomyśleć, żeby powiedzieć, aby się dokładał w takiej sytuacji).

Ze szpitala wypisali mnie w takim stanie, że nie mogłam samodzielnie dostać się do mieszkania- ratownicy na noszach wnosili moje zwłoki na drugie piętro (miałam tak paskudne złamanie i tak tandetną szynę, że każdy ruch powodował dzikie okrzyki z bólu- niestety dopóki rany pooperacyjne się nie zaleczyły, nie było co marzyć o gipsie). Kiedy ratownicy ze mną na noszach przekroczyli próg mojego mieszkania, myślałam, że spalę się ze wstydu... W mieszkaniu zastałam okropny bałagan. Poprosiłam go, żeby ogarnął to, bo ja przykuta do łóżka jestem (samodzielnie nie byłam w stanie nawet wstać z łóżka)- bezskutecznie. O kulach w korytarzu się potykałam o porozwalane rzeczy.

Był wakacje i straszne upały, że w mieszkaniu było po 30 a nawet w podskokach 33 stopnie (istny horror), więc dużo płynów piłam i ciągle mnie suszyło. A jak wiadomo, z tego powodu musiałam często do toalety. Mojemu lubemu nie podobało się, że tak często musiał pomagać mi wstać i prowadzić mnie do łazienki (asekuracyjnie coby mnie złapać, bym się nie przewróciła w tym chlewie) i zaczął na mnie dosłownie drzeć mordę, że za dużo piję i mam mniej pić bo za często musi mnie prowadzić "*urwa szczać".

No cóż. Wakacje faktycznie przewalone, bo siedział ze mną przykutą do łóżka. Ale to nie koniec tego. Wiadomo, że nawet nie byłam w stanie przygotować jakiegokolwiek posiłku- nie mogłam stać- cały ciężar opierałam tylko na zdrowej nodze a chora bezwładnie wisiała. Szybko to męczyło mięśnie w zdrowej nodze. Do tego opuszczona noga momentalnie mocno puchła. Siedzieć też nie mogłam gdzie indziej jak w łóżku, bo po prostu cholernie mnie bolało i taboret albo był za wysoki, żeby podstawić pod nogę, a pufa za niska... Już nawet go nie prosiłam, żeby gotował mi posiłki- dawałam pieniądze, by poszedł do kantyny z domowymi obiadkami i kupował na wynos posiłki (kantyna była 2, maksymalnie 3 minuty pieszo od mieszkania). Ba- na jego obiadki też mu dawałam. Bywało, że na śniadanie zjadłam jedną kanapkę, do godziny 17 nie mogłam się doprosić jakiegokolwiek posiłku i leżałam głodna- a kolacje bywały, albo i nie bywały.
Dlaczego? Wolał grać na komputerze i na prośbę, żeby włączył pauzę, bo na prawdę jestem głodna, albo na prawdę muszę do toalety bo zaraz nie dojdę- wrzeszczał na mnie, że mu dzieciństwo odbieram (no żesz jasna cholera- 22 lata facet miał) i słyszałam wieczne wrzaski "zaraz *urwa!". Po miesiącu opiekowania się mną wreszcie doczekałam się gipsu (w końcu mogłam samodzielnie wstać z łóżka i pójść do toalety, ale wciąż nie mogłam zbyt długo stać bo kolano puchło mocno). W mieszkaniu bałagan urósł do rangi burdelu, bo palcem nie ruszył nawet (nie mówię, żeby wypucował mieszkanie na błysk, ale mowa o podstawowych rzeczach jak wyniesienie śmieci, pozmywanie naczyń, pochowaniu ubrań do szaf, które walały się po podłodze, odkurzenie mieszkania odkurzaczem, pranie- już grom z wytarciem kurzy i myciem podłóg).

Nagle znalazł wymówkę, pojechał do swojej siostry w Niemczech, bo musiał pomóc jej z przeprowadzką do innego akademika w jakimś innym mieście. Poprosiłam, żeby ogarnął mieszkanie, zanim wyjedziemy, żeby nic się nie zalęgło (wyrzucić jedzenie, które zostało, ogarnąć naczynia, ubrania pochować, odkurzyć mieszkanie). Pokój w którym byłam i przedpokój z łazienką ogarnął po japońsku "yako tako". Do kuchni nie wchodziłam nawet i do jego pokoju.
Mnie podrzucił do mojej znajomej, która sama miała pracę i była zalatana, więc widywałam ją tylko rano i późnym wieczorem.

Mój chłopak miał zostawić mnie tylko na 4 dni u niej. Ale co? Jego pobyt przedłużył się do ponad dwóch tygodni! Dlaczego? Bo zrobił sobie z siostrą spontaniczną wycieczkę po sąsiednim kraju i poimprezował.

