Profil użytkownika
Crannberry ♀
Zamieszcza historie od: | 21 czerwca 2018 - 18:11 |
Ostatnio: | 2 października 2024 - 13:44 |
- Historii na głównej: 121 z 121
- Punktów za historie: 19425
- Komentarzy: 2386
- Punktów za komentarze: 18842
W lutym 2021 przeprowadziliśmy się do nowego biura. Historię opisałam tu https://piekielni.pl/87619. Skończyło się na tym, że Junior oczywiście odmówił pomocy przy przeprowadzce, Janusz w ostatniej chwili znalazł Jugola-czarnoroba, który zgodził się ogarnąć temat za półdarmo, kilka wartościowych rzeczy uległo zniszczeniu (między innymi fortepian), a Janusz nie miał możliwości uzyskania odszkodowania, gdyż Jugol-czarnorób nie prowadził legalnej działalności, a Janusz nie miał ani spisanej z nim umowy, ani w ogóle żadnego dowodu, że Jugol wykonał dla niego jakąkolwiek pracę, gdyż swoim zwyczajem wszystko załatwiał "na gębę".
Pora na ciąg dalszy. Latem, po półtora roku w nowym biurze, Janusz, jak i wszyscy inni najemcy, dostał wypowiedzenie umowy, gdyż budynek idzie do całkowitej przebudowy i zostanie przekształcony w apartamentowiec. Janusz, zamiast szukać nowego biura, stwierdził, że ma umowę najmu na czas nieokreślony i na pewno nie mogą mu jej tak po prostu wypowiedzieć, więc on nie zamierza się nigdzie ruszać. Zdanie zmienił dopiero 2 tygodnie temu, kiedy w budynku odcięto ogrzewanie, ciepłą wodę, zdemontowano kuchnię, zlikwidowano parking podziemny i zaczęto napier… młotem pneumatycznym (to w sumie brzydkie zagranie ze strony właściciela obiektu - najemcy mają umowę do końca września i do tego czasu powinni mieć normalne warunki). Wtedy stwierdził, że chyba jednak trzeba poszukać czegoś nowego. Końcem zeszłego tygodnia udało mu się znaleźć nowe biuro w budynku obok i na dzisiaj został wyznaczony termin przeprowadzki.
Janusz stwierdził, że szkoda pieniędzy na firmę przeprowadzkową, a ponieważ teraz mamy mniej gratów niż poprzednim razem (w międzyczasie pozbył się fortepianu, stołu konferencyjnego i paru innych rzeczy), przeprowadzkę ogarną we dwóch z Juniorem (chciałabym, żeby ktoś tak we mnie wierzył, jak Janusz wierzy w swojego syna).
Wczoraj, czyli w czwartek, Junior miał przyjechać koło 10 rano i pakować rzeczy do kartonów, żeby w piątek od rana mogli zacząć przenosić je do nowego budynku. Junior przyjechał około 15, bo wcześniej "mu się nie złożyło", Janusz pokazał mu, co jest do zrobienia, na co Junior się roześmiał, powiedział "chyba sobie żartujesz, nie chce mi się" i poszedł.
Za jakieś pół godziny do Janusza zadzwoniła żona z pretensjami, że dziecko wróciło do domu roztrzęsione, że ojciec perfidnie je wykorzystuje do o wiele dla niego za ciężkiej, fizycznej pracy. Janusz poprosił Juniora do telefonu i coś z nim długo negocjował. W końcu stanęło na tym, że Junior pomoże, ale tylko przez jeden dzień (piątek) w zamian za nowego iPhona 14 w wersji Pro. No to Janusz faktycznie zaoszczędzi…
Dzisiaj ma się odbywać przeprowadzka. Ja mam wolne i przezornie wyłączyłam telefon.
Pora na ciąg dalszy. Latem, po półtora roku w nowym biurze, Janusz, jak i wszyscy inni najemcy, dostał wypowiedzenie umowy, gdyż budynek idzie do całkowitej przebudowy i zostanie przekształcony w apartamentowiec. Janusz, zamiast szukać nowego biura, stwierdził, że ma umowę najmu na czas nieokreślony i na pewno nie mogą mu jej tak po prostu wypowiedzieć, więc on nie zamierza się nigdzie ruszać. Zdanie zmienił dopiero 2 tygodnie temu, kiedy w budynku odcięto ogrzewanie, ciepłą wodę, zdemontowano kuchnię, zlikwidowano parking podziemny i zaczęto napier… młotem pneumatycznym (to w sumie brzydkie zagranie ze strony właściciela obiektu - najemcy mają umowę do końca września i do tego czasu powinni mieć normalne warunki). Wtedy stwierdził, że chyba jednak trzeba poszukać czegoś nowego. Końcem zeszłego tygodnia udało mu się znaleźć nowe biuro w budynku obok i na dzisiaj został wyznaczony termin przeprowadzki.
Janusz stwierdził, że szkoda pieniędzy na firmę przeprowadzkową, a ponieważ teraz mamy mniej gratów niż poprzednim razem (w międzyczasie pozbył się fortepianu, stołu konferencyjnego i paru innych rzeczy), przeprowadzkę ogarną we dwóch z Juniorem (chciałabym, żeby ktoś tak we mnie wierzył, jak Janusz wierzy w swojego syna).
Wczoraj, czyli w czwartek, Junior miał przyjechać koło 10 rano i pakować rzeczy do kartonów, żeby w piątek od rana mogli zacząć przenosić je do nowego budynku. Junior przyjechał około 15, bo wcześniej "mu się nie złożyło", Janusz pokazał mu, co jest do zrobienia, na co Junior się roześmiał, powiedział "chyba sobie żartujesz, nie chce mi się" i poszedł.
Za jakieś pół godziny do Janusza zadzwoniła żona z pretensjami, że dziecko wróciło do domu roztrzęsione, że ojciec perfidnie je wykorzystuje do o wiele dla niego za ciężkiej, fizycznej pracy. Janusz poprosił Juniora do telefonu i coś z nim długo negocjował. W końcu stanęło na tym, że Junior pomoże, ale tylko przez jeden dzień (piątek) w zamian za nowego iPhona 14 w wersji Pro. No to Janusz faktycznie zaoszczędzi…
Dzisiaj ma się odbywać przeprowadzka. Ja mam wolne i przezornie wyłączyłam telefon.
Praca
Ocena:
187
(199)
Urlop. Kraj oficjalnie muzułmański, ale z tych podobno liberalnych. Hotel: zachodnia sieciówka. Zanim zaczniemy zwiedzać, chcemy parę dni odpocząć. Plaża niestety jest paskudna, więc relaksujemy się nad basenem. Menedżment hotelu chciał być bardzo „zachodni” i niekonserwatywny, z tym że poszedł w drugie ekstremum i na terenie basenu wprowadzono zakaz noszenia nie tylko burkini czy chust na głowach, ale również jakiejkolwiek odzieży - sukienek plażowych, T-shirtów czy nawet pareo. Dozwolony jest jedynie strój kąpielowy.
Tuż nad brzegiem basenu jest barek z napojami, a obok niego stanowisko ratownika i stróża porządku w w jednej osobie. Idę po wodę, chcę zamówić, lecz barman prawie wpadając w histerię i mocno gestykulując, każe się zakryć. Wracam w sukience, podchodzę do barku i dostaję zjebkę od ratownika, że nie wolno, bo dress code i mam zdjąć. Jednocześnie barman każe mi zakryć jeszcze ramiona i nogi, inaczej nie obsłuży. Po czym jeden z drugim pokłócili się między sobą. Cyrk. Po picie wysłałam męża, jego w kąpielówkach obsłużono bez problemu. Za każdym razem, kiedy jakakolwiek kobieta podeszła do barku, następowała powtórka z rozrywki. Obsłudze coś ewidentnie nie wychodzi „połączenie tradycji z nowoczesnością”.
Efekt? Panie leżą i się grzeją, panowie biegają jako chłopcy na posyłki. Mnie nie jest źle, mąż niezbyt zadowolony.
Tuż nad brzegiem basenu jest barek z napojami, a obok niego stanowisko ratownika i stróża porządku w w jednej osobie. Idę po wodę, chcę zamówić, lecz barman prawie wpadając w histerię i mocno gestykulując, każe się zakryć. Wracam w sukience, podchodzę do barku i dostaję zjebkę od ratownika, że nie wolno, bo dress code i mam zdjąć. Jednocześnie barman każe mi zakryć jeszcze ramiona i nogi, inaczej nie obsłuży. Po czym jeden z drugim pokłócili się między sobą. Cyrk. Po picie wysłałam męża, jego w kąpielówkach obsłużono bez problemu. Za każdym razem, kiedy jakakolwiek kobieta podeszła do barku, następowała powtórka z rozrywki. Obsłudze coś ewidentnie nie wychodzi „połączenie tradycji z nowoczesnością”.
Efekt? Panie leżą i się grzeją, panowie biegają jako chłopcy na posyłki. Mnie nie jest źle, mąż niezbyt zadowolony.
Urlop
Ocena:
199
(227)
Wybraliśmy się na długi weekend do Irlandii. Miałam do załatwienia pewną sprawę, która wymagała osobistego stawiennictwa, postanowiliśmy z mężem, że przy okazji pokażę mu okolicę i spotkamy się ze znajomymi. W kwietniu zarezerwowaliśmy lot i noclegi oraz napisałam do paru osób (kolega, kuzynka i koleżanka), że przyjeżdżamy. Wszyscy ucieszeni, że wreszcie będzie można się zobaczyć po długiej przerwie, plany porobione, daty wpisane w kalendarzu. Jedna rzecz mi tylko umknęła - wyprowadziwszy się z Irlandii lata temu, kompletnie zapomniałam o, nazwijmy to, "luźnym" podejściu miejscowych do umawiania się i dotrzymywania terminów.
1. Kolega.
Jako ze pracuje jako steward, i grafik lotów dostaje z jedynie 2-tygodniowym wyprzedzeniem, początkowo termin zostawiliśmy otwarty. Kolega się skontaktuje, kiedy będzie wiedział, w które dni będzie miał wolne. Tydzień przed naszym przyjazdem napisał, że jest wolny od środy do poniedziałku, więc dostosuje się do nas. Stanęło na tym, że spotkamy się w piątek po południu, pójdziemy na kolację, a potem wieczorny spacer po mieście i drinki. Ponieważ nasz hotel znajdował się 400m od jego mieszkania, mieliśmy spotkać się po 17:00 na skrzyżowaniu w połowie drogi i razem jechać do restauracji.
