Profil użytkownika

Daro7777 ♂
Zamieszcza historie od: | 17 lipca 2016 - 18:48 |
Ostatnio: | 11 marca 2025 - 17:43 |
- Historii na głównej: 15 z 15
- Punktów za historie: 1896
- Komentarzy: 439
- Punktów za komentarze: 3496
Jakiś czas temu aplikowałem na stanowisko trenera w nowo powstającej siłowni.
Ważne dla historii: siłownia była już piątą czy szóstą w niewielkim, dosyć zaściankowym mieście.
Zaaplikowałem, zadzwonili, zaprosili na rozmowę.
Na rekrutacji pojawił się sam właściciel, który od początku zaznaczył, że właśnie takiej osoby jak ja potrzebuje – trenera ze stażem i pasją, a nie „instagramowych” młodzieniaszków.
Zaraz po tym „makaronie na uszy” przeszedł do sedna rozmowy, czyli zarobków. Roztoczył przede mną wizję pięciocyfrowych sum, które mogę osiągnąć, jeśli tylko zdecyduję się płacić mu 700 zł miesięcznie w ramach tzw. karnetu trenerskiego.
Duże sieciówki, zwłaszcza w większych miastach, często proponują takie rozwiązania, więc nie jest to nic nadzwyczajnego. Jednak po pierwsze – to nie była sieciówka, po drugie – takie rozwiązanie kompletnie nie pasowało do mojego miasta.
Dodatkowo, ponieważ prowadziłem zajęcia ogólnorozwojowe dla dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym, właściciel stwierdził, że chętnie widziałby mnie również w takiej roli.
Powiedziałem, że przemyślę sprawę, na co on zapewnił, że za dwa dni na 100% do mnie zadzwoni.
Miesiąc później (!) dzwoni do mnie jego pracowniczka z pytaniem, czy chcę prowadzić zajęcia grupowe dla dzieci. Odpowiedziałem, że tak, ale pod warunkiem, że nie będę musiał kupować pakietu trenerskiego. Zapewniła mnie, że podpisujemy umowę, a stawkę poznam na spotkaniu z szefem.
Pojechałem. Oczywiście musiałem czekać, bo się spóźnił. Porozmawialiśmy – nawet miło.
W trakcie rozmowy padło pytanie, czy mógłbym prowadzić także zajęcia grupowe dla dorosłych. Odpowiedziałem, że nigdy tego nie robiłem.
„Nic nie szkodzi, mamy koordynatora, który przyjedzie i wszystkiego pana nauczy.”
No, okej.
„Zadzwonię do pana najpóźniej pojutrze.”
Tydzień później (!) dzwoni żona właściciela i pyta, czy pasują mi wtorki i piątki o 18:30, żebym prowadził zajęcia grupowe dla dorosłych.
Hola, hola. Miały być zajęcia dla dzieci!
Pani stwierdza, że będą, ale nie teraz – na razie dla dorosłych.
Odpowiadam, że miałem najpierw zostać przeszkolony.
„Tak, tak, już umawiam pana z panem Andrzejem. Najpóźniej do wieczora oddzwonię.”
Trzy dni później, o 9:00 rano, dostaję wiadomość na Messengerze od właściciela:
„Za godzinę będzie pan Andrzej, czy da Pan radę przyjść na godzinkę, dwie.”
Odpisuję, że nie mogę, bo właśnie wychodzę na umówiony trening z podopieczną. Proszę o większy zapas czasowy.
"Ok. Dziękuję za szybką odpowiedź".
Kilka dni później, o 23:00 (!), znów na Messengerze dostaję od szefa wiadomość:
„Widzę, że nie zdecydował się pan dołączyć. No szkoda. Zapraszam w przyszłości.”
WTF?!
Ważne dla historii: siłownia była już piątą czy szóstą w niewielkim, dosyć zaściankowym mieście.
Zaaplikowałem, zadzwonili, zaprosili na rozmowę.
Na rekrutacji pojawił się sam właściciel, który od początku zaznaczył, że właśnie takiej osoby jak ja potrzebuje – trenera ze stażem i pasją, a nie „instagramowych” młodzieniaszków.
Zaraz po tym „makaronie na uszy” przeszedł do sedna rozmowy, czyli zarobków. Roztoczył przede mną wizję pięciocyfrowych sum, które mogę osiągnąć, jeśli tylko zdecyduję się płacić mu 700 zł miesięcznie w ramach tzw. karnetu trenerskiego.
Duże sieciówki, zwłaszcza w większych miastach, często proponują takie rozwiązania, więc nie jest to nic nadzwyczajnego. Jednak po pierwsze – to nie była sieciówka, po drugie – takie rozwiązanie kompletnie nie pasowało do mojego miasta.
Dodatkowo, ponieważ prowadziłem zajęcia ogólnorozwojowe dla dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym, właściciel stwierdził, że chętnie widziałby mnie również w takiej roli.
Powiedziałem, że przemyślę sprawę, na co on zapewnił, że za dwa dni na 100% do mnie zadzwoni.
Miesiąc później (!) dzwoni do mnie jego pracowniczka z pytaniem, czy chcę prowadzić zajęcia grupowe dla dzieci. Odpowiedziałem, że tak, ale pod warunkiem, że nie będę musiał kupować pakietu trenerskiego. Zapewniła mnie, że podpisujemy umowę, a stawkę poznam na spotkaniu z szefem.
