Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

CzytelniczyPepe

Zamieszcza historie od: 12 czerwca 2011 - 11:33
Ostatnio: 30 marca 2019 - 21:53
O sobie:

Cham i prostak, nieuleczalny złośliwiec, pasożyt.

  • Historii na głównej: 9 z 26
  • Punktów za historie: 3294
  • Komentarzy: 77
  • Punktów za komentarze: 229
 
zarchiwizowany

#13636

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jakieś 4 lata temu, gdy zaczynałem trzeci semestr studiów, po raz pierwszy wybrałem się załatwić coś w dziekanacie. Wiem, że to dziwne, że tak późno, ale zbieranie wpisów do indeksów i ich oddawanie nie było obowiązkowe, bo wszystkie oceny wprowadzano do komputera na podstawie protokołów, a żadnych podań nie pisałem, bo nie miałem potrzeby, więc byłem wcześniej tylko podbić legitymację.

Tutaj mała dygresja. Do każdego roku przydzielone były 2 panie, które miały odpowiednio studentów z pierwszej i drugiej połowy alfabetu. Jedna była bardzo miła, a druga to taka stereotypowa pani z dziekanatu, jakie nieraz były tu już opisane. Raz widziałem nawet, jak darła jakieś podanie, bo coś jej nie pasowało, generalnie tylko się darła. Ja miałem to szczęście, że moje nazwisko zakwalifikowało mnie do tej milszej pani.

Niestety, akurat gdy przyszedłem załatwić swoją sprawę, tej pani nie było i cały rok miał podchodzić do okienka tej drugiej. Przez to kolejka długa, ale szło szybko, bo pani Beatka potrafiła tę kolejkę rozładować zasypując interesantów takimi słowami jak "NIE!!!", "NIE DA SIĘ!!!" i "NIE ZROBIĘ TEGO!!!", więc w końcu przyszła i moja kolej.

Chciałem załatwić wykreślenie z jednego przedmiotu, bo był on o tej samej godzinie co inny, na który byłem zapisany. Żeby to zrobić, trzeba było wypełnić kartę przeniesień. Wcześniej mieliśmy tylko przedmioty obowiązkowe, do których obowiązywała jedna karta, ale od III semestru zaczynały się już przedmioty kierunkowe, które każdy wybierał samodzielnie (i to tu miałem kolizję). Do nich była oddzielna karta, ale o tym nie wiedziałem podchodząc do okienka. Moja wizyta wyglądała tak:

[J]a: Dzień dobry, mam kolizję dwóch przedmiotów i chciałbym się z jednego wypisać.
[P]ani B.(rzucając mi przez okienko, bo podaniem tego nie nazwę, kartę przeniesień): Pan to wypełni.
[J] (patrząc na kartę): Ale tu nie ma przedmiotów kierunkowych, gdzie to mam wpisać?
[P]: Było trzeba od razu mówić! To nie ta karta! Pierwszy raz jest pan w dziekanacie?
[J]: Nie, drugi. Byłem jeszcze podbić legitymację.

I poszedłem, a sprawę załatwiłem, gdy już była ta milsza pani.

Dziekanat

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (39)
zarchiwizowany

#12868

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mieszkam na osiedlu strzeżonym. Dokładnie opisywałem je tu: http://piekielni.pl/11613 Pewnego dnia podjeżdżam pod bramę, nie w czasie obchodu, ale brama się nie otwiera. Wysiadłem, myśląc, że może ochroniarz czyta gazetę albo rozwiązuje krzyżówki, ale okazało się, że budka jest pusta. Zgasiłem więc silnik, wyjąłem książkę i zacząłem czytać. Ale po 10 minutach trochę się wkurzyłem, więc poszedłem na poszukiwania ochroniarza. Obszedłem wszystkie alejki - bez efektu. Wracając usłyszałem hałas ze pomieszczenia na śmietniki (taka altanka ze 3 razy większa od budki ochroniarza). Okazało się, że ochroniarz przeglądał rzeczy, które ktoś wyrzucił. Z jednej strony byłem wkurzony, ale z drugiej - trochę mi go szkoda było.