O umówionej godzinie czekamy, kolegi nie ma. Dzwonię, do niego - nie odbiera. Wysyłam wiadomość, gdzie jest, bo mieliśmy iść na kolację i czekamy. Po jakichś 15 minutach przychodzi odpowiedź: "Miłej zabawy moje kociątka! Ja skończyłem robić królowej (jego kot) kolację i właśnie ją karmię. Jeśli chcecie się poczęstować, to zapraszam ;)". Pokazuję wiadomość partnerowi, mówiąc, że jest dziwna, nie wiem, jak mam ją rozumieć i co na nią odpowiedzieć.
- Też mogę tylko zgadywać, ale brzmi to, jakby chciał nam delikatnie powiedzieć, że nie chce mu się nigdzie wychodzić i mamy planować wieczór bez niego. Próbował przy tym być zabawny, ale nie do końca mu wyszło. Napisz mu, że idziemy na kolację zgodnie z rezerwacją i że jeśli chce potem dołączyć na drinka, niech da znać.
W połowie kolacji przychodzi wiadomość: "Aaaa to dzisiaj jest piątek? Myślałem, że czwartek. Sorry kociątka, zamotałem się". Przez resztę wieczoru już nic od niego nie słyszeliśmy.
2. Kuzynka z mężem.
Byli zaproszeni na nasze wesele, najpierw długo nie umieli się określić, czy będą, czy nie (w międzyczasie zapominając o zaproszeniu), ostatecznie stwierdzili, że jednak nie, bo za duża odległość i na sam weekend im się nie chce, a nie mogą wziąć urlopu (rozumiem i nie mam pretensji) ale bardzo się cieszą, że przyjeżdżamy do Irlandii, koniecznie musimy się spotkać, zapisują sobie datę (umówiliśmy się na sobotę), wezmą samochód i zabierają nas na wycieczkę gdzieś za miasto, a potem zapraszają do siebie do domu. A najlepiej, żebyśmy w ogóle odwołali hotel i nocowali u nich. Jeszcze się zgadamy, dokąd pojedziemy, ale jesteśmy w kontakcie, buziaki.
Dzień po weselu (2 tygodnie przed naszym przyjazdem), pisze, że bardzo jej szkoda, że jej tam nie było, bo wygląda, że była super impreza, dlaczego jej bardziej nie namawiałam na przyjazd i och, gdyby tylko dało się cofnąć czas, bo tak fajnie byłoby się zobaczyć (swoją drogą typowa akcja w mojej rodzinie bez względu na miejsce zamieszkania - odrzucać zaproszenie albo wyjść z imprezy po godzinie, a potem wylewać gorzkie żale, że coś ich ominęło). Przypomniałam, że i tak widzimy się za 2 tygodnie, bo przyjeżdżamy.
- A dlaczego ja nic o tym nie wiem?
- Jak to nie wiesz? Tu masz skrin rozmowy. Proponowałaś, że zabieracie nas gdzieś za miasto, a potem przyjeżdżamy do was.
- A wiesz, że ja w ogóle nie pamiętam tej rozmowy? To ja już sobie szybko zapisuję, żeby znowu nie zapomnieć i się widzimy! Daj mi tylko znać, dokąd będziecie chcieli jechać, buziaki, papa.
Parę dni przed przyjazdem napisałam do niej i zaproponowałam kilka miejsc, których mój facet jeszcze nie widział i spytałam, co ona na to.
- A musimy koniecznie gdzieś jeździć? Dopiero co byliśmy za miastem jak byłaś ze swoim byłym.
- Pamiętam, że jak byłam z moim byłym, wypożyczyliśmy auto i zabraliśmy was w góry, ale to było 10 lat temu. Wiem, ze czas szybko leci, ale bez przesady.
- Bo tak szczerze, to mam dużo pracy i niezbyt mi się chce gdzieś jeździć.
- No dobrze, nie ma przymusu. W ciągu dnia zorganizujemy sobie czas, a z wami spotkamy się wieczorem, daj tylko znać, czy wolicie na kolację, czy na drinki i czy na mieście, czy u was. A jeśli u was, to jaki alkohol mamy przywieźć.
- Nie jadamy kolacji i nie pijemy alkoholu.
Nie kontynuowałam rozmowy. Nie chcą to nie, damy sobie radę. Cieszyliśmy się tylko, że nie zdecydowaliśmy się skorzystać z ich oferty noclegu, bo mielibyśmy teraz problem, gdzie spać. Mojemu facetowi było tylko przykro, bo kiedy oni chcieli zobaczyć Skandynawię (jeszcze przed jego przeprowadzką), on gościł ich kilka dni u siebie w domu, karmił i wszędzie woził.
W sobotę skończyliśmy jeść śniadanie i mieliśmy wybrać się na spacer po mieście, kiedy zadzwoniła kuzynka, że właśnie ruszają i żebyśmy za 15 min czekali przed hotelem. No jak to? Przecież jesteśmy od dawna umówieni, że jedziemy za miasto, a potem zapraszają do siebie do domu.
Pojechaliśmy na tę wycieczkę, a potem do nich na kolację i drinki, i było super. Tylko obawiam się, że kuzynce się jakieś rozdwojenie jaźni zaczyna. A w międzyczasie, odezwał się kolega z piątku, czy mamy dzisiaj czas, bo bardzo chciałby się spotkać.
3. Koleżanka z mężem i dzieckiem.
Bardzo się ucieszyła, że przyjeżdżamy, bo będzie okazja się zobaczyć. Przy okazji poznam jej dziecko, które ponad 2 lata temu urodziła. Umówiłyśmy się na niedzielę, że pojedziemy gdzieś nad morze, w ich okolicy, bo z małym dzieckiem są mniej mobilni. Ustaliłyśmy miejscówkę, co do godziny miałyśmy się spisać w niedzielę rano, bo z małym dzieckiem trudno coś zaplanować.
Jest niedziela rano, koleżanka się nie odzywa, to piszę do niej, czy 13 będzie ok, bo tak nam też pasuje transport.
- A to dzisiaj? Myślałam, że to było wczoraj. Dzisiaj nie możemy, bo małego trzeba przygotować na jutro do żłobka, siebie do pracy itd.
- Umawiałyśmy się na dzisiaj. Ustalałyśmy, że niedziela. Zresztą wczoraj też się nie odezwałaś, nawet żeby odwołać.
- Oj bo tak jakoś wyszło. Robiłam sobie dzień bez telefonu.
Napisałam do kolegi z piątku, czy ma czas i chce jechać nad morze. Miał czas i chciał. Spędziliśmy bardzo fajny dzień. Wieczorem napisała koleżanka: "Szkoda, że dzisiejsze spotkanie nie wypaliło. Bardzo liczyłam na to, że się zobaczymy". No szkoda. Iksde.
Przy następnym pobycie trzeba się będzie przestawić na spontan, bo umawianie się z wyprzedzeniem jest pozbawione sensu.
1. Kolega.
Jako ze pracuje jako steward, i grafik lotów dostaje z jedynie 2-tygodniowym wyprzedzeniem, początkowo termin zostawiliśmy otwarty. Kolega się skontaktuje, kiedy będzie wiedział, w które dni będzie miał wolne. Tydzień przed naszym przyjazdem napisał, że jest wolny od środy do poniedziałku, więc dostosuje się do nas. Stanęło na tym, że spotkamy się w piątek po południu, pójdziemy na kolację, a potem wieczorny spacer po mieście i drinki. Ponieważ nasz hotel znajdował się 400m od jego mieszkania, mieliśmy spotkać się po 17:00 na skrzyżowaniu w połowie drogi i razem jechać do restauracji.
O umówionej godzinie czekamy, kolegi nie ma. Dzwonię, do niego - nie odbiera. Wysyłam wiadomość, gdzie jest, bo mieliśmy iść na kolację i czekamy. Po jakichś 15 minutach przychodzi odpowiedź: "Miłej zabawy moje kociątka! Ja skończyłem robić królowej (jego kot) kolację i właśnie ją karmię. Jeśli chcecie się poczęstować, to zapraszam ;)". Pokazuję wiadomość partnerowi, mówiąc, że jest dziwna, nie wiem, jak mam ją rozumieć i co na nią odpowiedzieć.
- Też mogę tylko zgadywać, ale brzmi to, jakby chciał nam delikatnie powiedzieć, że nie chce mu się nigdzie wychodzić i mamy planować wieczór bez niego. Próbował przy tym być zabawny, ale nie do końca mu wyszło. Napisz mu, że idziemy na kolację zgodnie z rezerwacją i że jeśli chce potem dołączyć na drinka, niech da znać.
W połowie kolacji przychodzi wiadomość: "Aaaa to dzisiaj jest piątek? Myślałem, że czwartek. Sorry kociątka, zamotałem się". Przez resztę wieczoru już nic od niego nie słyszeliśmy.
2. Kuzynka z mężem.
Byli zaproszeni na nasze wesele, najpierw długo nie umieli się określić, czy będą, czy nie (w międzyczasie zapominając o zaproszeniu), ostatecznie stwierdzili, że jednak nie, bo za duża odległość i na sam weekend im się nie chce, a nie mogą wziąć urlopu (rozumiem i nie mam pretensji) ale bardzo się cieszą, że przyjeżdżamy do Irlandii, koniecznie musimy się spotkać, zapisują sobie datę (umówiliśmy się na sobotę), wezmą samochód i zabierają nas na wycieczkę gdzieś za miasto, a potem zapraszają do siebie do domu. A najlepiej, żebyśmy w ogóle odwołali hotel i nocowali u nich. Jeszcze się zgadamy, dokąd pojedziemy, ale jesteśmy w kontakcie, buziaki.
Dzień po weselu (2 tygodnie przed naszym przyjazdem), pisze, że bardzo jej szkoda, że jej tam nie było, bo wygląda, że była super impreza, dlaczego jej bardziej nie namawiałam na przyjazd i och, gdyby tylko dało się cofnąć czas, bo tak fajnie byłoby się zobaczyć (swoją drogą typowa akcja w mojej rodzinie bez względu na miejsce zamieszkania - odrzucać zaproszenie albo wyjść z imprezy po godzinie, a potem wylewać gorzkie żale, że coś ich ominęło). Przypomniałam, że i tak widzimy się za 2 tygodnie, bo przyjeżdżamy.
- A dlaczego ja nic o tym nie wiem?
- Jak to nie wiesz? Tu masz skrin rozmowy. Proponowałaś, że zabieracie nas gdzieś za miasto, a potem przyjeżdżamy do was.
- A wiesz, że ja w ogóle nie pamiętam tej rozmowy? To ja już sobie szybko zapisuję, żeby znowu nie zapomnieć i się widzimy! Daj mi tylko znać, dokąd będziecie chcieli jechać, buziaki, papa.
