Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Chainsawgutsfucker

Zamieszcza historie od: 7 kwietnia 2014 - 17:54
Ostatnio: 12 grudnia 2018 - 17:29
  • Historii na głównej: 9 z 12
  • Punktów za historie: 4178
  • Komentarzy: 38
  • Punktów za komentarze: 156
 

#70132

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trochę piekielna historia, która spotkała mnie jako kolekcjonera płyt... I jak pismo wyglądające na napisane przez prawnika potrafi skłonić ludzi do zmiany nastawienia.

Kupuję płyty z muzyką. Dużo płyt. Głównie z małych wytwórni i drugiego obiegu na allegro czy odpowiednich grupach na facebooku. Ostatnio jednak skusiłem się na zakupy w jednej z większych polskich metalowych wytwórni z okazji odbywających się raz na jakiś czas wyprzedaży, opatrzonych 25% rabatem na cały asortyment. Wirtualny koszyk zapełniłem.

Ważne dla historii jest to, że jedna płyta była limitowanym wydaniem w digipacku, do którego dodawano naszywkę zespołu. Zamówienie opłaciłem i czekam.

Kilka dni później przyszła paczka, rozpakowałem i szykuję się do pierwszych odsłuchów. Okazało się jednak, że jednej z płyt brakuje, tej limitowanej, w paczce znalazłem samą naszywkę. Nadawca widocznie zapomniał wrzucić do paczki. Zdarza się, jednak nigdy nie było to problemem. Pisałem maila i zwykle brak był od razu dosyłany bez żadnych pytań. Tak więc postąpiłem również i teraz.
Poniżej przedstawię wymianę maili:

Ja: Witam, przepraszam, ale otrzymałem paczkę z zamówieniem 1234 i brakuje w nim płyty XXX. Prosiłbym o dosłanie braku. Z góry dziękuję i pozdrawiam.
Sklep: Ja pamiętam że wysyłałem. (dosłownie było tak napisane)
Ja: Owszem, otrzymałem naszywkę, jednak samej płyty nie.

Dalszych odpowiedzi nie otrzymałem…

No cóż...Trochę nie w porządku. Więc też zrobię podobnie. Dzwonię do siostry, która z zawodu jest radcą prawnym. Następnego dnia po pracy na adres firmy poszło pismo napisane przez siostrę. W skrócie były to dwie kartki z przedstawionymi paragrafami i groźbą, że albo płytę doślę, albo odda pieniądze, a jak nie, to sąd.

Płytę i maila z przeprosinami dostałem jeszcze w tym samym tygodniu.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 169 (283)

#70133

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trochę piekielna historia z mojej firmy.

Firma fajna, szefostwo w porządku, praca ciekawa i można się dużo nauczyć. Pensja mogłaby być wyższa, ale na tym tle chyba zawsze może być lepiej. Zresztą szefostwo pozwala i w pełni pochwala robienie nadgodzin. Chcesz zarobić więcej - zostań po godzinach, albo zapraszamy w sobotę. Dorobisz sobie na wyższej stawce.

W związku z tym w listopadzie chętnych do nadgodzin było nad wyraz wielu - w końcu fajnie by było przed świętami i sylwestrem zarobić ekstra. No to kumpel ze zmiany przyszedł we wszystkie soboty, kilka razy siedział w pracy po 12 godzin i, licząc na dużą sumę na koncie, czekał do dziesiątego...

W dzień wypłaty patrzy na konto i brakuje mu prawie 500 zł. Idzie do kadrowej i co usłyszał? Ano, że nie mogą mu teraz tego wypłacić, bo coś tam, dostanie wyrównanie w przyszłym miesiącu. Nie mógł się z kadrową wykłócić, że tyle tyrał, żeby na święta było i na przyszły miesiąc to za późno i w ogóle, a ona nadal swoje.

Na szczęście interwencja u samego prezesa zdała egzamin i brakującą kwotę dostał, a nawet szef sypnął mu coś ekstra.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 219 (293)

#71854

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przed chwilą podczas przeglądania internetu przed moje oczy trafił kolejny artykuł z serii "co nastolatki wiedzą o seksie", w którym pan redaktor prawdopodobnie użala się nad tym, jak to polskie nastolatki wierzą, że podczas pierwszego razu nie można zajść w ciążę albo cola zabija plemniki. Tak mi to przypomniało historię z mojego liceum.

