Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

DIS

Zamieszcza historie od: 22 grudnia 2011 - 22:22
Ostatnio: 27 czerwca 2017 - 10:39
O sobie:

Florysta z własnym Warsztatem.
Rzadko odpowiadam na komentarze.

  • Historii na głównej: 21 z 26
  • Punktów za historie: 18710
  • Komentarzy: 34
  • Punktów za komentarze: 242
 

#75016

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miałam koleżankę. Do niedawna pracowała w sklepie naszych wspólnych znajomych jako kasjer. Niedawno na imprezie pochwaliła się, że ma całkiem niezłą pensję i "dorabia sobie" jeszcze podbierając małe kwoty z kasy. Miesięcznie sądzę, że wybierała spokojnie 400zł. Reakcja ludzi na imprezie? Brawo, nieźle się ustawiłaś, a pracodawcy nie zbiednieją.

Byłam w lekkim szoku słysząc coś takiego, zwłaszcza że pracodawcy bardzo tę dziewczynę chwalili i płacili jej bardzo dobrze. Miała umowę na cały etat, na czas nieokreślony, dostęp do prywatnej przychodni, za co płacili pracodawcy i dobre godziny pracy.
Cóż, szepnęłam słówko znajomym i po sprawdzeniu sprawy, dziewczyna została zwolniona dyscyplinarnie, z wpisem do papierów i została prawdopodobnie zgłoszona na policję.

Tylko teraz ja jestem tą najgorszą i jakoś zmniejszył mi się krąg znajomych. Może i dobrze.

sklepy

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 364 (394)

#74391

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak dorobiłam się nowych futrzanych pupilków.

Posiadam mieszkanie po dziadkach, które do niedawna wynajmowałam lokatorom. Młodzi, zdawałoby się, inteligentni ludzie. Mieszkanie kilka dni wcześniej obejrzane, kaucja zwrócona, bo mieszkanie właściwie wyglądało jakby nikt w nim przez ostatni rok nie mieszkał. W poprzednią środę mieli wszystko pozamykać i zostawić klucze w skrzynce na listy, gdyż niestety nie miałam możliwości odebrania ich osobiście.
Następnego (upalnego jak cholera) wieczora udałam się po klucze i przy okazji chciałam sprawdzić czy w środku wszystko jest pozamykane. Już podchodząc pod blok, zauważyłam, że na balkonie coś stoi, jednak czwarte piętro jest trochę za wysoko, żeby dojrzeć co to.

Szczury. Cztery samce rozłożone w klatce jak naleśniki, bez żadnego domku, w którym mogłyby się schować, w poidle wody brak, aczkolwiek na pewno coś tam niedawno było, bo butelka była zaparowana. Jedzenia brak, wokół pełno much, bo klatka nie była sprzątana przynajmniej dwa tygodnie. Ogólnie obraz nędzy i rozpaczy. Klatka była tak rozgrzana, że musiałam ją najpierw nakryć kocem, żeby w ogóle móc ją wnieść do środka.

Szczury prawdopodobnie przeżyły tylko dlatego, że balkon znajduje się po stronie zachodniej, więc grzał się może przez 2 godziny, a półki w klatce były drewniane, a nie z metalowych prętów.

Na szczęście zwierzaki szybko trafiły do lecznicy, gdzie zostały fachowo postawione na nogi.

Nie wiem tylko, jakim trzeba być bezmózgien żeby zostawić żywe istoty na pewną śmierć. Tym bardziej, że ludzie ci dobrze wiedzieli, że mój mąż jest weterynarzem i czasem przygarniamy zwierzęta w ramach domu tymczasowego i szukamy im nowych domów. Pominę już fakt istnienia specjalnych grup zajmujących się docelowo gryzoniami. Wystarczyło coś powiedzieć.

Sprawa, póki co, nie jest zakończona, bo szczury zostały wyleczone i zostaną u nas, ale takiego bestialstwa nie mam zamiaru puścić płazem. Mam zdjęcia zarówno z balkonu jak i z lecznicy oraz dokumentację od weterynarza, sprawa została zgłoszona odpowiednim służbom.

Byli właściciele szczurów tłumaczyli się tym, że w październiku wyjeżdżają za granicę.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 279 (297)

#68004

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Riposta miesiąca?

