Profil użytkownika
Dominik
Zamieszcza historie od: | 22 czerwca 2011 - 15:42 |
Ostatnio: | 27 listopada 2024 - 23:26 |
- Historii na głównej: 50 z 51
- Punktów za historie: 26509
- Komentarzy: 848
- Punktów za komentarze: 6108
Poproszono mnie o podwózkę "znajomego od znajomego" na lotnisko. Osobę tą nazwiemy Panem X. Był to dobry kawałek drogi, bo 200 km. Jechałem akurat w tamtą stronę, więc poprosiłem jedynie o zwrot kosztów wjazdu na "drop off" (strefy do wysiadania) w oszałamiającej wysokości jednego funta szterlinga.
Po drodze rozmawiamy o tym i owym. W pewnym momencie rozmowa zeszła na scyzoryk, który Pan X wiózł ze sobą. Był to jakiś topowy model szwajcarski, kosztował go 50 funtów. Zdziwiło mnie to, ponieważ facet leciał tylko z bagażem podręcznym. Wyraziłem więc przypuszczenie, że go z nożem nie przepuszczą i mogę scyzoryk przechować do jego powrotu. Na te słowa zareagował świętym oburzeniem, że niby dlaczego i co ja sobie myślę???
Nie będę przekonywał osła, że nie jest krową i dałem sobie spokój z wyjaśnianiem co można wnosić do samolotu, a co nie. Podwiozłem delikwenta tam gdzie chciał i o sprawie zapomniałem.
Do dzisiaj. Właśnie zadzwonił do mnie znajomy z informacją, że Pan X chce koniecznie mój numer telefonu i jeszcze najlepiej adres. Dlaczego? Ponieważ ten scyzoryk mu jednak został odebrany. Ochrona na lotnisku w Wielkiej Brytanii jest uprzejma i zaproponowała mu kupno koperty i znaczków, napisania na niej adresu, a oni zapakują ten scyzoryk i odeślą.
Niestety, aby skorzystać z czegoś takiego należy najpierw zrozumieć ofertę i nie rzucać przy tym na lewo i prawo jedynego znanego słowa angielskiego (f**k), a na te sowa ochrona bez wahania na jego oczach wrzuciła scyzoryk do kosza z materiałami do utylizacji. A Pan X ubzdurał sobie, że to ja zadzwoniłem na lotnisko "z donosem" i wobec tego jestem mu dłużny 50 GBP.
Nie wiem co mam zrobić jak przez przypadek do mnie przyjdzie, walnąć go tylko w mordę czy może coś jeszcze.
Po drodze rozmawiamy o tym i owym. W pewnym momencie rozmowa zeszła na scyzoryk, który Pan X wiózł ze sobą. Był to jakiś topowy model szwajcarski, kosztował go 50 funtów. Zdziwiło mnie to, ponieważ facet leciał tylko z bagażem podręcznym. Wyraziłem więc przypuszczenie, że go z nożem nie przepuszczą i mogę scyzoryk przechować do jego powrotu. Na te słowa zareagował świętym oburzeniem, że niby dlaczego i co ja sobie myślę???
Nie będę przekonywał osła, że nie jest krową i dałem sobie spokój z wyjaśnianiem co można wnosić do samolotu, a co nie. Podwiozłem delikwenta tam gdzie chciał i o sprawie zapomniałem.
Do dzisiaj. Właśnie zadzwonił do mnie znajomy z informacją, że Pan X chce koniecznie mój numer telefonu i jeszcze najlepiej adres. Dlaczego? Ponieważ ten scyzoryk mu jednak został odebrany. Ochrona na lotnisku w Wielkiej Brytanii jest uprzejma i zaproponowała mu kupno koperty i znaczków, napisania na niej adresu, a oni zapakują ten scyzoryk i odeślą.
Niestety, aby skorzystać z czegoś takiego należy najpierw zrozumieć ofertę i nie rzucać przy tym na lewo i prawo jedynego znanego słowa angielskiego (f**k), a na te sowa ochrona bez wahania na jego oczach wrzuciła scyzoryk do kosza z materiałami do utylizacji. A Pan X ubzdurał sobie, że to ja zadzwoniłem na lotnisko "z donosem" i wobec tego jestem mu dłużny 50 GBP.
