Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Cut_a_phone

Zamieszcza historie od: 12 stycznia 2020 - 20:52
Ostatnio: 19 czerwca 2025 - 12:44
  • Historii na głównej: 13 z 22
  • Punktów za historie: 2765
  • Komentarzy: 365
  • Punktów za komentarze: 2317
 
poczekalnia

#92101

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Szanowni czytelnicy, od teraz będę wrzucał po jednej historii, dla lepszego odbioru.


Retrospekcje z dzieciństwa #8

Temat: oszustwo nie popłaca


Na skraju osiedla było kilka domów wolnostojących. W jednym z nich mieszkał kolega, a w innym starszy pan o pseudonimie Toluś. Pewnego letniego dnia Toluś nas zagadał, pytając, czy chcemy zarobić.

- Być może. A co jest do zrobienia?

Toluś chciał, żebyśmy poszli na stare, opuszczone ogródki działkowe nieopodal, wykopali stamtąd jakieś krzaki (nie pamiętam już jakie) i przynieśli mu, bo chciał je sobie zasadzić w ogródku. Dał nam szpadel i powiedział, żebyśmy przynieśli tyle krzaków ile zdołamy. Za każdy miał nam zapłacić pewną kwotę, nie pamiętam już ile, ale opłacało się, bo poszliśmy.

Naznosiliśmy tych krzaków ponad 20. Gdy uznaliśmy, że wystarczy, zawołaliśmy Tolusia, a ten obejrzał i powiedział, że właściwie to weźmie tylko trzy i za tyle nam zapłaci, bo pozostałe są albo brzydkie, albo za małe, albo za duże, albo to, albo tamto, albo sramto. Powiedział, że zapłaci, pod warunkiem że wszystkie pozostałe krzaki wyniesiemy.

Natychmiast zrozumieliśmy, że było to oszustwo. Od początku chciał tylko trzy krzaki, ale wiedział, że po trzy za taką stawkę nie będzie nam chciało się iść, a więcej zapłacić nie miał zamiaru. Kwota za trzy krzaki urągała ludzkiej godności, więc obrzuciliśmy Tolusia wyzwiskami, pieniędzy nie wzięliśmy, a wszystkie krzaki zostawiliśmy tam gdzie były.

Kilka dni później, gdy Tolusia nie było w domu, wykarczowaliśmy mu ogródek do zera. Powyrywaliśmy wszystko, co tam rosło.

Jeszcze kilka dni później, by byliśmy u kolegi na posesji, Toluś nas wypatrzył i przyszedł z awanturą. Wyszedł ojciec kolegi, a był to człowiek, który - jak to się mówi - w tańcu się nie pi**doli.

Rozpoczął się krótki proces, w którym ojciec kolegi był sędzią. Toluś opowiedział swoją wersję, my swoją, a sędzia zawyrokował:

- Czyli zleciłeś chłopakom pracę, oni ją uczciwie wykonali, a ty ich oszukałeś? Jaki ty przykład dzieciom dajesz? Wyp***dalaj stąd, Toluś, bo ci zaraz nogi połamię.

Jak na swój wiek, Toluś oddalił się bardzo szybko. To nie wszystko, gdyż następnie ojciec kolegi zapytał nas, ile Toluś miał nam zapłacić za tę robotę, a następnie taką kwotę nam wypłacił.

retrospekcje dzieciństwo

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 51 (133)
poczekalnia

#92087

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wrzucam ponownie, bo coś się popsuło.

Retrospekcje z dzieciństwa #7

Temat: graj w głupie gry, zdobywaj głupie nagrody

Dzisiaj tylko jedna historia, ale za to jaka!

Moim rodzicom powodziło się lepiej niż innym i często wysyłali mnie na różne wycieczki, np. do Disneylandu we Francji. Koledzy z osiedla, których rodzice byli mniej zamożni, na takie wycieczki nie jeździli i żal im dupy ściskał. By się odegrać, zawsze robili mi różne psikusy gdy wracałem z takiej wycieczki. Zwykle było to zabawne, ale ten jeden raz przegięli.

