Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Casandra

Zamieszcza historie od: 7 listopada 2010 - 19:55
Ostatnio: 11 lipca 2021 - 1:31
Gadu-gadu: 43829694
O sobie:

Zapraszam na mojego bloga
casandra-pisze-opowiadania.blogspot.com

  • Historii na głównej: 57 z 73
  • Punktów za historie: 38849
  • Komentarzy: 245
  • Punktów za komentarze: 2278
 

#13855

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem pracownikiem POK-u. W większości sklepów POK jest umiejscowiony zaraz przy wejściu na sklep. Tak też jest u mnie. Obok mojej lady są zamontowane bramki, przez które klienci wchodzą na sklep, a obok jest wyznaczone wyjście dla klientów bez zakupów. Bramki są ruchome. Otwierają się w momencie, gdy klient podejdzie wystarczająco blisko. Dodam (co ważne), że otwierają sie tylko w jedną stronę - do środka. Klienci nie mogą nimi wychodzić - pilnuje tego ochroniarz, który zawsze jest w pobliżu POK-u.
Ruchome bramki dziwnym zrządzeniem losu wzbudzają zachwyt i dziką radość u najmłodszych klientów. Ich fenomen polega na tym, że dzieci uwielbiają rozrabiać w okolicach bramek i bawić się z nimi w ganianego. Nie zliczę ile razy ratowałam już takiego malucha przed uderzeniem. Ochrona również ma z tym pełne ręce roboty. Rodzice często ignorują zachowanie pociech i udają, że ratowanie ich należy do naszych zas*nych obowiązków.
Tej sytuacji nigdy nie zapomnę:

Do sklepu wparowuje młode małżeństwo z kilkuletnim synkiem. Rodzice uchachani, rozgadani, a ojciec wyraźnie na rauszu. Weszli, rozejrzeli się i skierowali w stronę alejek. Nie minęła chwila a maluch urządził sobie z tatą super zabawę - mały uciekał między regałami, a tatuś go gonił. Tatusiowi szybko zabawa się znudziła, tak samo jak pilnowanie dziecka. Ja akurat musiałam na moment udać się do biura. Zrobiłam dosłownie kilkanaście kroków, gdy usłyszałam odgłos upadku i okropny pisk. Odwróciłam się i wszystkie papiery które niosłam wyleciały mi z rąk. Moim oczom ukazał się straszny widok - na płytkach, pod bramką leżał zakrwawiony chłopczyk i piszczał tak rozdzierająco, że nie da się tego opisać. Rzuciłam się w jego stronę, a wraz ze mną kilka innych osób. Dzięki klientce, która okazała się pielęgniarką i dzięki zachowaniu zimnej krwi bardzo szybko udało się opanować sytuację.

Okazało się, że dziecko wbiegło wprost na otwierającą się bramkę i zostało uderzone w nosek. Oczywiście polała się krew. Po dłuższej chwili pojawili się rodzice i podnieśli raban, że nie życzą sobie karetki (która była już w drodze) i nikt nie ma prawa dotykać ich dziecka. Oni mają w rodzinie lekarza i sobie poradzą. I dyla ze sklepu.

Wszyscy doszliśmy do wniosku, że uciekli, bo bali się konsekwencji swojego zaniedbania, oraz tego, że zbyt dużo osób zobaczy, że tatusiek jest pijany. Karetka przyjechała, opisaliśmy sytuację, poparło nas wielu klientów, wiec nie mieli do nas pretensji o bezpodstawne wezwanie. Długo było u nas głośno o tej sprawie, wzbudziła wiele kontrowersji. Wielu z nas wieszało psy na młodych rodzicach i martwiło się o zdrowie maluszka.
A teraz finał.

Parę dni po zdarzeniu przyszła do nas do POK-u matka dziecka. I rzuciła mi w twarz te słowa:
- Gdyby nie to, że macie pewnie nagrane, że mąż był pijany, to bym was do sądu pozwała przez tą cholerną bramkę. Mimo tego, że dziecku nic nie jest, oskubałabym was co do grosza!
Nie byłam jej dłużna:
- Tak, mamy to nagrane. I nie tylko to. Proszę NIGDY nie wątpić w nasz monitoring - odparłam mierząc ją lodowatym wzrokiem.
Wyszła wściekła.
Tak, mieliśmy wszystko nagrane. Nawet to, że jej mąż wolał kraść piwo niż zająć się dzieckiem...

