Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Evergrey

Zamieszcza historie od: 4 kwietnia 2013 - 19:55
Ostatnio: 12 maja 2021 - 17:03
  • Historii na głównej: 13 z 21
  • Punktów za historie: 5279
  • Komentarzy: 375
  • Punktów za komentarze: 3487
 

#84841

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z dzisiejszego poranka.
Ponieważ do pracy miałam dziś na popołudnie, a temperatura za oknem nieco przyjemniejsza, to postanowiłam wybrać się z psem na dłuższy spacer - niech bestia ma frajdę, szczególnie, że ostatnio przez te upały spacery takie średnie były.

Pies z gatunku tych dużych (40 kg, długaśnie łapy, a i siły sporo), dodatkowo po przejściach. Piszę o tym, ponieważ pies mój ma feler. No nie lubi rowerów, rolek, hulajnóg i wszelkiej maści pojazdów na kółkach. Pracujemy nad tym od dawna, udało się w dużej mierze wytępić nawyk rzucania się i ujadania na rowerzystów. Jeśli widzi rower jadący z naprzeciwka, lub mijający nas niezbyt szybko zachowa spokój, jeśli rower zaskoczy go i nadjedzie z tyłu, to już trochę inna bajka. Dlatego okres wiosenno letni spędzam głównie oglądając się co chwilę podczas spacerów z psem.

Dziś niestety tego nie zrobiłam. Szliśmy sobie łapa w nogę wzdłuż chodnika (koło ulicy), kiedy usłyszałam tuż za plecami dzwonek roweru. Trzy rzeczy wydarzyły się w tej samej chwili. Doleciało mnie soczyste "ku*@a po co dzwonisz??!!", w tym samym momencie zdążyłam doskoczyć do psa, który ma jednak lepszy refleks niż ja, więc również zdążył wykonać gwałtowny ruch w stronę 2 rowerzystów. Na szczęście był na krótkiej smyczy, więc tylko szarpnął się w ich kierunku. Niestety chodnik był wąski, jeden z panów się przestraszył, zatoczył rowerem i upadł.

Panowie jechali bardzo szybko, biorąc pod uwagę fakt że poruszali się po chodniku. Jeden miał wystarczająco dużo oleju w głowie żeby dać znać o swojej obecności, jednak miał go za mało żeby zrobić to odpowiednio wcześnie. Nie mógł nas nie widzieć, bo pies mój ma neonowo odblaskową smycz i jadowicie pomarańczowe szelki.

Miałam się nie odzywać, uznałam że upadek będzie wystarczającą lekcją manier, ale pan wywrotka zaczął się wydzierać, że takie bydlaki powinny być na smyczy(!) i w kagańcu. W żołnierskich słowach poinformowała go, że pies smycz ma, kagańca nie ma obowiązku nosić, a z rowerem to wypad na ulicę. I następnym razem, jeśli już musi jechać chodnikiem to niech chociaż odpowiednio wcześniej zadzwoni dzwonkiem (albo w ogóle, bo darł się ten co podważał sens używania dzwonka).
Pointa jest taka, że drugi z panów (ten mądrzejszy) powiedział temu krzyczącemu że właśnie po to dzwoni, i przeprosił że zrobił to tak późno. I dobrze tylko, że się psu nic nie stało.

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 122 (150)

#82085

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewien komentarz pod jedną z historii natchnął mnie do napisania o tym, że ludzie nie czytają ogłoszeń. Niby nic nowego, ale....

Jestem opiekunką w przedszkolu prywatnym, które jest otwarte w tym tygodniu (30.04 - 4.05) w poniedziałek, środę i piątek. Wtorek i czwartek mamy zamknięte. W związku z tym od ponad dwóch tygodni zbieramy informacje dotyczące obecności dzieci w placówce. Na drzwiach wisiała lista, na której należało zaznaczyć, w które dni dziecko będzie obecne (lub nie). Wstawić w kratkę znak plus lub minus. Dyrektor przedszkola wysłał 3 maile na przestrzeni 3 tygodni z prośbą o informowanie nauczycielek o obecności (lub nie) dziecka.

Informacje te były nam potrzebne z prostej przyczyny. Firma przygotowująca i dostarczająca nam posiłki chciała wiedzieć, ile takowych ma przygotować, żeby móc się odpowiednio zaopatrzyć w potrzebne produkty, tak by część pracowników też mogła iść na urlop.
Komunikat do rodziców był prosty - dziecko niezapisane uznane będzie za nieobecne i posiłek nie będzie dla
niego przygotowany. Proste i jasne.