Osiedle strzeżone

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 48 (132)
zarchiwizowany

#12458

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie wiem, czy ktoś w tej historii był w ogóle piekielny, a jeśli tak, to czy byłem to ja, czy druga strona, ale nie zaszkodzi was zapytać.

Pomiędzy licencjatem a magisterką miałem przerwę na pracę w banku. Jako że była to moja pierwsza praca, wiązało się to z zapisaniem do OFE. Zanim to zrobiłem, zadzwoniła jakaś pani z propozycją przysłania kogoś z ofertami wszystkich OFE i umowami, bym mógł załatwić formalności. Panie miały mi też "wyjaśniać zawiłości systemu emerytalnego". Musiałem być mocno zmęczony i zamyślony, bo zamiast zapytać skąd w ogóle ma mój numer i wie, że nie jestem jeszcze w żadnym OFE, zgodziłem się na wizytę.

Tutaj muszę zaznaczyć jedną rzecz. Jestem studentem ekonomii, a licencjat pisałem z... systemu emerytalnego w Polsce. A że jestem dość złośliwy, to postanowiłem sprawdzić wiedzę pań, które mnie odwiedziły. Oczywiście przed ich wizytą starannie się przygotowałem, wybrałem fundusz, do którego chcę przystąpić i argumenty, które za nim przemawiają.

Nie pamiętam dokładnych dialogów z tymi paniami, aczkolwiek nie były jakieś bardzo niekompetentny i jakąś wiedzę na temat systemu miały, choć oczywiście przy trudniejszych pytaniach się gubiły. Nie o to jednak chodzi. Panie co prawda twierdziły, że są agentkami wszystkich OFE i mają przy sobie wzory ich umów, ale jednak cały czas nakierowywały mnie na jeden z funduszy. A że nie był to ten wybrany przeze mnie, to cały czas zbijałem ich argumenty. Do momentu, w którym się znudziłem i nie powiedziałem, że decyzja jest ostateczna i chciałbym przejść do podpisywania umowy, bo jest już późno.

Panie zaczęły szukać, znalazły wzory tego funduszu, którzy proponowały, a także kilku innych, ale wybranego przeze mnie - nie. Twierdziły Jako że panie jechały do jeszcze jednego klienta, a samochód zaparkowały daleko, bo do mnie na osiedle nie da się wjechać bez przepustki, to obiecały zadzwonić i się umówić na przyjazd z umową i szybkie jej wypełnienie. Minęło już ponad półtora roku, a ja nadal czekam na ten telefon. :P

PS. Chwilę po ich wyjściu zadzwoniła następna pani, która chciała mi kogoś przysłać, bo wie, że nie mam umowy z OFE, ale zapytałem skąd ma moje dane i się rozłączyła.
PS2. Jakiś tydzień po tamtych wydarzeniach w Wyborczej ukazał się artykuł na temat praktyk OFE - agentki/akwizytorki twierdzą, że reprezentują wszystkie fundusze, ale tak naprawdę to pic na wodę i zawsze naprowadzają na jeden konkretny. Cóż, cieszę się, że ja okazałem się odporny na ich namowy.

OFE

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 108 (134)
zarchiwizowany

#12158

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia wydarzyła się, gdy byłem w piątej klasie, czyli kilkanaście lat temu, a ja do teraz nie wiem, kto był piekielny. I pewnie nigdy się nie dowiem.

Zawsze byłem uczniem (bardzo) dobrym, ale niesfornym, co wśród nauczycieli przysparzało mi zarówno zwolenników, jak i przeciwników. A że do świadectwa z wyróżnieniem potrzebny była odpowiednio wysoka ocena z zachowania, to swoje różne wybryki musiałem jakoś nadrobić. W tym wypadku aktywnością poza lekcjami. Z racji mojego zamiłowania do historii, zostałem szefem tej części sekcji dekoratorskiej, która odpowiadała za wydarzenia historyczne, jak okolicznościowe dekoracje na 11. listopada, 3. maja, czy 1. września. Tym razem chodziło o dekoracje na 3. maja.