Otóż moja wychowawczyni bardzo chciała, żeby nasze lekcje wychowawcze faktycznie były wychowawcze, a nie polegały na tym, że przez godzinę będziemy siedzieli, a ona będzie porządkować dziennik. Organizowała nam wypady do muzeum, jak były jakieś ciekawe wystawy, albo inne atrakcje. Chwała jej za to. Jedak kiedyś w dobrej woli zaprosiła szkolną higienistkę, by ta zrobiła nam taki rzetelny wykład o tym, skąd się biorą dzieci i co robić, żeby dzieci były wtedy, kiedy się je zaplanuje. To była 1 albo i 2 klasa liceum, więc w sumie parę osób miało już wiedzę praktyczną, a teoretyczną chyba wszyscy. Jak ktoś nie wiedział, to widocznie był bardzo odporny na wiedzę i wykład pani pielęgniarki mu raczej nie pomoże, ale cóż...

Na jedną z lekcji przyszła pani higienistka i po krótkim wstępie zaczęła opowiadać o najlepszej metodzie antykoncepcyjnej jaka istnieje... o kalendarzyku. W niektórych kręgach zwanym watykańską ruletką, choć tego akurat nie powiedziała. Jakich argumentów używała, żeby nas przekonać? Bo jeszcze nie wyciągnie w porę. Bo gumkę można źle założyć i może pęknąć. Bo tabletki trują. Za to kalendarzyk stosują plemiona afrykańskie i działa. Mają koraliki zamiast zeszytów, ale działa. Ja aż przecierałem oczy ze zdumienia, czy czasami zamiast pielęgniarki nie przyszła katechetka, ale nie. Babka, wykształcona, nie jakaś starożytna, serio licealistom próbowała reklamować kalendarzyk. W liceum, gdzie pewnie z 3/4 dziewczyn ma nieregularne cykle. Metodę, którą może zrujnować zwykłe przeziębienie, bo temperatura nie ta. Nie mówiąc już o tym, że w liceum to jak człowiek chciał coś ze swoją dziewczyną zdziałać na tym polu, to raczej czekał na wolną chatę, a nie dni niepłodne...

Nawet chciałem wdać się w szermierkę słowną z panią pielęgniarką, bo wygadany zawsze byłem, ale po pierwszym pytaniu pani wychowawczyni tak na mnie spojrzała, że odpuściłem... Choć nasza wychowawczyni chyba też myślała, że będzie to wyglądać inaczej, bo kolejnego wykładu nie było, a miały być chyba 3.

szkoła

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 272 (320)

#71538

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z mojej pracy. Piekielni byliśmy i ja z moim znajomym i pan kierowca tira z drugiej strony barykady.

Otóż, pewnego dnia przyjechał do nas tir i zgłosił potrzebę zapakowania, możliwe szybko, bo mu mało czasu pracy zostało i chce jak najszybciej wyjechać. No to do pakowania rzeczy na paletę wysyłkową zostałem skierowany ja z moim kolegą. Brygadzista wskazał panu kierowcy "Ci dwaj panu towar uszykują, wrzucimy widlakiem, pan sobie zepnie i w drogę".

No to my zabraliśmy się do pakowania... I co ważne, pakowanie tych konkretnych palet do dosyć upierdliwe zajęcie. Wszystko musi być spakowane wedle kolejności z listy, muszą być podokładane podstawki, żeby się nie gibało, każda część musi mieć naklejkę z numerem, datą pakowania i w ogóle, potem trzeba wszystko pospinać, zapakować w folię, doczepić burty i wieko, żeby zrobić skrzynię i do tego przymocować zestaw dokumentów i dopiero można coś dalej z tym robić. No to zbieramy się do roboty. Przeglądamy co jest do pakowania, sprawdzamy czy listy się zgadzają i tak dalej. W międzyczasie szukamy naklejek i okazuje się, że nie ma... W biurze ktoś nie wydrukował, albo zginęły gdzieś po drodze. No to kolega idzie do biura coś z tym fantem zrobić. Ja w tym czasie stanąłem sobie przy palecie i piję kawę, bo bez naklejek nie mam co nawet się nadwyrężać i robić cokolwiek. Kierowca zobaczył mnie stojącego z kubkiem kawy w ręku to szału dostał...