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 766 (828)
zarchiwizowany

#13930

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jakiś czas temu robiłam zakupy w PSS Społem. Mimo, że nasze osiedle nie jest duże to kolejka do kasy tego dnia była ogromna. Działała tylko jedna kasa i jak na złość nie było widac nikogo z obsługi. Nagle ktoś wysłuchał naszych modlitw i wysłał zbawienie w postaci elfa o fioletowych włosach, który zmierzał do drugiej kasy w celu otworzenia jej. Jeden z klientów, który stał w kolejce przede mną widząc to, zerwał się do biegu i słabo manewrując swoim wózkiem na zakupy przy...fasolił w bok owej kasy. Coś tam chrupnęło, coś tam odpadło, coś tam się posypało a wredny wózek odbił się i facet dostał rączką w brzuch. Klient kuli sie i stęka a wokół wózka walają się kawałki kasy (nie całej, oczywiscie), jakiś odłamek listewki, czerwonego drewienka, parę plastikowych elementów itp. Widać, że facet ładnie grzmotnął. Elf stoi z przerażeniem w oczach i pewnie cieszy się, że to nie jej "części" tam leżą porozwalane. Ale skoro to Społem, to byłam pewna, że odpuszczą facetowi i jeszcze go przeproszą, za siniak na brzuchu. Ale nie... Przyszła pani kierownik, zawołała pana na zaplecze, odbyła z nim pouczającą rozmowę i...wypuściła delikwenta dużo bledszego i uboższego o kilkaset złotych*. I pożegnała go słowami :
- Po co się było tak spieszyć? Przecież byśmy pana obsłużyli, obojetnie czy byłby pan w kolejce pierwszy czy ostatni.

*Informacja uzyskana jakiś czas potem.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 126 (204)

#13382

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Któregoś pięknego ranka podchodzi do mnie do POK-u (punkt obsługi klienta) małżeństwo w średnim wieku. On jest wściekły jak osa, ona potulna i ma wyraz twarzy mówiący "przepraszam, że żyję".
On rzuca na blat opakowanie papieru toaletowego MOLA i zaczyna pluć jadem:
- I co paniusiu? Znowu kombinujemy,tak?
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc?- ignoruję zaczepkę, staram się uśmiechać.
- Co powie pani na to, że nie dam się nabrać na te wasze tanie sztuczki? Co pani powie na to, że nie trafiło na debila? Co pani powie na to, że JA UMIEM CZYTAĆ?! Ale was zaraz załatwię! - Zaciera ręce.
Myślę sobie: "Oho, ciekawe, czym mu zawiniłam. Papier jest zbyt szorstki dla hrabiowskiego tyłka? A może dostał biegunki i ma uczulenie na papier toaletowy?:-)"
Żonka w tym czasie ciągnie go za rękaw i prosi:
- Franiu ciszej, Franiu zostaw panią, Franiu zlituj się.
Mężuś udaje, że nie słyszy. Zero litości. Ja zachowuję spokój.
- Proszę powiedzieć co się stało, postaram się panu pomóc. - Spokojne podejście do awanturników zawsze przynosiło najlepsze rezultaty. Nie tym razem.
- Co się stało?! - Tu głupi śmieszek. - Jesteście złodzieje! Każdy, kto tu pracuje, jest bandytą i złodziejem. Nawet pani! Uśmiecha się pani do mnie fałszywie, udaje pani, że jest pani miła, a w myślach nazywa mnie pani naiwniakiem! I idiotą! NIE JESTEM IDIOTĄ! Na półce pisze, że papier MOLA kosztuje 6,99, a w kasie mi policzono 10,99! Z-Ł-O-D-Z-I-E-J-E! - Pieni się facet, plując przy tym obficie śliną, aż odruchowo cofnęłam się o pół kroku. Jego żonka słysząc jego wrzaski na przemian blednie i się czerwieni. Zerka co raz na drzwi, jakby stamtąd oczekiwała ratunku. Robię w myślach szybki przegląd promocji i już po chwili wiem, że papier MOLA na bank nie jest w żadnej niższej cenie.