Koleżanka po tygodniu powiedziała, że przykro jej, ale ona musi wyjechać do rodziny i odwiozła mnie do mojego domu (200 km od niej). Cóż- mus to mus. Dałam na paliwo i w drogę. Gdy dotarłyśmy, pomogła mi wejść do mieszkania, wniosła rzeczy. Zaschło mi w gardle i od razu postanowiłam pokuśtykać o kulach do kuchni, żeby zrobić herbatę. Kiedy otworzyłam drzwi, to myślałam, że zawału dostanę. W kuchni był istny sajgon- zarośnięte grzybem naczynia w zlewie, który od tych naczyń kipiał, na stole reszta brudnych naczyń, otwarty pasztet, który wysechł i pokrył się zielono-białym puchem, w reklamówce otwartej było coś czarnego i galaretowatego, że nawet nie wiem czym to kiedyś było; w woreczku foliowym cały chleb pozieleniały, w koszyczku zgniłe owoce i warzywa, pełno latających moli kuchennych i malutkich muszek. Po prostu istny raj dla naukowców zajmujących się badaniami grzybów i wytwarzaniem penicyliny. Ja na ten widok załamana się rozryczałam i zaczęłam głośno wyzywać mojego chłopaka i wrzeszczeć, że go zatłukę żywcem kulami. Kumpela jak weszła do kuchni za mną, zaczęła siarczyście przeklinać mojego faceta razem ze mną jaki on jest (tak pomysłowo dobranych i za razem trafnych określeń w życiu nie słyszałam).

Wkurzyła się niemiłosiernie, zadzwoniła do niego i wywrzeszczała mu odgrażając się, że ma w trybie natychmiastowym wysłać pieniądze na środki czystości (wydałyśmy 200 zł), oraz kwotę 300 zł za sprzątanie (koleżanka prowadzi działalność, gdzie sprząta w domach prywatnych i biurach) i fakturę wyśle mu pocztą. Wywrzeszczała mu, że jak mógł doprowadzić mieszkanie do takiego stanu i nawrzucała mu tyle wyzwisk, że głowa pęka. Oczywiście on się nie czuł zobowiązany przelewać pieniędzy i płacić za środki czystości i usługę sprzątania. Kumpela w tym momencie nie wytrzymała i powiedziała, że albo pieniądze dotrą na konto jej, bądź moje jeszcze tego samego dnia. Jeśli tego nie zrobi- może pożegnać się ze swoimi rzeczami, bo jak będzie sprzątać moje mieszkanie (stwierdziła, że nie zostawi mnie w takim burdelu, bo zabić się można) to przy okazji sprzątnie również jego rzeczy i wyniesie na śmietnik. W końcu ugiął się i przelał pieniądze.

Jak wrócił ze swojej wycieczki oczywiście był skruszony, bo najadłam się wstydu jak nigdy dotąd, powiedziałam, żeby wynosił się z mojego życia i nie chcę go znać. Niestety ja głupia wybaczyłam mu. Nie rozstaliśmy się i dalej razem mieszkaliśmy. Po pewnym czasie gipsu się pozbyłam i coraz lepiej radziłam sobie z chodzeniem. Niestety oszczędności się moje kończyły a rachunki były dość spore odkąd mój chłopak zamieszkał u mnie. W końcu sytuacja mnie zmusiła, żeby go poprosić o dokładanie się do rachunków. Wtedy doznał wielkiego oburzenia. Po długich negocjacjach łaskawie zaczął dawać mi 200 zł miesięcznie (rachunki w okresie grzewczym opiewały na kwoty 1000 zł miesięcznie ze względu na ogrzewanie gazowe)...

Jeszcze rok żyliśmy tak razem, gdzie mnie sponiewierał, nie szanował, robił burdel w mieszkaniu i jeszcze miał roszczenia o to, bym mu wyprała pościel, ogarnęła (bo płaci)! Ba... Porwał prześcieradło (moje) niechcący i jeszcze kazał mi kupować, bo on nie ma na czym spać.
Od wypadku, po roku tej szamotaniny w końcu się rozstaliśmy... Uff...

I tak to zdecydowanie za długo trwało. Powinnam była go już kopnąć w cztery litery, jak podrzucił mnie jak zgniłe jajo do mojej znajomej (która nie była mi nawet bliska) i pojechał na wycieczkę i balety z siostrzyczką do Niemiec i zostawiając taki burdel w moim mieszkaniu.

Mój Piekielny chłopak (obecnie ex)