Stoję sobie w kolejce w sklepie spożywczym. Przede mną dwóch klientów, za mną młoda kobieta [MK], na oko jakieś 25 lat, ze sporą nadwagą. Za nią pani starsza [PS] ą-ę, którą znam z widzenia, bywa też moją klientką w kwiaciarni od czasu do czasu. Wszyscy cierpliwie czekają, kiedy pani starsza postanawia się odezwać do kobiety za mną:

[PS]: Oj, jak ty byś ładnie wyglądała gdybyś schudła! No, jak to tak można, tak się zapuścić, taka ładna dziewczyna by była.
[MK] bez zająknięcia i najmniejszego przejęcia odpowiedziała: Pani by pięknie wyglądała z pętlą na szyi, ale mam w sobie wystarczająco dużo kultury żeby się nie wpieprzać w to jak ktoś wygląda.

Nawet nie próbowałam powstrzymywać się od ryknięcia śmiechem, razem z klientami przede mną i kasjerką :D

kolejka

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 513 (677)

#61997

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie trochę chaotycznie, bo jeszcze beczę.

Kocham moje psy. Bardzo. Mam małego kundelka około 10kg wagi i labradorkę (z tej historii: http://piekielni.pl/30358). Ostatnio trochę u nas popadało, więc wszędzie były dość duże kałuże. Zdarzenie miało miejsce w poniedziałek.

Spacerujemy sobie chodnikiem, nieduża ulica wzdłuż torów kolejowych, samochody sobie śmigają, moje psy średnio zainteresowane. Nagle z pewnej odległości dostrzegam samochód stałego klienta, można powiedzieć nawet, że znajomego, bo widujemy się (albo widywaliśmy) przynajmniej dwa razy w miesiącu, kiedy przychodził do mojej kwiaciarni po kwiaty i inne pierdoły, a to dla mamy, a to dla żony i kogo tam jeszcze można obdarować, wymieniając więcej niż standardowe uprzejmości. Nie wiem, co on chciał zrobić. Podejrzewam, że chciał nas trochę ochlapać, bo staliśmy obok wielkiej kałuży, którą moje psy postanowiły obwąchać.

Zamiast nas oblać, źle wymierzył i tak, zgadliście. Wjechał w moje psy, które nie miały nawet szans na odskoczenie. Kiedy zorientował się co zrobił, odjechał z piskiem opon. Na szczęście oba psy przeżyły. Labka ma pęknięta żuchwę, połamane łapy i żebra. Mały ma pogruchotaną łapę (nie wiadomo, czy nie będzie trzeba amputować) i mocno się potłukł. Byliśmy jakieś 50 metrów od domu, więc telefon do męża, zapakowaliśmy psy do samochodu i heja do kolegi męża po fachu. On sam jest weterynarzem, ale z przyczyn oczywistych swoich własnych psów w nerwach nie będzie składać.

Cóż, to chyba tyle. Jestem jeszcze w szoku. Zwierzaki przeżyły, wydaliśmy na ich operacje pieniądze, za które mieliśmy jechać do kraju męża na urlop.

I teraz tylko krótka wiadomość: Wiem, że czytasz Piekielnych nałogowo (niektóre historie znasz na pamięć, bo przytaczasz je przy każdej rozmowie) i mam prawie stuprocentową pewność, że to przeczytasz. Zgłoś się do mnie w ciągu najbliższych dni, do końca tygodnia, inaczej idę na policję. Sklep budowlany, obok którego stałam ma monitoring i w razie czego mam dowód na twoją bezmyślność. Przy okazji rozpędź się (tylko pieszo, albo na rowerze) i przywal łbem w jakąś mocną ścianę.

droga

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 935 (1061)
zarchiwizowany

#46359

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak prawie przejechał mnie dziś pociąg.

Mała stacja PKP na wygwizdowie. Dwie dość wąskie, wysokie platformy z wiatami zamiast poczekalni, odśnieżone tylko jakoś w 1/4, po stronie po której podjeżdżają pociągi. To znaczy, wzdłuż pokryte pasem zasp o wysokości 20 - 30cm i do połowy niby odśnieżone, ale i tak pokryte grubą warstwą lodu i ciągle padającego śniegu. Do tego spadziste w kierunku torów (bo przecież łatwiej jest stację zalać asfaltem, który i tak za rok popęka, niż wyremontować stację tak, żeby było w miarę równo). Wracam od koleżanki, u której spędziłam weekend. Ciężki plecak, torba (nie z ciuchami, a innymi rzeczami, jak aparat fotograficzny w torbie i książki wypełniające połowę plecaka), bardzo śliskie buty i ogólne zmęczenie nie pozwalają na zbyt długie utrzymanie równowagi na lodzie, więc idę sobie raczej wolno. Pociąg podjeżdża kiedy dostaję się na stację, nawet minutę przed czasem, więc staram się szybkim krokiem przejść na jej drugi koniec, manewrując pomiędzy ludźmi szykującymi się do wejścia do pociągu, albo chociaż blisko niego, bo na początku pociąg będzie zapchany, a ja lubię sobie posiedzieć. Niestety, nie jest mi dane ujść daleko, bo na lodzie nogi nagle uciekają mi w bliżej nieokreślonym kierunku i po chwili zsuwam się ze stacji, prosto pod pociąg.