- Co Ty k**** sobie wyobrażasz? Ja k**** mam za k***** 2 godziny być w trasie! Ty k**** nie kawka tylko zap********!

Starałem się mu wytłumaczyć, że zaraz zaczniemy, tylko z biura musimy dostać naklejki i kolega już poszedł... ale ten nic, drze się dalej. W końcu poszedł do kabiny i siedzi. W międzyczasie tamten wrócił z naklejkami, no to zaczynamy robić swoje. Nawet nam szło, myślimy że godzina i jesteśmy wyrobieni... No, ale po 10 minutach pan kierowca wychylił się z kabiny i znowu z ryjem czy już gotowe, że czemu jeszcze nie, że on musi już teraz bo nie zdąży. Nie szczędził sobie wyzwisk i przekleństw.

Tego już z kolegą nie wytrzymaliśmy. Udaliśmy, że brakuje nam jednej części, a niekompletnego zestawu wysłać nie możemy i musimy dorobić. No to idziemy na warsztat i dorabiamy. Pan nerwowy kierowca przychodził co chwilę i z mordą do nas czy już, potem chodził do brygadzisty, żeby nas popędził, potem znowu do nas i potem jeszcze do kierownika chciał, ale go nie zastał w biurze... W końcu brygadzista, miał go najwyraźniej dosyć, znalazł brakującą część. Spakowaliśmy więc resztę i wysłaliśmy w świat z półtoragodzinnym poślizgiem. Cóż, mógł okazać trochę kultury to pewnie, by wyjechał dobre 20 minut przed czasem...

Tak wiem, kierowców goni tacho, zlecenia, terminy i wszystko na raz. Teściu od 10 lat jeździ tirami. Ja powoli też się przymierzam do zrobienia sobie kategorii C+E. Nie zmienia to faktu, że wrzaskiem i przekleństwami zbyt wiele się nie załatwi.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 266 (327)

#71279

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym ja zostałem uznany za chama i prostaka, zanim w ogóle zdążyłem cokolwiek powiedzieć...

Otóż, na wstępie opisze siebie, bo moja aparycja jest dość kluczowa dla historii. Jestem wysoki, mam długie włosy i kozią bródkę. Noszę koszulki z dziwnymi czarno-białymi nadrukami, skórzaną kurtkę i bojówki wpuszczone w glany. Wczoraj, ubrany jak zawsze, podjechałem do pewnego super marketu, by zrobić sobie jakieś zakupy na początek tygodnia. Stoję więc sobie przy półkach z warzywami. wybieram sobie pomidory, za mną kolumna, więc w sumie blokuje przejście... Nagle bach, czuję jak bok ktoś wali we mnie wózkiem. Obracam się, a tu jakaś staruszka z chyba wnuczkiem zapakowanym do owego wózka. Babcia widząc moje spojrzenie, spuściła głowę, ale nie przeszkodziło jej to, walnąć mnie wózkiem drugi raz.

- Wystarczy powiedzieć przepraszam? - Powiedziałem spokojnym tonem.
- Pan nie wygląda na takiego co by się odsunął.
W tym momencie skapitulowałem... Odsunąłem się i nawet nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć.

sklepy

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 396 (432)

#59270

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak już pisałem w tej http://piekielni.pl/59095 historii moja sąsiadka ma bardzo wyczulony słuch. W szczególności w godzinach nocnych. Jak bardzo po raz kolejny przekonałem się wczoraj.

Siedzę w nocy i się uczę, bo dzisiaj od rana trudne laborki. Pan prowadzący też trudny. Wejściówki siłą rzeczy też bardzo trudne, a jak nie zaliczysz nie wchodzisz do pracowni. Nie zostaje więc nic jak siedzieć po nocy i się uczyć. No i tak siedzę i koło północy czuję jak zaczyna mnie głowa boleć. Nie wiem czy od nadmiaru wiedzy, powodującej rozrost mózgu czy od niewyspania czy tak po prostu, bez wyraźnej przyczyny. Koło 1 w nocy się zaczęło robić dosyć nieciekawie. Szukam po mieszkaniu tabletek. Ja swoich nie mam, współlokatorzy też nic nie mają. No to trudno. 10-15 minut dalej jest sklep nocny, na pewno coś będą mieli. Więc ubieram się i idę.