Zmełłam cisnące się na usta przekleństwa i grzecznie poprosiłam pana o przejście ze mną na alejkę z papierem toaletowym, w celu porównania ceny z paragonu z ceną na półce. Pan poszedł bardzo chętnie, z nadzieją, że tam również da mi bobu. Po drodze rzucał teksty w stylu "oddawajcie moje 4 złote, złodzieje cholerni" itp. OH, jakże się przeliczył...
Tak jak się spodziewałam w alejce wszystkie oznaczenia cenowe były prawidłowo rozmieszczone. Było napisane jak wół: PAPIER MOLA 10,99, a obok pod papierem VELVET widniała cena promocyjna 6,99. Taka sama cena z wyraźnym napisem VELVET wisiała nad półką. Spojrzałam na faceta znacząco i pytam:
- Więc jaka jest cena papieru MOLA, pana zdaniem?
Klient spogląda raz, potem drugi. Najpierw z bliska, potem z oddalenia. Przechyla głowę w lewo, potem w prawo. A cyfra "10" nadal nie chce się magicznie zmienić w cyfrę "6". Jako uczynny pracownik, wyciągnęłam etykietę cenową zza plastikowej listwy i podałam ją facetowi do ręki, aby mógł jej się lepiej przyjrzeć. A raczej by mógł dotknąć "swojego wstydu". Widać było po nim, że coś zaczyna do niego docierać. I tutaj obudził się we mnie przekorny chochlik:
- Cholerni bandyci i złodzieje, chcieli uprzejmie poinformować szanownego klienta, że papier MOLA jednak nie jest w promocji, której pan tak bardzo pragnął. Co za tym idzie, nie ukradliśmy panu tych 4 złotych, o które była cała awantura. Firma "Złodzieje" życzy miłego dnia.
Następnie odwróciłam się na pięcie i chciałam odejść.
- Zapomniała pani zabrać tej ceny. - Usłyszałam głos delikwenta.
- Proszę zachować na pamiątkę. - Poradziłam grzecznym tonem i odeszłam do swoich obowiązków.

Gdy doszłam na POK uśmiechnęłam się do żonki klienta, która chyba spodziewała się, że wyżyję się na niej za męża. Zaczęła mnie przepraszać, a na koniec powiedziała:
- Ja się z nim rozwiodę. Wczoraj maślanka, dzisiaj papier do d*py. On sam jest do d*py...
Parsknęłam śmiechem :-)

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1017 (1075)

#7730

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja przy kasie. Obsługuję właśnie dwie kobiety - matkę z córką (córka na oko 25 lat), obie eleganckie i zadbane. Nagle dzwoni telefon przy kasie. Odbieram i słyszę:
- Te kobiety, które stoją teraz przy twojej kasie zjadły na sklepie 2 pizzeriny (mała pizza na cieście francuskim). Jeśli nie będą chciały za nie zapłacić to daj znać - poinformował mnie chłopak z monitoringu. Taka sytuacja zdarzyła mi się wtedy po raz pierwszy. Naiwnie wierzyłam, że klientki na bank poinformują mnie o tym, że zjadły coś na sklepie. Skończyłam kasować zakupy tych pań i pytam:
- Czy to będzie wszystko?
- Tak, oczywiście - usłyszałam.
Myślę sobie - pewnie zapomniały o tej pizzerinie. Dla pewności pytam jeszcze raz:
- Czy to na pewno będzie już wszystko, co powinnam paniom naliczyć do rachunku? - nie chciałam im robić wstydu, bo kolejka za nimi ustawiła się spora i ciągle czekałam aż się ockną i same sobie przypomną.
- Co się pani tak przyczepiła? - fuknęła na mnie młodsza z kobiet - nic więcej nie potrzebujemy. Proszę kończyć rachunek, spieszy nam się!
Obie kobiety wyglądały jak uosobienie chodzącej (lekko wkurzonej) niewinności. W tym momencie zaczęłam się już stresować, bo wiedziałam, że za chwilę zrobi się mało przyjemnie.
- Przepraszam najmocniej, ale dostałam informację, że panie zjadły na sklepie dwie pizzeriny. Jestem zmuszona doliczyć je do rachunku - powiedziałam to przepraszającym tonem.
- Słucham?! To jakieś kpiny! - oburzyła się starsza z kobiet, ale widziałam jak zaczęła się czerwienić i nerwowo rozglądać na boki.
- Ha, ha, ha! Bardzo zabawne! Udowodnij mi to! - zaśmiała się kpiąco młodsza.
W tym momencie z opresji uratował mnie ochroniarz, który podszedł do mojej kasy.
- Policzyłaś paniom to co zjadły na sklepie? - zapytał.
- Niestety nie, panie nie przyznają się do niczego - wyjaśniłam.
Możecie mi nie wierzyć, ale w tamtej chwili było mi bardziej głupio za ten incydent niż tym klientkom. Szczególnie, że zaciekawienie stojących obok klientów rosło z każdą sekundą.
- Mamy nagranie z kamer, na których wyraźnie widać, że skonsumowały panie nasz towar na sklepie. Płacą panie, czy wzywamy policję?
Kobiety próbowały jeszcze podnieść raban i się bronić. Ochroniarz był nieugięty. W końcu matka czerwona jak burak zaczęła przepraszać i kazała doliczyć te pizzeriny. Córka jednak do końca nie dawała za wygraną:
- To była zwykła degustacja! Za degustację się nie płaci! Poza tym, nie zapłacę za to ohydne g***o, które smakowało jak trociny!
- Ja słyszałem, że wciągnęła pani tą pizzerinę w ciągu pięciu sekund, więc myślę, że nie mogła być tak niedobra jak pani twierdzi - zgasił ją ochroniarz.
Po tym tekście córka zamilkła raz a dobrze. Od tamtej pory starszą z kobiet widuję jeszcze czasem u nas na zakupach, ale zawsze jest sama.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 810 (922)