Wróciłem, przychodzę do bazy i witam się z kolegami, a oni zero reakcji. Ignorowali mnie i zachowywali się, jakby mnie tam nie było. Mówię do nich, a oni nic. W końcu zacząłęm krzyczeć, a oni ze spokojnymi uśmiechami na twarzach mówią jeszcze między sobą:
- Ach, jaka cisza.
- No, jak spokojnie.

Ze łzami w oczach wybiegłem z bazy. Było mi bardzo przykro, że koledzy z którymi tyle przeszedłem, zaczęli mnie nagle tak traktować.

Udałem się pod wierzbę i zerwałem dorodną, grubą i giętką witkę. Wróciłem do bazy, zakradając się od tyłu. Wyskoczyłem znienacka i zacząłem chłostać. Waliłem z całej siły po nogach i po plecach, aż chlastało. Koledzy w krzyk:
- Poj***ło cię?! Co ty robisz?!
Ja na to, nie przerywając batożenia:
- Ale kto robi? - Chlast, chlast! - Przecież mnie tu nie ma!
- Przestań!
- Co mam przestać? Kto ma przestać? - Chlast, chlast! - Mnie tu przecież nie ma!!!

Otrząsnęli się z szoku, odbiegli kawałek dalej, nabrali w ręce kamieni i rzucają we mnie. Ja, w totalnej furii, nie zważając na pociski ruszyłem w ich stronę z okrzykiem bojowym na ustach.

Jeden z kamieni trafił mnie w głowę i zamroczył. Wtedy koledzy doskoczyli do mnie, powalili na ziemię, zabrali mi witkę i poczęstowali kilkoma kopniakami. Można powiedzieć, że walka zakończyła się remisem i byłem zadowolony, bo pięknie się wyładowałem.

Do końca dnia już byliśmy pogodzeni, sprawę puściliśmy w niepamięć, a koledzy już nigdy nie próbowali się bawić w udawanie, że mnie nie ma.

retrospekcje dzieciństwo

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 10 (82)
poczekalnia

#92047

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Retrospekcje z dzieciństwa #6

Temat: szkoła


1. Rymowanka dla naszej pani

Jedną z nauczycielek zostawił mąż i to podobno dla innej nauczycielki z innej szkoły. Nabawiła się ona przez to ostrego syndromu niedopchnięcia i dokumentnie znienawidziła cały męski gatunek, co dawała nam odczuć na każdej lekcji. Dziewczyny traktowała normalnie, a nas - chłopaków - gnębiła na wszystkie możliwe sposoby. Jej nazwisko kończyło się na -yłek, powiedzmy Pyłek. Któregoś razu, gdy przyszła na lekcję, na tablicy przywitał ją napis: "PYŁEK C**J CI W TYŁEK". Oburzyła się niesamowicie, my powtarzaliśmy tę akcję regularnie co kilka lekcji.

2. Kreatywna księgowość

Nauczyciele kazali nam czasami przynosić dziennik, gdy został w innej sali albo pokoju nauczycielskim. Cyfrę 1 można łatwo przerobić na 4. Tak też gdy dziennik przenosiła osoba wtajemniczona, to poprawiała oceny innym wtajemniczonym i kilku niewtajemniczonym również, dla niepoznaki. Działało to z powodzeniem przez rok, aż pewnego razu ktoś przesadził z tym poprawianiem i nauczyciele się zorientowali. Była wielka afera, śledztwa, groźby, straszenie, ale nikt się nie rozpruł i nikogo nie ukarano. Zabroniono jednak noszenia dzienników przez uczniów i skończyło się El Dorado.