Tabletki kupiłem, w drodze powrotnej od razu dwie łyknąłem i wracam. Po niecałych 30 minutach znowu jestem w mieszkaniu. Kilka minut później słyszę dzwonek do drzwi. Od razu domyślam się kto i w jakim celu nas odwiedził, wiec idę otworzyć.

[P]olicjant: Dobry wieczór, dostaliśmy wezwanie w sprawie zakłócania ciszy nocnej. - Po minie widziałem, że musiał się powstrzymać żeby nie powiedzieć na końcu "znowu".
[J]a: No słyszy pan jaką dziką imprezę organizujemy właśnie - w mieszkaniu cisza jak makiem zasiał. Jeden współlokator się uczy, drugi gra w LOL-a.
[P] No, więc dlaczego zostaliśmy wezwani?
[J] Jakieś pół godziny temu wyszedłem z domu do sklepu. Widocznie za głośno tupałem na klatce schodowej. Niestety, ale za wysoko żebym mógł balkonem wychodzić.
[P] My chyba w końcu panią odwiedzimy i wytłumaczymy, że każdy najmniejszy szmer po 22 to nie powód do wzywania policji.

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 841 (901)

#59153

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Witam
Otóż na wstępie powiem, że choruję na WZW C - ostatnio popularna choroba zakaźna. Tak BTW - jak 90% chorych których poznałem, dowiedziałem się oddając krew, warto to robić chociażby dla darmowego badania pod tym kątem.

Po kilku latach czekania w końcu NFZ znalazł pieniądze żeby spróbować mnie wyleczyć z tej przypadłości. Leczenie jest długie, trwa od 46 tygodni do 1,5 roku, a w jego trakcie łyka się codziennie garść tabletek i dodatkowo bierze raz w tygodniu zastrzyk. Dlatego też zanim zacznie się leczenie trzeba przejść test kwalifikacyjny do leczenia na oddziale zakaźnym. Ot trzeba porobić wszystkie badania, bo leczenie jednak trwa, jest drogie i ma milion efektów ubocznych. Nazywa się to "trzydniówką", bo jak się pewnie domyśliliście trwa 3 dni. Ja miałem tego pecha, że wyznaczony przez szpital termin moich badań zbiegł się z sesją na uczelni... A że studiuje kierunek ścisły to ilość i poziom trudności egzaminów jest dosyć wysoki. Badania miały zacząć się w poniedziałek i środę po południu miałem być wypisanym... Co mnie uwaliło z 2 egzaminów, które musiałem pisać w II terminie. Pierwszy egzamin był w dzień w który zaczynałem leczenie, zaś drugi dzień po jego zakończeniu... No, ale nic. Zdrowie ważniejsze.

Jakoś od pani doktor wysępię zwolnienie z całego tygodnia, zaniosę na uczelnię, będzie ok. Zakładam od razu, że szpitalu ciężko będzie się czegoś nauczyć, więc egzamin dzień po badaniach od razu odpuściłem. Zresztą kto wie co za badania się mieszczą w tej trzydniówce.

Tak więc w wyznaczony dzień skierowałem się na oddział zakaźny. Dostałem łóżko, które było zepsute tak że leżeć można było tylko płasko (więc o czytaniu czegokolwiek na dłuższą metę można by zapomnieć) poza tym nuda. No, ale gdzie tu piekielność? W tym jakie badania czekały mnie przez te 3 dni. Były to takie skomplikowane procedury medyczne jak pobranie krwi oraz usg brzucha. To drugie z zastrzeżeniem że muszę być na czczo i dzień wcześniej łyknąć coś na wzdęcia. Całość zajęła, łącznie z czekaniem w kolejce do USG jakieś pół godziny. Pozostałe 71,5 godziny mojego czasu zostało zmarnowane. Dosłownie. Przecież równie dobrze mogli napisać w liście, że mam się tego a tego dnia złościć na czczo tu, a tu, wcześniej łyknąć tyle a tyle leku na wzdęcia, iść na USG, oddać krew i wrócić do swoich spraw... Do nauki chociażby. Ale nie! Lepiej zmarnować komuś 3 dni - bo wszyscy mają za dużo czasu.