Robiliśmy je z w większości zaufanymi kolegami z klasy (łącznie ze mną - 7 osób) po lekcjach, nie czuwał nad nami żaden nauczyciel, jedna z nauczycielek jedynie zostawiła mi klucz od sali i poleciła oddać go, gdy skończymy. Nasza praca była przerywana różnymi wygłupami (na przykład gra w rugby z użyciem klucza zamiast piłki), jak to u dzieciaków, których nikt nie pilnuje, ale nie można powiedzieć, że się tam leniliśmy. Z racji tego, że talentów manualnych to ja nie mam, zajmowałem się zawartością merytoryczną, efekty wizualne zostawiając innym. Biorąc poprawkę na w/w wygłupy z udziałem klucza, idąc z kolegą zrobić xero kilku stron z jakiejś książki, zamknąłem kolegów na klucz, żeby nie rozbiegli się po sali. Po powrocie odłożyłem klucz na biurko i wróciłem do pracy. Po około 15 minutach, jeden z kolegów stwierdził, że idzie już do domu. Reszta, w tym ja też, żeby nie było, że pozuję na mniej dziecinnego, stwierdziła, że kolegi nie wypuścimy. Najsilniejszy z nas przytrzymał drzwi i wołał, żeby ktoś zamknął drzwi na klucz. Rzuciłem się do biurka, a tam pusto. Klucza nie było. Zaczęliśmy szukać po sali, ale nie znaleźliśmy.

Nie wiedzieliśmy co robić, więc zgłosiłem to w pokoju nauczycielskim, po czym poszliśmy do domu. Gdyby w szkole był ktoś z surowych, charyzmatycznych nauczycieli, to pewnie zarządziłby przeszukanie plecaków i kieszeni i klucz by się odnalazł. A tak, to wszyscy mieliśmy nieprzyjemności, a ja jako odpowiedzialny za grupę - najbardziej. Między innymi za to, choć nie w największym stopniu (ale tym niekoniecznie będę się chwalił) miałem obniżone zachowanie na tyle, że mimo średniej 5.0 nie miałem świadectwa z paskiem.

Do teraz nie wiem, kto zwinął ten klucz, w każdym razie nie ja.

Szkoła

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (32)
zarchiwizowany

#11828

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
2 lata temu, w wakacje, miałem praktyki w jednym z banków, ale nie w okienku, czy oddziale. Pracowałem w Centrum Operacji Kartowych w wydziale obsługi kart.

Gdy tam trafiłem, właśnie trwała jakaś duża promocja na karty, już nie pamiętam, na czym ona dokładnie polegała, w każdym razie wnioski o kartę wypełnione przez klienta w oddziale trafiały do nas, a my zakładaliśmy kartę w systemie.

Ja jako praktykant nie miałem swojego konta w odpowiednim programie do tego przeznaczonym, nie miałem nawet bankowego maila, ale też brałem udział w pracach: dzwoniłem po oddziałach, by uzupełniali wnioski, gdyż duża część była niekompletna. Polecenie szefowej było jasne: jeśli nie uzupełnią przez telefon, bo nie są w stanie, nie umieją albo z jakiegokolwiek innego powodu, to wniosek im odsyłamy do uzupełnienia pocztą - wtedy klient dłużej poczeka na kartę, wiadomo, zanim to dojdzie, oddział uzupełni, odeśle, my pewnie nie wprowadzimy od razu, bo było tego za dużo, a jeszcze samo wyrobienie karty sporo trwało, więc większość pań/panów z oddziałów starało się za wszelką cenę uzupełnić, jeśli nie mogli od razu (trzeba było się o coś spytać klienta), to obiecywali oddzwonić i tak też robili.