Pojechałem. Oczywiście musiałem czekać, bo się spóźnił. Porozmawialiśmy – nawet miło.
W trakcie rozmowy padło pytanie, czy mógłbym prowadzić także zajęcia grupowe dla dorosłych. Odpowiedziałem, że nigdy tego nie robiłem.
„Nic nie szkodzi, mamy koordynatora, który przyjedzie i wszystkiego pana nauczy.”
No, okej.
„Zadzwonię do pana najpóźniej pojutrze.”
Tydzień później (!) dzwoni żona właściciela i pyta, czy pasują mi wtorki i piątki o 18:30, żebym prowadził zajęcia grupowe dla dorosłych.
Hola, hola. Miały być zajęcia dla dzieci!
Pani stwierdza, że będą, ale nie teraz – na razie dla dorosłych.
Odpowiadam, że miałem najpierw zostać przeszkolony.
„Tak, tak, już umawiam pana z panem Andrzejem. Najpóźniej do wieczora oddzwonię.”
Trzy dni później, o 9:00 rano, dostaję wiadomość na Messengerze od właściciela:
„Za godzinę będzie pan Andrzej, czy da Pan radę przyjść na godzinkę, dwie.”
Odpisuję, że nie mogę, bo właśnie wychodzę na umówiony trening z podopieczną. Proszę o większy zapas czasowy.
"Ok. Dziękuję za szybką odpowiedź".
Kilka dni później, o 23:00 (!), znów na Messengerze dostaję od szefa wiadomość:
„Widzę, że nie zdecydował się pan dołączyć. No szkoda. Zapraszam w przyszłości.”
WTF?!
Ocena:
118
(124)
Ostatnio wspomnienie na Facebooku przypomniało mi pewne zdarzenie na strzelnicy.
Mój dobry kolega dostał od żony voucher do strzelnicy właśnie. W związku z tym zapytał czy bym z nim nie pojechał.
Ponieważ lubie postrzelać, stwierdziłem: "czemu nie?". A ponieważ żona narzekała, że nie zabieram jej na randki, to dokooptowałem jeszcze ją.
Każde z nas dostało swojego prowadzącego strzelanie, czyli osobę która stoi za klientem i pilnuje żeby ten coś nie odwalił. Mój okazał się bardzo wyluzowany, gdyż wskazał leżący na stoliku pistolet marki CZ
i powiedział: "ładuj i strzelaj".
No ok. Jakoś wykminiłem, jak to załadować z myślą, że jak mi nie będzie szło to prowadzący mi pomoże.
Tylko, że ten był bardziej zainteresowany strzelaniem mojej żony i rozmową z jej opiekunem.
W pewnym momencie powiedział do kolegi obok: "rzuć na niego okiem (czyli na mnie), zaraz wrócę".
Skończyłem strzelać i stwierdziłem że czas na grubszy kaliber.
Prowadzący, który miał rzucać na mnie narządem wzroku, jest zajęty instruowaniem mojego kolegi.
Proszę więc go, żeby mi wymienił broń. Podaje mi kałasznikowa i... odwraca się z powrotem do swojego podopiecznego.
Z lekkim nerwem przerywam mu i proszę jeszcze o amunicję. Ten bierze ze stolika 3 magazynki i wręcza mi je do ręki.
Pytam ile tam jest nabojów.
"Nie wiem, chyba po 5" - brzmi odpowiedź. I znów odwraca się do mnie plecami.
Pamiętając tutoriale z YouTube jakoś podpiąłem magazynki, jakoś odbezpieczyłem, jakoś postrzelałem.
Wracając, jak już opadł kurz i emocje, stwierdziłem do kolegi, że jakbym był jakimś świrem, to mógłbym jego prowadzącego odstrzelić i nie byłoby co zbierać. Albo mógłbym popełnić jakiś błąd. Obrócić się z karabinem. Nie trzymać palec poza spustem, odstrzelić kogoś niechcący. Byłem przecież żółtodziobem.
Tak więc niedawno wspomnienie na FB przypomniało mi o tym dniu. Wysłałem do kolegi linka i info, że dzisiaj mija 6 rocznica zaginięcia mojego prowadzącego, ponieważ już do końca mojego pobytu.
Mój dobry kolega dostał od żony voucher do strzelnicy właśnie. W związku z tym zapytał czy bym z nim nie pojechał.
Ponieważ lubie postrzelać, stwierdziłem: "czemu nie?". A ponieważ żona narzekała, że nie zabieram jej na randki, to dokooptowałem jeszcze ją.
Każde z nas dostało swojego prowadzącego strzelanie, czyli osobę która stoi za klientem i pilnuje żeby ten coś nie odwalił. Mój okazał się bardzo wyluzowany, gdyż wskazał leżący na stoliku pistolet marki CZ
i powiedział: "ładuj i strzelaj".
No ok. Jakoś wykminiłem, jak to załadować z myślą, że jak mi nie będzie szło to prowadzący mi pomoże.
Tylko, że ten był bardziej zainteresowany strzelaniem mojej żony i rozmową z jej opiekunem.
W pewnym momencie powiedział do kolegi obok: "rzuć na niego okiem (czyli na mnie), zaraz wrócę".
Skończyłem strzelać i stwierdziłem że czas na grubszy kaliber.
Prowadzący, który miał rzucać na mnie narządem wzroku, jest zajęty instruowaniem mojego kolegi.
