Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Daro7777

Zamieszcza historie od: 17 lipca 2016 - 18:48
Ostatnio: 5 kwietnia 2024 - 21:42
  • Historii na głównej: 13 z 13
  • Punktów za historie: 1723
  • Komentarzy: 391
  • Punktów za komentarze: 3165
 

#90892

przez ~los ·
| Do ulubionych
To ja też z cyklu Bareja wiecznie żywy, inaczej absurdy PKP.

Pojechałam z dziatwą, sztuk dwie, do kuzynki. Choć trasa nie za długa, brak bezpośredniego połączenia. Przesiadka na węźle kolejowym, 45 min czekania.

Dworzec widać, że niedawno remontowany, ładny, nie powiem. Jest automat z kawką, z przekąskami, jest prawdziwa gratka dla najmłodszych, konkretnie kącik zabawowy. No, no, niezły wypas jak na PKP. Kącik znajdował się za szkłem, podejrzewam dźwiękoszczelnym. Drzwi okazują się zamknięte na klucz, szukam więc jakiegoś pracownika, co by zagadać, jak się do kącika dostać. Kasy zamknięte, ale dostrzegam pana ochroniarza. Wywiązuje się taki o to dialog, którego jak sądzą mistrz Bareja by się nie powstydził.

- Dzień dobry, czy mogę dostać od pana kluczyk do kącika dla dzieci?
- Ode mnie? Nieeeee...
- A wie pan, gdzie go dostanę?
- No w kasie.
- Ale kasy są zamknięte.
- Wiem.
- ...?
- No zamknięte, bo teraz to wszyscy w internecie, te, no bilety kupują albo tu o automat stoi, a i u konduktora pani kupi, bo stacja bez kas, to bez tej, no, opłaty konduktorskiej, nie? To po co tu człowieka trzymać? Pozwalniali, pani.
- Ok... czyli teraz, skoro kasy są zamknięte, to gdzie dostanę ten kluczyk?
- No w kasie... To znaczy jakby była otwarta to tam.
- A to te kasy jednak są czasem otwarte?
- Nie.

Chciałam już odejść zrezygnowana, ale pan chyba nie dokończył myśli.

- Wie pani, my to tu na ochronie chcieliśmy ten kluczyk tu mieć o, ze sobą. Ale tu o kierownik powiedział, że nie, bo to duża odpowiedzialność duża i nie powierzą nam. O, kluczyka nie powierzą, ale postawić takiego dziadka na ochronę samego na dworzec, gdzie tu ciągle po nocy pijaki się zbierają, a to już nie ryzyko i nie odpowiedzialność. Otworzyć, nie otworzą, żeby otwarty był, bo tam kto poniszczy. Ja pani powiem, że tam to się chyba jeszcze żadne dziecko nie bawiło. A telefon z tymi, no, guglami pani ma? To pani sobie wygugluje Paweł X i Marcin Z. Jeden to jest, wie pani, urzędnik tu u nas w urzędzie. A drugi, to jest proszę pani, właścicielem firmy co tu ten niby kącik tam stawiała i wyposażała. Pani sobie wygugluje i jak pani poczyta, to pani będzie wiedziała, że to to tak wcale bez sensu nie było. Dla tych panów miało sens, bo wie pani ile na to poszło? Pół miliona, pani.

Czyli u nas bez zmian.

pkp

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (165)

#69023

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W piątek rozpoczęłam kolejny cykl chemioterapii. W skrócie wygląda to tak, że w umówionym terminie śmigam do szpitala, robię badanie krwi i jeśli wyniki są ok, to aplikują mi paskudztwo (tzw. wlew). Niestety zajmuje to trochę czasu, niekiedy trzeba też w poczekalni odstać swoje, więc zawsze biorę książkę albo tablet by umilić sobie oczekiwanie. Obecnie znów namiętnie oglądam Star Trek'a, więc po wszelakich niezbędnych badaniach i stwierdzeniu lekarki, że mogę przyjąć chemię siedziałam w poczekalni i oglądałam kolejny odcinek.