Parę dni przed przyjazdem napisałam do niej i zaproponowałam kilka miejsc, których mój facet jeszcze nie widział i spytałam, co ona na to.
- A musimy koniecznie gdzieś jeździć? Dopiero co byliśmy za miastem jak byłaś ze swoim byłym.
- Pamiętam, że jak byłam z moim byłym, wypożyczyliśmy auto i zabraliśmy was w góry, ale to było 10 lat temu. Wiem, ze czas szybko leci, ale bez przesady.
- Bo tak szczerze, to mam dużo pracy i niezbyt mi się chce gdzieś jeździć.
- No dobrze, nie ma przymusu. W ciągu dnia zorganizujemy sobie czas, a z wami spotkamy się wieczorem, daj tylko znać, czy wolicie na kolację, czy na drinki i czy na mieście, czy u was. A jeśli u was, to jaki alkohol mamy przywieźć.
- Nie jadamy kolacji i nie pijemy alkoholu.
Nie kontynuowałam rozmowy. Nie chcą to nie, damy sobie radę. Cieszyliśmy się tylko, że nie zdecydowaliśmy się skorzystać z ich oferty noclegu, bo mielibyśmy teraz problem, gdzie spać. Mojemu facetowi było tylko przykro, bo kiedy oni chcieli zobaczyć Skandynawię (jeszcze przed jego przeprowadzką), on gościł ich kilka dni u siebie w domu, karmił i wszędzie woził.
W sobotę skończyliśmy jeść śniadanie i mieliśmy wybrać się na spacer po mieście, kiedy zadzwoniła kuzynka, że właśnie ruszają i żebyśmy za 15 min czekali przed hotelem. No jak to? Przecież jesteśmy od dawna umówieni, że jedziemy za miasto, a potem zapraszają do siebie do domu.
Pojechaliśmy na tę wycieczkę, a potem do nich na kolację i drinki, i było super. Tylko obawiam się, że kuzynce się jakieś rozdwojenie jaźni zaczyna. A w międzyczasie, odezwał się kolega z piątku, czy mamy dzisiaj czas, bo bardzo chciałby się spotkać.
3. Koleżanka z mężem i dzieckiem.
Bardzo się ucieszyła, że przyjeżdżamy, bo będzie okazja się zobaczyć. Przy okazji poznam jej dziecko, które ponad 2 lata temu urodziła. Umówiłyśmy się na niedzielę, że pojedziemy gdzieś nad morze, w ich okolicy, bo z małym dzieckiem są mniej mobilni. Ustaliłyśmy miejscówkę, co do godziny miałyśmy się spisać w niedzielę rano, bo z małym dzieckiem trudno coś zaplanować.
Jest niedziela rano, koleżanka się nie odzywa, to piszę do niej, czy 13 będzie ok, bo tak nam też pasuje transport.
- A to dzisiaj? Myślałam, że to było wczoraj. Dzisiaj nie możemy, bo małego trzeba przygotować na jutro do żłobka, siebie do pracy itd.
- Umawiałyśmy się na dzisiaj. Ustalałyśmy, że niedziela. Zresztą wczoraj też się nie odezwałaś, nawet żeby odwołać.
- Oj bo tak jakoś wyszło. Robiłam sobie dzień bez telefonu.
Napisałam do kolegi z piątku, czy ma czas i chce jechać nad morze. Miał czas i chciał. Spędziliśmy bardzo fajny dzień. Wieczorem napisała koleżanka: "Szkoda, że dzisiejsze spotkanie nie wypaliło. Bardzo liczyłam na to, że się zobaczymy". No szkoda. Iksde.
Przy następnym pobycie trzeba się będzie przestawić na spontan, bo umawianie się z wyprzedzeniem jest pozbawione sensu.
Irlandia
Ocena:
130
(146)
Od wielu lat zamawiam bieliznę pewnej amerykańskiej marki z ich sklepu online. Ładna, dobrej jakości, pełna rozmiarówka, szybka wysyłka (od pewnej kwoty darmowa), cenowo też ok. Pamiętam, że oferowali również darmowy zwrot, z którego na szczęście nigdy nie musiałam korzystać, gdyż zamówione produkty zawsze spełniały moje oczekiwania.
Ostatni raz robiłam u nich zakupy ponad 2 lata temu, nadszedł czas uzupełnić braki w garderobie. Akurat trafiłam na letnią wyprzedaż, więc wybór był nieco mniejszy (część kolekcji była już wyprzedana), ale za to ceny bardzo atrakcyjne. Jako że sylwetka z czasem się trochę zmienia, zmierzyłam się według wytycznych na stronie (robiłam tak również przy poprzednich zamówieniach). Zamówiłam 3 biustonosze (w tym jeden cielisty, kolor nazywał się powiedzmy "flesh nude", taki typowo pod białą bluzkę), kilka par majtek (w tym jedne "flesh nude") i bikini. Z wymiarów na stronie wyszło, że bikini powinnam zamówić w rozmiarze M (tak samo jak z innych marek).
Wczoraj przyszła paczka. Otworzyłam i mina mi zrzedła. Majtki - 5 par z tego samego modelu (warunek promocji), w tym samym rozmiarze - każde trochę innej wielkości, no ale od biedy ujdą. Biustonosz, który miał być cielisty (na co dobitnie wskazywała równiez nazwa koloru), okazał się by koloru ni to łososiowego, ni cynobrowego, taki intensywny ciemny pomarańcz. Nie dość, że brzydki, to do niczego mi niepasujący (majtki "flesh nude" w tym samym pomarańczowym kolorze, więc nie była to kwestia źle wszytej metki, tylko celowe wprowadzanie w błąd). Dwa pozostałe na szczęście takie same jak na zdjęciach, rozmiar też pasuje. Bikini - dół pasuje, góra jak na chłopa. Obwód na szeroką, męską klatę, miseczki w zasadzie brak (obwód jak XXL, miseczka jak XS). Wygląda źle, biust się wylewa, a jak podnoszę ręce, cały biustonosz wędruje do góry. Ewidentnie źle uszyty. No trudno, trzeba odesłać, razem z tym łososiowo-pomarańczowym czymś, bo chodzić się w tym nie da, a firma w końcu reklamuje się polityką darmowych zwrotów.
Wypełniam formularz zwrotu, szukam informacji, gdzie wydrukować etykietę zwrotną i zonk. Zwrotów można dokonywać jedynie odnosząc niechciany towar do firmowych sklepów marki na terenie USA, usługa dostępna jedynie dla klientów amerykańskich. Klienci z innych krajów muszą kontaktować się z obsługą klienta. Piszę mail, opisuję problem i informuję, że chcę zwrócić, bo towar wątpliwej jakości i jakby niezgodny z zamówieniem. W nocy przyszła odpowiedź. Bardzo im przykro, że miałam takie doświadczenie, najmocniej przepraszają, że towar nie spełnił oczekiwań i za powstałe z związku z tym niedogodności. Ależ oczywiście w takim wypadku mogę odesłać produkty, z których nie jestem zadowolona i w ciągu kilku dni otrzymam zwrot środków. Towar trzeba tylko koniecznie odesłać tą samą firmą kurierską, z której oni korzystają (inaczej polityka firmy nie pozwala im przyjąć przesyłki) i niestety trzeba zrobić to na własny koszt, niezależnie od powodu zwrotu.
Weszłam na stronę firmy kurierskiej. Najtańsza przesyłka do Stanów kosztuje €47,99 plus ewentualne opłaty celne. Biustonosz kosztował 25€, bikini podobnie, więc nijak się nie opłaca. Pozostaje wrzucić w straty i znaleźć inny sklep. A szkoda, bo przez lata byli naprawdę fajni i uwielbiałam ich produkty.
Ostatni raz robiłam u nich zakupy ponad 2 lata temu, nadszedł czas uzupełnić braki w garderobie. Akurat trafiłam na letnią wyprzedaż, więc wybór był nieco mniejszy (część kolekcji była już wyprzedana), ale za to ceny bardzo atrakcyjne. Jako że sylwetka z czasem się trochę zmienia, zmierzyłam się według wytycznych na stronie (robiłam tak również przy poprzednich zamówieniach). Zamówiłam 3 biustonosze (w tym jeden cielisty, kolor nazywał się powiedzmy "flesh nude", taki typowo pod białą bluzkę), kilka par majtek (w tym jedne "flesh nude") i bikini. Z wymiarów na stronie wyszło, że bikini powinnam zamówić w rozmiarze M (tak samo jak z innych marek).
Wczoraj przyszła paczka. Otworzyłam i mina mi zrzedła. Majtki - 5 par z tego samego modelu (warunek promocji), w tym samym rozmiarze - każde trochę innej wielkości, no ale od biedy ujdą. Biustonosz, który miał być cielisty (na co dobitnie wskazywała równiez nazwa koloru), okazał się by koloru ni to łososiowego, ni cynobrowego, taki intensywny ciemny pomarańcz. Nie dość, że brzydki, to do niczego mi niepasujący (majtki "flesh nude" w tym samym pomarańczowym kolorze, więc nie była to kwestia źle wszytej metki, tylko celowe wprowadzanie w błąd). Dwa pozostałe na szczęście takie same jak na zdjęciach, rozmiar też pasuje. Bikini - dół pasuje, góra jak na chłopa. Obwód na szeroką, męską klatę, miseczki w zasadzie brak (obwód jak XXL, miseczka jak XS). Wygląda źle, biust się wylewa, a jak podnoszę ręce, cały biustonosz wędruje do góry. Ewidentnie źle uszyty. No trudno, trzeba odesłać, razem z tym łososiowo-pomarańczowym czymś, bo chodzić się w tym nie da, a firma w końcu reklamuje się polityką darmowych zwrotów.
Wypełniam formularz zwrotu, szukam informacji, gdzie wydrukować etykietę zwrotną i zonk. Zwrotów można dokonywać jedynie odnosząc niechciany towar do firmowych sklepów marki na terenie USA, usługa dostępna jedynie dla klientów amerykańskich. Klienci z innych krajów muszą kontaktować się z obsługą klienta. Piszę mail, opisuję problem i informuję, że chcę zwrócić, bo towar wątpliwej jakości i jakby niezgodny z zamówieniem. W nocy przyszła odpowiedź. Bardzo im przykro, że miałam takie doświadczenie, najmocniej przepraszają, że towar nie spełnił oczekiwań i za powstałe z związku z tym niedogodności. Ależ oczywiście w takim wypadku mogę odesłać produkty, z których nie jestem zadowolona i w ciągu kilku dni otrzymam zwrot środków. Towar trzeba tylko koniecznie odesłać tą samą firmą kurierską, z której oni korzystają (inaczej polityka firmy nie pozwala im przyjąć przesyłki) i niestety trzeba zrobić to na własny koszt, niezależnie od powodu zwrotu.