#7701

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu wybrałam się na zakupy. Akurat miałam do wykonania misję specjalną a mianowicie zdobyć dla Taty czarny salceson, na który miał straszną zachciewajkę. Oblatałam okoliczne sklepiki, niestety skutek był marny - wszędzie panował deficyt salcesonu. Gdy w końcu go znalazłam, za swój zakupowy sukces musiałam zapłacić małym incydentem z panią ekspedientką:
Podchodzę do lady i proszę o pół kilo salcesoniku.
- Jakiej jest rasy? - zagaduje mnie z uśmiechem miła pani i zaczyna ważyć wędlinę.
Mojej miny w tym momencie nie da się opisać. Zdziwienie,zaskoczenie, oraz przysłowiowy karpik.
- Słucham?! - odzywam się totalnie zaskoczona.
- No jakiej rasy jest piesek?
- Jaki piesek? - zaczęłam się rozglądać dookoła, ale żadnego psa nie zauważyłam.
-No jak to jaki? -kobieta spojrzała na mnie z politowaniem- ten dla którego kupuje pani salceson.
Spojrzałam na nią jak na przybysza z kosmosu.
-Ale ja nie mam psa.
-To po co pani ten salceson? - zdziwiła się.
-Dla taty, bardzo go lubi - zachowanie tej pani najpierw mnie rozśmieszyło a potem zaczęło irytować. Nie wiedziałam do czego dąży ta irracjonalna rozmowa.
- Dla ojca?! Pani chce ojca tym karmić?! - kobieta zrobiła minę, jakbym jej właśnie oznajmiła, że faktycznie mój Tato żywi się odchodami - To się dla psów kupuje! Dla ojca to się bierze szyneczkę.
I tutaj kobieta wskazała mi na wędlinę za prawie 30 zł za kilogram.
A spojrzała na mnie takim wzrokiem, że od razu poczułam się jak wyrodna córka. Myślę sobie - Boże, przecież to jakaś komedia. Ta babka jest chyba niespełna rozumu. Ale nie dam się, będę twarda. Nie dam sobie wcisnąć tej szyneczki. Policzyłam w duchu do dziesięciu i zapytałam najspokojniejszym i najbardziej uprzejmym głosikiem na jaki mnie było stać w tej sytuacji:
-A co, termin ważności się kończy, że ją pani tak zawzięcie proponuje? - ( A masz wredna jędzo - to za zrobienie z mojego taty Azorka czy innego Burka).
W kobietę jakby piorun strzelił. Spurpurowiała i nadęła się ze złości jak balon, a potem z szybkością Kubicy na torze popędziła na zaplecze. Nie ma jej i nie ma. Już miałam dać sobie spokój. No ale salceson! Muszę mieć ten wredny salceson! Nagle wraca ten mój ekspert od psiej karmy. Widać, że kobieta doszła już do siebie, zaleciało od niej papieroskiem, spojrzała na mnie zrezygnowanym wzrokiem i mówi:
-Ale wstyd! Widzę, że to już się po całym osiedlu rozniosło. Co poradzimy, skoro ten szlachcic za dychę (czytaj: szef ) nam to potem z wypłaty potrąca? Musimy ludziom wciskać!
Dopiero po chwili dotarł do mnie sens jej słów - palnęłam ten tekst dla żartu (powiedzmy), a okazał się strzałem w dziesiątkę! Okazało się, że w tym sklepie notorycznie wciskali wędlinę po terminie.
Po dłuższej rozmowie z tą panią zakupiłam w końcu ten nieszczęsny salceson (miał dobrą datę - sprawdzałam!) i udałam się do domu. Reakcja moich bliskich na opowiedzianą historię była jedna - śmiech do łez. Tylko Tato jakoś tak dziwnie przestał o salcesonie wspominać...