3. Papierosy, które jaram

W liceum dobre pół szkoły jarało szlugi. Nauczyciele chcieli jakoś temu zaradzić i jako że paliliśmy na dworze, to wpadli na genialny pomysł zamknięcia szkoły na cztery spusty. Postawili ciecia przy drzwiach i wypuszczał on tylko te klasy, które kończyły lekcje. Rozwiązanie idiotyczne, bo w piękną pogodę nikt nie mógł wyjść sobie na dwór na przerwie, tylko wszyscy kisili się w budynku. A co z paleniem? Oczywiście zaczęliśmy palić w kiblach. Na każdej przerwie, w każdym kiblu, było tak gęsto od dymu, że nie było widać dalej niż na metr do przodu. Gdy otwierało się drzwi, to fala dymu dosłownie wylewała się na korytarz. Nauczyciele robili oczywiście naloty na kible, ale co oni mogli zrobić jak tam ponad 20 osób jarało? Wszystkich nie zatrzymają, a podczas nalotu po prostu gasimy szlugi, wychodzimy i mogą nam naskoczyć. Na godzinie wychowawczej zawsze było pitolenie:
- Przestańcie palić w ubikacjach, bo cała szkoła śmierdzi dymem.
My na to:
- No to zacznijcie nas znowu wypuszczać na zewnątrz, to tam będziemy palić.
- Ale nie wypuszczamy was właśnie dlatego, żebyście nie palili!
- No to będziecie dalej mieć zadymione kible.
Taka to logika. Temat był podnoszony wiele razy i nigdy nie udało się osiągnąć konsensusu. Do końca szkoły paliliśmy w kiblach, a po napisaniu matury zapaliliśmy triumfalnie w palarni nauczycielskiej.

dzieciństwo retrospekcje

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 14 (114)
poczekalnia

#92037

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Retrospekcje z dzieciństwa #5

Temat: niech przemówią pięści

Słowem wstępu nakreślę, że w latach 90 bójki między dzieciakami były na porządku dziennym, tłukł się każdy z każdym, pierwszą i preferowaną przez każdego metodą rozwiązywania sporów była walka, a pięści przemawiały lepiej niż najlepsze argumenty, które to argumenty nota bene nikogo nie obchodziły, bo liczyła się tylko siła.


1. Zawsze znajdzie się większy brat

Dwaj koledzy, rówieśnicy, Maciek i Wojtek. Posprzeczali się o coś i postanowili rozwiązać sprawę za pomocą pięści. Maciek wygrał, ale Wojtek nie mógł się z tym pogodzić, więc nasłał swojego starszego brata, który bez najmniejszego trudu oklepał Maćka. Jednakże Maciek też miał starszego brata - starszego i silniejszego niż brat Wojtka. Dopadł go akurat w okolicy osiedlowych śmietników. Po zaaplikowaniu oklepu wrzucił go do kontenera na śmieci i zatrzasnął klapę. Siedział tam ponad godzinę, aż uwolnił go sąsiad, który przyszedł wyrzucić śmieci. Wojtek z Maćkiem się pogodzili i uznali, że w ewentualne przyszłe konflikty nie będą już angażować braci.

2. Test twardości

Pewnego razu szliśmy sobie w czterech przez neutralny teren, gdy dopadli nas chłopaki z sąsiedniej ulicy. Ci sami, z którymi toczyliśmy konflikt o bazę, opisany w poprzedniej historii. Było ich też czterech, ale ci akurat byli starsi i silniejsi od nas. Ruszyliśmy oczywiście do walki, ale szybko nas poskładali. Pozbieraliśmy się z ziemi i chcemy odejść w hańbie pokonani, ale oni nas zatrzymują i pytają:
- Jesteście twardzi?
- Jesteśmy!
- No to rozbierać się do gaci i włazić w pokrzywy.
Ponowna walka była bez sensu, bo znowu nas oklepią, uciekać się nie dało, więc uznaliśmy naszą porażkę, rozbieramy się i idziemy w stronę pokrzyw, które były wyższe od nas. Kiedy już mieliśmy w nie wejść, oni mówią:
- Dobra, wystarczy. Ubierać się i wyp***dalać!
Takiego wroga się szanuje.