Miałam szczęście, bo jakiś chłopak złapał mnie za fraki i odciągnął zanim zdążyłam się zsunąć. Tak objuczona bym sama się nie podniosła. Nie wiem, czy nawet miałabym szanse na pomyślenie o tym, bo pociąg mi śmignął jak tylko znalazłam się z powrotem całym ciałem na stacji.

To chyba moja ostatnia podróż pociągiem tej zimy.

*Historia trochę poprawiona, aby nie było nieścisłości.
*Chciałabym też dodać, że sama krawędź stacji pokryta była gładziutkim lodem, na którym aż strach było stanąć.

PKP

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (211)

#35747

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie pozdrawiam rowerzysty, który wjechał dziś we mnie z zawrotną prędkością, po czym pozbierał się i zostawił mnie z rozoranymi rękoma i nogami na środku chodnika.

Pozdrawiam za to Panią Jadzię, która pomogła mi się pozbierać i zaprosiła mnie do swojego domu, przed którym doszło do zderzenia, fachowo opatrzyła mi kolana i ręce (emerytowana pielęgniarka), poczęstowała przepysznym kompotem z czerwonej porzeczki i sernikiem na zimno.

Pozdrawiam też moje szczęście, które sprawiło, że sprawca zgubił portfel z dowodem osobistym, kartami i kwotą 500zł. Niedługo się spotkamy.

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 902 (944)

#34133

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znalazłam na trawniku pod kwiaciarnią iPhone′a. Zadzwoniłam do mamy właścicielki, powiedziała, że przekaże córce i ta na pewno przyjedzie po telefon następnego dnia.

Następnego dnia siedziałam w kwiaciarni i gawędziłam ze znajomą, kiedy zjawiła się właścicielka telefonu. Okazało się, że to stała klientka. Dziękowała mi prawie na kolanach, przyniosła domowe ciasto i już miała wychodzić, kiedy wtrąciła się [Z]najoma:

[Z]: Ale jak to tak! Dziewczyna ci(!) taki drogi telefon oddaje a ty jej kawałek zakalca przynosisz?! Tu się znaleźne należy, albo chociaż jakaś paczka!

Nigdy mi tak wstyd nie było. Znajomą pożegnałam w kilku żołnierskich słowach, a ciasto zjadłam z klientką przy herbacie.

Nie rozumiem takiego toku myślenia. Jeśli coś znajduję i mam możliwość odnalezienia właściciela, to po prostu to oddaję i nigdy nie wymagam za to nagrody, bo to w końcu nie moja własność.

P.S.: Ciasto było przepyszne. Do tej pory cieknie mi ślinka na wspomnienie o nim.

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 859 (949)

#33483

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Odwet siostrzyczki za tę historię: piekielni.pl/32553

Dwa lata temu byłam w ciąży. Nie mieszkałam już wtedy w rodzinnej miejscowości, ale przyjeżdżałam często do rodziców "z brzuszkiem". Miejscowość niewielka, 90% osiedla mnie zna, a i mama się cieszyła z wnuka, więc wiadomość szybko się rozniosła.

Niestety, w piątym miesiącu miałam bardzo poważny wypadek i straciłam dziecko. Ta historia też się niestety dość szybko rozniosła, ale lepsze to, niż plotki.

No właśnie, plotki.

Oto opowieści siostrzyczki po przeczytaniu mojej historii:

Wyskrobałam się (w piątym miesiącu?!), bo nie chciałam przytyć w ciąży.

Pobił mnie mój narzeczony, kopał w brzuch aż poroniłam, bo dziecko okazało się nie jego.

Chlałam i ćpałam do nieprzytomności i poroniłam.

Nie chciałam dziecka, próbowałam się zabić i - znowu - poroniłam.

Mnie zrobiło się zwyczajnie przykro, ale najbardziej uderzyło to w moją mamę i babcię, które od 40 lat mieszkają w tym samym miejscu i musiały tego wszystkiego wysłuchiwać. Mama zadzwoniła do mnie z płaczem i opowiedziała, o czym plotkują wszyscy sąsiedzi.