A pokazywanie na uczelni zaświadczenia o "tygodniowym pobycie na oddziele zakaźnym" też nie należy do fajnych rzeczy.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 417 (521)

#59098

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia związana z pewnym narodem wędrownych nomadów i stereotypach o nim panujących. Rolę drugoplanową w tej historii otrzymał mój pies. Uroczy, wyrośnięty i kochany owczarek niemiecki.

Otóż całość miała miejsce gdy chodziłem jeszcze do liceum. Moja mama jest rencistką, większość czasu spędza w domu. Wtedy jeszcze czekając na powrót synusia ze szkoły. W związku z tym rzadko zdarzało się jej zamykać drzwi wejściowe. Wiem, że niemądrze czyniła, ale ta historia ją tego oduczyła.

Otóż moja mama krząta się po kuchni. Nagle słychać nerwowe warczenie psa, odgłosy szarpaniny i kobiecy krzyk. Mama przerażona i w ogóle, bo przecież sama w domu, wbiega do korytarza, a tam następująca scena. Stara cyganka drze się, a do jej ręki uczepił się pies, który warczy i szarpie cygankę. Mama psa do porządku bez problemu przywołała, bo zwierzak mądry i usłuchany. Cyganka jednak wbrew oczekiwaniom nie uciekła z krzykiem tylko drze się, przeklina wszystko na czym świat stoi z wyszczególnieniem mojej mamy i w ogóle. Do tego dzwoni na policję.

Funkcjonariusze oczywiście przyjechali do "pogryzienia przez wielkiego wściekłego psa". Policjant spytał tylko czy pani była zaproszona na posesję, oraz czy widziała na bramie tabliczkę "uwaga pies". Po uzyskaniu odpowiedzi policjant stwierdził tylko, że skoro tak to nie ma żadnego prawa do oskarżania kogokolwiek, a nawet sama może być oskarżona o próbę włamania czy coś podobnego.
Oczywiście zainteresowana w tym momencie zniknęła jak kamfora...

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 522 (600)

#59095

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna z historii z gatunku "upierdliwi mieszkańcy bloku".

Otóż z kumplami przeprowadziliśmy się do większego miasta na czas studiów. Wynajęliśmy razem mieszkanie. Całkiem fajne, w spoko cenie. Lokalizacja też dobra, wszyscy blisko na swoje uczelnie i w ogóle ekstra...
Póki się nie okazało, że 2 piętra niżej mieszka starsza pani o wyjątkowo wrażliwym słuchu...
Otóż, gdy pewnego piątku usiedliśmy i piliśmy piwo, gadaliśmy... Koło północy zrobiliśmy się głodni, więc jak to studenci zadzwoniliśmy po pizzę. Koło godziny 2 odwiedziła nas policja, bo zakłócamy ciszę nocą. My zdziwieni, bo przecież cicho, po prostu siedzimy przy piwie i gadamy. Policjanci też chyba zdziwieni, bo hałasu żadnego nie robimy... No, ale sprawa się rozwiązała bo podobno "robiliśmy hałas na klatce schodowej"... Okazało się, że odbierając pizzę robi się bardzo dużo hałasu.

Ja dowiedziałem się, że za głośno słucham muzyki. Mój pokój przylega do sąsiedniego mieszkania gdzie mieszka rodzina z 2 małych dzieci. Nigdy na nic nie narzekali. Za to babcia 2 piętra niżej wszystko słyszała i spać nie mogła.
Innym razem przyjechała policja po tym jak kumpel wyszedł ze swoją dziewczyną na balkon zapalić. Rozmawiali za głośno.
Piętro niżej mieszka młode małżeństwo. Facet pracuje na 3 zmiany, więc co jakiś czas po pracy wraca do domu o tej plus minus 23.30... Też go nachodziła policja po tym jak bardzo hałasował, biorąc prysznic po powrocie z pracy.

Generalnie policja interweniuje w naszym bloku średnio raz w tygodniu w sprawie zakłócania ciszy nocnej.

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 531 (611)

1