3. Słodka zemsta

W szkole notorycznie zaczepiał mnie jeden typek. Pluł na mnie, rzucał we mnie różnymi rzeczami, podkładał mi nogę, albo podbiegał od tyłu, uderzał i uciekał. Chłopaczek był mały i wątły, ale bardzo szybki i zwinny, przez co nigdy nie mogłem go dogonić. Gdy zaczynałem pogoń, zawsze uciekał do najbliższej patrolującej korytarz nauczycielki, z płaczem, że chcę go bić. Pewnego razu jedziemy z kolegą na rowerach i nagle - nie wierzę własnym oczom - ten sam koleś idzie sobie chodnikiem. Rzuciłem do kolegi: czekaj! Skręciłem i jadę prosto na niego. W ostatniej chwili zeskoczyłem z roweru puszczając go bokiem i w ułamku sekundy stałem już przed kolesiem. Działo się to tak szybko, że nawet nie zdążył tego zarejestrować, a co dopiero rzucić się do ucieczki. Zacząłem tłuc bez opamiętania i przestałem dopiero, jak upadł na ziemię. Honorową zasadą było, że nie bije się leżącego. Nazajutrz w szkole mogłem zobaczyć swoje dzieło - oboje oczu podbite i pęknięta warga. Nigdy więcej mnie już nie zaczepił.

retrospekcje dzieciństwo

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 9 (105)
poczekalnia

#92027

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Retrospekcje z dzieciństwa #4

Temat: budowanie i wojowanie, czyli osiedlowe gry strategiczne


1. Stróż i jego nóż

Budowaliśmy domek na drzewie i potrzebowaliśmy desek. Pozyskiwaliśmy je na śmietnikach, dzikich wysypiskach i budowach. Pewnego wieczoru udaliśmy się na taką budowę i zapytaliśmy stróża, czy mógłby nam dać jakieś niepotrzebne deski. Powiedział, że przejdzie się po terenie i zobaczy, czy jakieś są. Poszedł, a my czekamy. Czekamy, czekamy i czekamy, a jego nie ma. Po kolejnych dłużących się minutach stwierdziliśmy, że pewnie wcale nie szuka desek, tylko specjalnie nam tak powiedział, żebyśmy tu stali nie wiadomo ile jak idioci. Kolega zaczął recytować pod nosem:
- J***ny stróż, ma w dupie nóż!
Podchwyciliśmy temat i po chwili wszyscy skandowaliśmy na całe gardło:
- J***NY STRÓŻ, MA W DUPIE NÓŻ!
Wtem właśnie zjawił się podmiot liryczny naszego utworu, niosąc w rękach całkiem sporo desek. Usłyszał naszą rymowankę, oburzył się i powiedział, że teraz to nam może najwyżej kopa w dupę dać, a nie deski. Przepraszaliśmy i tłumaczyliśmy, ale nie pomogło.

2. Broń tego, co zbudowałeś

Zbudować domek na drzewie to jedno, ale trzeba go jeszcze bronić. Stale toczyliśmy boje z dzieciakami z sąsiedniej ulicy - oni zapuszczali się na nasz teren, my na ich, a gdy się spotkaliśmy to zwykle dochodziło do walki. Widocznie zazdrościli nam naszego domku, bo regularnie przychodzili i nam go niszczyli. Musieli nas obserwować i wiedzieć, gdzie jesteśmy, bo zawsze przychodzili pod naszą nieobecność. Nigdy nie zniszczyli go doszczętnie, ale rozwalali ile mogli. Kilka razy ich przydybaliśmy, ale zdążyli zejść z drzewa i uciec. Pewnego razu kopiemy sobie piłkę za blokiem, a tu przychodzi sąsiad i mówi:
- Domek wam demolują!
Ruszyliśmy z kopyta, ale najrozsądniejszy kolega od razu krzyczy:
- Stop!
Zatrzymaliśmy się, a on tłumaczy:
- Zobaczą nas z daleka i znowu uciekną. Musimy ich inaczej podejść.
Tak też poszliśmy okrężną drogą, gdzie rosła wysoka trawa. Czołgaliśmy się, żeby nas nie zauważyli. Udało się, nawet nie zauważyli kiedy podeszliśmy pod drzewo. Patrzymy - ich trzech, nas sześciu.
- Złazić - rozkazał kolega, który w takich sytuacjach naturalnie wchodził w rolę dowódcy oddziału.
- A nie będziecie nas bić?
- Będziemy, ale lepiej dla was jakbyście zeszli.
- No to nie zejdziemy.
Wchodzenie na drzewo i szarpanie się z nimi było zbyt niebezpieczne, bo wszyscy moglibyśmy pospadać. Nabraliśmy więc kamieni w ręce i rozpoczęliśmy metodyczny ostrzał. Po kilku salwach wywiesili białą flagę i oświadczyli, że już schodzą. Nie byliśmy patologią, żeby w sześciu bić trzech, bardziej chodziło o to by najedli się strachu. Skończyło się na kilku liściach, kop w dupę i do widzenia. Wiedzieliśmy, że i tak wrócą by się zemścić.

