Profil użytkownika

Dominik
Zamieszcza historie od: | 22 czerwca 2011 - 15:42 |
Ostatnio: | 22 maja 2022 - 10:33 |
- Historii na głównej: 44 z 45
- Punktów za historie: 25599
- Komentarzy: 659
- Punktów za komentarze: 4784
Jak „skutecznie” utrzymać klienta.
- Przyjmij oświadczenie o rezygnacji z usług pod koniec umowy.
- W ostatnim miesiącu rżnij głupa, że żadnego oświadczenia nie ma.
- Po postraszeniu odpowiednim instytucjami „znajdź” oświadczenie i zapewnij o wprowadzeniu go do systemu.
- Po tygodniu powtórz cyrk od nowa.
Aż się boję co będzie podczas zdawania sprzętu.
- Przyjmij oświadczenie o rezygnacji z usług pod koniec umowy.
- W ostatnim miesiącu rżnij głupa, że żadnego oświadczenia nie ma.
- Po postraszeniu odpowiednim instytucjami „znajdź” oświadczenie i zapewnij o wprowadzeniu go do systemu.
- Po tygodniu powtórz cyrk od nowa.
Aż się boję co będzie podczas zdawania sprzętu.
Canal Plus Polska
Ocena:
120
(124)
Ktoś tam napisał, że dziecko za potrzebą poszło w krzaki. Teraz sytuacja nieco odmienna.
Jadę sobie pociągiem miejskim - coś a’la metro, ale na powierzchni. WuCetów brak. Jedzie matka (chyba) z dwójką dzieciaków tak coś w w wieku 10 lat. Jeden z nich wyraźnie przestępuje z nogi na nogę i daje kobiecie znać, że ma pilną potrzebę. Pociąg mija jedną stację, drugą, trzecią aż dzieciak nie wytrzymuje i się moczy w spodnie. Na podłodze kałuża sików, dziecko zaryczane pewno przekonane, że cały świat już zawsze będzie go pamiętał jako siusiu-majtka, matka obojętna.
Czy nie lepiej było wysiąść z pociągu, pozwolić mu się ulżyć na peronie chociażby do ścieków lub kosza śmieci i wsiąść do następnego pociągu jadącego za kilka minut? Nie wiem jak tam było z dostępnością toalet na stacjach - w tym mieście byłem przejazdem.
Czy może też by znalazł się ktoś - jak to jest pozwolić dziecku sikać do kosza?
Jadę sobie pociągiem miejskim - coś a’la metro, ale na powierzchni. WuCetów brak. Jedzie matka (chyba) z dwójką dzieciaków tak coś w w wieku 10 lat. Jeden z nich wyraźnie przestępuje z nogi na nogę i daje kobiecie znać, że ma pilną potrzebę. Pociąg mija jedną stację, drugą, trzecią aż dzieciak nie wytrzymuje i się moczy w spodnie. Na podłodze kałuża sików, dziecko zaryczane pewno przekonane, że cały świat już zawsze będzie go pamiętał jako siusiu-majtka, matka obojętna.
Czy nie lepiej było wysiąść z pociągu, pozwolić mu się ulżyć na peronie chociażby do ścieków lub kosza śmieci i wsiąść do następnego pociągu jadącego za kilka minut? Nie wiem jak tam było z dostępnością toalet na stacjach - w tym mieście byłem przejazdem.
Czy może też by znalazł się ktoś - jak to jest pozwolić dziecku sikać do kosza?
Pociąg
Ocena:
139
(159)
zarchiwizowany
Skomentuj
(4)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Od czasu do czasu trafiają do mnie prośby o dofinansowanie (najlepiej w formie comiesięcznej stałej kwoty) różnych organizacji pomagającej zwierzętom. Ulotki dla podniesienia dramatyzmu są opatrzone zdjęciami zabiedzonych psów. Z reguły lądowało to w koszu przeznaczonym na recykling, ale sytuacja się zmieniła od kiedy mam psa.
Obecnie taką ulotkę stawiam psu koło miski, aby mógł zobaczeć, że u nas wcale nie ma tak najgorzej.
Tak mi się wydaje, że pies to docenia, bo się bardzo cieszy gdy wracam do domu.
Obecnie taką ulotkę stawiam psu koło miski, aby mógł zobaczeć, że u nas wcale nie ma tak najgorzej.
Tak mi się wydaje, że pies to docenia, bo się bardzo cieszy gdy wracam do domu.
Pan da!
Ocena:
-5
(23)
Znajomy ma psa. Wielkie bydlę (to o psie a nie znajomym) - 50kg. Charakter - uosobienie miłości i spokoju.