Weszłam na stronę firmy kurierskiej. Najtańsza przesyłka do Stanów kosztuje €47,99 plus ewentualne opłaty celne. Biustonosz kosztował 25€, bikini podobnie, więc nijak się nie opłaca. Pozostaje wrzucić w straty i znaleźć inny sklep. A szkoda, bo przez lata byli naprawdę fajni i uwielbiałam ich produkty.
Zakupy online
Ocena:
142
(158)
Poniedziałkowe popołudnie, stanowisko check-in na lotnisku w Kopenhadze. Staliśmy w kolejce do odprawy, przed nami była jeszcze jedna osoba. Naszą uwagę przykuła scenka przy stanowisku obok. Niemiecka pasażerka próbowała się odprawić, pracownik lotniska jej na to nie pozwalał, ze względu na "różne nazwiska w dokumentach tożsamości i podróży".
Okazało się, że pani miała na nazwisko Bloß (Bloss), w dowodzie osobistym z pisownią przez ß, a na karcie pokładowej przez ss, w związku z czym pracownik odmawiał jej odprawy. Bliska płaczu kobieta próbowała tłumaczyć, że ß to niemiecka litera, którą można zapisać jako ss (tak samo jak umlauty można zapisać jako ae, oe czy ue), że w dokumentach ma taką pisownię, gdyż tak ma w akcie urodzenia i nie może tego samowolnie zmienić, natomiast system rezerwacji nie przyjmował niemieckich liter i musiała wpisać przez ss, ale to nadal to samo nazwisko. Że zawsze tak dokonywała rezerwacji i nigdy nie było problemu.
Jak grochem o ścianę. Pracownik upierał się, że on nigdy o takiej literze nie słyszał, że jego zdaniem nazwisko w jej dowodzie to "BLOB" i on jej nie przepuści. Ona swoje, on swoje. Przy czym racja była zdecydowanie po stronie pasażerki, czego pracownik z jakichś przyczyn nie przyjmował do wiadomości.
Nie wiem, jak się skończyło, bo kiedy skończyliśmy się odprawiać, dzwonili dopiero po jakiegoś supervisora, żeby przyszedł i rozstrzygnął spór. Nie wiem również, czy przyczyną problemu była aż taka niekompetencja pracownika, czy może overbooking ze strony linii i próba pozbycia się nadmiarowych pasażerów pod byle pretekstem, ale mam nadzieję, że kobiecie udało się dotrzeć na swój lot.
Okazało się, że pani miała na nazwisko Bloß (Bloss), w dowodzie osobistym z pisownią przez ß, a na karcie pokładowej przez ss, w związku z czym pracownik odmawiał jej odprawy. Bliska płaczu kobieta próbowała tłumaczyć, że ß to niemiecka litera, którą można zapisać jako ss (tak samo jak umlauty można zapisać jako ae, oe czy ue), że w dokumentach ma taką pisownię, gdyż tak ma w akcie urodzenia i nie może tego samowolnie zmienić, natomiast system rezerwacji nie przyjmował niemieckich liter i musiała wpisać przez ss, ale to nadal to samo nazwisko. Że zawsze tak dokonywała rezerwacji i nigdy nie było problemu.
Jak grochem o ścianę. Pracownik upierał się, że on nigdy o takiej literze nie słyszał, że jego zdaniem nazwisko w jej dowodzie to "BLOB" i on jej nie przepuści. Ona swoje, on swoje. Przy czym racja była zdecydowanie po stronie pasażerki, czego pracownik z jakichś przyczyn nie przyjmował do wiadomości.
Nie wiem, jak się skończyło, bo kiedy skończyliśmy się odprawiać, dzwonili dopiero po jakiegoś supervisora, żeby przyszedł i rozstrzygnął spór. Nie wiem również, czy przyczyną problemu była aż taka niekompetencja pracownika, czy może overbooking ze strony linii i próba pozbycia się nadmiarowych pasażerów pod byle pretekstem, ale mam nadzieję, że kobiecie udało się dotrzeć na swój lot.
Lotnisko
Ocena:
181
(191)
Od paru lat zawsze przy urodzinach czy innej okazji, wymagającej zamówienia tortu, zamawiałam je u Pani Wiesi - starszej pani, która na zamówienie piecze torty i ciasta, oprócz tego robi pierogi, krokiety, itp. Wszystko robi przepyszne, bardzo estetycznie podane i, jak na Monachium, w bardzo przystępnych cenach.
Postanowiłam zamówić u niej również makaroniki na moje zeszło weekendowe wesele. Jakieś dwa miesiące temu, spytałam, czy będzie taka możliwość i poprosiłam o wycenę. Pani Wiesia odpowiedziała, że oczywiście, bardzo chętnie, zaproponowała, że skoro na wesele, to ona mi jeszcze ciast napiecze (tu musiałam niestety podziękować ze względu na konieczność transportu do Szwecji) i podała mi cenę 30€ za 100 sztuk. Spytałam, czy jest tego pewna. Wychodzi 30 centów za sztukę (w cukierniach są po 2€), więc coś podejrzanie za tanio. Poprosiłam, żeby to przemyślała, bo jednak zależy mi na dobrej jakości składnikach. Stwierdziła, że faktycznie, nie przemyślała tego, bo w sumie makaroniki piecze dopiero od niedawna i nie bardzo wie, jak je wycenić. Przekalkuluje sobie i za parę dni się odezwie.
Po tygodniu napisała, że wychodzi jej 60€ za całość, już z dowozem do domu i czy mi pasuje. Odpowiedziałam, że mnie jak najbardziej, ale, ponownie, czy jest pewna, że jej się to opłaci, bo ta cena jest nadal bardzo niska (spodziewałam się około 100-120€, co i tak wynosiłoby połowę tego, ile zapłaciłabym w komercyjnej cukierni) i nie wiem, czy pokryje nawet koszt samych składników. Pani Wiesia zapewniła mnie, że wszystko sobie dokładnie wyliczyła i wyjdzie na swoje. No skoro tak mówi, to nie będę się z nią kłócić. Dogadałyśmy jeszcze szczegóły i zamówienie złożone.
W zeszłą środę Pani Wiesia razem z mężem przywieźli mi zamówione makaroniki. Odebrałam, zachwyciłam się, jak pięknie zrobione i wręczyłam jej uzgodnioną kwotę. Ku mojemu zaskoczeniu usłyszałam:
- Ostatni raz cokolwiek dla pani robię! Narobiłam się za psie pieniądze, jeszcze w taki upał i nic z tego nie mam. Bezczelnie wykorzystuje pani ludzi!
Odpowiadam, że chwileczkę, taką cenę mi sama podała, upierała się, że wystarczy, to o co jej teraz chodzi. Jeżeli faktycznie źle skalkulowała koszt i wyszło więcej, to niech mi poda realną cenę, to jej chętnie dopłacę różnicę.
Pani Wiesia wzruszyła tylko ramionami, za to wtrącił się jej mąż, że "mam sobie te pieniądze w dupę wsadzić, oni się więcej nie dadzą wykorzystywać oszustom". Odwrócili się i poszli.
No to nie będę wykorzystywać babiny i więcej u niej niczego zamawiać
Postanowiłam zamówić u niej również makaroniki na moje zeszło weekendowe wesele. Jakieś dwa miesiące temu, spytałam, czy będzie taka możliwość i poprosiłam o wycenę. Pani Wiesia odpowiedziała, że oczywiście, bardzo chętnie, zaproponowała, że skoro na wesele, to ona mi jeszcze ciast napiecze (tu musiałam niestety podziękować ze względu na konieczność transportu do Szwecji) i podała mi cenę 30€ za 100 sztuk. Spytałam, czy jest tego pewna. Wychodzi 30 centów za sztukę (w cukierniach są po 2€), więc coś podejrzanie za tanio. Poprosiłam, żeby to przemyślała, bo jednak zależy mi na dobrej jakości składnikach. Stwierdziła, że faktycznie, nie przemyślała tego, bo w sumie makaroniki piecze dopiero od niedawna i nie bardzo wie, jak je wycenić. Przekalkuluje sobie i za parę dni się odezwie.
Po tygodniu napisała, że wychodzi jej 60€ za całość, już z dowozem do domu i czy mi pasuje. Odpowiedziałam, że mnie jak najbardziej, ale, ponownie, czy jest pewna, że jej się to opłaci, bo ta cena jest nadal bardzo niska (spodziewałam się około 100-120€, co i tak wynosiłoby połowę tego, ile zapłaciłabym w komercyjnej cukierni) i nie wiem, czy pokryje nawet koszt samych składników. Pani Wiesia zapewniła mnie, że wszystko sobie dokładnie wyliczyła i wyjdzie na swoje. No skoro tak mówi, to nie będę się z nią kłócić. Dogadałyśmy jeszcze szczegóły i zamówienie złożone.
W zeszłą środę Pani Wiesia razem z mężem przywieźli mi zamówione makaroniki. Odebrałam, zachwyciłam się, jak pięknie zrobione i wręczyłam jej uzgodnioną kwotę. Ku mojemu zaskoczeniu usłyszałam:
- Ostatni raz cokolwiek dla pani robię! Narobiłam się za psie pieniądze, jeszcze w taki upał i nic z tego nie mam. Bezczelnie wykorzystuje pani ludzi!
Odpowiadam, że chwileczkę, taką cenę mi sama podała, upierała się, że wystarczy, to o co jej teraz chodzi. Jeżeli faktycznie źle skalkulowała koszt i wyszło więcej, to niech mi poda realną cenę, to jej chętnie dopłacę różnicę.
Pani Wiesia wzruszyła tylko ramionami, za to wtrącił się jej mąż, że "mam sobie te pieniądze w dupę wsadzić, oni się więcej nie dadzą wykorzystywać oszustom". Odwrócili się i poszli.
No to nie będę wykorzystywać babiny i więcej u niej niczego zamawiać
Pani torciara
Ocena:
209
(225)
O tym, jak koleżanki postanowiły zorganizować mi wieczór panieński, czyli umawianie się z ludźmi w A.D. 2022.
Ponieważ pierwotny plan imprezy w 2020 nie wypalił ze względu na lockdown, dziewczyny stwierdziły, że trzeba nadrobić. Łącznie miało być nas 7 osób (nie będę nadawać dziewczynom imion, dla potrzeb historii po prostu je ponumeruję), datę, która wszystkim siedmiu pasowała, udało się wybrać zadziwiająco łatwo, mimo to na koniec zostaliśmy w trójkę. Ale o tym zaraz.