Proszę więc go, żeby mi wymienił broń. Podaje mi kałasznikowa i... odwraca się z powrotem do swojego podopiecznego.
Z lekkim nerwem przerywam mu i proszę jeszcze o amunicję. Ten bierze ze stolika 3 magazynki i wręcza mi je do ręki.
Pytam ile tam jest nabojów.
"Nie wiem, chyba po 5" - brzmi odpowiedź. I znów odwraca się do mnie plecami.
Pamiętając tutoriale z YouTube jakoś podpiąłem magazynki, jakoś odbezpieczyłem, jakoś postrzelałem.
Wracając, jak już opadł kurz i emocje, stwierdziłem do kolegi, że jakbym był jakimś świrem, to mógłbym jego prowadzącego odstrzelić i nie byłoby co zbierać. Albo mógłbym popełnić jakiś błąd. Obrócić się z karabinem. Nie trzymać palec poza spustem, odstrzelić kogoś niechcący. Byłem przecież żółtodziobem.
Tak więc niedawno wspomnienie na FB przypomniało mi o tym dniu. Wysłałem do kolegi linka i info, że dzisiaj mija 6 rocznica zaginięcia mojego prowadzącego, ponieważ już do końca mojego pobytu.
strzelnica
Ocena:
102
(114)
Od jakiegoś czasu pracuje jako trener personalny.
Jestem wolnym strzelcem, sam sobie szukam klientów. Wystawiam ogłoszenia na lokalnych portalach internetowych, roznoszę swoje ulotki, prowadzę stronę www, facebookowy fanpage etc.
Tygodniowo mam kilkanaście zapytań o trening, głównie oczywiście o cenę. Zaznaczę, że mam najniższą w moim mieście i jedną z najniższych w Polsce, ponieważ działam w średniej wielkości mieście.
No i właśnie z tymi zapytaniami jest problem.
Nie zliczę ile mam wiadomości czy smsów bez powitania, przedstawienia się.
Czasami nawet nie wiem, jak się zwrócić do danej osoby, ponieważ nie wiem czy to mężczyzna czy kobieta.
Odpisuję z pełną formułką grzecznościową, opisuję, jak wyglądają treningi, jak je prowadzę, kończę z prośbą o informację czy pytająca osoba jest dalej zainteresowana.
I co? I jajco, cisza. Wiadomość odczytana i olewka.
Ja rozumiem, że ktoś nie musi się decydować ale kultura jednak nakazuje, żeby coś odpisać, przedstawić się na początku, podziękować.
Szczytem chamstwa była dziewczyna, która na whatsuppie zapytała o treningi. Po szczegółowej informacji z mojej strony odpowiedziała, że się decyduje na pierwszy i zobaczymy co dalej. Umówiłem ją na następny czwartek. Potencjalna klientka podziękowała ładnie, napisała, że przypomni się w środę. Ja zapisałem ją w kalendarzu. We wtorek wysłałem jej info co ma zabrać ze sobą. Nie odczytała. W środę widzę dalej brak kontaktu. Piszę ponownie. Dzwonię. Telefon łączy ale nie odbiera. Napisałem jej SMS, że trening anuluję. Tak na wszelki wypadek, jakby się jej zechciało pojawić pod siłownią i mieć pretensje. Odczytała wiadomości. Do dzisiaj ani słowa.
Nie rozumiem, jak można być takim niewychowanym burakiem.
Jestem wolnym strzelcem, sam sobie szukam klientów. Wystawiam ogłoszenia na lokalnych portalach internetowych, roznoszę swoje ulotki, prowadzę stronę www, facebookowy fanpage etc.
Tygodniowo mam kilkanaście zapytań o trening, głównie oczywiście o cenę. Zaznaczę, że mam najniższą w moim mieście i jedną z najniższych w Polsce, ponieważ działam w średniej wielkości mieście.
No i właśnie z tymi zapytaniami jest problem.
Nie zliczę ile mam wiadomości czy smsów bez powitania, przedstawienia się.
Czasami nawet nie wiem, jak się zwrócić do danej osoby, ponieważ nie wiem czy to mężczyzna czy kobieta.
Odpisuję z pełną formułką grzecznościową, opisuję, jak wyglądają treningi, jak je prowadzę, kończę z prośbą o informację czy pytająca osoba jest dalej zainteresowana.
I co? I jajco, cisza. Wiadomość odczytana i olewka.
Ja rozumiem, że ktoś nie musi się decydować ale kultura jednak nakazuje, żeby coś odpisać, przedstawić się na początku, podziękować.
Szczytem chamstwa była dziewczyna, która na whatsuppie zapytała o treningi. Po szczegółowej informacji z mojej strony odpowiedziała, że się decyduje na pierwszy i zobaczymy co dalej. Umówiłem ją na następny czwartek. Potencjalna klientka podziękowała ładnie, napisała, że przypomni się w środę. Ja zapisałem ją w kalendarzu. We wtorek wysłałem jej info co ma zabrać ze sobą. Nie odczytała. W środę widzę dalej brak kontaktu. Piszę ponownie. Dzwonię. Telefon łączy ale nie odbiera. Napisałem jej SMS, że trening anuluję. Tak na wszelki wypadek, jakby się jej zechciało pojawić pod siłownią i mieć pretensje. Odczytała wiadomości. Do dzisiaj ani słowa.
Nie rozumiem, jak można być takim niewychowanym burakiem.