Wyszli sobie na spacerek na podmiejskie tereny zielone. Piesek sobie dostojnie człapie kilka metrów od właściciela. Nagle znikąd pojawia się drugi piesek, ale nieco odmienny, typu hałaśliwy szczurek i podlatuje ujadając to tej góry mięsa. Olbrzym nawet się nie oglądając poniósł gicz i najszczał (bo ten strumień sikaniem nazwać nie sposób) na ujadacza.
Na to się materializuje Karyna i z mordą na właściciela. Ten na to spokojnie: "Jak chcesz, to ja mogę ciebie też".
I tak opuścił Karynę, która została z gębą roztwartą jak kontener na śmieci.
Wyszli sobie na spacerek na podmiejskie tereny zielone. Piesek sobie dostojnie człapie kilka metrów od właściciela. Nagle znikąd pojawia się drugi piesek, ale nieco odmienny, typu hałaśliwy szczurek i podlatuje ujadając to tej góry mięsa. Olbrzym nawet się nie oglądając poniósł gicz i najszczał (bo ten strumień sikaniem nazwać nie sposób) na ujadacza.
Na to się materializuje Karyna i z mordą na właściciela. Ten na to spokojnie: "Jak chcesz, to ja mogę ciebie też".
I tak opuścił Karynę, która została z gębą roztwartą jak kontener na śmieci.
Psiarze
Ocena:
219
(261)
Kolega się pochwalił, że pewien wspaniały, amerykański portal zablokował mu konto z powodu mowy nienawiści. A jaką toż on zbrodnię popełnił? Ano bardzo poważną, wystawił na sprzedaż trochę gratów z garażu.
Jedno ogłoszenie zatytułował:
Maluch. Pedał do gazu.
Już mu odblokowali. Śmiechom nie było końca (sarkazm)
Jedno ogłoszenie zatytułował:
Maluch. Pedał do gazu.
Już mu odblokowali. Śmiechom nie było końca (sarkazm)
Fejs-zbuk
Ocena:
152
(182)
Dawno, dawno temu, ale już w XXI wieku odwiedziłem oddział położniczy pewnego szpitala. Przed wzięciem maluszka na ręce, postanowiłem je sobie umyć w umywalce, która była w owym pokoju. Na to weszła pielęgniarka, spojrzała, co ja robię i jak nie zjechała mnie z góry na dół, że co to ja sobie myślę, bo zlew i mydło jest tylko dla personelu.
Szczęka mi opadła i nawet nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
Dalej tak jest?
Szczęka mi opadła i nawet nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
Dalej tak jest?
Szpital
Ocena:
140
(188)
W pewnej szkole podstawowej dzieciaki przechodzą z pierwszej klasy do drugiej. Zmieniła im się także nauczycielka.
W pierwszej klasie uczyła miła, lubiąca dzieci Pedagog. W drugiej klasie szok. Od pierwszej lekcji wyzwiska, latające zeszyty - nie u jednego ucznia, a u wielu. Zachowanie wypisz, wymaluj jak Wiedźma - to było najgorsze określenie jakie mogło przyjść do głowy małemu dziecku.
W całej szkole pisało się „Lekcja Nr”, linijka niżej ”Temat” - u pani Wiedźmy należało pisać „W klasie”. Kto napisał nierówno - strona z zeszytu wyrwana. Brak żółtego pisaka do podkreślania - następna strona leci. Musi być pisak, bo kredka jest za blada. Wtedy nie było Tesco, gdzie towar czeka na klienta.
W handlu były pisaki w kompletach po cztery (czarny, czerwony, niebieski i zielony). Jej to nie obchodziło. Podarty przez nauczycielkę zeszyt trzeba było w domu ponownie przepisywać. Takich przykładów było dużo. Codziennie stres, stres i stres - od poniedziałku do soboty (wtedy nie było wolnych sobót). Za dużo stresu jak na 7-8 latka, który chociażby nie wiem jak się starał, przez całe życie nie będzie miał ładnego pisma, aby go można było odczytać, musi jako dorosły pisać wersalikami.
Dziecko nie wytrzymuje, idzie z płaczem do mamy.
- Mamo, ta pani w szkole to jest Wiedźma!
Odpowiedź matki: Dobrze, jutro pójdę do szkoły i zapytam się: gdzie jest klasa pani Wiedźmy, która uczy moje dziecko.
Dziecko w płacz. Na żartach się nie zna, ale zna doskonale konsekwencje ewentualnego odwetu nauczycielki; prosi, błaga wręcz matkę o zaniechanie, że już będzie się bardziej starać.
Kilkadziesiąt lat później na rodzinnym spędzie owa matka się pyta pewnego, starszego już pana:
- A pamiętasz, jak to mówiłeś o tym, że nauczycielka nazywa się Wiedźma i jak cię tego szybko oduczyłam?