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 796 (912)

#7592

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wiem, że jest to strona "Piekielni klienci" ale wyjątkowo chciałabym tu opisać IDEAŁ KLIENTA, którego miałam przyjemność obsługiwać. Taki klient zdarzył mi się tylko raz w życiu.
Obsługuję klientów na kasie, podchodzi do mnie mężczyzna, tak na oko 35-40 lat. Już z daleka szeroko się uśmiecha. Od razu robi się milej na widok takiej osoby.
- Dzień dobry - witam się z nim
- O nie! To ja pierwszy powinienem powiedzieć "dzień dobry", w końcu to ja przychodzę do pani a nie pani do mnie - klient cały czas się uśmiecha. Powiem szczerze, że zaskoczył mnie tym zdaniem. Jeden klient na dwudziestu wita się jako pierwszy, bardzo wielu wogóle nie reaguje na powitanie ze strony kasjera.
Zaczynam liczyć jego zakupy i tu kolejne zaskoczenie - wszystkie produkty poukładane a nie szmyrgnięte byle jak (jak to bywa u większości klientów), ziemniaczki zapakowane w siateczkę ( i tu pojawia się mój uśmiech, bo już wiem, że nie będę musiała za moment myć kasy poraz sto pięćdziesiąty z rzędu) warzywa i owoce zapakowane i posegregowane, butelki szklane leżą na taśmie (czyli nic się nie wywróci i nie zbije) a artukuły leżą jeden za drugim a nie w formie piramidki z której zawsze coś spada i ulega uszkodzeniu. Słuchajcie -raj dla kasjera! Jeden z produktów, który chciał zakupić ten pan nie posiadał kodu kreskowego potrzebnego do naliczenia przez kasę.
- Kod kreskowy się oderwał, muszę iść po drugi egzemplarz tego artykułu - informuję klienta i zaczynam się podnosić.
- Proszę nie wstawać, ja się przejdę! Przecież to żaden problem! - zapewnił mnie z szerokim uśmiechem.
Sytuacja jedna na sto. Przeważnie jest tak, że to kasjer zostawia otwartą kasę i lata po sklepie szukając artykułów dla klienta. I choć nie wiem jak szybko taki pracownik wróciłby na kasę to i tak zawsze usłyszy, że był zbyt długo i klient załatwiłby to dużo szybciej.
Ideał klienta (tak zaczęłam go w duchu nazywać) wrócił po krótkiej chwili i jeszcze sam przeprosił za to że był tak długo. Gdyby nie moje bardzo zdrowe dziąsła to zbierałabym szczękę z podłogi. Przyszedł moment płacenia (kwota rachunku wynosiła jakieś 100 zł). Pytam klienta, czy to już będzie wszystko.
-Nie, jeszcze poproszę o szerszy uśmiech, bo bardzo ładnie się pani uśmiecha.
Wiedział jak poprawić humor - jak każda kobieta jestem łasa na komplementy:-)
Wyciągnął banknot o nominale 200 zł i... ZAPYTAŁ CZY MAM DROBNE! Rzecz rzadko spotykana. (Klienci wiedzą, że nie muszą ich interesować drobne w naszych kasetkach i skrupulatnie z tego prawa niewiedzy korzystają). Chciał rozmienić pieniądze, ale jeśli mam problem z drobnymi to on mnie chętnie poratuje - i tu wyjął garść klepaczków. Miał ich zbyt mało by zapłacić cały rachunek lecz wystarczająco dużo by poratować kasjera. I tym gestem facet po prostu mnie rozbroił. Sam sobie zapakował zakupy i nie krzyczał na mnie, że to mój obowiązek, jak to robi wielu klientów. Bardzo grzecznie się pożegnał i ciągle się uśmiechając podziękował za miłą obsługę. Życzył miłego i spokojnego dnia a gdy wychodził szepnął słówko w punkcie obsługi klienta na temat bardzo fajnych kasjerów w naszym sklepie.
Każdy, kto pracuje lub pracował w handlu potwierdzi, że jeden taki klient potrafi poprawić humor na cały dzień i przywrócić wiarę w sens wykonywanej pracy. Nie wierzę ani w cuda ani w garbate aniołki i wiem, że taki klient zdarza się bardzo rzadko. Wiem też, że płacą mi właśnie za cierpliwość i wyrozumiałość dla piekielnych klientów, których mamy przerażającą większość. Podejrzewam, że większość osób, które będą to czytały zapyta: "Co było takiego wspaniałego w zachowaniu tego klienta? Był po prostu uprzejmy. My też tacy jesteśmy. Czym autorka się tak zachwyca?" Myślę, że na to pytanie doskonale znają odpowiedź wszyscy ludzie stojący po tej drugiej (trudniejszej) stronie lady. Bo skoro kasjer zachwyca się zwykła ludzką uprzejmością, to pomyślcie z jakimi ludźmi mamy do czynienia na co dzień...