Ocena:
116
(130)
Siedziałem ostatnio w pociągu Intercity, na stacji początkowej z pewnego przygranicznego miasta.
Kiedy przyszła pora odjazdu, z głośnika usłyszałem komunikat, że czas odjazdu ulegnie opóźnieniu, ponieważ czekamy na pasażerów z innego pociągu. Myślę sobie, że na miejscu będę godzinę wcześniej a więc: zdążę.
W momencie, kiedy powinniśmy już być 20 minut w drodze kolejny komunikat o opóźnieniu 30 minutowym. Dosłownie trzy minuty później komunikat powtarza się, a opóźnienie wzrasta do 45 minut. Kierownik składu dodaje informację, że czekamy na pasażerów z pociągu z Odessy.
Skutek był taki, że musiałem szybko wysiąść i pobiec na autobus a więc kolejny koszt i przesunąć spotkanie o godzinę.
Oczywiście reklamacje nie uwzględnią, ponieważ nie zdążyłem pobrać poświadczenia od konduktora o spóźnieniu składu, co jest wymagane do jej uznania.
Rozumiem, że to sytuacja losowa ale pół roku wcześniej jechałem pociągiem IC, który zatrzymał się w szczerym polu gdzieś między stacjami. Wyraźnie zdenerwowana kobieta pyta konduktora czy drugi pociąg poczeka na nią, skoro kupiła na ich stronie bilet z przesiadką. Konduktor poinformował, że nie mają obowiązku czekać a więc nie. Podejrzewam, że kobieta musiała wykupić nocleg, ponieważ to było ostatnie połączenie.
Dzięki IC. Ostatni raz z wami.
Kiedy przyszła pora odjazdu, z głośnika usłyszałem komunikat, że czas odjazdu ulegnie opóźnieniu, ponieważ czekamy na pasażerów z innego pociągu. Myślę sobie, że na miejscu będę godzinę wcześniej a więc: zdążę.
W momencie, kiedy powinniśmy już być 20 minut w drodze kolejny komunikat o opóźnieniu 30 minutowym. Dosłownie trzy minuty później komunikat powtarza się, a opóźnienie wzrasta do 45 minut. Kierownik składu dodaje informację, że czekamy na pasażerów z pociągu z Odessy.
Skutek był taki, że musiałem szybko wysiąść i pobiec na autobus a więc kolejny koszt i przesunąć spotkanie o godzinę.
Oczywiście reklamacje nie uwzględnią, ponieważ nie zdążyłem pobrać poświadczenia od konduktora o spóźnieniu składu, co jest wymagane do jej uznania.
Rozumiem, że to sytuacja losowa ale pół roku wcześniej jechałem pociągiem IC, który zatrzymał się w szczerym polu gdzieś między stacjami. Wyraźnie zdenerwowana kobieta pyta konduktora czy drugi pociąg poczeka na nią, skoro kupiła na ich stronie bilet z przesiadką. Konduktor poinformował, że nie mają obowiązku czekać a więc nie. Podejrzewam, że kobieta musiała wykupić nocleg, ponieważ to było ostatnie połączenie.
Dzięki IC. Ostatni raz z wami.
Ocena:
122
(126)
Pracuje w sklepie z różnościami.
Wigilia. Sklep otwarty do 13:00.
O godzinie 12:50 informujemy, że za dziesięć minut zamykamy. Po sklepie chodzi trochę klientów, zdecydowana większość kieruje się w stronę kasy.
Po sklepie chodzi jeszcze para w wieku około trzydziestu kilku lat. O 12:57 zapraszam do kasy z informacją, że za trzy minuty zamykamy a proces kasowania też trochę trawa.
Podchodzą spacerowym krokiem, pani wolno zaczyna wykładać, koleżanka kasuje.
W międzyczasie pani zastanawia się czy brać jeden rodzaj "pisaczków", które koleżanka już zdążyła skasować, jednocześnie przykładając kartę do czytnika i potwierdzając transakcje.
Po chwili pada zdanie, że one są za drogie.
Informuję, że może po świętach zwrócić. Ma na to miesiąc czasu, musi tylko przyjść z paragonem.
Pani oddaje paragon, kładzie pisaki i stwierdza:
- "proszę mi to zwrócić".
Nie powiem zagotowało się we mnie na jawną bezczelność. Jednak jakoś zdążyłem się opanować i spokojnym tonem odpowiedziałem, że zapraszam z paragonem i pisakami po świętach.
Kobieta świecie oburzona otworzyła szeroko oczy i pyta: "dlaczego?".
- "Ponieważ pracujemy do 13:00 a mamy właśnie równo tę godzinę".
Jej mąż miał trochę więcej oleju w głowie, gdyż powiedział, żeby dała spokój i że my też chcemy iść do domu. Pani prychnęła pogardliwie, wzięła z fochem swoje "pisaczki" i wyszła próbując trzasnąć drzwiami, co w sumie jej się nie udało bo mamy blokadę.
Wigilia. Sklep otwarty do 13:00.
O godzinie 12:50 informujemy, że za dziesięć minut zamykamy. Po sklepie chodzi trochę klientów, zdecydowana większość kieruje się w stronę kasy.
Po sklepie chodzi jeszcze para w wieku około trzydziestu kilku lat. O 12:57 zapraszam do kasy z informacją, że za trzy minuty zamykamy a proces kasowania też trochę trawa.