- Pamiętam, jak najbardziej. W tym dniu straciłaś moje zaufanie.
W pierwszej klasie uczyła miła, lubiąca dzieci Pedagog. W drugiej klasie szok. Od pierwszej lekcji wyzwiska, latające zeszyty - nie u jednego ucznia, a u wielu. Zachowanie wypisz, wymaluj jak Wiedźma - to było najgorsze określenie jakie mogło przyjść do głowy małemu dziecku.
W całej szkole pisało się „Lekcja Nr”, linijka niżej ”Temat” - u pani Wiedźmy należało pisać „W klasie”. Kto napisał nierówno - strona z zeszytu wyrwana. Brak żółtego pisaka do podkreślania - następna strona leci. Musi być pisak, bo kredka jest za blada. Wtedy nie było Tesco, gdzie towar czeka na klienta.
W handlu były pisaki w kompletach po cztery (czarny, czerwony, niebieski i zielony). Jej to nie obchodziło. Podarty przez nauczycielkę zeszyt trzeba było w domu ponownie przepisywać. Takich przykładów było dużo. Codziennie stres, stres i stres - od poniedziałku do soboty (wtedy nie było wolnych sobót). Za dużo stresu jak na 7-8 latka, który chociażby nie wiem jak się starał, przez całe życie nie będzie miał ładnego pisma, aby go można było odczytać, musi jako dorosły pisać wersalikami.
Dziecko nie wytrzymuje, idzie z płaczem do mamy.
- Mamo, ta pani w szkole to jest Wiedźma!
Odpowiedź matki: Dobrze, jutro pójdę do szkoły i zapytam się: gdzie jest klasa pani Wiedźmy, która uczy moje dziecko.
Dziecko w płacz. Na żartach się nie zna, ale zna doskonale konsekwencje ewentualnego odwetu nauczycielki; prosi, błaga wręcz matkę o zaniechanie, że już będzie się bardziej starać.
Kilkadziesiąt lat później na rodzinnym spędzie owa matka się pyta pewnego, starszego już pana:
- A pamiętasz, jak to mówiłeś o tym, że nauczycielka nazywa się Wiedźma i jak cię tego szybko oduczyłam?
- Pamiętam, jak najbardziej. W tym dniu straciłaś moje zaufanie.
Szkoła PRL
Ocena:
178
(230)
Koledzy w pracy są czasem dowcipni. Czasem aż za bardzo, bo potrafią dogryzać, staje się to już nieprzyjemne, ale jeszcze nie podpada pod paragraf typu „bullying” - a rzecz się dzieje w kraju uczulonym na coś takiego, czyli Wielkiej Brytfannie.
Siedzę sobie, znowu przełykam coś głupiego na mój temat i nagle wypalam:
- Wiecie co, jak byłem w wieku szkolnym, to bardzo cierpiałem, bo koledzy naśmiewali się z mojej fizyczności. Znosiłem to, tłumiłem w sobie, ale pewnego dnia nie wytrzymałem. Z rozpędu wskoczyłem na prowodyra, łapiąc po drodze butelkę z ziemi. Trzasnąłem butelką o kamień robiąc z niego tulipana i tegoż oto kwiatka podłożyłem mu pod szyję i powiedziałem, że go zabiję jak to się jeszcze raz powtórzy; kazałem przeprosić i puściłem wolno.
I wiecie co, od tego czasu jakoś nikt sobie nie żartował ze mnie.
Koledzy popatrzyli po sobie, spojrzeli na nieokrzesanego Wschodnio-Europejczyka i zamilkli. I jakoś się głupie docinki skończyły.
Siedzę sobie, znowu przełykam coś głupiego na mój temat i nagle wypalam:
- Wiecie co, jak byłem w wieku szkolnym, to bardzo cierpiałem, bo koledzy naśmiewali się z mojej fizyczności. Znosiłem to, tłumiłem w sobie, ale pewnego dnia nie wytrzymałem. Z rozpędu wskoczyłem na prowodyra, łapiąc po drodze butelkę z ziemi. Trzasnąłem butelką o kamień robiąc z niego tulipana i tegoż oto kwiatka podłożyłem mu pod szyję i powiedziałem, że go zabiję jak to się jeszcze raz powtórzy; kazałem przeprosić i puściłem wolno.
I wiecie co, od tego czasu jakoś nikt sobie nie żartował ze mnie.
Koledzy popatrzyli po sobie, spojrzeli na nieokrzesanego Wschodnio-Europejczyka i zamilkli. I jakoś się głupie docinki skończyły.