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 861 (1141)

#7535

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Działo się to w czasie największych mrozów tej zimy. Obsługiwałam klientów na kasie, kolejki były dość spore. Wśród klientów miałam akurat bezdomnego mężczyznę, parę osób za nim stały dwie kobiety, które głośno komentowały wszystko i wszystkich dookoła. Bezdomny jest naszym stałym klientem, robi u nas zakupy codziennie. Jest to człowiek bardzo spokojny i kulturalny. Nigdy nie mieliśmy z nim problemów. Potrafił pakować zakupy ludziom starszym i często proponował pomoc przy dostarczeniu ich pod dom, z nadzieją na poczęstowanie choćby szklanką herbaty czy kawałkiem chleba.

Tego dnia sam jego widok wzbudził odrazę u w/w pań trajkotek. Odsunęły się na odległość metra i zaczęły wachlować gazetami, dając do zrozumienia, że coś im tu śmierdzi. Bezdomny wypakował swoje zakupy - przeceniony chleb i dwie najtańsze konserwy. Przywitał się grzecznym "dzień dobry" i zagadnął na temat pogody. Jak zawsze płacił drobniaczkami, więc czekałam cierpliwie aż odliczy wymaganą kwotę. W międzyczasie wywiązała się taka rozmowa w kolejce:
-Co za smród! - narzekała jedna z trajkotek - czemu taki syf ma prawo wstępu do sklepu?
- A jakie łapska ma brudne! Ja bym nie miała odwagi wziąć od niego pieniędzy! - dodała druga.
Kobiety rozmawiały na tyle głośno, że bezdomny wszystko słyszał. Poczerwieniał z zażenowania i zaczął się mylić przy liczeniu klepaczków. Kobiety dalej ciągnęły temat:
- Pewnie kupił zagrychę do wódy! Patrz jak mu się ręce trzęsą! To na bank alkoholik! Co za wstyd!
Mężczyzna spojrzał na mnie bezradnie i powiedział cicho:
- Pani kochana ja od 10 lat nie piję.
- Nie musi mi pan tłumaczyć, ja rozumiem - pocieszyłam go. - Proszę nie zwracać uwagi na to co mówią, tylko pan wie jakim jest człowiekiem.
Kobiety słysząc to aż zasyczały ze złości. Nie mogły podarować tego, że ich nie popieram. Czułam, że mi się oberwie.
- Niech pani obsługuje a nie gada! Ile można tu stać? - zaczęły mnie upominać (stały może dwie minuty).
Poprosiłam bezdomnego o wysypanie pieniążków na kasę i sama zaczęłam je liczyć. Chciałam mu już oszczędzić tych przykrości. Po przeliczeniu okazało się, że brakuje mu 11 groszy.
- Brakuje 11 groszy, ale proszę się tym nie przejmować. Kiedyś pan doniesie - powiedziałam z uśmiechem.
- Dziękuję! Zaraz oddam, obiecuję! - zapewniał mnie solennie.
- Odda! Bardzo śmieszne - zaśmiała się złośliwie jedna z kobiet -ciekawe skąd weźmie! Pani mu nie wierzy, bo przez takich jak on tylko manka sobie pani narobi!
Mężczyzna speszył się i bardzo szybko opuścił sklep. Postanowiłam nie darować tego tym babom:
- Może jestem tylko kasjerką, która nie ma prawa zabierania głosu, ale to co panie tu przed chwilą urządziły było próbą przeszkodzenia klientowi w dokonaniu zakupów w naszym sklepie. Obraziły panie naszego stałego klienta i nie mogę dopuścić do tego, by to się kiedyś powtórzyło. Pragnę podkreślić, że wszyscy klienci są u nas traktowani jednakowo. A ten pan mimo, że nie ma gdzie mieszkać zachowuje się zawsze bardzo miło i kulturalnie. - powiedziałam to cicho i spokojnie wyraźnie akcentując słowo "kulturalnie". Kobiety najpierw zaniemówiły a potem stwierdziły "że one tak tego nie zostawią". Delikatnie mówiąc - podpadłam im. W trakcie naliczania im zakupów nie odezwały się do mnie nawet słowem, mimo tego, że starałam się je obsłużyć bardzo uprzejmie, nie szczędziłam im słów "proszę" i "dziękuję", a nawet się uśmiechałam jak do każdego innego klienta. Miałam nadzieję, że zmiękną. Nic z tego. W między czasie wrócił bezdomny oddać swój dług:
- Bardzo dziękuję i przepraszam, że tak długo ale musiałem jeszcze nakarmić kota, który wałęsa się u was po placu. Nie mogłem go zostawić bez jedzenia w taki mróz.
Po tych słowach poprosił stojącego obok ochroniarza o pozwolenie spędzenia tej nocy na terenie sklepu. Uzyskał takie pozwolenie (nasz sklep jest całodobowy a pracownikom jest szkoda takich ludzi w taka pogodę, więc gdy mamy pewność, że na zmianie jest fajny kierownik to nie stwarzamy problemów w takich sytuacjach).