Świadkowa (Jedynka) podjęła się organizacji imprezy: jakiś biforek u której znas, potem kolacja i drinki na mieście - żadnych ekscesów. Wszystkie potwierdziły, że na 100% będą, po czym ja wycofałam się z przygotowań, więc dopiero po fakcie dowiedziałam się o tym, dlaczego na koniec zostałyśmy w 3 osoby. A zatem:
- Dwójka. Żeby dostęp do informacji był w jednym miejscu, dziewczyny postanowiły założyć grupę dyskusyjną. Ponieważ nie wszystkie miały fejsa i dostęp do messengera, padło na whatsapp. Brakowało tylko numeru telefonu koleżanki nr 2, która oznajmiła, że go nie poda, bo „chroni swoją prywatność, a numer telefonu to zbyt intymna informacja, więc mają się z nią kontaktować tylko messengerem”. Na argument, że nikt nie będzie specjalnie dla niej kopiował całej konwersacji i jej wysyłał, stwierdziła, że w takim razie ona rezygnuje z udziału w imprezie. Czyli zostało nas 6.
- Trójka. Jakieś 3 tygodnie przed imprezą stwierdziła, że źle się czuje sama ze soba, czuje się brzydka i nie zasługuje na to, żeby wyjść między ludzi. Próby poprawy jej samooceny nie przyniosły rezultatu, dziewczyna wmówiła sobie, że „ma mordę jak yeti” i nie powinna się nikomu pokazywać, w związku z czym nie wyjdzie z domu i już. Zostało nas 5.
- Czwórka. Na początku zaproponowała, że biforek zrobi u siebie, bo mieszka w centrum i ma warunki. Co prawda ma dwójkę dzieci, ale wyśle je do swoich rodziców, więc nie będzie problemu. Pozbierała od pozostałych pieniądze, żeby zrobić jakieś zakupy (alkohol, przekąski, dekoracje itd). Rezerwacjami w knajpach też powiedziała, że się zajmie, bo pracowała przez lata w gastronomii oraz w branży eventowej, ma znajomości w większości lokali i w ogóle nikt tego nie zorganizuje tak dobrze jak ona. Pochwaliła się, że zdobyła wejściówki w jakieś fajne miejsca, tylko nie powiedziała gdzie, „żeby nie psuć niespodzianki”.
Tydzień przed imprezą napisała, że biforek u niej absolutnie nie wchodzi w grę, bo ona ma przecież dwójkę dzieci, i u niej nie ma absolutnie warunków na żadne domówki. I że reszta musi zrozumieć, że jako samotna matka ma wystarczająco na głowie i jej życie nie kręci się wokół cudzych imprez (no nikt nie wymaga, żeby się kręciło, ale po wuj składa deklaracje, z których wie, że się nie wywiąże?). Wszystkie rezerwacje, które zrobiła na mieście, pozostają aktualne, tylko spotkać musimy się u kogoś innego.
W tym momencie świadkowa spytała mnie, czy możemy ten biforek zrobić u mnie, bo w sumie u nikogo innego nie ma warunków. Zgodziłam się, pod warunkiem że one wszystko przygotują. Ja mam w tej chwili złamaną rękę i nic nie jestem w stanie zrobić, poza tym wczesnym popołudniem musimy wziąć udział w pewnej uroczystości i nie będzie nas w domu. Stanęło na tym, że świadkowa i Czwórka przyjadą w dzień imprezy około 13, Czwórka przywiezie zakupy, razem wszystko przygotują i ja wrócę już na gotowe.
Rano w dzień imprezy Czwórka napisała do świadkowej, że jej nie będzie, bo ona ma dzieci i nie mamy prawa od niej oczekiwać, że zostawi je same w domu albo podrzuci dziadkom. Na pytanie, gdzie mamy rezerwacje ani prośbę o zwrot pieniędzy na zakupy już nie zareagowała. Na szczęście świadkowej udało się zarezerwować stolik w bardzo fajnej knajpie, a zakupy zrobiła za swoje pieniądze. Zostałyśmy w czwórkę.
- Piątka. No co dzień mieszka na północy Niemiec, miała przylecieć do Monachium na weekend. W piątek przed imprezą potwierdzała, że będzie na pewno.
Świadkowa przygotowała wszystko u mnie w mieszkaniu, przyjechała jeszcze jedna koleżanka, czekamy na Piątkę. Po jakimś czasie, próbujemy do niej pisać i dzwonić, pytając, kiedy będzie. Nie odbiera telefonu, wiadomości czyta, ale nie odpisuje. Zaczęłyśmy bez niej, co jakiś czas próbując się z nią skontaktować, ale bez rezultatu. Wystraszyłyśmy się, co się stało - albo ktoś jej ukradł telefon, albo miała jakiś wypadek, czy może leży gdzieś pobita, nie wiadomo co się dzieje. Do jej faceta ani rodziny niestety nie mamy kontaktu. Wyszłyśmy w trójkę na miasto, bawiłyśmy się świetnie, jednak cały czas z tyłu głowy był niepokój o Piątkę.
Następnego dnia dostaję wiadomość: „Wszystko u mnie ok, po prostu odwołali mój lot”. A dlaczego nie poinformowała, że jej nie będzie? „Bo tak się wkurzyła, że nawet jej się nie chciało gadać”. Noż k..a... A my się martwimy, czy ona żyje...
Nie ma to jak potwierdzić obecność, a potem się wycofać w ostatniej chwili pod jakimś guanopretekstem, albo w ogóle wystawić do wiatru i nic nie powiedzieć. Egoizm kwitnie.
Ponieważ pierwotny plan imprezy w 2020 nie wypalił ze względu na lockdown, dziewczyny stwierdziły, że trzeba nadrobić. Łącznie miało być nas 7 osób (nie będę nadawać dziewczynom imion, dla potrzeb historii po prostu je ponumeruję), datę, która wszystkim siedmiu pasowała, udało się wybrać zadziwiająco łatwo, mimo to na koniec zostaliśmy w trójkę. Ale o tym zaraz.
Świadkowa (Jedynka) podjęła się organizacji imprezy: jakiś biforek u której znas, potem kolacja i drinki na mieście - żadnych ekscesów. Wszystkie potwierdziły, że na 100% będą, po czym ja wycofałam się z przygotowań, więc dopiero po fakcie dowiedziałam się o tym, dlaczego na koniec zostałyśmy w 3 osoby. A zatem:
- Dwójka. Żeby dostęp do informacji był w jednym miejscu, dziewczyny postanowiły założyć grupę dyskusyjną. Ponieważ nie wszystkie miały fejsa i dostęp do messengera, padło na whatsapp. Brakowało tylko numeru telefonu koleżanki nr 2, która oznajmiła, że go nie poda, bo „chroni swoją prywatność, a numer telefonu to zbyt intymna informacja, więc mają się z nią kontaktować tylko messengerem”. Na argument, że nikt nie będzie specjalnie dla niej kopiował całej konwersacji i jej wysyłał, stwierdziła, że w takim razie ona rezygnuje z udziału w imprezie. Czyli zostało nas 6.
- Trójka. Jakieś 3 tygodnie przed imprezą stwierdziła, że źle się czuje sama ze soba, czuje się brzydka i nie zasługuje na to, żeby wyjść między ludzi. Próby poprawy jej samooceny nie przyniosły rezultatu, dziewczyna wmówiła sobie, że „ma mordę jak yeti” i nie powinna się nikomu pokazywać, w związku z czym nie wyjdzie z domu i już. Zostało nas 5.
- Czwórka. Na początku zaproponowała, że biforek zrobi u siebie, bo mieszka w centrum i ma warunki. Co prawda ma dwójkę dzieci, ale wyśle je do swoich rodziców, więc nie będzie problemu. Pozbierała od pozostałych pieniądze, żeby zrobić jakieś zakupy (alkohol, przekąski, dekoracje itd). Rezerwacjami w knajpach też powiedziała, że się zajmie, bo pracowała przez lata w gastronomii oraz w branży eventowej, ma znajomości w większości lokali i w ogóle nikt tego nie zorganizuje tak dobrze jak ona. Pochwaliła się, że zdobyła wejściówki w jakieś fajne miejsca, tylko nie powiedziała gdzie, „żeby nie psuć niespodzianki”.
Tydzień przed imprezą napisała, że biforek u niej absolutnie nie wchodzi w grę, bo ona ma przecież dwójkę dzieci, i u niej nie ma absolutnie warunków na żadne domówki. I że reszta musi zrozumieć, że jako samotna matka ma wystarczająco na głowie i jej życie nie kręci się wokół cudzych imprez (no nikt nie wymaga, żeby się kręciło, ale po wuj składa deklaracje, z których wie, że się nie wywiąże?). Wszystkie rezerwacje, które zrobiła na mieście, pozostają aktualne, tylko spotkać musimy się u kogoś innego.
W tym momencie świadkowa spytała mnie, czy możemy ten biforek zrobić u mnie, bo w sumie u nikogo innego nie ma warunków. Zgodziłam się, pod warunkiem że one wszystko przygotują. Ja mam w tej chwili złamaną rękę i nic nie jestem w stanie zrobić, poza tym wczesnym popołudniem musimy wziąć udział w pewnej uroczystości i nie będzie nas w domu. Stanęło na tym, że świadkowa i Czwórka przyjadą w dzień imprezy około 13, Czwórka przywiezie zakupy, razem wszystko przygotują i ja wrócę już na gotowe.
Rano w dzień imprezy Czwórka napisała do świadkowej, że jej nie będzie, bo ona ma dzieci i nie mamy prawa od niej oczekiwać, że zostawi je same w domu albo podrzuci dziadkom. Na pytanie, gdzie mamy rezerwacje ani prośbę o zwrot pieniędzy na zakupy już nie zareagowała. Na szczęście świadkowej udało się zarezerwować stolik w bardzo fajnej knajpie, a zakupy zrobiła za swoje pieniądze. Zostałyśmy w czwórkę.
- Piątka. No co dzień mieszka na północy Niemiec, miała przylecieć do Monachium na weekend. W piątek przed imprezą potwierdzała, że będzie na pewno.