Niestety nie dla wszystkich.
W poniedziałek rano zameldowała nam się 20 dzieci (z całego przedszkola), których rodzice nie poinformowali nas o obecności (mimo listy, maili i pytań nauczycielek). W mojej grupie takich delikwentów pojawiło się trzech.

Teraz wyobraźcie sobie jakie larum się podniosło na moje stwierdzenie, że dla Antka, Krzysia i Józia nie ma jedzenia i trzeba przynieść śniadanie, obiad i podwieczorek.
"A skąd ja pani teraz wezmę coś dla niego??!!"(miejsce, w którym znajduje się przedszkole jest dość oddalone od wszelkich jadłodajni i sklepów, a jedyna stołówka jest w te dni zamknięta)
"Ale ja płacę za posiłki, to ma dostać!!" (niestety pani się mocno pomyliła, opłaty za posiłki wnoszone są z końcem miesiąca, po odliczeniu wszystkich nieobecności dziecka). " "Jak to nie będzie obiadu??!! A skąd ja miałam wiedzieć?!" - to tylko nieliczne ze zdań przeze mnie usłyszanych.

I wiecie, to nie tak, że jestem złośliwa i nie dałam dziecku obiadu, bo ma rodzica palanta, który nie czyta ogłoszeń lub myśli, że jest zbyt dobry na to, by podzielić się ze mną tak tajną informacją, jak obecność jego dziecka w dniu 30 kwietnia w przedszkolu.
Ja po prostu tego obiadu nie mam. Ilość chleba na śniadanie jest wydzielona, mięsa na obiad i jogurtów na podwieczorek też. Nie zabiorę przecież innemu dziecku połowy kotleta.

Po nieskończonej ilości tłumaczeń większość rodziców jakieś tam posiłki (z wielkim fochem) dostarczyła, część dzieci została zabrana do domu (również z wielkim fochem). Jeden chłopczyk, którego rodzice olali sprawę, po prostu zjadł mój obiad z domu.
I tylko taki niesmak pozostał, a pointy sensownej brak....

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 222 (232)

#81239

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O bezmyślności ludzkiej.

Jechaliśmy kilka dni temu z mężem i psem na krótki urlop styczniowy. Warunki całkiem dobre, droga równa, prędkość ok 70/h. Wyjeżdżamy z zakrętu, za którym środkiem pasa, obok siebie na rowerach jadą ojciec i syn. Oczywiście najmniejszego odblasku choćby brak, o kamizelce (obowiązkowej w terenie niezabudowanym) nie wspominając. Nie muszę dodawać, że dzieciak jechał oczywiście po zewnętrznej?

Dobrze, że przeciwległy pas był wolny, bo tragedia murowana. Zatrzymaliśmy się kawałek dalej. Mąż wyskoczył z samochodu solidnie wpieniony i mocno niecenzuralnie wyjaśnił tatusiowi roku w czym problem.
Mam nadzieję że dotarło.

Rowerzysta

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (182)

#78677

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Każdy chyba zna takiego człowieka z gatunku "Ja Wiem Najlepiej". Można ich spotkać w różnych odmianach - "Słuchaj Mnie Bo Wiem Co Mówię", "I Tak Wiem Swoje" i oczywiście "Co Ty Tam Wiesz". I takim właśnie człowiekiem jest mój teść.

Tak się złożyło, że pojechaliśmy w odwiedziny do teścia, bo miał urodziny. Bywamy tam rzadko, ale nie z racji odległości a wyżej wymienionych cech charakteru. Ale jak mus to mus, raz czy dwa razy do roku pojechać wypada.

Pojechaliśmy więc we troje. Ja, mąż i pies. I o psie poniekąd będzie ta historia, bo to właśnie pies był katalizatorem piekielnych zachowań teścia.

Część pierwsza - zasady.
Pies jest duży. Bardzo. 35 kilogramów żywej siły i radości. Niesforny potwornie, dlatego potrzebuje żelaznych zasad. Nieprzestrzeganie ich powoduje chaos i zniszczenia. Teść nie rozumie. Mimo wyraźnych zakazów karmi psa resztkami z talerza. Potem bije psa po głowie bo pies domaga się więcej i wspina się na stół.
Teść ignoruje również zakaz zachęcanie psa do zabawy w domu. Podnieca psa do granic wytrzymałości, bije psa po głowie za przewracanie krzeseł i rysowanie paneli, gdy pies próbuje kopać.