W pewnym momencie usiadła koło mnie jakaś pani i co chwilę zerkała mi na ekran. Po chwili zagadała do mnie mówiąc, że ona też oglądała ST jak była nastolatką i że kochała się w Leonardzie McCoy'u. Zaczęłyśmy rozmawiać o serialu i całkiem miło mijał nam czas.

Nagle moja rozmówczyni zapytała, czy pożyczę jej tablet, proponując, że wymienimy się numerami telefonów i adresami i jak już będzie po wlewie, to jej mąż przywiezie mi go do domu. Odpowiedziałam, że mi przykro, ale nie mogę go jej pożyczyć, bo będę go potrzebować przez cały dzień i że nie mam w zwyczaju pożyczać swoich rzeczy obcym osobom.

Spodziewałam się zrozumienia mojej decyzji, jednak babka wybuchła złością i z prędkością karabinu wyrzuciła z siebie monolog o tym, że ona przyjmuje chemię, jest chora, umierająca, a ludziom w jej stanie powinno się ułatwiać ostatnie dni na tej planecie. I że ja mam to szczęście, że nie wiem jak to jest mieć raka, że jestem młoda i całe życie przede mną, a ona ma 40 lat i ją rak zabija, chociaż ona sobie na to nie zasłużyła, że ktoś inny powinien cierpieć zamiast niej, że to nie fair, że ma dzieci, ma męża, a ja jestem nieczuła i nawet nie chcę jej głupiej zabawki pożyczyć. Zapytała jak ja w ogóle śmiałam tak ją potraktować skoro widziałam w jakim ona jest stanie.

Zaskoczył mnie ten wybuch, ale spokojnie odpowiedziałam, że życzę jej powrotu do zdrowia i że w kwestii pożyczki zdania nie zmienię. Więc siedziałyśmy sobie dalej, tym razem już w ciszy - ja oglądająca serial, ona obrażona.

Po jakimś czasie nadeszła wyczekiwana przeze mnie chwila - zostałam zaproszona na party hard, czyli dawanie sobie w żyłę.
Babsztylowi jak usłyszał, że wzywają mnie na wlew, prawie oczy wypadły z oczodołów:
- A to pani też ma raka? Ja myślałam, że pani tu na kogoś czeka.

Co odpowiedziałam?
- Nie. Mam zaj*biste życie, ale lubię tu przychodzić by się tym ponapawać.


Wiem, że ludzie chorzy (nie tylko na raka, na wszelakie inne choroby też) są osłabieni psychicznie, nie godzą się z tym, co ich spotkało, czują się pokrzywdzeni. I mają prawo się tak czuć. Ale nie mają prawa uważać, że "ja jestem chory/a, więc wszystko mi się należy". Niestety w szpitalach, poczekalniach, przychodniach zbyt wiele razy słyszę "ale ja jestem chory, ja umieram, więc musisz... w ogóle mnie nie szanujesz".

S. King napisał, że przez choroby zmieniamy się w potwory. Miał rację, skubany...

poczekalnia słuzba_zdrowia

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 542 (586)

#88825

przez ~Gerwazy ·
| Do ulubionych
Święta idą! Zaczyna się żebranina, ale nie o złotówkę czy dwie, ale o coś grubszego.

