Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Crannberry

Zamieszcza historie od: 21 czerwca 2018 - 18:11
Ostatnio: 7 kwietnia 2024 - 11:23
  • Historii na głównej: 109 z 109
  • Punktów za historie: 17863
  • Komentarzy: 2272
  • Punktów za komentarze: 17762
 

#88923

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeczytałem wpis https://piekielni.pl/88917 - i taka historia smutna mi się przypomniała…

Kiedy jeszcze żyła moja Żona, mieliśmy takich znajomych / przyjaciół. Bardzo specyficzna rodzina, zwłaszcza za sprawą Tatusia - hipochondryka, wiecznie chorego (spora część jego przypadłości była absolutnie prawdziwa, żeby nie było - ale momentami ostro przerysowana; a część była na moje oko zwyczajnie "wciskaniem kitu" - nie wiem, na ile świadomym).

Kiedy się poznaliśmy, ich syn miał dwa lata. Kiedy moja Żona (M.) po raz pierwszy go zobaczyła, po dwóch minutach podeszła do mnie i powiedziała, że jej zdaniem z tym dzieckiem "coś jest nie tak". Co istotne - M. z wykształcenia była pedagogiem specjalnym i terapeutką, przez parę ładnych lat współprowadziła terapię pewnego autystycznego chłopca i naprawdę do autyzmu ma "dobre oko". Ja tego z początku nie widziałem, ale kiedy pokazała mi pewne charakterystyczne zachowania - i reakcje dzieciaka na określone sytuacje - też załapałem o co jej chodzi.

No ale jak powiedzieć rodzicom? Zwłaszcza takim? Zorganizowaliśmy spotkanie. M. powiedziała co i jak. Matka chłopca się przejęła. M. - korzystając ze swoich kontaktów - załatwiła wizytę u specjalistów. Wizyta, na którą wtedy normalnie czekało się rok, miała mieć miejsce za trzy miesiące.

I co? Tak, zapewne się domyślacie. Tatuś postawił się okoniem. Oznajmił że nie chce "wmawiać dziecku choroby", że przecież nic mu nie jest, że "on ma złe doświadczenia z psychologami" i w ogóle po co.

I dzieciak do specjalistów nie trafił.

Później przez długi czas wydawało się, że wszystko jest OK. Przedszkole, szkoła - z nauką radził sobie dobrze, tyle że koledzy nie bardzo go lubili, ale nic złego się nie działo. Tak to przynajmniej wyglądało w relacjach, bo "fizycznie" z tymi ludźmi widywaliśmy się bardzo rzadko. – No cóż, wygląda na to, że się pomyliłam, chwała Bogu - powiedziała mi M. prawie 10 lat później.

Przedwcześnie, jak się okazuje.

Problemy zaczęły się, kiedy chłopak miał jakieś 13 czy 14 lat. Jakieś "jazdy" w szkole, jakieś coraz ostrzejsze kłótnie, jakieś problemy, matka (no bo któżby inny? Tatuś był przecież ciężko chory...) co tydzień była w szkole. Pewnego dnia chłopiec po raz pierwszy usiłował w szkole zrobić coś bardzo głupiego (nieważne co). Jakoś udało się to załagodzić - ale kiedy sytuacja się powtórzyła, dyrektor szkoły powiedział że on więcej ryzykować nie będzie (nie dziwię mu się zresztą...) i wezwał po prostu pogotowie. Chłopca odwiedziono na oddział psychiatryczny, gdzie spędził jakiś czas na obserwacji i badaniach.

Diagnoza? Zespół Aspergera. Jak powiedzieli lekarze - stosunkowo łagodny, ale "podręcznikowy". I nie leczony. A mógł być.

Moja Żona była po prostu wściekła - ale co z tego? Nic.

Dzieciak mógł zostać zdiagnozowany i rozpocząć terapię w wieku dwóch lat. Przy zespole Aspergera (i to tzw. "wysokofunkcjonującym", skoro w szkole radził sobie z nauką świetnie) mogło go to ustawić pozytywnie na całe życie, pozwolić dużo osiągnąć, nauczyć panować nad swoimi problemami etc.