Kobiety słyszały całą rozmowę i widziałam po ich zadowolonych minach, że wyczuły okazję do zemsty. Po spakowaniu zakupów udały się prosto do kierownika, a gdy ten nie przyznał im racji zadzwoniły gdzie trzeba i jeszcze tego samego dnia mieliśmy na głowie kierownika regionalnego i kierownika ochrony, którzy przyjechali ustalić, czy to prawda, że po naszym sklepie całą dobę wałęsa się tłum bezdomnych przeszkadzających w robieniu zakupów i urządzających libacje na sklepie i awantury. Zmyto nam głowy, wprowadzono nowe przepisy i zakazy i od tej pory nie jesteśmy już w stanie nikomu pomóc. A wszystko przez dwie trajkotki, które wolą by ludzie zamarzali na śmierć, niż przyznać się do braku kultury i do tego, że nie miały racji.

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1883 (2057)
zarchiwizowany

#7410

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Któregoś dnia jechałam autobusem miejskim do pracy. Akurat trafił mi się pojazd całkowicie zapchany pasażerami, więc byłam zmuszona stać ponad 30 minut. Ogólnie nie mam nic przeciwko temu, w koncu jestem osobą młodą i zdrową, jednak stan naszych dróg jest tak tragiczny, że utrzymanie równowagi w takim pojeździe jest nie lada wyczynem. Parę przystanków po mnie do autobusu wsiadła kobieta (ok 50-60 lat) i od progu rozglądała się za wolnym miejscem. Gdy nie znalazła takiego stanęła obok siedzącej młodej kobiety, zaczęła znacząco chrząkać i ostentacyjnie wzdychać. Gdy to nie przyniosło zamierzonego efektu zaczepiła pasażerkę w prost, mówiąć:
- Kultura nakazuje by ustąpić miejsca starszemu - oczywiście ton i mina kobieciny były bardzo wymowne. Młoda kobieta spojrzała na nią zdziwiona i mówi:
- Nie wiedziałam, że ciężarne też muszą ustępować miejsca starszym.
Babka obrzuciła ją podejrzliwe wzrokiem :
- Też coś, dobra wymówka. Nic po pani nie widac. Zrozumiałabym, dgyby była pani w zaawansowanej ciązy! Ciąża to nie choroba! - ofuknęła ją.
Na te słowa dziewczyna tylko się uśmiechnęła, pokręciła głową i powiedziała :
- A ja myślałam, że ustępuje się miejsca osobom w zaawansowanym wieku. Wcale nie wygląda mi pani na starą i chorą.
I w tym momencie wstała i ustąpiła miejsca. Teraz dało się już zauważyć rysujący się pod kurtką brzuch kobiety (na oko 5 mieiąc ciąży). Byłam pewna, że w takiej sytuacji starsza pani przeprosi ją za swoje słowa lub chociaż podziękuje za wolne miejsce. Nic takiego nie nastąpiło. Całą drogę myślałam nad tym, jakim prawem taki człowiek śmie uczyć kultury innych ludzi...