Ale jedna [P]ani postanowiła się wyłamać. Chodziło o coś, co wymagało potwierdzenia u klienta, nie pamiętam już o co dokładnie. Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:

[J]a: Dzień dobry, Grzegorz Pepiński z tej strony, ja dzwonię z Centrum Operacji Kartowych, czy rozmawiam z panią Anną Niekompetentną (nie pamiętam prawdziwych danych, więc będzie tak, w każdym bądź razie dane były na wniosku na pieczątce, więc wiedziałem kogo ścigać)
[P]: Tak, przy telefonie.
[J]: Mam tu wniosek na kartę na nazwisko Kapusiewicz, ale jest on niekompletny. Proszę o uzupełnienie tych danych, gdyż w przeciwnym wypadku będę zmuszony wniosek odesłać pocztą.

Tu następuje kilka minut przepychanek, że pani nie może mnie znaleźć po nazwisku w książce adresowej (co nie było dziwne - jako praktykant nie widniałem w niej), więc ona nie wie, czy ja na pewno jestem z banku. Jak już ją przekonałem, to chciała mi wysłać to maila, którego jako praktykant też nie miałem, zresztą polecenie było jasne, o czym pisałem wyżej. W końcu wróciliśmy do meritum rozmowy, choć ja byłem już nieźle wkurzony, bo wg pani to była moja wina, że nie mam maila i że jej wniosek jest niekompletny.

[P]: Nie mam tych danych.
[J]: To proponuję skontaktować się z klientem i oddzwonić.
[P]: Ale jak to, to ja mam klientowi zawracać głowę, z jakiej racji? Przecież to nie ich wina.
[J]: No nie, to wina niekompetentnej urzędniczki, która nie potrafiła poprawnie wypełnić wniosku, więc skoro nie chce go pani uzupełnić teraz, to zrobi pani to osobiście, bo odsyłam go pocztą.
[P]: Pan mnie obraża, ja złożę na pana skargę, kto jest pana przełożonym?

Podałem nazwisko, pani się rozłączyła.

Poszedłem do szefowej, żeby ją poinformować o całej sytuacji, wzięła moją stroną. A potem okazało się jeszcze, że ten wniosek w ogóle nie kwalifikował się na promocję (nie pamiętam z jakich względów) i pani dostała ochrzan.

Bank

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 89 (139)
zarchiwizowany

#11803

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zacznę od tego, że jestem osobą, która nie przywiązuje wagi do gadżetów. Dla mnie telefon ma dzwonić i wysyłać smsy, do niczego więcej potrzebny mi nie jest, jak już ma jakieś dodatkowe opcje, to od czasu do czasu mogę skorzystać, ale nie są konieczne. Długo używałem starego Siemensa A52, a zmieniłem go dopiero, gdy pewnego razu odmówił posłuszeństwa. Telefon zmieniałem potem jeszcze 2 razy, za każdym razem niechętnie, bo nie chce mi się od nowa uczyć, gdzie co jest. Jakieś pół roku temu przeszedłem z pre-paida na abonament i przy okazji za złotówkę nabyłem Nokię 2330. Nie po to, żeby zmienić swój telefon, ale jako zastępczy, gdyby komuś w rodzinie się popsuł.

Kilka tygodni po zakupie zadzwoniła do mnie pani z propozycją ubezpieczenia telefonu. Zazwyczaj jako cham i prostak po pierwszym niezrozumieniu mojego "NIE!!!" trzaskam słuchawką, tym razem jednak coś (pewnie sesja - szukałem pretekstu, żeby się nie uczyć) skłoniło mnie do dalszej rozmowy.