3. Akcja za liniami wroga

Po obronieniu naszego domku, uznaliśmy, że teraz trzeba kontratakować. Plan był prosty - udać się na ich teren, znaleźć ich bazę i zniszczyć. Znaliśmy jej przybliżoną lokalizację, więc nie powinno być trudno. Problem był tylko taki, było ich tam więcej, a my nie mogliśmy iść całą ekipą, bo zbytnio rzucalibyśmy się w oczy. Poszliśmy w czterech, na miejscu rozdzieliliśmy się i rozpoczęliśmy poszukiwania. Po spotkaniu w punkcie zbornym, druga grupa zakomunikowała, że udało im się znaleźć ich bazę i akurat nikogo tam nie ma. Szybko, lecz ostrożnie udaliśmy się na miejsce. Baza znajdowała się w krzakach na brzegu rzeki, idealne miejsce. W środku meble naznoszone ze śmietników i trochę innych rzeczy, z których najciekawsza była huśtawka zrobiona z zawieszonego na drzewie węża strażackiego. Mieliśmy taką samą, ale ze zwykłej liny. Skąd wzięli wąż strażacki? Nie mam pojęcia. Nie ma za bardzo co niszczyć, a wywalenie tego wszystkiego do rzeki nie miało większego sensu, bo naznoszą sobie nowych. Zrobiliśmy inaczej. Huśtawkę zdemontowaliśmy z zamiarem zamontowania jej u nas, a resztę bazy wykorzystaliśmy jako ubikację, zostawiając naszym oponentom wyraźne, płynne i stałe, ślady naszej wizyty.

dzieciństwo retrospekcje

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 12 (88)
poczekalnia

#92021

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Retrospekcje z dzieciństwa #3

Temat: głupie pomysły kolegi


1. Cytat

Na jednej ławce na osiedlu przesiadywali dziadkowie. Któregoś dnia starszy kolega namówił mnie, żebym powiedział im wierszyk:

Dzień dobry, cytuję.
Wy stare, zdziadziałe ch*je.

Zrobiłem to. Podszedłem, ukłoniłem się, wyrecytowałem i uciekłem, zanim zdążyli zareagować. Dopiero później dowiedziałem się, co to znaczy, i było mi głupio.


2. Frytki

Wszystkie dzieciaki na osiedlu trzymały się razem, oprócz jednego. Chodził taki dziwny i unikał nas. Ten sam kolega, co wyżej, namówił mnie żebym podszedł i zapytał, czy lubi frytki. Miało to wyglądać następująco:
- Lubisz frytki?
- Tak - no bo któż nie lubi frytek?
- To zrobię ci frytki z zębów!
I w tym momencie miałem go uderzyć pięścią w twarz. Udało się w połowie. Podszedłem i zapytałem, ale dziwny kolega swoim zwyczajem nie odpowiedział na moje pytanie.
- Lubisz frytki?
...
- No lubisz czy nie?
...
Pomyślałem...
- Bo jak lubisz, to zrobię ci frytki z zębów!
Wysprzęgliłem mu w ryj i oddaliłem się wesół. No, może pół wesół.

3. Balonik

Zwiedzając łączno-leśne ostępy naszego osiedla znaleźliśmy leżący na ziemi balonik, wypełniony niewielką ilością jakiegoś białego płynu. Kolega, ten od dwóch wcześniejszych historii, wziął go i nadmuchał. Zabraliśmy balon na osiedle i tam, od starszych kolegów, dowiedzieliśmy się co to jest i do czego służy. Z perspektywy czasu cieszę się, że kolega nadmuchał go sam, a nie próbował namówić mnie do tego, bo byłem dość podatny na jego wpływy.

dzieciństwo retrospekcje

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 30 (120)
poczekalnia

#92005

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Widzę, że poprzednia historia bardzo wam się spodobała, dostałem dużo miłych komentarzy (za które dziękuję), więc postanowiłem kontynuować i zrobić z tego serię.