Na moje stwierdzenie, że nie życzę sobie walenia psa po łbie, bo to nie metoda wychowawcza, stwierdza że to tylko pies. A pies ma się słuchać i koniec. Nie rozumie że nauka to proces a w przypadku psa nadaktywnego liczy się konsekwencja, spokój i cierpliwość.
Teść nie rozumie również, że psu absolutnie nie wolno dawać przedmiotów domowych do zabawy, bo pies nie odróżnia co jest nowe a co stare w rozumieniu człowieka. Dał mu stary ręcznik, bo przecież piłka i sznur to za mało. Wieczorem było wielkie larum bo pies rozochocony kawałkiem szmaty rozszarpał ścierki w kuchni pod nieobecność domowników.


Część druga - jedzenie.
Pies jak to pies lubi żreć. Zeżre wszystko. Dosłownie. Pasztet, opakowanie po pasztecie, sałatę, ogórka, banana, no wszystko co jadalne i nie. Ale mojemu psu nie wolno, bo ma chory przewód pokarmowy. Każde większe odstępstwo od ustalonej diety kończy się ostrą biegunką. Ale teść wie lepiej co psu wolno jeść. Moje ostrzeżenia traktowane były jak fanaberia głupiej baby, która oszalała na punkcie psa, więc przez większą część czasu sierść chodził przy mnie na smyczy. Ale tak się złożyło, że musiałam skorzystać z łazienki, mąż gdzieś zaginął a po obiedzie urodzinowym zostało mnóstwo smakołyków, które teść wrzucił wszystkie do miski i dał psu.

Czego tam nie było...i karkóweczka i kiełbasa, papryka ostra i zwykła, tort czekoladowy z orzechami, ciasto z malinami, okrawki wędliny ze śniadania. A to wszystko polane gęstym sosem. Wiecie skąd wiem? Bo stałam pół nocy nad psem i patrzyłam jak z niego to wylatuje. Całe szczęście, że zawsze jesteśmy przygotowani na sensacje żołądkowe (taki model psa) i nie ruszamy się z domu bez kroplówki i specjalnych tabletek dla psów. Niemniej jednak co się psina nacierpiała to jego...
Także na następną wizytę pojedziemy bez psa. Albo wcale.

Rodzina ach rodzina....

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (194)

#76178

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na fali historii o "młodych nogach". Gdzieś tak w lipcu, pewnej upalnej i leniwej soboty, wybrałam się na zakupy do pobliskiego sklepu.

Ustawiłam się w ogonku do stoiska mięsnego. Kolejka była długa, a z racji tego, że pan obsługujący dopiero się uczył, poruszała się jak przysłowiowy koń pod górę. Wystarczy napisać, że obsługa dwóch osób przede mną zajęła około 30 minut. Dodatkowo pan ekspedient miał denerwujący zwyczaj pytania co podać i odwracania się plecami do odpowiadającej osoby, co powodowało powtarzanie pytania i tak w koło Macieju.

Nadeszła moja kolej. Pan oczywiście stał do mnie plecami. I ten moment wybrała sobie pewna kobieta, w wieku około 60 lat, na to by wskoczyć w kolejkę przede mną. Uprzejmie zwróciłam jej uwagę, wskazując koniec ogonka.

- Ale ja się tylko chciałam zapytać o tę szynkę! - odparła.
- A ja chciałam kupić tylko kawałek kurczaka - nie zrozumcie mnie źle, jeśli ktoś grzecznie prosi, to nigdy nie odmawiam tak drobnej przysługi jak wpuszczenie w kolejkę - poza tym - ciągnęłam - stoję już tutaj dobre pół godziny i chciałabym wrócić już do domu.
- A co ty gówniaro wiesz o staniu w kolejce. Ja za KOMUNY stałam!!

Przyznam, że poziom bezsensu tego argumentu zbił mnie z nóg. Na szczęście za mną stała pani, na oko starsza tak przynajmniej o dekadę od awanturnicy.
- Ja też za komuny stałam proszę pani. I też chciałam tylko o coś spytać, a grzecznie czekam

Babsztyl kompletnie zignorował słowa starszej pani. Trafiły w próżnię. Kontynuowała tak jakby powyższy argument nigdy nie został wyartykułowany. Nabrała powietrza i patrząc na mnie, szykowała się do dalszej walki. Już widziałam, że kolejny argument będzie nielichy. Nie pomyliłam się. Nastąpiła klasyka gatunku.
- Młode nogi masz to możesz postać - wysapała.
Tu mnie szlag trafił. Co za różnica czy nogi stare czy młode, kultura obowiązuje w każdym wieku. Zagotowałam się wewnętrznie i odparłam:
- Moje młode, pani stare, więc jest szansa że niedługo umrą i chamstwa szerzyć nie będą.