Podchodzą spacerowym krokiem, pani wolno zaczyna wykładać, koleżanka kasuje.
W międzyczasie pani zastanawia się czy brać jeden rodzaj "pisaczków", które koleżanka już zdążyła skasować, jednocześnie przykładając kartę do czytnika i potwierdzając transakcje.
Po chwili pada zdanie, że one są za drogie.
Informuję, że może po świętach zwrócić. Ma na to miesiąc czasu, musi tylko przyjść z paragonem.
Pani oddaje paragon, kładzie pisaki i stwierdza:
- "proszę mi to zwrócić".
Nie powiem zagotowało się we mnie na jawną bezczelność. Jednak jakoś zdążyłem się opanować i spokojnym tonem odpowiedziałem, że zapraszam z paragonem i pisakami po świętach.
Kobieta świecie oburzona otworzyła szeroko oczy i pyta: "dlaczego?".
- "Ponieważ pracujemy do 13:00 a mamy właśnie równo tę godzinę".
Jej mąż miał trochę więcej oleju w głowie, gdyż powiedział, żeby dała spokój i że my też chcemy iść do domu. Pani prychnęła pogardliwie, wzięła z fochem swoje "pisaczki" i wyszła próbując trzasnąć drzwiami, co w sumie jej się nie udało bo mamy blokadę.
Ocena:
149
(153)
Pracuję w sklepie z różnościami.
Wczoraj, w godzinach popołudniowych, kiedy moja cierpliwość już i tak była mocno nadwyrężona, wparowała madka z bombelkiem. Bombelek lat około 5-6.
Baba wzięła wózek na dwóch kółkach, plastikowy, taki jak czasami można spotkać w marketach spożywczych, upchała dziewczynkę do niego, telefon do ucha i popierdyla zadowolona po sklepie.
Podchodzę, mówię że nie wolno dzieci wsadzać do wózka, na co ta zgromiła mnie wzrokiem ale dziecko wyjęła.
Z relacji koleżanki obsługującej ja na kasie dowiedziałem się, że mamusia niby niechcący rozsypała nam z lady słodycze i skwitowała do córki: "nie przejmuj się, pan pozbiera"
Nasuwa mi się cytat: "won do piekła, k....o wściekła".
Wczoraj, w godzinach popołudniowych, kiedy moja cierpliwość już i tak była mocno nadwyrężona, wparowała madka z bombelkiem. Bombelek lat około 5-6.
Baba wzięła wózek na dwóch kółkach, plastikowy, taki jak czasami można spotkać w marketach spożywczych, upchała dziewczynkę do niego, telefon do ucha i popierdyla zadowolona po sklepie.
Podchodzę, mówię że nie wolno dzieci wsadzać do wózka, na co ta zgromiła mnie wzrokiem ale dziecko wyjęła.
Z relacji koleżanki obsługującej ja na kasie dowiedziałem się, że mamusia niby niechcący rozsypała nam z lady słodycze i skwitowała do córki: "nie przejmuj się, pan pozbiera"
Nasuwa mi się cytat: "won do piekła, k....o wściekła".
sklep
Ocena:
154
(168)
Jeszcze do niedawna mieszkałem z żoną i dzieckiem w pewnym niewielkim bloku. Mieszkaliśmy tam dobre siedem lat a więc każdy każdego znał.
W bloku tym mieszkał, będący na emeryturze, pewien Janusz, który był administratorem oraz takim gościem złotą rączką, co naprawiał różne usterki.
Janusz zajmował się też wózkarnią, gdzie stał wózek dziecięcy, będący naszą własnością. Nieużywany od jakiś 2 lat ale nikomu nie wadził. Janusz doskonale wiedział, że to nasz, zresztą jak wszyscy w bloku.
Ponadto, co ważne dla historii, nasz bohater Janusz miał rodzinę (dorosłego syna z dzieckiem i żoną), którzy mieszkali w tym samym bloku co moi rodzice, na osiedlu z drugiej strony miasta.
W lutym 2022 w Ukrainie wybuchła wojna. A więc nagle rozpoczęły się rozmaite zbiórki odzieży.
W okolicach marca idziemy w odwiedziny do moich rodziców, wchodzę na klatkę i oczom nie wierzę: w przedsionku stoi nasz wózek, z naszą (uszytą na zamówienie) kołderką. No nie może być mowy o pomyłce gdyż ten model dostaliśmy od znajomej z USA i w Polsce jest on niedostępny.
Zasięgnęliśmy języka u pań sprzątających klatkę schodową w naszym bloku (również sąsiadki: Hela i Jadzia).
Hela opowiedziała nam, że Janusz wziął nasz wózek oraz jeszcze jeden, który był pozostawiony podczas wyprowadzki przez kogoś i oddał je na zbiórkę dla uchodźców. Jadzia dodaje: "a jaki dumny był z pomysłu i z tego że pomógł".
Nie powiem, zagotowało mnie, zwłaszcza że żadne z nich nie zauważa w tym nic złego.
W pierwszej chwili chciałem zrobić Januszowi koło d... i zgłosić kradzież wózka.
Żona mnie uspokoiła, że najpierw trzeba z nim porozmawiać. No to dorwałem Janusza pewnego dnia, wracając wieczorem z pracy i pytam grzecznie, co on odwózkowuje?