Nie wiem co mam zrobić jak przez przypadek do mnie przyjdzie, walnąć go tylko w mordę czy może coś jeszcze.
Rodacy za granicą
Ocena:
1268
(1298)
Oto jak przypadkowo odkryła się piekielność pewnego systemu i całkiem możliwe, że wywołano małe trzęsienie ziemi w Marynarce Wojennej pewnego kraju.
Pracuję w firmie, dzięki której na środku morza lub pustynie ludzie mają internet i telefon. Łączność odbywa się za pośrednictwem satelity komunikacyjnego. Na ziemi wygląda to podobnie jak antena do odbioru TV satelitarnej, ale z dodatkowym modułem nadawczym. Sprawa się nieco komplikuje na morzu. Statek się kołysze, zmienia kurs, przemieszcza a antena musi "spoglądać" w ściśle określony punkt nieba. Nie ma innej rady, moduł sterujący należy podłączyć do GPSa i statkowego żyrokompasu. Jako informację diagnostyczną moduł anteny podaje różne ciekawe informacje, w tym również pozycję geograficzną. Specjalistyczne oprogramowanie wykreśla zarówno dotychczasowy kurs statku jak i przewidywany. Tyle nudnego wstępu.
Któregoś dnia kolega dostał telefon z prośbą o sprawdzenie sytemu na pewnym statku. Pierwszą rzeczą jest sprawdzenie czy statek nie dotarł do krawędzi obszaru zasięgu satelity.
Kolega przerzuca telefon na głośnomówiący, uruchamia odpowiedni program i mówi:
- Chwileczkę, już widzę znajdujecie się tu i tu, płyniecie tam i tam, znajdujecie się na skraju dobrego zasięgu, przy obecnym kursie i szybkości za około 2 godziny sygnał zaniknie zupełnie.
- A skąd to wiesz???
- System mi kreśli wasz kurs.
- No to diabli wzięli naszą tajną misję, skory wszyscy wiedzą gdzie jesteśmy. Pamiętaj, nie mów o tym nikomu, bo będziemy musieli cię zastrzelić.
Po tej rozmowie gapiliśmy się na siebie z rozdziawionymi gębami. A antenę faktycznie zainstalowano na jakiejś jednostce wojskowej.
Pracuję w firmie, dzięki której na środku morza lub pustynie ludzie mają internet i telefon. Łączność odbywa się za pośrednictwem satelity komunikacyjnego. Na ziemi wygląda to podobnie jak antena do odbioru TV satelitarnej, ale z dodatkowym modułem nadawczym. Sprawa się nieco komplikuje na morzu. Statek się kołysze, zmienia kurs, przemieszcza a antena musi "spoglądać" w ściśle określony punkt nieba. Nie ma innej rady, moduł sterujący należy podłączyć do GPSa i statkowego żyrokompasu. Jako informację diagnostyczną moduł anteny podaje różne ciekawe informacje, w tym również pozycję geograficzną. Specjalistyczne oprogramowanie wykreśla zarówno dotychczasowy kurs statku jak i przewidywany. Tyle nudnego wstępu.
Któregoś dnia kolega dostał telefon z prośbą o sprawdzenie sytemu na pewnym statku. Pierwszą rzeczą jest sprawdzenie czy statek nie dotarł do krawędzi obszaru zasięgu satelity.
Kolega przerzuca telefon na głośnomówiący, uruchamia odpowiedni program i mówi:
- Chwileczkę, już widzę znajdujecie się tu i tu, płyniecie tam i tam, znajdujecie się na skraju dobrego zasięgu, przy obecnym kursie i szybkości za około 2 godziny sygnał zaniknie zupełnie.
- A skąd to wiesz???
- System mi kreśli wasz kurs.
- No to diabli wzięli naszą tajną misję, skory wszyscy wiedzą gdzie jesteśmy. Pamiętaj, nie mów o tym nikomu, bo będziemy musieli cię zastrzelić.
Po tej rozmowie gapiliśmy się na siebie z rozdziawionymi gębami. A antenę faktycznie zainstalowano na jakiejś jednostce wojskowej.