Ale tatuś wiedział lepiej…

Rodzice leczenie

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 165 (173)

#86962

przez ~spikyspike ·
| Do ulubionych
Czytając historię https://piekielni.pl/86924 przypomniałem od razu sobie historię kolegi ze studiów, nazwijmy go Kuba.

Kuba opowiadał, że jest ich w sumie dziesięcioro rodzeństwa, bo jego ojciec ma 10 dzieci z 3 różnymi kobietami. Opowiadał o tym jednak z dystansem i humorem, a z ojcem miał poprawny kontakt. Jego ojciec pracował za granicą, i na wakacje załatwiał Kubie pracę, aby mógł sobie parę groszy zarobić.

Jakiś czas po studiach spotkałem Kubę. Opowiadał mi, że siedzi u ojca w Belgii albo Holandii, nie pamiętam teraz dokładnie. Jako że Kuba był kumaty, to założył swoją firmę, związaną poniekąd z branżą budowlaną. Firma założona w Polsce, a świadcząca usługi za granicą, bo tak się bardziej opłacało. Kuba chwalił się, że naprawdę dobrze zarabia i aby tylko tak dalej. Widać było, że jest zadowolony.

Nieco później nasz wspólny znajomy opowiedział mi, że Kuba wrócił już do kraju, ma dobrą pracę, ale i tak z pieniędzmi krucho, bo ma 1300 czy też 1500 miesięcznej raty kredytu. Moja pierwsza myśl "Oo, mieszkanie sobie kupił? No dobrze sobie radzi." Znajomy wyprowadził mnie z błędu. Okazało się, że Kuba dawał swojemu ojcu pieniądze, aby ten opłacał mu w Polsce ZUS czy też jakieś inne opłaty, związane z prowadzeniem firmy. "Kochany tatuś" tego jednak nie robił, przez co Kuba nagle dostał wezwanie do zapłaty na poważną kwotę.

Ojciec w trakcie awantury powiedział mu, że te pieniądze od Kuby po prostu mu się należały, bo to on ściągnął go za granicę, i wkręcił w tą robotę (wcześniej oczywiście umowa była zupełnie inna). O odzyskaniu od niego kasy nie było mowy, więc Kuba musiał wziąć kredyt, aby uregulować należności.

Tak więc kochany tatuś zostawił Kubę z kilkudziesięcioma tysiącami długu. Pieniądze, które dostawał od Kuby, przypuszczam, że poszły na alimenty, albo kolejne kobiety. Z takimi amantami trzeba jednak uważać. Do dziś nie rozumiem, jak można tak oszukać własne dziecko.

rodzina

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 210 (232)

#86804

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zapisałam się na studia podyplomowe "rozwijające i kwalifikacje zawodowe podnoszące". 3/4 tych studiów jest psu na budę, bo powiela to, czego już się sama nauczyłam albo nauczono mnie na studiach "przedyplomowych", 1/4 kursów to rzeczy faktycznie dla mnie nowe albo podane w nowy sposób, do którego pewnie sama bym nie doszła.
Jeden z pierdołowatych (dla mnie) przedmiotów wymagał wysłania pracy zaliczeniowej do prowadzącej, żeby go zdać. Pracę napisałam, wysłałam i czekałam na ocenę. Przedmiotu nie zaliczyłam, co ciekawe, w polu komentarzy do oceny (gdzie powinna znaleźć się adnotacja, co było nie tak) powitała mnie pustka.
Skrobnęłam mail do prowadzącej, który mogę streścić do postaci "WTF?". Odpowiedzi nie dostałam, za to pojawił się komentarz: nie oddano pracy zaliczeniowej. Cóż... Wysłałam kolejny mail, który tym razem przyjął postać "WTF do ch*ja pana, tu masz babo screen z potwierdzeniem, że tę pracę dostałaś, które mi sama napisałaś 6 tygodni temu!". Odpowiedzi znowu nie dostałam (no coś takiego), komentarz został zmieniony na "praca nie spełnia warunków zaliczenia". Komentarza merytorycznego - gdzie, wg zasad zaliczenia tego przedmiotu, powinnam mieć wypisane, dlaczego i w jakim stopniu praca jest spieprzona - brak.