Janusz z rozbrajającą szczerością przyznał, że oddał te wózki: jeden dla uchodźców a nasz dla potrzebującej matki z bloku moich rodziców. Na koniec dodał, że jeśli zrobił coś złego, to przeprasza.
No istne Twin Peaks.
W tym bloku chyba za mocno PRL wszedł.
W bloku tym mieszkał, będący na emeryturze, pewien Janusz, który był administratorem oraz takim gościem złotą rączką, co naprawiał różne usterki.
Janusz zajmował się też wózkarnią, gdzie stał wózek dziecięcy, będący naszą własnością. Nieużywany od jakiś 2 lat ale nikomu nie wadził. Janusz doskonale wiedział, że to nasz, zresztą jak wszyscy w bloku.
Ponadto, co ważne dla historii, nasz bohater Janusz miał rodzinę (dorosłego syna z dzieckiem i żoną), którzy mieszkali w tym samym bloku co moi rodzice, na osiedlu z drugiej strony miasta.
W lutym 2022 w Ukrainie wybuchła wojna. A więc nagle rozpoczęły się rozmaite zbiórki odzieży.
W okolicach marca idziemy w odwiedziny do moich rodziców, wchodzę na klatkę i oczom nie wierzę: w przedsionku stoi nasz wózek, z naszą (uszytą na zamówienie) kołderką. No nie może być mowy o pomyłce gdyż ten model dostaliśmy od znajomej z USA i w Polsce jest on niedostępny.
Zasięgnęliśmy języka u pań sprzątających klatkę schodową w naszym bloku (również sąsiadki: Hela i Jadzia).
Hela opowiedziała nam, że Janusz wziął nasz wózek oraz jeszcze jeden, który był pozostawiony podczas wyprowadzki przez kogoś i oddał je na zbiórkę dla uchodźców. Jadzia dodaje: "a jaki dumny był z pomysłu i z tego że pomógł".
Nie powiem, zagotowało mnie, zwłaszcza że żadne z nich nie zauważa w tym nic złego.
W pierwszej chwili chciałem zrobić Januszowi koło d... i zgłosić kradzież wózka.
Żona mnie uspokoiła, że najpierw trzeba z nim porozmawiać. No to dorwałem Janusza pewnego dnia, wracając wieczorem z pracy i pytam grzecznie, co on odwózkowuje?
Janusz z rozbrajającą szczerością przyznał, że oddał te wózki: jeden dla uchodźców a nasz dla potrzebującej matki z bloku moich rodziców. Na koniec dodał, że jeśli zrobił coś złego, to przeprasza.
No istne Twin Peaks.
W tym bloku chyba za mocno PRL wszedł.
sąsiad blok własność
Ocena:
156
(172)
Pracuję w sklepie z różnościami.
Pewnego dnia, rankiem stoję przy kasie w celu wydrukowania raportu. Widzę, jak zmierza do mnie kobieta z paczką pianek do pieczenia za 5 zł.
Położyła na ladzie i wyciąga banknot 100 zł.
Ponieważ w kasie było niewiele drobnych a była drugim klientem od otwarcia, poprosiłem o drobniejszy nominał ewentualnie o zapłatę kartą. Nie zdążyłem dokończyć zdania jak baba nie ryknęła:
- "Coooo? Ja mam szukać drobnych? Czy pan się słyszy!? To pan ma mi wydać!"
Wszystko na jednym wydechu.
Próbuję tłumaczyć, że nie ma racji, że to klienta obowiązek mieć w miarę odliczone pieniądze. Ale baba jeszcze bardziej się nakręca i zagłusza mnie swoim słowotokiem.
W międzyczasie wybiega że sklepu, wraca po jakiś dwóch minutach i rzuca na ladę monetą 5 zł. Od progu krzyczy, że ona tego tak nie zostawi i, że ma nadzieję że ktoś wyżej (nie wiem, Bóg?) się o tym dowie i wyciągnie konskwencje. W odpowiedzi podniosłem tylko palec i pokazałem kamerę nad głową.
Można było mieć odliczoną kwotą? Można.
Szkoda tylko, że zepsuła mi humor na pół dnia.
Pewnego dnia, rankiem stoję przy kasie w celu wydrukowania raportu. Widzę, jak zmierza do mnie kobieta z paczką pianek do pieczenia za 5 zł.
Położyła na ladzie i wyciąga banknot 100 zł.
Ponieważ w kasie było niewiele drobnych a była drugim klientem od otwarcia, poprosiłem o drobniejszy nominał ewentualnie o zapłatę kartą. Nie zdążyłem dokończyć zdania jak baba nie ryknęła:
- "Coooo? Ja mam szukać drobnych? Czy pan się słyszy!? To pan ma mi wydać!"
Wszystko na jednym wydechu.
Próbuję tłumaczyć, że nie ma racji, że to klienta obowiązek mieć w miarę odliczone pieniądze. Ale baba jeszcze bardziej się nakręca i zagłusza mnie swoim słowotokiem.
W międzyczasie wybiega że sklepu, wraca po jakiś dwóch minutach i rzuca na ladę monetą 5 zł. Od progu krzyczy, że ona tego tak nie zostawi i, że ma nadzieję że ktoś wyżej (nie wiem, Bóg?) się o tym dowie i wyciągnie konskwencje. W odpowiedzi podniosłem tylko palec i pokazałem kamerę nad głową.
Można było mieć odliczoną kwotą? Można.
Szkoda tylko, że zepsuła mi humor na pół dnia.