Dzwoni do mnie kuzynka. Hmm, ciekawe skąd ma numer?
- Cześć Gerwazy, dawno nie rozmawialiśmy.
- No, dawno, chyba od czasów kiedy się obraziłaś na mnie, że czterech biletów na samolot nie chcę ci kupić abyście u nas sobie lato przesiedzieli - strzelam na chybił trafił.
- Ach, po co to przypominasz, a ja do ciebie po chrześcijańsku dzwonię. Pamiętasz, że prawie jesteś chrzestnym mojego syna?
- Nie prawie, ale w ogóle. Przecież wiesz, według mnie kościół katolicki należy zaliczyć do organizacji przestępczych, przywódców osądzić i powiesić.
- No dobrze, ale święta idą. Mój syn chciałby mieć PS5, takiego jak ma twój syn.
- Ale wiesz, że mój syn całe wakacje pracował i go sobie kupił za własne pieniądze?
- Ale u was za granicą to wszystko łatwiej!!!
- No, nie sądzę, że jest łatwiej kraść, bo podobno na sprawę jakąś czekacie?
- Kto ci to powiedział??? A ja chciałam się pogodzić z tobą!!! NIGDY JUŻ NIE ODEZWĘ SIĘ DO CIEBIE!!! Tut-tut-tut-tut-tut.

Jak myślicie, dotrzyma słowa?

Zagranica

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (188)
zarchiwizowany

#86007

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
W związku z moją ostatnią historią #85987 i dość napastliwym komentarzem użytkownika Euferyt postanowiłam wyjaśnić kilka kwestii, ponieważ z odpowiedzi na jego pytania w komentarzu wyjdzie cały elaborat.

1) Na dyżurze najczęściej są dwie salowe, pracujące w systemie 12 godzinnym. Ich obowiązkiem jest nie tylko przygotowywanie posiłków ( przygotowują tylko śniadania i kolacje - obiady są zamawiane). Panie zajmują się również pralnią i innymi pomniejszymi obowiązkami. Nie zmuszają nikogo do zbierania śmieci i nie wysługują się nikim. Zwykle po zakończeniu mszy, która jest odprawiana o 15:00, któraś z pań pytała "Beatko czy mogłabym poprosić o zebranie śmieci?". Żadnych rozkazów czy zmuszania, nic na siłę.

2) Nie mam kija gdzie plecy kończą swą szanowną nazwę. Sytuacja, w której Beatka słownie poniżała odpracowującą rozgrywała się na moich oczach. Było to świeżo po zwiezieniu brudnych naczyń w porze kolacji. Dziewczyna, która miała umyć naczynia, wyparzyć je i odłożyć na specjalny wózek, została obwarczana, że na pewno nie będzie umiała tego zrobić i ma się trzymać od zmywalni z daleka, bo jest tępą tapeciarą (!). Ze mną Beatka nie zaczyna, bo wie, że nie wygra - raz, że nie daję się sprowokować, dwa, olewam jej dziamgolenia.

3) Beatka nosi swoją torebkę niemalże 24/7 przy sobie. Tamtego dnia odstawiła ją na chwilę w kąciku telewizyjnym i poszła do toalety. Po powrocie zrobiła regularną jazdę, że któraś z odpracowujących dziewczyn zwinęła jej dowód. Gdy dowód znalazł się zawinięty w podszewkę torby, oskarżana nie usłyszała nawet głupiego "przepraszam". Poza tym, na prace społeczne ludzie trafiają czasem za totalne głupoty - niezapłacona grzywna za jakieś drobne wykroczenie, etc, więc to nie jest tak, że są tu same zakapiorki.

4) Byłam tego świadkiem. Jedna z pań salowych zażartowała, że przełoży Beatkę przez kolano za jakieś tam pyskowanie, a kilka dni później Beatka rozpowiadała, że salowa groziła jej że jej da oklep.

5) Słyszałam na własne uszy jak Beata mówi o niektórych pensjonariuszach za ich plecami i bezpośrednio do nich. Niedawno pyskowała też starszemu panu, mężowi jednej z pensjonariuszek.

Ta kobieta ma 45 lat, a zachowuje się jak dziecko w przedszkolu, jest chronicznie zazdrosna o innych. Nie wiem, może czuje się pokrzywdzona przez los z racji swojej niepełnosprawności - w dzieciństwie miała pewien wypadek.