Bardzo szybko doszłam do źródła plotek, dzięki sąsiadce-cioci (chyba jedynej osobie, która w to nie uwierzyła), której Gosia też nie omieszkała opowiedzieć jednej z powyższych historyjek.

Tym razem nie mam zamiaru się cackać i sprawa skończy się w sądzie, ale najpierw Gosiunia wszystko odszczeka i sama tego dopilnuję.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 719 (795)

#33294

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od dziecka nie mogę spożywać niektórych produktów mlecznych. Nie ma to żadnego związku z alergią, po prostu mam silny odruch wymiotny np. od mleka, białego sera, śmietany, jak również od zapachu gotowanego mleka. O dziwo, przetworzone produkty mogę jeść (tylko w niewielkich ilościach), byle tylko nie smakowały czystym mlekiem. Tak już mam i tyle. Nikt nigdy nic z tym nie robił, bo nie wiązały się z tym żadne niedobory wapnia, czy witamin.

Mój narzeczony ma dwie siostry, które zjawiły się u nas ostatnio obejrzeć nowy dom. Z jedną z nich - starszą - uwielbiamy się. Młodsza niestety za mną nie przepada. Z wzajemnością. To jednak materiał na kilka innych historii.

Kiedy pracuję w domu, przygotowuję sobie półlitrowy kubek termiczny (taki z zakręcanym wieczkiem) ciepłej herbaty (nie gorącej, takiej żebym mogła pić normalne, duże łyki), żeby nie odrywać się co chwila od pracy.

Młoda uznała za świetny dowcip podmienienie mojej herbaty z mlekiem. Chyba nie muszę mówić jak to się skończyło? Pierwszy spory łyk fontanną powędrował z moich ust na dywan, a potem przez godzinę zwracałam zawartość żołądka do muszli klozetowej.

Młoda najpierw musiała wyszorować dywan, a potem została odesłana na dworzec, na pociąg do domu. Od tamtej pory nie odezwała się ani słowem, a starsza powiedziała, że M nadal nie rozumie, dlaczego się obraziłam.

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 760 (844)

#32553

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak członek rodziny życzył mi śmierci.

Jakiś czas temu najadłam się trochę strachu. Wyczułam w piersi guzek, z czego zwierzyłam się mamie. Zaczęło się latanie po lekarzach, które jednak skończyło się dość szybko, kiedy ostatnie badania potwierdziły, że to na pewno nic groźnego. Ot, ciało się zmienia z wiekiem.

Mama zwierzyła się swojej młodszej siostrze, a ta córce. I to właśnie o siostrze ciotecznej będzie historia.

W zeszłym roku w styczniu odziedziczyłam po pradziadkach pianino. Szczerze przyznam, że nigdy się tak nie cieszyłam jak kiedy okazało się, że zapisano mi ten instrument. Prababcia i babcia uczyły mnie na nim grać i aż do śmierci prababci (która zmarła niecałe pół roku po pradziadku) przygrywałam na nim podczas każdej wizyty. Pianino było podniszczone i trochę rozstrojone, więc najpierw oddaliśmy je do zaufanego człowieka, który wszystko należycie odnowił i naprawił i tak stało u niego aż do niedawna, kiedy przeprowadziliśmy się z narzeczonym do własnego domu.

Ni stąd, ni zowąd siostra zapowiedziała się z wizytą. Przyznaję - na chwilę mnie zamroczyło, bo miała mnie odwiedzić pierwszy raz odkąd wyniosłam się z domu. No, ale dobra. Wpadaj.

O co chodziło? Mama zwierzyła się ciotce, ciotka siostrze, a siostra przyleciała do mnie po "majątek"! A dokładniej chciała, żeby oddać jej córce pianino, bo, jak to określiła "Ja już się dziecka nie dorobię i lepiej oddać im to pianino już teraz, bo potem to tylko problemy ze spadkiem, itd."

Jeszcze nigdy takiej piany nie dostałam. Uświadomiłam siostrzyczce, że jednak jeszcze nie umieram, a nawet gdybym miała wyciągnąć kopyta, to pianino dostanie mój starszy brat i jego syn, a nie rozpieszczone dziecko mojej siostry ciotecznej.

Tu Gosia zapieniła się jeszcze bardziej niż ja, wywrzeszczała (jednocześnie plując jak lama) mi w twarz, że jestem złośliwą, zachłanną kobietą lekkich obyczajów i powiedziała, że ma nadzieję, że jednak zdechnę na raka.

Na szczęście mój facet wyciągnął ją z domu za fraki i zabronił wracać, bo inaczej zatłukłabym ją własnymi rękami za takie słowa.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 876 (930)