Świadkowa przygotowała wszystko u mnie w mieszkaniu, przyjechała jeszcze jedna koleżanka, czekamy na Piątkę. Po jakimś czasie, próbujemy do niej pisać i dzwonić, pytając, kiedy będzie. Nie odbiera telefonu, wiadomości czyta, ale nie odpisuje. Zaczęłyśmy bez niej, co jakiś czas próbując się z nią skontaktować, ale bez rezultatu. Wystraszyłyśmy się, co się stało - albo ktoś jej ukradł telefon, albo miała jakiś wypadek, czy może leży gdzieś pobita, nie wiadomo co się dzieje. Do jej faceta ani rodziny niestety nie mamy kontaktu. Wyszłyśmy w trójkę na miasto, bawiłyśmy się świetnie, jednak cały czas z tyłu głowy był niepokój o Piątkę.
Następnego dnia dostaję wiadomość: „Wszystko u mnie ok, po prostu odwołali mój lot”. A dlaczego nie poinformowała, że jej nie będzie? „Bo tak się wkurzyła, że nawet jej się nie chciało gadać”. Noż k..a... A my się martwimy, czy ona żyje...
Nie ma to jak potwierdzić obecność, a potem się wycofać w ostatniej chwili pod jakimś guanopretekstem, albo w ogóle wystawić do wiatru i nic nie powiedzieć. Egoizm kwitnie.
Babski wieczór
Ocena:
154
(172)
Trochę mi się w tym tygodniu nazbierało tematów (to już ostatni).
Lato w Skandynawii zapowiada się bezrestrykcyjnie, więc wszystko wskazuje na to, że nasze przekładane od 2 lat wesele (jeżeli można to tak nazwać) w końcu dojdzie do skutku. Niestety pod koniec przygotowań wystąpił problem, z którym mierzy się chyba większość par, czyli kwestia potwierdzania obecności.
Kiedy jedno z nas pochodzi z jednego kraju, drugie z drugiego, mieszkamy w trzecim, a rodzinę i znajomych mamy jeszcze w paru innych, wiadomo było, że nie istnieje coś takiego jak uniwersalna miejscówka, optymalna dla wszystkich. Czego byśmy nie wybrali, zawsze ponad 50% gości musiałoby dojechać z innych krajów, więc byliśmy w pełni świadomi, że niektórym lokalizacja nie będzie odpowiadała i nie będą mieli ochoty na podróż. Liczyliśmy się z tym, że mniej więcej 1/3 odpowiedzi na zaproszenia będzie odmowna (kilka zostało wręczonych czysto "informacyjnie"). Oczywiście szkoda, ale rozumiemy i szanujemy decyzję, nikogo nie ciśniemy, że "jak nie przyjedzie, to się obrazimy".
Kiedy sama dostaję zaproszenie na ślub, który odbędzie się daleko od mojego miejsca zamieszkania, w zasadzie już w momencie otrzymania zaproszenia - po rozważeniu czynników jak urlop, koszt wyjazdu, brak innych zobowiązań w tym terminie, oraz czy w ogóle mam na ten wyjazd ochotę - jestem w stanie podjąć decyzję, czy będę mogła z niego skorzystać czy nie. Chcę i mogę jechać - potwierdzam obecność i kupuję bilety na samolot zanim będą za drogie; nie mogę lub nie chcę - dziękuję za zaproszenie, przepraszam, ze niestety nie będę mogła z korzystać, w terminie ślubu wysyłam kartkę z życzeniami (i ewentualnie kwiaty), i po temacie. Wydawało mi się, że inni ludzie funkcjonują podobnie. No jednak nie. Owszem, większość gości potwierdziło obecność natychmiast, niektórzy odmówili (bo odległość, bo koszty, bo inne plany, bo nie ma się czym dostać - wiadomo), natomiast od kilku par nie doczekaliśmy się odpowiedzi.
Zaczęliśmy do nich pisać/dzwonić, żeby dowiedzieć się, czy możemy liczyć na ich obecność. Reakcje były takie:
1. Niezdecydowani (kolega męża z partnerką)
Najpierw za każdym razem kolega poproszony o decyzję pisał, że da znać wieczorem, po czym nie dawał znać. Sytuacja powtarzała się co kilka dni. W końcu się odezwał:
- My jeszcze nie wiemy
- A kiedy będziecie wiedzieć? Ślub jest za kilka tygodni, musimy podać ostateczną liczbę gości, poza tym nie wiemy, czy trzymać dla was nocleg.
- Naprawdę nie umiemy odpowiedzieć na to pytanie. Jeszcze nie wiemy, co będziemy robić w tym czasie
Pocztą pantoflową dowiedzieliśmy się, że kolega już od dłuższego czasu ma na ten okres zaplanowane wczasy w Azji, więc raczej na pewno ich nie będzie. A czy nie można normalnie odpowiedzieć "nie będzie nas, będziemy wtedy na wakacjach", bez zabawy w podchody?
2. Spontaniczni (koleżanka z czasów irlandzkich)
- "Bardzo chętnie byśmy przyjechali, bo Szwecję uwielbiamy, ale w tej chwili nic ci jeszcze nie odpowiem. My nie lubimy planować podróży i zawsze decydujemy spontanicznie. Zachce nam się, to kupujemy bilety, wsiadamy w samolot i lecimy. Pełny spontan"
No niestety nie jesteśmy w stanie dopasować całej logistyki do ich pełnego spontanu, więc liczę jako "nie". Najwyżej obsługa spontanicznie nie wpuści ich do lokalu, bo nie będzie ich na liście gości.
3. Niezorientowani (przyjaciółka od czasów dzieciństwa, kiedyś bardzo bliska, w ostatnich latach znajomość bardzo się rozluźniła; początkowo nawet nie była przewidziana na liście gości - kiedy dowiedziała się o ślubie, wprosiła się sama, co jest osobną piekielnością, ale już mniejsza z tym)
- Oooo, a kiedy to będzie?
- Tego i tego dnia
- A gdzie?
- Tu i tu.
- A to w Szwecji? To ja nie wiedziałam.
- Jak nie wiedziałaś? Sama mówiłaś, że nie wyobrażasz sobie, że mogłyby cię tam nie być i że w końcu będziesz miała okazję wybrać się do Szwecji. Poza tym w zaproszeniu miałaś informacje na temat daty i miejsca.
- A nie wiem… czekaj, chyba coś przyszło, nie wiem, czy nie skasowałam. To może przyślij jeszcze raz, a ja potem porozmawiam z chłopem i musimy to sobie przemyśleć i ewentualnie damy znać.
Nie wysłałam jeszcze raz, wykreśliliśmy z listy gości, odpuszczam sobie tę znajomość. Jeżeli ktoś ma mnie do tego stopnia gdzieś, że zaproszenie na mój ślub kasuje bez czytania, mimo że najpierw sama się na niego wprasza, to ja jej tam nie chcę.
4. Milczący (kuzyn z żoną)
Otrzymawszy zaproszenie bardzo się ucieszyli, wylewnie podziękowali, zadeklarowali, że zrobią wszystko, żeby tam być i na tym kontakt się urwał. Nie odbierają telefonu, nie odpisują na wiadomości.
5. Problem w związku (znajomi z Monachium)
Ucieszyli się z zaproszenia i od razu potwierdzili obecność. Po czym on zmienił zdanie. "Bo od tego ma dom, żeby w nim mieszkać, a nie gdzieś się włóczyć, poza tym jego żona nie będzie kręcić dupą przez obcymi facetami, a on nie będzie siedział i na to patrzył, jeżeli ona aż tak bardzo ma ochotę potańczyć, to on jej włączy w domu radio". Teraz ona zapewnia, że on ma chyba jakiś trudny okres, ale na pewno się zaraz ogarnie i na bank przyjadą, a on mówi, że na pewno ich nie będzie, on się nigdzie nie wybiera, a jej samej też nie puści.
No i zgaduj zgadula, będą czy nie?
6. Układacze cudzego życia (kuzynka - chyba jako pierwsza podsunęła nam pomysł, żebyśmy imprezę robili w Szwecji)
- A dlaczego robicie akurat w Szwecji? Przecież to daleko
- Tak zdecydowaliśmy, bo stamtąd jest najwięcej gości. Zresztą sami nas na to namawialiście. To jak, będziecie?
- Serio? Nie pamiętam. A dlaczego nie chcieliście zrobić w Niemczech, tam gdzie mieszkacie?
- Nie chcieliśmy, nie leży nam to. To przyjeżdżacie czy nie?
- A skoro już robicie w Szwecji, to nie mogliście w jakimś większym mieście, tylko musicie na takim zadupiu?
- Bo chcieliśmy na plaży. Wybieracie się czy nie?
- A ja w ogóle nie rozumiem, jaki jest sens robienia wesela. Kasę tylko wydacie i nic nie będziecie z tego mieć. Po co wam to? Nie wolicie zamiast tego polecieć na jakąś egzotyczną wyspę?
- To jest nasza decyzja. Zresztą mamy od 2 lat podpisane umowy, więc nasze chcenie nie ma już znaczenia. Możesz odpowiedzieć na pytanie?
- A w ogóle to na co wam ten ślub? W dzisiejszych czasach to nikomu do niczego niepotrzebne.
- Po ślubie to my już jesteśmy 2 lata, więc już trochę późno na takie pytania. Zresztą, jak nie chcesz przyjeżdżać to po prostu powiedz i nie będzie tematu. Po co mi układasz życie?
- No nie wiem, przemyślcie to. Cześć.
I nadal brak odpowiedzi.
Nie rozumiem czegoś takiego. Zaproszenie to nie nakaz osobistego stawiennictwa. Nie chcesz lub nie możesz przyjść, to po prostu powiedz, że nie dasz rady i tyle, i nie odstawiaj cyrku. Czy dorosłym osobom naprawdę jest tak trudno wysłać choćby SMS o treści "nie będzie nas"?
Termin potwierdzania obecności po coś jest - hotel chce wiedzieć, czy w środku sezonu turystycznego ma trzymać pokoje, czy też może je zwolnić, trzeba przygotować plan stołów, zamówić dekoracje, druk winietek itp. Wstrzymywanie organizatora z logistyką w imię własnych humorków i zmuszanie go, żeby cię ścigał niczym egzekutor z parabanku, jest lekceważące i skrajnie egoistyczne.
Ostatecznie doszliśmy do wniosku, że nie będziemy się narzucać i wszystkich niezdecydowanych wpisaliśmy jako odmowę. Jeśli jednak się pojawią - ich problem.
Lato w Skandynawii zapowiada się bezrestrykcyjnie, więc wszystko wskazuje na to, że nasze przekładane od 2 lat wesele (jeżeli można to tak nazwać) w końcu dojdzie do skutku. Niestety pod koniec przygotowań wystąpił problem, z którym mierzy się chyba większość par, czyli kwestia potwierdzania obecności.