Praca
Ocena:
774
(850)
Na przełomie lat 80 i 90 pracowałem w przybytku dumnie zwanym Miejskie Centrum Kultury. W owych czasach dyrektorem był pan Iksiński a głównym księgowym pan Igrekowski.
Kilka razy w roku placówka organizowała większe przedsięwzięcia jak przeglądy teatrów szkolnych, koncerty kogoś sławnego. Nagradzani byliśmy uściskiem dłoni, uśmiechem oraz słowami "dobra robota".
Jednego dnia kolega (jako goniec) szedł jak zwykle z pismami do prezydenta miasta. Nagle przychodzi do mnie wkurzony jak diabli i pokazuje co wypadło z jednej (niezaklejonej) koperty.
Na kartce papieru napisano:
Po udanym przeprowadzeniu (nazwa imprezy) wnioskuję o przyznanie nagrody w wysokości po (tutaj wpisana jest kwota odpowiadająca dwumiesięcznej pensji mojej matki) dyrektorowi panu Iksińskiemu i głównemu księgowemu panu Igrekowskiemu.
Podpisano: Dyrektor Iksiński, Główny księgowy Igrekowski.
Kilka razy w roku placówka organizowała większe przedsięwzięcia jak przeglądy teatrów szkolnych, koncerty kogoś sławnego. Nagradzani byliśmy uściskiem dłoni, uśmiechem oraz słowami "dobra robota".
Jednego dnia kolega (jako goniec) szedł jak zwykle z pismami do prezydenta miasta. Nagle przychodzi do mnie wkurzony jak diabli i pokazuje co wypadło z jednej (niezaklejonej) koperty.
Na kartce papieru napisano:
Po udanym przeprowadzeniu (nazwa imprezy) wnioskuję o przyznanie nagrody w wysokości po (tutaj wpisana jest kwota odpowiadająca dwumiesięcznej pensji mojej matki) dyrektorowi panu Iksińskiemu i głównemu księgowemu panu Igrekowskiemu.
Podpisano: Dyrektor Iksiński, Główny księgowy Igrekowski.
MCK
Ocena:
919
(973)
Opowiastka o poprawności "politycznej" w korporacjach, tutaj przykład z Wielkiej Brytanii.
Pewnego dnia dostałem pocztą elektroniczną wiadomość rozesłaną przez dział personalny do całego naszego oddziału, że przez kilka dni będą nas wizytować Bardzo Ważni Goście z kraju arabskiego.
W wiadomości również pisało, że obecnie jest okres Ramadanu (rodzaj postu, podczas którego od rana do wieczora nie można przyjmować posiłków ani napojów), wiec nakazuje się: zamykanie drzwi do kantyny, usunięcie dystrybutorów wody, zakrycie wszelkich automatów sprzedających puszki, słodycze i kanapki. Oczywiście również nie można z tej okazji nic jeść ani pić przy biurkach.
Goście przyjechali, łażą sobie po firmie, wszyscy się pilnują. Szykujemy dla nich prezentacje, wszystko gotowe według harmonogramu, ale ich nie ma. Pytamy się gdzie są?
Odpowiedź: Pojechali do hotelu na obiad.
P.S. Ramadan nie obowiązuje podczas podróży.
Pewnego dnia dostałem pocztą elektroniczną wiadomość rozesłaną przez dział personalny do całego naszego oddziału, że przez kilka dni będą nas wizytować Bardzo Ważni Goście z kraju arabskiego.
W wiadomości również pisało, że obecnie jest okres Ramadanu (rodzaj postu, podczas którego od rana do wieczora nie można przyjmować posiłków ani napojów), wiec nakazuje się: zamykanie drzwi do kantyny, usunięcie dystrybutorów wody, zakrycie wszelkich automatów sprzedających puszki, słodycze i kanapki. Oczywiście również nie można z tej okazji nic jeść ani pić przy biurkach.
Goście przyjechali, łażą sobie po firmie, wszyscy się pilnują. Szykujemy dla nich prezentacje, wszystko gotowe według harmonogramu, ale ich nie ma. Pytamy się gdzie są?
Odpowiedź: Pojechali do hotelu na obiad.
P.S. Ramadan nie obowiązuje podczas podróży.