Przestawiłam się z trybu "to nieporozumienie" na "to jest wał i to wał na moją szkodę, więc nie odpuszczę" i wywaliłam mail, którego do "WTF" streścić już się nie da, a który wysłałam do prowadzącej, kierownika studiów podyplomowych i dyrektora instytutu, przy którym studia są prowadzone. W mailu podniosłam kilka kwestii, które sprowadzają się do dwóch pytań:
1) Dlaczego prowadząca skłamała, że nie dostała pracy, skoro wcześniej potwierdziła, że dostała?
2) Dlaczego przedmiot wciąż mam niezaliczony, skoro to prowadząca naruszyła warunki zaliczenia przedstawione na początku semestru, mianowicie nie oceniając pracy we wskazanym terminie od oddania i nie podając merytorycznego uzasadnienia oceny niedostatecznej w momencie jej wystawienia, do czego była zobowiązana w myśl ustalonych przez samą siebie zasad? Warunki zaliczenia, swoją drogą, zerżnięte słowo w słowo z innego przedmiotu włącznie z literówką, są wiążące dla obu stron, zatem skoro nie doszło do formalnie poprawnej oceny mojej pracy, odrzucam krzywdzącą dla mnie ocenę merytoryczną i domagam się zaliczenia przedmiotu z powodu nierzetelnego wykonania obowiązków przez prowadzącą.

Po tygodniu bez zmiany oceny (ha, ha, ha) i odpowiedzi od którejkolwiek ze stron (hłe, hłe, hłe), czyli w poniedziałek, podreptałam do działu prawnego w Jaśnie Fyrmie, gdzie przy kawce i własnoręcznie upieczonym serniczku zgłosiłam problem, po czym Pani Prawnik, w imieniu partycypującego w kosztach studiów, czyli Fyrmy oraz moim wyrąbała wezwanie do złożenia wyjaśnień i zwrotu opłaty za ten semestr w kwocie proporcjonalnej do wymiaru tego przedmiotu wobec całego semestru, skoro wykonanie umowy świadczenia usług edukacyjnych na podyplomówce jest, w ocenie mojej i Fyrmy, nienależyte. Dodała też zapowiedź zgłoszenia sprawy do komisji dyscyplinarnej dla nauczycieli akademickich i MNiSW, że takie śmierdzące sprawki mają miejsce.

Dzisiaj ocena została zmieniona na trójkę. Komentarza - co za niespodzianka - brak. Ustosunkowania się do wezwania do zwrotu kasy też brak, podobnie jak choćby głupiego telefonu z instytutu z przeprosinami.
Upiekłam drożdżowe z truskawkami i jutro idę pozawracać głowę kobitkom z działu prawnego, bo z czystej złośliwości pociągnę to dalej.

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 237 (261)

#86800

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótka historia o tym, jak można szybko popsuć humor młodej kobiecie i przy okazji się w jakiś sposób dowartościować.

Zawsze byłam bardzo szczupła, typowa XS-ka. W ciągu kilku miesięcy przytyłam zawrotne 5 kg. Zaokrągliłam się tu i tam, spodnie zmieniłam na rozmiar większe, ale to tyle...

Co usłyszałam w moim poprzednim miejscu pracy, gdzie miałam (wydawało mi się) fajne relacje z kolegami i szefostwem? Bez żadnego "cześć", tylko od razu z grubej rury:
- Co ty ze sobą zrobiłaś?
- Co się z tobą stało?
- Przytyłaś strasznie.
I podobne w tym tonie. Wszystko na poważnie.

Tak zachowują się ludzie w wieku 30-40 lat i więcej. Po co? Mają satysfakcję, chcą mi obniżyć samoocenę? Dać do zrozumienia, że zrobiłam się nieatrakcyjną kierdą? Idę zamówić plandekę w rozmiarze S, bo chyba nic więcej mi nie pozostało, ale przykro się zrobiło i robi się nadal na samą myśl.

ekspraca

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 67 (109)

1