Ostatnio ( wczoraj i dzisiaj) po prostu zaczęła nas wszystkich unikać - przychodząc do hospicjum nie odzywa się do nikogo, odgrzewa sobie obiad przyniesiony z domu i znika gdzieś w jakimś ciemnym kącie.

Myślę iż jej czas "wolontariuszowania" jest już policzony, bo wiem, że ksiądz przełożony podejmie stanowcze kroki w jej sprawie.

Hospicjum Oksywie

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 22 (68)

#84722

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję sobie na budowie na terenie zamkniętym.
Ostatnia historia o gościu z popękanym dowodem zaowocowała moim bieganiem przez prawie godzinę po wszystkich świętych Instytucji, która używa terenu na którym pracujemy. W wyniku tego mój Szef się... poirytował.

Okazało się, że to była bardzo kluczowa godzina kiedy coś potrzebował się ode mnie dowiedzieć, a nie mógł, co spowodowało u niego... pewne napięcie emocjonalne.
Kiedy ta fala uderzeniowa irytacji przeszła, co usłyszało chyba pół budowy, Szef uznał, że jest to problem głównie systemu w jakim wydawane są przepustki. I że nie będę ich teraz robić na bieżąco, tylko na zaś.
Tzn. dostanę listę pracowników, ich numery dowodów, zdjęcia i będę wyrabiać im przepustki wcześniej.

(Nie żeby tak można było od samego początku i żebym nie mówiła, że tak będzie mi łatwiej...)

(...i nie żebym o to nie prosiła każdego po kolei szefa brygady, a i tak zawsze przyjechali na żywioł i trzeba im było wydawać na bieżąco...)

W każdym razie Szef zarządził. Dostałam więc na maila ładny spis pracowników z numerami dowodów i zdjęciami, którym miałam wyrobić przepustki na dzień następny. Co też zrobiłam. Cała szczęśliwa podałam je do bazy przez kierowcę, żeby sobie na następny dzień pracownicy mogli wejść bez najmniejszej mojej interwencji.

Następnego dnia stoję sobie obok rusztowania i patrzę jak budynek rośnie, gdy przychodzi jeden z moich chłopaków i mówi:
-Kierowniczko, problem je na bromie.
Z rusztowania gdzieś na wysokościach rozległ się pełen mściwej satysfakcji rechot.
Ech...
Ponieważ cały ten system przepustek wychrzania się na pracownikach w bardzo dziwnych i trudnych do przewidzenia miejscach, postanowiłam nie zgadywać, tylko spytałam się w czym problem.
-Mówio, że oni niepodobni.
Im bliżej byłam bramy, tym bardziej widać było sedno problemu.

Otóż na bramie stało pięciu pracowników koło sześćdziesiątki.
-Oni mówio, że to nie jo - poskarżył się od razu jeden z panów.
Patrzę na przepustkę - zawadiaka w kwiecie wieku, z czarnymi puklami włosów opadającymi na ramiona i złotym kolczykiem na odsłoniętym do zdjęcia uchu.
Patrzę w naturze: łysy facet w okularach 30 kilo i lat później.
I tak każdy jeden.

No tak. Kazałam wysłać zdjęcia. Nie powiedziałam, że aktualne. To mi ich kadrowa wysłała te z podań o pracę. Z lat 90.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 228 (232)

#76058

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historia randkowa, tym razem krótka, a trochę śmieszna.

Ważne: mam imię trochę kojarzące się ze wschodem (nic jednoznacznego jak Nadieżda czy Oksana, raczej z zestawu Nadia, Olga czy Lena). Co jakiś czas trafiają się mi wiadomości jak dzisiejsza:

"Wracaj na Ukrainę!"

"Wyp... z Polski, ty ruska (wstaw jakiś obraźliwy epitet)".