Ocena:
146
(164)
W związku z wojną na Ukrainie postanowiłem pomóc znajomemu ze Lwowa w zakupie odzieży, mundurów i oporządzenia militarnego dla walczących z najeźdźcą.
Jakieś tam pojęcie na ten temat mam, sprzęt i mundury wybrane. No ale okazał się, że nie my jedni wpadliśmy na taki pomysł. Skutek: potężne braki zarówno w wielkich militarnych sklepach, jak i u niewielkich sprzedawców na Allegro.
Ja rozumiem, że ilość zamówień ich zaskoczyła, sklepy mają spore obłożenie i mogą nie wyrabiać z czasem. Jednakże używanie argumentu "wojna na Ukrainie" do swoich zaniedbań to lekka przesada.
Pierwszy zgrzyt: zamawiam buty wojskowe na Allegro. Oceny sprawdzone, gość wydaje się w porządku. Ja zamawiam w PL na kartę znajomego, ten potwierdza u siebie płatność. Zamówiłem 10 par butów za 200 zł/sztukę. Na drugi dzień sprzedawca mnie informuje, że zlecił zwrot środków na kartę, bo nie ma rozmiarów.
Piszę do pana, że w takim razie powinien uaktualnić ilości i, że trzeba było dzwonić, gdyż odesłanie kasy na kartę wiąże się z przewalutowaniem i mój znajomy stracił właśnie na tej transakcji 120 zł.
Odpowiedź: wie Pan: wojna, wszystko idzie na Ukrainę, wszyscy mają braki. Ok, nie czepiam się, że nie ma rozmiarów, tylko że je ma wpisane na swoim koncie na Allegro i że sam podjął decyzję ze zwrotem. Wystawiłem ocenę z opisem. Odpowiedź: "bo wojna" i "trzeba było wcześniej zadzwonić i zapytać. No tak bo, jak chce kupić bułki w Lidlu, to najpierw do nich dzwonię. Dodam, że dotąd na jego profilu widnieją wszystkie rozmiary, w ilościach po kilkadziesiąt na sztukę.
Drugi sprzedawca na Allegro. Biorę skarpetki wojskowe, zimowe. Występują one też w wersji letniej. Różnią się grubością i ceną. Jasne prawda? Nie dla wszystkich. Dostaję partię letnich bez żadnej informacji. Dzwonię, odbiera kobieta i kontrargumentuje: "bo wojna" i tamtych już nie ma i mogę oddać, jak chce. Mówię pani, że mi się nie opłaca, bo przewalutowanie i, że w takim razie trzeba zaktualizować stany na Allegro. Odpowiedź: "Nie miałam czasu".
Ukoronowaniem nieogarnięcia tematu to duży sklep militarny, którego nazwa zaczyna się na Militaria.
7 marca zamawiam mundury, kominiarki i pasy na łączną kwotę prawie 4 tysięcy zł. Nad zamówieniem wieki napis: "zamów do 22:00 a przesyłkę otrzymasz już jutro". Mamy dzisiaj 16 a przesyłka nadal ma status "w realizacji".
W poniedziałek kolega zadzwonił na infolinię i po odczekaniu na słuchawce przez 40 minut usłyszał, że na drugi dzień przesyłka będzie u adresata. Ten drugi dzień to 15.03 czyli wczoraj. Zamiast wysyłki wysłali maila, że nie mają wybranych przeze mnie pasów, ale proponują inne bądź zwrot kasy. Odpisałem, żeby wysłali te inne i bardzo proszę o wysłanie już dziś, bo w środę mam transport na Ukrainę. Podziękowali i... do dzisiaj wisi w realizacji.
Cóż, klientów i tak będą mieli, bo są największym sklepem militarnym w Polsce.
Jakieś tam pojęcie na ten temat mam, sprzęt i mundury wybrane. No ale okazał się, że nie my jedni wpadliśmy na taki pomysł. Skutek: potężne braki zarówno w wielkich militarnych sklepach, jak i u niewielkich sprzedawców na Allegro.
Ja rozumiem, że ilość zamówień ich zaskoczyła, sklepy mają spore obłożenie i mogą nie wyrabiać z czasem. Jednakże używanie argumentu "wojna na Ukrainie" do swoich zaniedbań to lekka przesada.
Pierwszy zgrzyt: zamawiam buty wojskowe na Allegro. Oceny sprawdzone, gość wydaje się w porządku. Ja zamawiam w PL na kartę znajomego, ten potwierdza u siebie płatność. Zamówiłem 10 par butów za 200 zł/sztukę. Na drugi dzień sprzedawca mnie informuje, że zlecił zwrot środków na kartę, bo nie ma rozmiarów.
Piszę do pana, że w takim razie powinien uaktualnić ilości i, że trzeba było dzwonić, gdyż odesłanie kasy na kartę wiąże się z przewalutowaniem i mój znajomy stracił właśnie na tej transakcji 120 zł.
Odpowiedź: wie Pan: wojna, wszystko idzie na Ukrainę, wszyscy mają braki. Ok, nie czepiam się, że nie ma rozmiarów, tylko że je ma wpisane na swoim koncie na Allegro i że sam podjął decyzję ze zwrotem. Wystawiłem ocenę z opisem. Odpowiedź: "bo wojna" i "trzeba było wcześniej zadzwonić i zapytać. No tak bo, jak chce kupić bułki w Lidlu, to najpierw do nich dzwonię. Dodam, że dotąd na jego profilu widnieją wszystkie rozmiary, w ilościach po kilkadziesiąt na sztukę.