Praca
Ocena:
187
(243)
Domek na wsi niedaleko Nowego Sącza. Malutki, położony na małej działeczce, że czasem w mieście wille stoją na większych. Osoba, która tam mieszkała przeniosła się na stałe do miasta z względu na wiek oraz stan zdrowia.
Od tego czasu dla mieszkańców, chociaż stamtąd pochodzi, stała się „miastowa”. A w społecznościach takich kradzież na szkodę „miastowego” to nie grzech - to zaradność. Zaczęło ginąć wszystko. Od starych desek z rozbiórki szopy, poprzez wszelkie luźne i słabo przytwierdzone metalowe elementy do wykopanych krzaków owocowych. Aby nie było nam tak bardzo źle, to zaczęły się również pojawiać pewne przedmioty, takie jak rozbite butelki, zużyte pieluchy dziecięce z zawartością, podarte worki ze śmieciami.
Pomimo, że posesja jest dobrze widoczna z okolicznych okien, nikomu to nie przeszkadzało. Pobyt należało zacząć od wywozu przyczepki śmieci i wyzbierania szkieł z trawy.
Rozważaliśmy odkupienie tej posiadłości aby mieć gdzie przyjeżdżać do Polski. Zrezygnowaliśmy i ziemia poszła w obce ręce.
Teraz tam jest podobno hałaśliwy warsztat i okoliczni bardzo się skarżą. Jakoś mi ich nie żal.
Od tego czasu dla mieszkańców, chociaż stamtąd pochodzi, stała się „miastowa”. A w społecznościach takich kradzież na szkodę „miastowego” to nie grzech - to zaradność. Zaczęło ginąć wszystko. Od starych desek z rozbiórki szopy, poprzez wszelkie luźne i słabo przytwierdzone metalowe elementy do wykopanych krzaków owocowych. Aby nie było nam tak bardzo źle, to zaczęły się również pojawiać pewne przedmioty, takie jak rozbite butelki, zużyte pieluchy dziecięce z zawartością, podarte worki ze śmieciami.
Pomimo, że posesja jest dobrze widoczna z okolicznych okien, nikomu to nie przeszkadzało. Pobyt należało zacząć od wywozu przyczepki śmieci i wyzbierania szkieł z trawy.
Rozważaliśmy odkupienie tej posiadłości aby mieć gdzie przyjeżdżać do Polski. Zrezygnowaliśmy i ziemia poszła w obce ręce.
Teraz tam jest podobno hałaśliwy warsztat i okoliczni bardzo się skarżą. Jakoś mi ich nie żal.
Polska na wsi
Ocena:
227
(235)
Mam uprawnienia do kierowania pojazdami od zeszłego tysiąclecia. Najeździłem się już dosyć i nie lubię na drodze szarżować. Zwłaszcza gdy wiozę rodzinę. Czasami jednak zdarza się, że ktoś się za mną uparcie trzyma i bardzo denerwuje się na mnie, że jadę zgodnie z ograniczeniem na znaku. Kiedy ja nie mam ochoty rozwinąć większej szybkości (a z reguły nie mam, pomimo, że pod nogą mam 150 koni w osobówce), to na najbliższym przystanku, zatoczce lub parkingu zatrzymuje się i przepuszczam pośpieszny. A potem jadę za nim (lub za nimi) w bezpiecznej odległości. I absolutnie nie drażnię się z tym co mnie wyprzedził.
Ostatnio coś takiego zrobiłem na drodze Wałbrzych - Kowary tuż przed Kamienną Górą. Było to 13 sierpnia, w niedzielę. Mały samochodzik wyprzedził mnie i pojechał w dal. Za kilka minut spotkałem go leżącego po prawej stronie do góry kołami dymiącego parą z rozbitej chłodnicy. Już ktoś przy nim stał, więc się nie zatrzymywałem bo droga wąska. Potem z Kamiennej góry jechała karetka, a potem Straż Pożarna. Szkoda, że ktoś nie dotarł tego dnia do domu.
Ostatnio coś takiego zrobiłem na drodze Wałbrzych - Kowary tuż przed Kamienną Górą. Było to 13 sierpnia, w niedzielę. Mały samochodzik wyprzedził mnie i pojechał w dal. Za kilka minut spotkałem go leżącego po prawej stronie do góry kołami dymiącego parą z rozbitej chłodnicy. Już ktoś przy nim stał, więc się nie zatrzymywałem bo droga wąska. Potem z Kamiennej góry jechała karetka, a potem Straż Pożarna. Szkoda, że ktoś nie dotarł tego dnia do domu.
Kierowcy
Ocena:
154
(194)
« poprzednia 1 2 3 4 5 następna »