I ja się zastanawiam - odpisywać im, że nigdy nawet na Ukrainie nie byłam, czy wystarczy, że poradzę wszystkim obcokrajowcom, aby znaleźli sobie jakieś milsze miejsce do życia, bo skoro mi się obrywa za "nieprawilne" imię, to nie chcę nawet myśleć, co mają prawdziwe Ukrainki...

adult

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 224 (284)
zarchiwizowany

#81474

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zostałam postawiona w bardzo przykrej sytuacji i musiałąm na szybko szukać pracy. Poprzedni pracodawca poinformował mnie, że ze względu na wprowadzenie niedziel niehandlowych muszą zredukować etaty. Zrobił to dokładnie na 4 godziny przed zakończeniem mojego okresu próbnego... No więc biegam, szukam, piszę, dzwonię... jest! Praca w drukarni na stanowisku pomocnika drukarza (składanie tzw "zeszytów", zszywanie, układanie, wyrywanie kartonów na różne produkty itp). Ogólnie szeroka gama zadań do ogarnięcia. Zatrudnienie przez agencję na umowę zlecenie, stawka godzinowa a nie akord. No więc staram się szybko uczyć, szybko pracować i dokładnie sprawdzać czy wszystko jest w porządku. Mija tydzień (dokładnie 6 dni roboczych). Dostaję smsa od agencji, że drukarnia kończy ze mną współpracę "z dniem dzisiejszym", ze względu na to, że nie wyrabiam norm. A więc znowu zostaję z dnia na dzień na lodzie... W mojej głowie rodzą się dwa pytania:

1. Jakiej normy nie wyrabiam, skoro mam stawkę godzinową a nie akord, więc o żadnych normach nie było mowy?

2. Czy tydzień to aby nie za krótko, żeby wymagać od kogoś ogarnięcia tak dużej ilości różnych zadan? Biorąc pod uwagę to, że większości z nich nawet nie miałam okazji wykonać ani razu, tyle ich jest...

Z tymi pytaniami udałam się do kadrowej. Kadrowa stwierdziła, że "faktycznie, pracuje tu Pani tylko tydzień. Proszę przyjść po pracy, wyjaśni Pani sobie tą sytuację z kierowniczką". Przychodzę po pracy i okazuje się, że... kierowniczka jest na urlopie! Jeszcze 3 godziny wcześniej nie była... Kadrowa próbuje mi pokrętnie wytłumaczyć, że norma to jest w tym przypadku nadążanie za grupą, bo ta praca ma taki charakter, że wykonania zadania przez jedną osobę jest zależne od wykonania zadania przez inne osoby. Tak się składa, że ja w ciągu tych 6 dni roboczych znalazłam się w takiej sytuacji tylko raz, a nawet wtedy moje tempo pracy nie blokowało wcale pracy innych koleżanek... Dodam jeszcze, że w momencie zwolnienia mnie skończyło się im dużo zleceń i po prostu nie potrzebowali tylu pracowników. I jeszcze fakt, że razem ze mną zwolniono wszystkie osoby zatrudnione przez agencję... Wniosek? Zamiast podać prawdziwą przyczynę zwolnienia pracownika, lepiej zmieszać go z błotem i liczyć na to, że pokornie przyjmie do wiadomości że jest beznadziejny i nie będzie się wykłócał. A jeśli się wykłóca, to należy się posłużyć kadrową, niech ona świeci oczami... Polska kultura pracy...

Przepraszam że zagmatwałam, ale jestem dalej pod wpływem silnych emocji...

P.S. Od razu dodam, że w historii nie chodzi o to, że pracodawca zrezygnował ze współpracy. Miał prawo, umowa zlecenie się tym charakteryzuje, że pracodawca może zrezygnować ze współpracy w każdej chwili. Ale chodzi o to, że ewidentnie nakłamał na temat powodu rezygnacji, zrzucając winę na mnie. Po prostu lepiej zmieszać pracownika z błotem, niż podać prawdziwą - w pełni zrozumiałą przyczynę...