Retrospekcje z dzieciństwa #2

Temat: wybuchowe zabawy


W latach 90 jedną z najlepszych zabawek ówczesnej dzieciarni były petardy. Kupowało się je na kościelnych odpustach. Były wtedy normalne czasy, więc nikt nie wypytywał o dowód osobisty i nikt nie czepiał się sprzedawców, że sprzedają niepełnoletnim. Tak też gdy tylko był odpust, to zbroiliśmy się jak Talibowie i ruszaliśmy na poligon, testować nowe zabawki. Naszym poligonem była cała dzielnica.


1. Fizyka twoim sprzymierzeńcem jest

Inauguracją sezonu strzeleckiego był tak zwany karabinek na środku osiedla. Plac obstawiony ze wszystkich stron blokami, tworzyło się więc echo, które zwielokrotniało każdy dźwięk. Szliśmy na środek tego placu, układaliśmy petardy w krąg i odpalaliśmy wszystkie naraz. Strzelały jak seria z karabinu. Sąsiedzi masowo wychodzili do okien i klęli na czym świat stoi, a my zwijaliśmy się ze śmiechu :D


2. Tramwaj zwany zasmradzaniem

Ciekawą petardą był tak zwany śmierdziuch. Była to kulka z lontem, która po odpaleniu nie wybuchała, tylko emitowała kolorowy dym o zapachu zbuków. Wrzucanie śmierdziuchów do sklepów było zabawne, ale szybko się nudziło. Wymyśliliśmy więc coś lepszego. Wrzucanie śmierdziuchów to tramwajów. No, ale nie na przystanku przez drzwi, bo to każdy głupi potrafi. Największą wirtuozerią było trafienie śmierdziuchem przez okno do wnętrza jadącego tramwaju.


3. Wojna!

Co się działo, gdy ekipa z petardami spotkała inną ekipę z petardami, z innego osiedla? Wiadomo - wojna! Chowaliśmy się za jakąś osłoną i obrzucaliśmy się nawzajem petardami, głównie piccolówkami, czyli takimi małymi, czarnymi, co robią małe, ale głośne bum. Tak się nawzajem bombardujemy, gdy ktoś z tamtej ekipy rzucił achtunga. Była to najmocniejsza możliwa do kupienia na odpuście petarda. Wyglądała jak piccolówka, tylko była kilkadziesiąt razy większa, dysponowała kilkadziesiąt razy większą mocą i miała namalowaną trupią czachę i wielki napis ACHTUNG. Nie mieliśmy achtungów, więc musieliśmy się wycofać. Uciekliśmy, odprowadzani salwami śmiechu tamtej ekipy. Wróciliśmy na odpust i za całe pozostałe pieniądze nakupowaliśmy achtungów, a były one drogie. Znaleźliśmy tamtą ekipę i tak jak oni nam rzucili jednego achtunga, my im rzuciliśmy kilka naraz. Teraz to oni uciekali, a my się śmialiśmy.

petardy

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 34 (126)
poczekalnia

#91997

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Retrospekcje z dzieciństwa.

Temat: wk***wianie starych bab na dzielni.


1. Łańcuch i babcia-kłapcia

Przy wjeździe na jedną z odnóg osiedla był zawieszony między słupkami łańcuch, żeby obcy nie wjeżdżali i nie parkowali. Przechodząc raz tamtędy z kolegami, zaczęliśmy się bawić tym łańcuchem i nim kręcić. Wtem jedna z siedzących na pobliskiej ławce starych bab nakrzyczała na nas słowami:
- ZOSTAWCIE K***A TEN ŁAŃCUCH, WY JE**NE SKU****SYNY!!!
Na takie dictum mogliśmy zrobić tylko jedno... Odpowiedzieliśmy śmiechem i wyzwiskami, pokręciliśmy jeszcze trochę łańcuchem, nie zważając na krzyki raszpli, i poszliśmy. Nadaliśmy jej ksywkę "babcia-kłapcia", bo jak mówiła to tak śmiesznie kłapała dziobem. Baba siedziała na tej ławce całymi dniami, toteż przychodziliśmy tam przynajmniej raz dziennie. Kręciliśmy łańcuchem i wołaliśmy: BABCIA-KŁAPCIA! Ona z ryjem, a my w śmiech.