Kiedy jedno z nas pochodzi z jednego kraju, drugie z drugiego, mieszkamy w trzecim, a rodzinę i znajomych mamy jeszcze w paru innych, wiadomo było, że nie istnieje coś takiego jak uniwersalna miejscówka, optymalna dla wszystkich. Czego byśmy nie wybrali, zawsze ponad 50% gości musiałoby dojechać z innych krajów, więc byliśmy w pełni świadomi, że niektórym lokalizacja nie będzie odpowiadała i nie będą mieli ochoty na podróż. Liczyliśmy się z tym, że mniej więcej 1/3 odpowiedzi na zaproszenia będzie odmowna (kilka zostało wręczonych czysto "informacyjnie"). Oczywiście szkoda, ale rozumiemy i szanujemy decyzję, nikogo nie ciśniemy, że "jak nie przyjedzie, to się obrazimy".
Kiedy sama dostaję zaproszenie na ślub, który odbędzie się daleko od mojego miejsca zamieszkania, w zasadzie już w momencie otrzymania zaproszenia - po rozważeniu czynników jak urlop, koszt wyjazdu, brak innych zobowiązań w tym terminie, oraz czy w ogóle mam na ten wyjazd ochotę - jestem w stanie podjąć decyzję, czy będę mogła z niego skorzystać czy nie. Chcę i mogę jechać - potwierdzam obecność i kupuję bilety na samolot zanim będą za drogie; nie mogę lub nie chcę - dziękuję za zaproszenie, przepraszam, ze niestety nie będę mogła z korzystać, w terminie ślubu wysyłam kartkę z życzeniami (i ewentualnie kwiaty), i po temacie. Wydawało mi się, że inni ludzie funkcjonują podobnie. No jednak nie. Owszem, większość gości potwierdziło obecność natychmiast, niektórzy odmówili (bo odległość, bo koszty, bo inne plany, bo nie ma się czym dostać - wiadomo), natomiast od kilku par nie doczekaliśmy się odpowiedzi.
Zaczęliśmy do nich pisać/dzwonić, żeby dowiedzieć się, czy możemy liczyć na ich obecność. Reakcje były takie:
1. Niezdecydowani (kolega męża z partnerką)
Najpierw za każdym razem kolega poproszony o decyzję pisał, że da znać wieczorem, po czym nie dawał znać. Sytuacja powtarzała się co kilka dni. W końcu się odezwał:
- My jeszcze nie wiemy
- A kiedy będziecie wiedzieć? Ślub jest za kilka tygodni, musimy podać ostateczną liczbę gości, poza tym nie wiemy, czy trzymać dla was nocleg.
- Naprawdę nie umiemy odpowiedzieć na to pytanie. Jeszcze nie wiemy, co będziemy robić w tym czasie
Pocztą pantoflową dowiedzieliśmy się, że kolega już od dłuższego czasu ma na ten okres zaplanowane wczasy w Azji, więc raczej na pewno ich nie będzie. A czy nie można normalnie odpowiedzieć "nie będzie nas, będziemy wtedy na wakacjach", bez zabawy w podchody?
2. Spontaniczni (koleżanka z czasów irlandzkich)
- "Bardzo chętnie byśmy przyjechali, bo Szwecję uwielbiamy, ale w tej chwili nic ci jeszcze nie odpowiem. My nie lubimy planować podróży i zawsze decydujemy spontanicznie. Zachce nam się, to kupujemy bilety, wsiadamy w samolot i lecimy. Pełny spontan"
No niestety nie jesteśmy w stanie dopasować całej logistyki do ich pełnego spontanu, więc liczę jako "nie". Najwyżej obsługa spontanicznie nie wpuści ich do lokalu, bo nie będzie ich na liście gości.
3. Niezorientowani (przyjaciółka od czasów dzieciństwa, kiedyś bardzo bliska, w ostatnich latach znajomość bardzo się rozluźniła; początkowo nawet nie była przewidziana na liście gości - kiedy dowiedziała się o ślubie, wprosiła się sama, co jest osobną piekielnością, ale już mniejsza z tym)
- Oooo, a kiedy to będzie?
- Tego i tego dnia
- A gdzie?
- Tu i tu.
- A to w Szwecji? To ja nie wiedziałam.
- Jak nie wiedziałaś? Sama mówiłaś, że nie wyobrażasz sobie, że mogłyby cię tam nie być i że w końcu będziesz miała okazję wybrać się do Szwecji. Poza tym w zaproszeniu miałaś informacje na temat daty i miejsca.
- A nie wiem… czekaj, chyba coś przyszło, nie wiem, czy nie skasowałam. To może przyślij jeszcze raz, a ja potem porozmawiam z chłopem i musimy to sobie przemyśleć i ewentualnie damy znać.
Nie wysłałam jeszcze raz, wykreśliliśmy z listy gości, odpuszczam sobie tę znajomość. Jeżeli ktoś ma mnie do tego stopnia gdzieś, że zaproszenie na mój ślub kasuje bez czytania, mimo że najpierw sama się na niego wprasza, to ja jej tam nie chcę.
4. Milczący (kuzyn z żoną)
Otrzymawszy zaproszenie bardzo się ucieszyli, wylewnie podziękowali, zadeklarowali, że zrobią wszystko, żeby tam być i na tym kontakt się urwał. Nie odbierają telefonu, nie odpisują na wiadomości.
5. Problem w związku (znajomi z Monachium)
Ucieszyli się z zaproszenia i od razu potwierdzili obecność. Po czym on zmienił zdanie. "Bo od tego ma dom, żeby w nim mieszkać, a nie gdzieś się włóczyć, poza tym jego żona nie będzie kręcić dupą przez obcymi facetami, a on nie będzie siedział i na to patrzył, jeżeli ona aż tak bardzo ma ochotę potańczyć, to on jej włączy w domu radio". Teraz ona zapewnia, że on ma chyba jakiś trudny okres, ale na pewno się zaraz ogarnie i na bank przyjadą, a on mówi, że na pewno ich nie będzie, on się nigdzie nie wybiera, a jej samej też nie puści.
No i zgaduj zgadula, będą czy nie?
6. Układacze cudzego życia (kuzynka - chyba jako pierwsza podsunęła nam pomysł, żebyśmy imprezę robili w Szwecji)
- A dlaczego robicie akurat w Szwecji? Przecież to daleko
- Tak zdecydowaliśmy, bo stamtąd jest najwięcej gości. Zresztą sami nas na to namawialiście. To jak, będziecie?
- Serio? Nie pamiętam. A dlaczego nie chcieliście zrobić w Niemczech, tam gdzie mieszkacie?
- Nie chcieliśmy, nie leży nam to. To przyjeżdżacie czy nie?
- A skoro już robicie w Szwecji, to nie mogliście w jakimś większym mieście, tylko musicie na takim zadupiu?
- Bo chcieliśmy na plaży. Wybieracie się czy nie?
- A ja w ogóle nie rozumiem, jaki jest sens robienia wesela. Kasę tylko wydacie i nic nie będziecie z tego mieć. Po co wam to? Nie wolicie zamiast tego polecieć na jakąś egzotyczną wyspę?
- To jest nasza decyzja. Zresztą mamy od 2 lat podpisane umowy, więc nasze chcenie nie ma już znaczenia. Możesz odpowiedzieć na pytanie?
- A w ogóle to na co wam ten ślub? W dzisiejszych czasach to nikomu do niczego niepotrzebne.
- Po ślubie to my już jesteśmy 2 lata, więc już trochę późno na takie pytania. Zresztą, jak nie chcesz przyjeżdżać to po prostu powiedz i nie będzie tematu. Po co mi układasz życie?
- No nie wiem, przemyślcie to. Cześć.
I nadal brak odpowiedzi.
Nie rozumiem czegoś takiego. Zaproszenie to nie nakaz osobistego stawiennictwa. Nie chcesz lub nie możesz przyjść, to po prostu powiedz, że nie dasz rady i tyle, i nie odstawiaj cyrku. Czy dorosłym osobom naprawdę jest tak trudno wysłać choćby SMS o treści "nie będzie nas"?
Termin potwierdzania obecności po coś jest - hotel chce wiedzieć, czy w środku sezonu turystycznego ma trzymać pokoje, czy też może je zwolnić, trzeba przygotować plan stołów, zamówić dekoracje, druk winietek itp. Wstrzymywanie organizatora z logistyką w imię własnych humorków i zmuszanie go, żeby cię ścigał niczym egzekutor z parabanku, jest lekceważące i skrajnie egoistyczne.
Ostatecznie doszliśmy do wniosku, że nie będziemy się narzucać i wszystkich niezdecydowanych wpisaliśmy jako odmowę. Jeśli jednak się pojawią - ich problem.
wesele
Ocena:
178
(194)
W przyszłym tygodniu w Mediolanie odbywają się targi wnętrzarskie, na które się wybieramy. Przedstawiłam Januszowi listę, którzy z naszych klientów będą mieć swoje stoiska w halach targowych, on wybrał, z którymi musimy się koniecznie spotkać, a których można sobie odpuścić. Ponieważ nie spędzimy tam wiele czasu, trzeba było sensownie dobrać spotkania.
Wszystko udało się zadziwiająco dobrze zorganizować. Lądujemy we wtorek o 10:30, 1,5 godz na dojazd na targi, spotkania jedno po drugim do 16:30, przejazd do hotelu, check in, zostawiamy bagaże i o 18 konferencja prasowa i bankiecik u klienta, który ma showroom w pobliżu hotelu. Następnego dnia spotkania ciurkiem od rana do 16, wyjazd na lotnisko, powrót do domu.
Nie doceniłam jednak Janusza i jego umiejętności siania zamętu.
1.
- Cran, czy wiedziałaś, że klient Biurowe Krzesła też będzie na targach?
- Wiem, byli na wstępnej liście, ale ich wykreśliłeś, mówiąc, że to strata czasu, bo od 3 lat nie mają budżetu.
- Niemożliwe...
- A jednak.
- Hmm... a możesz jednak zorganizować spotkanie z nimi?
- Nie mam ich gdzie wcisnąć, mamy pełny kalendarz. Chyba, że wyrzucę inne spotkanie.
- Nie, nie wyrzucaj. To może we wtorek po południu?
- Nie zdążymy na konferencję do Armatury Łazienkowej.
- A w środę?
- Nie ma szans, spóźnimy się na samolot.
- To nie wiem, ale musisz coś wymyślić, bo ja już im obiecałem
(To fajnie, że sprawdził, czy się da).
2.
- Cran, dlaczego nie mamy spotkania z Drewnianymi Łóżkami?