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 39 (89)
zarchiwizowany

#79842

przez ~FCCK ·
| było | Do ulubionych
Taka tam historia miłosna.

Kiedyś byłem z kobietą, którą kochałem. Niestety rozstaliśmy się, ale po ponad roku, gdy uczucie z mojej strony nie mijało, postanowiłem spróbować odbudować relację. Szło całkiem nieźle, chociaż powoli i momentami opornie, ale konsekwentnie do przodu. Dogadywaliśmy się, śmialiśmy razem, wspominaliśmy dawne czasy i było coraz lepiej. W dalszej części tej historii, nazwę ją A.

W międzyczasie, doraźnie, w celu regulacji ciśnienia w nasieniowodach, spotykałem się z poznaną w internecie panną, która była jak zupka chińska - szybka, łatwa i dobra. Wystarczyło po nią podjechać, a potem ją odwieźć. W dalszej części nazwę ją S.

Jak to czasem bywa z takimi pustymi panienkami, S wyobraziła i wmówiła sobie, że jesteśmy w związku.
- Chyba Radzieckim - odpowiadałem ironicznie, a ona robiła wtedy dziwną minę. Prawdopodobnie dlatego, że nie wiedziała czym był Związek Radziecki. S absolutnie nie była materiałem do jakiegokolwiek związku, ponieważ ten należy budować na zaufaniu, a jak tu ufać lasce, która uprawia seks na pierwszym spotkaniu z facetem poznanym w internecie? No właśnie.

Wracając jednak Do A...

W hierarchii A wciąż byłem gdzieś w dolnej połowie tabeli, więc zdarzało się, że jak umówiliśmy się na spotkanie, to ona odwoływała salwując się jakąś słabą wymówką. W takich sytuacjach dzwoniłem do S, by zrzucić nieco z krzyża i odreagować.

Tak też było tego feralnego dnia. Byłem umówiony z A, a później z kumplami na piwo. Niestety A napisała smsa, że nie da rady, bo jej kot jest chory, czy coś takiego. No to ja dzwonię do S i standardowa procedura. Po wszystkim siedzimy u mnie, ja kombinuję jak się tu jej w miarę szybko i sprawnie pozbyć, a tu dzwoni telefon. Miałem wtedy już mocno wysłużony telefon, w którym zepsuł się głośnik i słyszałem rozmówcę tylko gdy przełączyłem na głośnomówiący. Odbieram, to kumpel:
- Siema. Co robisz?
- No jeszcze siedzimy u mnie.
- Jesteś z A?
Ja pier...
- Nie.
- Jesteś z tą drugą!
Po raz drugi ja pier... Dokończyłem rozmowę i patrzę na S, a jej demoniczne spojrzenie żąda wyjaśnień. Trochę się nagimnastykowałem i stanęło na tym, że w geście rozpaczliwej próby ratowania swojej opcji awaryjnej, musiałem jej odpowiedzieć twierdząco na pytanie, czy jesteśmy w związku. To ją nieco uspokoiło, a po kilkunastu minutach atmosfera na nowo stała się normalna. S w pewnej chwili chciała, żebyśmy zrobili sobie wspólne zdjęcie, na co się zgodziłem. Potem odwiozłem ją do domu i reszta dnia minęła normalnie.

Nazajutrz, przy próbie kontaktu z A, napotkałem niespodziewany opór. Po kilku próbach dostałem odpowiedź:
- Skoro jesteś szczęśliwy z dziewczyną, to nie będę wam przeszkadzać.
Momentalnie połączyłem fakty. Loguję się na facebooka, którego wtedy jeszcze miałem i widzę, że S wrzuciła zdjęcie i oznaczyła mnie. Pięknie... Wszystkie starania by odzyskać A - jak krew w piach.

Było mi szkoda, naprawdę szkoda...

miłość związek kobiety

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -17 (17)

1