2. Wisienki, ale bynajmniej nie na torcie

Osiedle zostało zbudowane na terenie dawnych ogródków działkowych i między blokami rosło pełno drzew owocowych, będących pozostałością po tych działkach. Latem raczyliśmy się zerwanymi prosto z drzewami jabłkami, gruszkami, śliwkami, mirabelkami, wiśniami i czereśniami. Drzewa były zdziczałe, nie stanowiły niczyjej własności, więc nie robiliśmy nic złego. Któregoś dnia degustujemy sobie wiśnie, a tu z balkonu na parterze jakaś stara rura drze do nas morda:
- ZOSTAWCIE K***A TE WIŚNIE K***A!!!
- A co, twoje?! - pyta kolega.
- TAK, K***A, MOJE!!!
- Aha, to już oddajemy!
Zebraliśmy każdy po dwie pełne garście i poszła salwa w babę i jej balkon. Od tamtego czasu nie zapominaliśmy, by regularnie babę odwiedzić i obrzucać balkon wiśniami. Na początku celowaliśmy w okna, ale pomyśleliśmy, że okna to sobie łatwo umyje. Zaczęliśmy więc rzucać po ścianach obok okien. W oryginale ściany były białe, ale latem zawsze przybierały kolor wiśniowej czerwieni ;)

3. Gołębie i gryzienie psem

W innej części dzielnicy pewna stara baba miała hopla na punkcie gołębi. Przed jej oknem był mały placyk, na środku którego wystawiała w garnku żarcie dla tych latających szczurów. Zlatywały się tam całymi stadami, w efekcie czego placyk jak i cała okolica była permanentnie obejsrana. Któregoś dnia, gdy przechodziliśmy przez ów placyk, doszedł nas wściekły jazgot:
- NIE ŁAZIĆ MI TU K***A, BO MI K***A GOŁĘBIE K***A STRASZYCIE K***A!
Nasza odpowiedź była jasna, prosta i dostosowana do narzuconego poziomu. Babę obrzuciliśmy wyzwiskami, a garnek potraktował kolega z kopa. Baba na to:
- WYP****DALAĆ, SK****SYNY, BO WAS PSEM POGRYZĘ!!!
Po tym tekście - psem pogryzę - tarzaliśmy się ze śmiechu. Tę babę również odwiedzaliśmy regularnie i podobnie jak w przypadku "wiśniowej" podeszliśmy do sprawy inteligentnie. Samo kopanie garnka nic by nie dało, bo gołębie i tak zeżrą z ziemi. Dlatego też braliśmy garnek, wysypywaliśmy zawartość do kanału i odkładaliśmy pusty garnek na miejsce. Psem, na szczęście, nie zostaliśmy pogryzieni.

Zwróćcie uwagę, szanowni czytelnicy, że nigdy nie zaczepiliśmy nikogo sami z siebie. Stare baby same nas atakowały, wykazując się przy tym galopującym chamstwem i wulgarnością jak z rynsztoka.

stare baby

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 72 (166)

#91286

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielna współlokatorka.

Trafiło mi się mieszkanie w interesującej mnie lokalizacji i dobrej cenie, a co najlepsze z tylko jedną osobą. Wziąłem w ciemno i to był błąd.

Moja współlokatorka, oprócz tego że była studentką, okazała się wykonawczynią "najstarszego zawodu na świecie". Myślała, że da radę to ukryć, ale jak w ciągu jednego dnia, godzina po godzinie, przyszło siedmiu chłopów, to nie dało się nie domyślić. Sama też to wyczuła, bo przyszła do mnie i mi o wszystkim opowiedziała. Zaproponowała nawet, że będzie mi odpalać jakieś tam pieniądze za przymykanie oka i niemówienie właścicielowi mieszkania. Ja na to, że czerpanie zysków z prostytucji przez osoby trzecie jest przestępstwem i nie chcę od niej pieniędzy, ale ogólnie nie przeszkadza mi jej profesja, dopóki nie dochodzi do żadnych ekscesów i awantur w mieszkaniu i nie zamierzam nic mówić właścicielowi, bo chcę tylko w spokoju mieszkać.