[P]ani poprosiła mnie o uzasadnienie odmowy. [J]a na to:
-Telefon leży w szafce, jeszcze nie rozpakowany, bo używam tego, który miałem wcześniej, więc nie sądzę, żebym musiał go ubezpieczać, jest szansa, że z szafki nikt mi go nie ukradnie.
[P]: Ale skoro już pan nabył tak wspaniały telefon jak Nokia 2330 (nie znam się na tym, ale brat twierdzi, że to żaden cud techniki, więc tym bardziej mnie to rozbawiło - dop. ja), to może warto go zacząć używać.
[J]: Nie widzę w nim nic wspaniałego, telefon jak telefon. Mnie ma służyć do dzwonienia i wysyłania smsów i do tego świetnie sprawdza się mój obecny model.
[P]: A jaki to model?
[J]: Motorola jakaś tam, nie wiem, bo się nie znam.
[P]: Ale ten telefon na pewno nie jest lepszy od nowoczesnej Nokii 2330, którą nabył pan przy przejściu na abonament.
[J]: Nie wiem, może, ale ten w zupełności mi wystarcza.
[P]: Ale na pewno przyjdzie moment, w którym wyjmie pan swoją wspaniałą Nokię 2330 z szafki i zacznie używać, więc myślę, że taki telefon warto ubezpieczyć już teraz.
[J]: Nie planuję używać żadnego innego telefonu, póki obecny się nie zepsuje lub nie pojawi się taki, który sprząta, gotuje i prasuje. I przy takich opcjach, to mogę nawet zastanowić się nad ubezpieczeniem go. Wcześniej - nie ma mowy.

Pani podziękowała za rozmowę i się rozłączyła, co przyznam się szczerze zdarzyło mi się po raz pierwszy.

Orange

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 111 (139)
zarchiwizowany

#11613

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mieszkam na ogrodzonym osiedlu, złośliwi powiedzieliby, że w getcie. Kilka bloków ogrodzonych jest murem, w którym są furtki oraz jedna brama wjazdowa dla samochodów. Przy bramie swoją budkę ma ochroniarz.
Kolejna ważna informacja: osiedle ma garaże podziemne, ale ilość miejsc w nich jest ograniczona, więc rodziny posiadające 2 samochody drugi trzymają zwykle na podwórku, na którym znajduje się kilkanaście wydzielonych, numerowanych miejsc, które można było wykupić oraz miejsca w alejkach, które można po prostu zajmować, jeśli są wolne, ale żeby w ogóle móc wjeżdżać, trzeba wystąpić o przepustkę do administracji, żeby ochrona mogła taki samochód zidentyfikować jako "swój".

Chciałbym przedstawić nie tyle piekielność jakiejś osoby, co po prostu absurdalność sytuacji.

Jeszcze ze 2 lata temu pilota do bramy wjazdowej miał każdy mieszkaniec, jednak administracja postanowiła to zmienić. Bramę przeprogramowano i w tej chwili na osiedle wpuszcza oraz wypuszcza z niego ochroniarz. Piloty dostali jedynie ludzie, którzy mają wykupione miejsca. Na pytanie: dlaczego administracja odparła: "gdyż wpuszczano nieuprawnione pojazdy". Wysunąłem wtedy argument, że skoro ja nie mam "swojego" miejsca, tylko muszę liczyć, że coś będzie wolne, to chyba jestem mniej "podejrzany" niż ci, którzy mają wydzielone miejsca, więc martwić się nie muszą, ale administracja nie zmieniła zdania. Pilota do teraz nie mam i muszę liczyć na to, że pan(i) ochroniarz mnie w(y)puści. Ale to nie cały absurd sytuacji.

W zasadzie nie byłoby problemu, gdyby ktoś cały czas był w budce ochroniarza i tę bramę otwierał, gdy trzeba, ale wprowadzono też drugą innowację: zamiast 2 osób w dzień i jednej w nocy jest na odwrót i w efekcie teraz w ciągu dnia, gdy ruch jest spory, ochroniarz idąc na obchód (o każdej pełnej, parzystej godzinie) sprawia, że na osiedle wjechać nie można, a w nocy w budce śpią 2 osoby. Mama napisała nawet pismo do administracji w tej sprawie, ale w odpowiedzi dowiedziała się, że "System ochrony osiedla jest właściwy". A ja musiałem się nauczyć, że jak chcę wyjechać, to muszę wychodzić z domu tak, by nie trafić na obchód. Tylko co będzie, gdy na osiedle zechce wjechać kiedyś karetka, a pana w budce nie będzie?

Osiedle strzeżone

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 166 (192)