- Bo nie biorą udziału w targach.
- Ale będą mieć showroom w mieście.
- Dzięki za informację. Zobaczę, gdzie są i jeśli będą gdzieś w naszej okolicy, to nas umówię.
Sprawdzam, okazuje się, że są kompletnie poza miastem, jakieś 30 km od nas (targi są na północny zachód od miasta, nasz hotel i showroom Armatury Łazienkowej na północ od centrum, showroom Drewnianych Łóżek daleko na południowy zachód) i zamykają o 18. Informuję Janusza, że niestety nic z tego.
- Ale ja już im obiecałem, że będziemy. Zrób coś.
- Co mam zrobić? Są za daleko. Nie jesteśmy w stanie się rozdwoić.
- Zadzwoń do nich i niech oni przeniosą.
- Ale co mają przenieść? Chyba nie showroom?
- No showroom. Niech przeniosą w inne miejsce. Bliżej naszego hotelu.
(Obawiam się, że się nie zgodzą...)
3. Janusz dostaje mail od naczelnego jednego z naszych czasopism, że ten z powodów rodzinnych niestety nie będzie mógł przylecieć do Mediolanu, a dostał zaproszenie na event u klienta Sprzęt AGD i chciałby prosić, żebyśmy poszli zamiast niego. Data: poniedziałek (dzień przed naszym przyjazdem, w dodatku święto państwowe w Bawarii), miejsce: peryferie Mediolanu, tym razem po wschodniej stronie. Janusz oczywiście potwierdził, że na pewno będziemy. Dzwonię do niego.
- Ty potwierdziłeś naszą obecność na evencie Sprzętu AGD? Przecież to w poniedziałek. Nie ma nas jeszcze na miejscu, poza tym nie pracujemy, bo święto. Zresztą nawet gdybyśmy byli, to lokalizacja uniemożliwia wizytę.
- Cholera, faktycznie, to co teraz?
- Wytłumacz naczelnemu, że nas nie będzie.
- Nie, tak nie mogę zrobić, to ważny klient. Musimy tam być.
- To co proponujesz?
- Pamiętam, że kiedyś wspominałaś, że jakaś twoja koleżanka u nich pracuje.
- Tak, kiedyś pracowała, ale już nie.
- Nie szkodzi. Na pewno ma tam jeszcze znajomych. Zadzwoń do tej znajomej i poproś ją, żeby przekonała swoich byłych kolegów, żeby przenieśli ten event na inny dzień i gdzieś bliżej centrum.
Czekam, kiedy wpadnie na pomysł, żebym jeszcze zadzwoniła do Lufthansy i przekonała ich, żeby zmienili godziny lotów na bardziej dogodne dla Janusza i żeby samolot lądował gdzieś bliżej jego domu. Jak szaleć to szaleć.
Został mi jeszcze rok podyplomówki i szukam innej pracy.
Wszystko udało się zadziwiająco dobrze zorganizować. Lądujemy we wtorek o 10:30, 1,5 godz na dojazd na targi, spotkania jedno po drugim do 16:30, przejazd do hotelu, check in, zostawiamy bagaże i o 18 konferencja prasowa i bankiecik u klienta, który ma showroom w pobliżu hotelu. Następnego dnia spotkania ciurkiem od rana do 16, wyjazd na lotnisko, powrót do domu.
Nie doceniłam jednak Janusza i jego umiejętności siania zamętu.
1.
- Cran, czy wiedziałaś, że klient Biurowe Krzesła też będzie na targach?
- Wiem, byli na wstępnej liście, ale ich wykreśliłeś, mówiąc, że to strata czasu, bo od 3 lat nie mają budżetu.
- Niemożliwe...
- A jednak.
- Hmm... a możesz jednak zorganizować spotkanie z nimi?
- Nie mam ich gdzie wcisnąć, mamy pełny kalendarz. Chyba, że wyrzucę inne spotkanie.
- Nie, nie wyrzucaj. To może we wtorek po południu?
- Nie zdążymy na konferencję do Armatury Łazienkowej.
- A w środę?
- Nie ma szans, spóźnimy się na samolot.
- To nie wiem, ale musisz coś wymyślić, bo ja już im obiecałem
(To fajnie, że sprawdził, czy się da).
2.
- Cran, dlaczego nie mamy spotkania z Drewnianymi Łóżkami?
- Bo nie biorą udziału w targach.
- Ale będą mieć showroom w mieście.
- Dzięki za informację. Zobaczę, gdzie są i jeśli będą gdzieś w naszej okolicy, to nas umówię.
Sprawdzam, okazuje się, że są kompletnie poza miastem, jakieś 30 km od nas (targi są na północny zachód od miasta, nasz hotel i showroom Armatury Łazienkowej na północ od centrum, showroom Drewnianych Łóżek daleko na południowy zachód) i zamykają o 18. Informuję Janusza, że niestety nic z tego.
- Ale ja już im obiecałem, że będziemy. Zrób coś.
- Co mam zrobić? Są za daleko. Nie jesteśmy w stanie się rozdwoić.
- Zadzwoń do nich i niech oni przeniosą.
- Ale co mają przenieść? Chyba nie showroom?
- No showroom. Niech przeniosą w inne miejsce. Bliżej naszego hotelu.
(Obawiam się, że się nie zgodzą...)
3. Janusz dostaje mail od naczelnego jednego z naszych czasopism, że ten z powodów rodzinnych niestety nie będzie mógł przylecieć do Mediolanu, a dostał zaproszenie na event u klienta Sprzęt AGD i chciałby prosić, żebyśmy poszli zamiast niego. Data: poniedziałek (dzień przed naszym przyjazdem, w dodatku święto państwowe w Bawarii), miejsce: peryferie Mediolanu, tym razem po wschodniej stronie. Janusz oczywiście potwierdził, że na pewno będziemy. Dzwonię do niego.
- Ty potwierdziłeś naszą obecność na evencie Sprzętu AGD? Przecież to w poniedziałek. Nie ma nas jeszcze na miejscu, poza tym nie pracujemy, bo święto. Zresztą nawet gdybyśmy byli, to lokalizacja uniemożliwia wizytę.
- Cholera, faktycznie, to co teraz?
- Wytłumacz naczelnemu, że nas nie będzie.
- Nie, tak nie mogę zrobić, to ważny klient. Musimy tam być.
- To co proponujesz?
- Pamiętam, że kiedyś wspominałaś, że jakaś twoja koleżanka u nich pracuje.
- Tak, kiedyś pracowała, ale już nie.
- Nie szkodzi. Na pewno ma tam jeszcze znajomych. Zadzwoń do tej znajomej i poproś ją, żeby przekonała swoich byłych kolegów, żeby przenieśli ten event na inny dzień i gdzieś bliżej centrum.
Czekam, kiedy wpadnie na pomysł, żebym jeszcze zadzwoniła do Lufthansy i przekonała ich, żeby zmienili godziny lotów na bardziej dogodne dla Janusza i żeby samolot lądował gdzieś bliżej jego domu. Jak szaleć to szaleć.
Został mi jeszcze rok podyplomówki i szukam innej pracy.
praca
Ocena:
126
(142)
Podczas pobytu w Polsce otrzymałam od lekarki receptę (ponowną) na pewien lek. Idę do pierwszej lepszej apteki, żeby ją zrealizować, niestety aptekarka odmawia wydania leku z powodu "błędnie wypisanej recepty". Recepta jest wypisana identycznie jak poprzednio, pytam więc, na czym polega błąd, to skontaktuję się z lekarką i poproszę o korektę. Aptekarka odpowiada, że "jeżeli receptę wystawił prawdziwy lekarz, to będzie wiedział. Mnie informacji nie udzieli, bo nie wie, czy nie kupiłam recepty przez internet".
Wyszłam, dzwonię do lekarki, mówię, w czym problem. Ta się chwilę zastanawia, czego może brakować, bo na jej gust wszystko jest, ale wystawiła receptę ponownie, dopisawszy jeden detal.
Wracam do apteki, trafiam na tę samą babę. Wręczam jej nową receptę i ponownie spotykam się z odmową. "Ja tego pani i tak nie wydam. Za dużo narkomanów to bierze i ja tam nie wiem, do czego to pani potrzebne, skąd tak naprawdę ma pani receptę, ani czy ten lekarz, który ją wypisał jest prawdziwym lekarzem".
Stwierdziłam, że nie będą się kłócić z kretynką, poszłam do apteki kilkaset metrów dalej, gdzie bez najmniejszego problemu otrzymałam przepisany lek. Dowiedziałam się również, że pierwsza recepta była wypisana jak najbardziej poprawnie oraz że farmaceuta nie ma prawa nie zrealizować recepty wyłącznie z powodu swojego widzimisię "sumienia" czy jak tam to nazwie. "Klauzula sumienia" owszem istnieje, ale dotyczy tylko personelu medycznego, farmaceutów nie.
W domu opowiedziałam sytuację mojej mamie, na co ona: "Wiem, o kim mówisz, ta baba jest nawiedzona. Mnie kiedyś nie wydała przepisanych leków na złagodzenie objawów menopauzy". Tylko po co taki ktoś wybiera zawód farmaceuty?
Wyszłam, dzwonię do lekarki, mówię, w czym problem. Ta się chwilę zastanawia, czego może brakować, bo na jej gust wszystko jest, ale wystawiła receptę ponownie, dopisawszy jeden detal.
Wracam do apteki, trafiam na tę samą babę. Wręczam jej nową receptę i ponownie spotykam się z odmową. "Ja tego pani i tak nie wydam. Za dużo narkomanów to bierze i ja tam nie wiem, do czego to pani potrzebne, skąd tak naprawdę ma pani receptę, ani czy ten lekarz, który ją wypisał jest prawdziwym lekarzem".
Stwierdziłam, że nie będą się kłócić z kretynką, poszłam do apteki kilkaset metrów dalej, gdzie bez najmniejszego problemu otrzymałam przepisany lek. Dowiedziałam się również, że pierwsza recepta była wypisana jak najbardziej poprawnie oraz że farmaceuta nie ma prawa nie zrealizować recepty wyłącznie z powodu swojego widzimisię "sumienia" czy jak tam to nazwie. "Klauzula sumienia" owszem istnieje, ale dotyczy tylko personelu medycznego, farmaceutów nie.
W domu opowiedziałam sytuację mojej mamie, na co ona: "Wiem, o kim mówisz, ta baba jest nawiedzona. Mnie kiedyś nie wydała przepisanych leków na złagodzenie objawów menopauzy". Tylko po co taki ktoś wybiera zawód farmaceuty?
apteka
Ocena:
192
(208)