Korporacja za granicą
Ocena:
988
(1038)
Biuro tłumacza przysięgłego polsko - angielskiego (jednoosobowe).
Zlecono tłumaczenie. Klient dzwoni po odbiór i mówi:
- Niestety nie mogę odebrać osobiście, ale podeślę tam mojego partnera. Ale jak pani stoi z angielskim, bo to Brytyjczyk jest?
Zlecono tłumaczenie. Klient dzwoni po odbiór i mówi:
- Niestety nie mogę odebrać osobiście, ale podeślę tam mojego partnera. Ale jak pani stoi z angielskim, bo to Brytyjczyk jest?
Tłumacz przysięgły
Ocena:
727
(813)
Dzisiaj opisuję historię na prośbę mojego przyjaciela.
Pracuje on jako kurier. Dba o swoją pracę, dba o pieniądze, dba o swoje dzieci więc porusza się zgodnie z przepisami. Przed świętami zainwestował w kamerkę do samochodu, taką "czarną skrzynkę" nagrywającą przejechaną drogę, szybkość oraz trasę przejazdu. Wczoraj mi opowiedział, co jego kamera zarejestrowała. Jedzie spokojnie po mieście i tu nagle coś go wyprzedza, miga na niebiesko i każe na bok zjechać. Tak, zatrzymała go policja. Policjant podszedł do niego i powiedział (od razu na Ty):
- Kontrola drogowa, dokumenty. Dwa skrzyżowania wcześniej przejechałeś na czerwonym i do tego jechałeś za szybko.
- A czy może mi Pan okazać nagranie z mojego wykroczenia, bo jestem pewien, że jechałem prawidłowo?
- Nie, bo nie mamy rejestratora w samochodzie. Ale i tak się nie wywiniesz, bo nasze słowo się liczy, a nie twoje. Ale możemy się dogadać.
- Nie, nie dogadamy się. Proszę pisać wniosek do sądu. I jednocześnie informuję, że ja mam rejestrator i jest on zainstalowany tutaj. Poza tym informuje Pana, że rejestrator nagrywa również dźwięk i pracuje także w tej chwili.
Policjant spojrzał ciężko i powiedział:
- Pan wybaczy, widocznie się pomyliłem.
Jeśli pan to czyta, panie Policjancie biorący w tym udział! Przyjaciel poprosił mnie o opisanie tej historii, gdyż on nie chciał tego robić osobiście. Plik z tego zdarzenia jest bezpieczny; widać na nim numer radiowozu, datę, godzinę, współrzędne miejsca oraz słychać dokładnie, co pan mówi. Przyjaciel jest pozytywnie nastawiony do życia i zdecydował, że plik opublikowany nie będzie. Ale proszę się zastanowić nad swoim postępowaniem.
Pracuje on jako kurier. Dba o swoją pracę, dba o pieniądze, dba o swoje dzieci więc porusza się zgodnie z przepisami. Przed świętami zainwestował w kamerkę do samochodu, taką "czarną skrzynkę" nagrywającą przejechaną drogę, szybkość oraz trasę przejazdu. Wczoraj mi opowiedział, co jego kamera zarejestrowała. Jedzie spokojnie po mieście i tu nagle coś go wyprzedza, miga na niebiesko i każe na bok zjechać. Tak, zatrzymała go policja. Policjant podszedł do niego i powiedział (od razu na Ty):
- Kontrola drogowa, dokumenty. Dwa skrzyżowania wcześniej przejechałeś na czerwonym i do tego jechałeś za szybko.
- A czy może mi Pan okazać nagranie z mojego wykroczenia, bo jestem pewien, że jechałem prawidłowo?
- Nie, bo nie mamy rejestratora w samochodzie. Ale i tak się nie wywiniesz, bo nasze słowo się liczy, a nie twoje. Ale możemy się dogadać.
- Nie, nie dogadamy się. Proszę pisać wniosek do sądu. I jednocześnie informuję, że ja mam rejestrator i jest on zainstalowany tutaj. Poza tym informuje Pana, że rejestrator nagrywa również dźwięk i pracuje także w tej chwili.