Tak też mieszkaliśmy sobie przez kilka miesięcy, wszystko było dobrze, ale pewnego razu jednak doszło do awantury.

Siedzę sobie przy kompie, gram w grę, a tu pukanie do pokoju. Otwieram, a ona mówi, że ma kłopotliwego klienta i żebym pomógł jej go wyprowadzić. Mówię:
- No już się rozpędziłem, żeby się z jakimiś kur***rzami szarpać.
- Proszę, zapłacę ci.
Ponownie jej wytłumaczyłem, że nie chcę zostać przestępcą i dodałem, że niech sama chłopa ogarnie, bo jak zacznie robić dym, to dzwonię po bagiety. Przez kilka minut było słychać krzyki obojga, ale facet w końcu poszedł. Zniszczeń żadnych w części wspólnej nie zauważyłem, więc temat zamknięty.

Innym razem miała chyba kryzys psychiczno-zawodowy, bo pijana napadła mnie w kuchni i zaczęła się żalić. A, bo że ona tak nie chce, ale musi, a bo że pracy normalnej nie ma (bezrobocie 3%, najniższe w UE, serio?) i że życie jest takie złe. Że pewnie źle o niej myślę i ją oceniam. Starałem się ją pocieszyć:
- Nie myślę o tobie źle, nie oceniam cię, nie postrzegam cię nawet jako istoty ludzkiej.

Akcja z awanturującym się klientem (powinna przyjmować tylko w garniturach ;)) powtórzyła się raz jeszcze. Tym razem jednak gość był wyjątkowo uparty i tak darł mordę, że bałem się, że sąsiedzi usłyszą. Wyszedłem więc do niego i mówię:
- Gościu, krótka piłka. Albo wy****dalasz, albo dzwonię po pały i wszyscy się dowiedzą jak się nazywasz, i że chodzisz na k**wy.
Momentalnie się uspokoił i wyszedł.

Potem stwierdziłem, że jak tu zostanę to albo ktoś mi ożeni kosę, albo coś gorszego i się wyprowadziłem.

współlokatorka

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 112 (152)

#90658

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W nawiązaniu do historii o kobiecie w ciąży, która poszła na basen.

Najbardziej piekielne na basenie są madki z dziećmi.

Chodzę na basen sportowy i przynajmniej raz w tygodniu trafia się taka głupia baba, dla której idealnym miejscem na pluskanie się z bombelkiem wydaje się tor pływacki.

Na basenie sportowym pływa się, jak sama nazwa wskazuje, sportowo. Obowiązuje ruch prawostronny i nie zatrzymuje się w innych miejscach niż przy brzegu. Basen sportowy to nie miejsce na pluskanie się i zabawy w wodzie, tylko miejsce, gdzie się ćwiczy. Madki widocznie tego nie rozumieją, bo notorycznie blokują tory płynąc z Brajankiem obok siebie zamiast gęsiego, albo całkowicie zatrzymując się na środku toru.

Mam już na nich sposób. Jak widzę, że madka z bombelkiem ładują mi się na tor, to zaczynam pływać delfinem, starając się jak najmocniej przy tym chlapać. Zwykle rozumieją aluzję i sobie idą, ale czasami madka się awanturuje. Przykładowo rozmowa sprzed dwóch tygodni.

- Ej, możesz uważać?!
- A możesz stąd iść? Tu się pływa. Idź z Brajankiem na brodzik albo jedźcie sobie do aquaparku.

Madka oczywiście zaczęła coś gęgać i trajkotać, a ja tylko pozdrowiłem ją środkowym palcem i dalej lecę z delfinem. W końcu poszła na inny tor, a ja zmieniłem styl na żabkę.

Jedyna dobra rzecz, to że od tego delfina mi się kondycja poprawi.

basen madki dzieci

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 131 (163)