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 177 (337)
zarchiwizowany

#32956

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
A tym razem ja będę tą piekielną w tej opowiastce.
Sytuacja miała miejsce za czasów, kiedy to byłam smarkiem w pierwszej klasie liceum (byłam rosłą dziewuchą wyglądającą co najmniej na pełnoletnią).
Piętro wyżej, tuż nade mną mieszkało emerytowane małżeństwo wraz z futrzastym pupilem, wrednym kotem, którego lubili puszczać na klatkę samopas. Zwierzę nie wiem w jakim celu było wypuszczane- czy to w celu wybiegania się, czy też załatwieniu potrzeb fizjologicznych, czy ku tym obu sprawom. W każdym razie sąsiedzi się ciągle skarżyli na obszczane wycieraczki, tudzież obsrane. Lecz właściciele kota nic sobie z tego nie robili udając greków w stylu: "Jak to? Nasz kiciuś? Niemożliwe! Proszę nie opowiadać bzdur!" i trzaskali drzwiami przed nosem.
Moja wycieraczka też nie była oszczędzona- była nieraz przez niekastrowanego grubego kocura oblana ciepłym moczem. Pewnego dnia i wredne kocisko na moją wycieraczkę nasrało. Moja mama jako, że jest osobą pokojową, więc nie zamierzała się wybrać do sąsiadów z opierniczem, żeby posprzątali po futrzaku, zanim przerobi go na kapcie na zimę- tylko wzięła szufelkę rzucając mięsem pod nosem i chciała to sprzątnąć. Wkurzyłam się i powiedziałam, żeby tego nie ruszała.
Wtedy akurat byłam o kulach, ponieważ skręciłam nogę w kostce i założyli mi szynę gipsową. Pokuśtykałam piętro wyżej, zapukałam grzecznie i otworzyła mi drzwi [Sa]- sąsiadka.
[Ja}- Proszę Pani, Państwa kot znowu narobił nam na wycieraczkę. Proszę nie wypuszczać kota na klatkę schodową, bo to nie kuweta. Byłaby Pani tak łaskawa sprzątnąć po swoim pupilu? Mi ciężko o kulach.
[Sa]- Nie wypuszczamy naszego kota! To nie nasz mruczuś! Proszę dać nam spokój!- i trzasnęła drzwiami przed nosem.
Wściekła nie dałam za wygraną i zaczęłam już nie pukać a natarczywie walić do drzwi bardzo wściekła. Tym razem otworzył [Sd]- sąsiad, mąż owej kobiety.
[Ja]- Proszę sprzątnąć gówno po swoim śmierdzielu, albo powiadomię administrację, bo jest zakaz wypuszczania zwierząt bez nadzoru na klatki schodowe a jak narobią to należy sprzątnąć po nich nieczystości!
[Sd]- Wyp******laj! Ja ci k***a dam!- i popchnął mnie a jego drzwi były tak usytuowane, że stojąc przed nimi miałam za plecami schody. Straciłam równowagę i omal nie spadłam ze schodów. Z rąk wypuściłam kule ortopedyczne i w ostatniej chwili złapałam się poręczy. Dziadek za to jeszcze rzucił do mnie kilka inwektyw i trzasnął drzwiami.
Sąsiadka i moja rodzicielka zaalarmowana wrzaskami, łomotem spadających kul po schodach i łomotem drzwi wyszły na klatkę schodową w pośpiechu zobaczyć co się dzieje. Mama pomogła mi podając kule i zeszłyśmy na dół. Byłam tak wściekła, że kazałam jej wrócić do mieszkania i nie sprzątać tego jeszcze, bo nie skończyłam z nimi. Weszłam za nią i oczekując odpowiedniego momentu wreszcie doczekałam upragnionej chwili, kiedy to weszli do mniejszego pokoju i włączyli radio Maryja na różaniec. A, że słuchali dość głośno wzięłam naszą wycieraczkę w garść złożoną w pół tak, żeby kocia niespodzianka nie zleciała podczas powolnego wchodzenia o kulach po schodach. Pod drzwiami sąsiadów rozłożyłam wycieraczkę, przyłożyłam stroną z gówienkiem do drzwi i wysmarowałam je nim od framugi do framugi, po czym wzięłam sąsiadów wycieraczkę (która była identyczna jak moja), zostawiłam im swoją z resztkami kupy ich pupila pod drzwiami, spokojnie zeszłam na dół, położyłam czystą wycieraczkę pod moje drzwi i wróciłam do mieszkania. Sąsiedzi oburzeni jak zobaczyli co się stało zaczęli dobijać się do moich drzwi. Powiedziałam mamie spokojnie, by pod żadnym pozorem nie otwierała. W końcu szarpanie klamki i łomot do drzwi ucichł. Jednak nie na długo... Do drzwi załomotała Policja. Powiedziałam mamie spokojnie, że ja otworzę. Oczywiście mundurowi przedstawili się i powiedzieli, że zostali wezwani, bo zakłócam spokój i zaśmiecam klatkę schodową. Wyjaśniłam mundurowym o co poszło i jak sąsiedzi mnie potraktowali. Rozmawiałam z nimi na klatce schodowej. Przy okazji zapukałam do sąsiadki, która potwierdziła moją wersję, bo widziała kupsko tłustego kociska na mojej wycieraczce, potwierdziła, że nikt inny nie ma zwierząt z naszej klatki i opowiedziała jak słyszała awanturę i łomot, po czym jak wyszła na klatkę zaalarmowana to moja mama zbierała kule ze schodów i podawała mi, bym mogła zejść. Opowiedziałam jak się zemściłam, gdzie mundurowi nie kryli rozbawienia, podziękowali za informację i wybrali się piętro wyżej, zrobili awanturę, pogrozili, że gdyby stała mi się krzywda to dziadek mógłby pójść siedzieć i wystawili mandat.
Od tamtej pory, pod dziś dzień mam święty spokój i już nie widziałam ani razu wrednego kociska na klatce schodowej.

sąsiedzi

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 163 (249)