Policjant spojrzał ciężko i powiedział:
- Pan wybaczy, widocznie się pomyliłem.
Jeśli pan to czyta, panie Policjancie biorący w tym udział! Przyjaciel poprosił mnie o opisanie tej historii, gdyż on nie chciał tego robić osobiście. Plik z tego zdarzenia jest bezpieczny; widać na nim numer radiowozu, datę, godzinę, współrzędne miejsca oraz słychać dokładnie, co pan mówi. Przyjaciel jest pozytywnie nastawiony do życia i zdecydował, że plik opublikowany nie będzie. Ale proszę się zastanowić nad swoim postępowaniem.
Policja
Ocena:
914
(946)
Końcówka lat 70, wtedy panował jeszcze względny dobrobyt.
Mama moja pracowała w Stacji Sanitarno Epidemiologicznej czyli w Sanepidzie.
Pewnego dnia wybrała się na kontrolę do ciastkarni. Ciastkarnia ta wcześniej miała problemy z czystością i była nawet zamknięta za dosyć poważne rzeczy. Pamiętając, że za jakiekolwiek zaniedbanie groziłoby ponowne zamknięcie obiektu, za mamą kroczy właściciel. Sprawdzają zaplecze, a tu na stole koło wyrabianych ciast leży sobie nieżywy karaluch. Zauważyli go wspólnie. Mama się pyta:
- A co to jest?
- Rodzynek. - Odparł właściciel, po czym złapał go w garść i szybko połknął. Natychmiast potem zażył setkę wódki.
Żadnych uchybień więcej nie było, więc ciastkarnia pozostała otwarta.
Mama moja pracowała w Stacji Sanitarno Epidemiologicznej czyli w Sanepidzie.
Pewnego dnia wybrała się na kontrolę do ciastkarni. Ciastkarnia ta wcześniej miała problemy z czystością i była nawet zamknięta za dosyć poważne rzeczy. Pamiętając, że za jakiekolwiek zaniedbanie groziłoby ponowne zamknięcie obiektu, za mamą kroczy właściciel. Sprawdzają zaplecze, a tu na stole koło wyrabianych ciast leży sobie nieżywy karaluch. Zauważyli go wspólnie. Mama się pyta:
- A co to jest?
- Rodzynek. - Odparł właściciel, po czym złapał go w garść i szybko połknął. Natychmiast potem zażył setkę wódki.
Żadnych uchybień więcej nie było, więc ciastkarnia pozostała otwarta.
Ciastkarnia
Ocena:
897
(951)
Swego czasu moja Towarzyszka Małżonka pełniła obowiązki nauczyciela akademickiego.
Działo się to podczas sesji egzaminacyjnej, studenci napisali egzamin i teraz stali w kolejce do gabinetu po wyniki, ewentualne dopytanie na wyższą ocenę i wpis do indeksu.
"Zatrudniony" byłem do sprawdzenia prac. Egzamin był z języka angielskiego, miałem podany klucz więc dla informatyka ciężko nie było. Musiałem na chwilę wyjść z gabinetu. Wracając przepycham się do drzwi, patrzą na mnie nienawistne oczy, bo późna pora. Na raz jakaś odważniejsza studentka zwraca się do mnie:
- Nie ryj się łosiu, stój w kolejce, jak wszyscy.
Odwracam się i mówię:
- Szanowna pani, dyplom ukończenia studiów wyższych odebrałem już kilka lat temu, a w tym oto gabinecie pomagam sprawdzać państwa egzaminy, żeby było szybciej. Czy pozwoli mi pani wejść?
Jak przyszła pora na wpis owej studentce, to wywnioskowałem po jej minie i kolorze twarzy, że najchętniej by przyszła w papierowej torbie na głowie.
Działo się to podczas sesji egzaminacyjnej, studenci napisali egzamin i teraz stali w kolejce do gabinetu po wyniki, ewentualne dopytanie na wyższą ocenę i wpis do indeksu.
"Zatrudniony" byłem do sprawdzenia prac. Egzamin był z języka angielskiego, miałem podany klucz więc dla informatyka ciężko nie było. Musiałem na chwilę wyjść z gabinetu. Wracając przepycham się do drzwi, patrzą na mnie nienawistne oczy, bo późna pora. Na raz jakaś odważniejsza studentka zwraca się do mnie:
- Nie ryj się łosiu, stój w kolejce, jak wszyscy.