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 375 (487)
zarchiwizowany

#7408

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia, która przydarzyła mi się podczas jazdy autobusem miejskim :
Działo się to w piękny choć mroźny dzień. Czekałam na przystanku na autobus, którym bardzo często dojeżdżam do pracy. Nie mam biletu miesięcznego więc zazwyczaj wsiadam przednimi drzwiami aby nabyć bilet jednorazowy u kierowcy. Tym razem było inaczej. Kierowca podjechał na przystanek z dużą prędkością, gwałtownie zahamował i nie otworzył drzwi. Czekam cierpliwie wraz z kilkoma osobami aż łaskawie nas wpuści ale ten tylko machnął ręką i wskazał tylne drzwi. Podchodzimy do nich, drzwi się otwierają, wsiadło dosłownie kilka z czekających osób, drzwi szybko się zamknęły a kierowca gwałtownie ruszył, pozostawiając na przystanku zdezorientowanych pasażerów. Ci którym udało się wsiąść podchodzą do kierowcy domagając się wyjaśnień i proszą o sprzedaż biletów. Na to kierowca :
- Nie będę wietrzył tej obory w taki mróz i nie będę czekał aż ktoś łaskawie się namyśli czy wsiada, czy nie! W dupie to mam! Jest kurewsko zimno a ja tu muszę 12 godzin wytrzymać! A bilety do nabycia tylko w czasie postoju!
Ludzie zaczęli się bulwersować ale nikt nie przegadał wyszczekanego kierowcy. Skasowałam bilet szczęśliwie zabunkrowany w portfelu i starałam się utrzymać równowagę, bo kierowca jechał jak rajdowiec. Całkowicie zignorował kilka mniejszych przystanków i zatrzymał się dopiero na jednym z większych. Historia się powtórzyła - zabrał tylko parę osób, wpuścił pasażerów tylnymi drzwiami i szybko odjechał. Dodam, że wysiadać kazał również tymi drugimi, bo mu "piździ". W autobusie nie było ogrzewania ( a nawet jeśli było to nie działało )i nikomu ciepło nie było. Wszyscy widzieli ilu ludzi pozostawił na przystankach pozbawiając ich środka transportu, szczególnie, że wśród tych osób były i osoby starsze i matki z małymi dziećmi. A u nas w mieście linii autobusowych jest jak na lekarstwo...Dlatego bardzo zdziwiło mnie to, że ludzie nie zareagowali ostrzej. Zbliżaliśmy się do przystanku na którym wysiadam, stanęłam przy drzwiach ( przednich) i pomyślałam niech się dzieje co chce. Nie będę przepychać się na tył, skoro cały czas stałam z przodu. MUSI MI OTWORZYĆ! Mój bunt zauważył pewien pan w podeszłym wieku i odezwał się głośno:
- Chodź kobito na tył! Nie otworzy ci, bo się boi, że mu jajca odmarzną! A to wszystko co mu pozostało, bo mózg już dawno mu się w bryłę lodu zamienił!
Kierowca poczerwieniał, zatrzymał się na przystanku i łaskawie otworzył wszystkie drzwi. Na dowidzenia rzucił:
- Co to za ludzie, którzy nie rozumieją drugiego człowieka?!
- Ty już nam pokazałeś, jak rozumiesz innych ludzi! Tych z dziećmi i tych spieszących do pracy! - odpowiedział starszy pan. Po czym zapowiedział wizytę u dyrektora linii autobusowych. Musiał spełnić swoją groźbę, bo od jakiegoś czasu dojeżdżam do pracy autobusem z działającym ogrzewaniem i odpowiedzialnym kierowcą za kółkiem.


Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 274 (410)

#7241

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w dużym hipermarkecie. Ostatnio miałam zabawną (dla niektórych) przygodę z jednym z ochroniarzy. Kamil - tak go nazwijmy - uwielbia się przekomarzać, docinać i prowokować. Któregoś dnia miałam z nim małe spięcie w pracy (trochę przesadził z odzywkami). Nie umiem się długo gniewać, więc gdy mnie przepraszał zażartowałam "padnij na kolana i błagaj o życie".Gdybym wiedziała, co będzie potem ugryzłabym się w język... Minęło parę godzin, obsługiwałam klientów na kasie. Akurat był luzik, więc Kamil podszedł do mnie i zaczął po swojemu mi dopiekać w żartach. Akurat przyszedł do kasy klient więc nie wdawałam się w dyskusję tylko ukradkiem pokazałam ochroniarzowi język. Na to Kamil wypalił:
- PADNIJ NA KOLANA I WIESZ CO MASZ ZROBIĆ.
W tym momencie klient którego obsługiwałam cały spąsowiał i dostał ataku kaszlu. Ja wiedziałam co miał na myśli ochroniarz (mam paść na kolana i błagać o życie), ale co musiał sobie pomyśleć ten facet? Spaliłam cegłę i modliłam się w duchu o to, by klient okazał się osobą z dużym poczuciem humoru. Niestety tego dnia los nie był dla mnie łaskawy. Facet po zrobieniu zakupów udał się w kierunku punktu obsługi klienta celem złożenia skargi. Brzmiała ona tak: "Kasjerka w czasie obsługi klienta była namawiana na seks oralny przez kolegę z pracy (...)" Dobrze, że udało się to wszystko wyjaśnić...

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 713 (973)