Drugi sprzedawca na Allegro. Biorę skarpetki wojskowe, zimowe. Występują one też w wersji letniej. Różnią się grubością i ceną. Jasne prawda? Nie dla wszystkich. Dostaję partię letnich bez żadnej informacji. Dzwonię, odbiera kobieta i kontrargumentuje: "bo wojna" i tamtych już nie ma i mogę oddać, jak chce. Mówię pani, że mi się nie opłaca, bo przewalutowanie i, że w takim razie trzeba zaktualizować stany na Allegro. Odpowiedź: "Nie miałam czasu".
Ukoronowaniem nieogarnięcia tematu to duży sklep militarny, którego nazwa zaczyna się na Militaria.
7 marca zamawiam mundury, kominiarki i pasy na łączną kwotę prawie 4 tysięcy zł. Nad zamówieniem wieki napis: "zamów do 22:00 a przesyłkę otrzymasz już jutro". Mamy dzisiaj 16 a przesyłka nadal ma status "w realizacji".
W poniedziałek kolega zadzwonił na infolinię i po odczekaniu na słuchawce przez 40 minut usłyszał, że na drugi dzień przesyłka będzie u adresata. Ten drugi dzień to 15.03 czyli wczoraj. Zamiast wysyłki wysłali maila, że nie mają wybranych przeze mnie pasów, ale proponują inne bądź zwrot kasy. Odpisałem, żeby wysłali te inne i bardzo proszę o wysłanie już dziś, bo w środę mam transport na Ukrainę. Podziękowali i... do dzisiaj wisi w realizacji.
Cóż, klientów i tak będą mieli, bo są największym sklepem militarnym w Polsce.
Ocena:
110
(124)
Pracuję w sklepie z różnościami, w którym zakupić można również zabawki. Ostatnio jedna z pracownic zwróciła moją uwagę na pewne małżeństwo z dwójką dzieci około 6-7 lat, które dosyć często zagląda do nas na zakupy. Spędzają średnio dwie godziny, po których sklep wygląda, jakby przeszło przez niego tornado.
Niedawno mamusia wzięła jakieś produkty i w okolicach kasy wrzuciła na półkę z całkiem innymi rzeczami stwierdzając, że jednak tego nie bierze. Na co dzieciak zaoponował zdaniem: "mamo, ale przecież tutaj tego nie wolno wrzucać!". Czyli jednak jest dla nich jeszcze szansa.
Notorycznie też dzieci brały zabawki i bawiły się nimi na sklepie. Głównie były to duże ciężarówki do piaskownicy w cenie 140 zł.
Dzieciaki siadały na nie i jeździły po alejkach sklepowych.
Parę dni temu sprzątam dział z zabawkami i słyszę szuranie ciężarówek po panelach sklepowych. Zaglądam, a tam oczywiście dzieciaczki radośnie sobie jeżdżą, a tatuś z rękami na biodrach z uśmiechem i dumą na nie patrzy. Serio! Ten cymbał był autentycznie dumny ze swoich dzieciaków.
Łagodnie, naprawdę bardzo łagodnie, poprosiłem żeby dzieci zeszły, ponieważ chcemy te ciężarówki sprzedać, i że nie nadają się one do siadania na nich.
Na co tatuś posmutniał i do dzieci: "zejdźcie bo pan krzyczy". Szanowna małżonka natomiast z fochem w głosie stwierdziła: "idziemy z tego sklepu"! Poszli ładnie do kasy, zapłacili za parę bibelotów i więcej ich nie widziałem.
A taki premium Klient był.
Za parę miesięcy święta. Czuję, że będzie się działo :)
Niedawno mamusia wzięła jakieś produkty i w okolicach kasy wrzuciła na półkę z całkiem innymi rzeczami stwierdzając, że jednak tego nie bierze. Na co dzieciak zaoponował zdaniem: "mamo, ale przecież tutaj tego nie wolno wrzucać!". Czyli jednak jest dla nich jeszcze szansa.
Notorycznie też dzieci brały zabawki i bawiły się nimi na sklepie. Głównie były to duże ciężarówki do piaskownicy w cenie 140 zł.
Dzieciaki siadały na nie i jeździły po alejkach sklepowych.
Parę dni temu sprzątam dział z zabawkami i słyszę szuranie ciężarówek po panelach sklepowych. Zaglądam, a tam oczywiście dzieciaczki radośnie sobie jeżdżą, a tatuś z rękami na biodrach z uśmiechem i dumą na nie patrzy. Serio! Ten cymbał był autentycznie dumny ze swoich dzieciaków.
Łagodnie, naprawdę bardzo łagodnie, poprosiłem żeby dzieci zeszły, ponieważ chcemy te ciężarówki sprzedać, i że nie nadają się one do siadania na nich.
Na co tatuś posmutniał i do dzieci: "zejdźcie bo pan krzyczy". Szanowna małżonka natomiast z fochem w głosie stwierdziła: "idziemy z tego sklepu"! Poszli ładnie do kasy, zapłacili za parę bibelotów i więcej ich nie widziałem.
A taki premium Klient był.
Za parę miesięcy święta. Czuję, że będzie się działo :)
Ocena:
180
(184)
1 2 > ostatnia ›
« poprzednia 1 2 następna »