Odwracam się i mówię:
- Szanowna pani, dyplom ukończenia studiów wyższych odebrałem już kilka lat temu, a w tym oto gabinecie pomagam sprawdzać państwa egzaminy, żeby było szybciej. Czy pozwoli mi pani wejść?
Jak przyszła pora na wpis owej studentce, to wywnioskowałem po jej minie i kolorze twarzy, że najchętniej by przyszła w papierowej torbie na głowie.
Uczelnia
Ocena:
729
(821)
Swego czasu naprawiałem bankomaty.
Bankomaty jak wiadomo, stoją w nie tylko w bankach. Do bankomatów "zewnętrznych" powinna jeździć specjalna grupa konwojentów, ale w praktyce było różnie. A już zupełna jazda bez trzymanki, działa się w małych miasteczkach.
Któregoś dnia, w pewnej małej miejscowości, podjeżdżam pod bank celem podwiezienia pracowników pod bankomat. Ładują mi się dwie panie, przy czym jedna usiłuje przemycić na tylne siedzenie dużą, wypchaną reklamówkę - tak wielkości pudełka na buty. Odwracam się i mówię:
- Bardzo mi przykro, ale nie mogę przewozić gotówki należącej do banku, więc jeśli ma pani pieniądze do zasilenia bankomatu, to proszę wezwać transport bankowy.
Panie wymieniły spojrzenia i powiedziały:
- Dobrze, to my pójdziemy piechotą, zawsze tak chodzimy.
I poszły przez plac targowy i rynek niosąc pieniądze, za które wtedy można było kupić trzy, cztery domy jednorodzinne.
Bankomaty jak wiadomo, stoją w nie tylko w bankach. Do bankomatów "zewnętrznych" powinna jeździć specjalna grupa konwojentów, ale w praktyce było różnie. A już zupełna jazda bez trzymanki, działa się w małych miasteczkach.
Któregoś dnia, w pewnej małej miejscowości, podjeżdżam pod bank celem podwiezienia pracowników pod bankomat. Ładują mi się dwie panie, przy czym jedna usiłuje przemycić na tylne siedzenie dużą, wypchaną reklamówkę - tak wielkości pudełka na buty. Odwracam się i mówię:
- Bardzo mi przykro, ale nie mogę przewozić gotówki należącej do banku, więc jeśli ma pani pieniądze do zasilenia bankomatu, to proszę wezwać transport bankowy.
Panie wymieniły spojrzenia i powiedziały:
- Dobrze, to my pójdziemy piechotą, zawsze tak chodzimy.
I poszły przez plac targowy i rynek niosąc pieniądze, za które wtedy można było kupić trzy, cztery domy jednorodzinne.
Bank
Ocena:
763
(799)
Miejsce akcji, supermarket ASDA, północno-wschodnia Szkocja.
Scenka w kolejce do kasy w supermarkecie.
Podczas płacenia, kobieta długo szuka portmonetki w torebce.
Następny facet wzdycha półgłosem:
- Ale się urwał, grzebie.
Kobieta znalazłszy w końcu zgubę, odpowiada facetowi:
- Coś ci się nie podoba, palancie?
Na to kasjerka:
- Proszę państwa, proszę o spokój.
Zwaśnione strony grzecznie milkną.
Wszystkie dialogi wypowiedziane po polsku, a ja stałem trzeci w kolejce.
Scenka w kolejce do kasy w supermarkecie.
Podczas płacenia, kobieta długo szuka portmonetki w torebce.
Następny facet wzdycha półgłosem:
- Ale się urwał, grzebie.
Kobieta znalazłszy w końcu zgubę, odpowiada facetowi:
- Coś ci się nie podoba, palancie?
Na to kasjerka:
- Proszę państwa, proszę o spokój.
Zwaśnione strony grzecznie milkną.
Wszystkie dialogi wypowiedziane po polsku, a ja stałem trzeci w kolejce.
zagranica
Ocena:
960
(1152)
‹ pierwsza < 1 2 3 4 5 6 > ostatnia ›