Babsko umilkło. Wzięłam swój kawałek kurczaka i poszłam do kasy.

Młode nogi

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 235 (285)

#74789

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś historia o dulszczyźnie najwyższych lotów. W roli głównej mój pies, baba z osiedla i lampka Led.

Pies ma ciemne umaszczenie, po zmroku nie widać go nic a nic, więc kupiłam mu małą lampkę przyczepianą do obroży. Wieczory coraz dłuższe a ja lubię wiedzieć gdzie się psina szwenda.
Mamy ustalone trasy spacerów, spotykamy tych samych ludzi, bawimy się z psimi przyjaciółmi. Co wieczór też spotykamy pewną panią z kudłatym kundelkiem, którą od kilku dni w myślach nazywam Dulską.

Pani Dulska w zeszłym tygodniu pierwszy raz zauważyła kolorową lampkę Led przytroczoną do obroży. Lampka po ciemku faktycznie robi wrażenie, bo daje bardzo intensywne fioletowo-błękitne światło. Dulska wydawała z siebie ochy i achy. Że to takie ładne i przydatne. Gdzie kupiłam i ile kosztowało.

Powiedziałam gdzie (co jest istotne dla historii, bo te konkretne lampki można dostać tylko w jednym sklepie zoologicznym a sprzedawca sprowadza je bodajże ze Stanów ) i że koszt to około 50 złotych. Na tę wieść mina pani lekko zrzedła. Temat umarł śmiercią naturalną. Psy się bawiły, co chwila podbiegając do nas na głaskanie. A że mój pies to mega pieszczoch to wcale nie dziwiło mnie że Dulska go tuli i obejmuje co chwilę.

W pewnej chwili pies mój odbiegł obwąchać krzaczek a kobieta szybko się pożegnała, zebrała tyłek w troki i tempem rakiety oddaliła się do domu. W kilka sekund później zauważyłam że pies już lampki przy obroży nie ma. Przeszukałam okoliczne chaszcze, ale światełko jak kamień w wodę.

Następnego dnia poszłam do sklepu po nowe. Kupiłam, ale inny kolor, bo tego wybranego przeze mnie pierwotnie już od dobrych kilku dni nie było. Panią Dulską zobaczyłam przypadkiem dwa dni temu. Nie widywałam jej na stałej trasie, ale wpadłam na nią wracając wieczorem ze sklepu.

Zgadnijcie co jej pies miał przyczepione do obroży? Tak, tak. Fioletowo- błękitną lampkę Led. Pani zaczęła szczebiotać, że tak jej się spodobała, że jednak poszła kupić. Na moje kąśliwe pytanie kiedy to zrobiła, odparła że następnego dnia po naszym spotkaniu...

Cóż. Szarpać się z psem i kobitą nie chciałam. Mój czworonóg nową lampkę już miał. Rzuciłam tylko w przestrzeń, że to dziwne bo tego koloru nie ma już od tygodnia. Pani się zmieszała i poszła.

Spektakularnego zakończenia tej historii brak. Nie walczyłam zaciekle, nie zadzwoniłam na policję ani nie złożyłam doniesienia do prokuratury. Jedyne co mi pozostało to powtórzyć za Julią, bohaterką Jeżycjady" Dulscy, Dulscy wokół mnie".

Pies

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 284 (320)

#73783

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu zaadoptowaliśmy z chłopakiem psa. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że nasza poprzednia sunia zachorowała ciężko i odeszła z tego świata. Doszliśmy do wniosku, że życie w pustym domu, bez czworonożnego przyjaciela jest nie do zniesienia.

I tak pojawił się u nas Bary. Jest to młody, ciekawy świata szczeniak, ważący 30 kilo. Lubi się bawić, szczekać i ogólnie jest super fajny. Ma tylko jeden feler, a mianowicie jest przeraźliwie chudy. Wystają mu żebra, widać kręgosłup. No generalnie kościak z niego. Jesteśmy w trakcie robienia badań wszelkiej maści, ale istnieje prawdopodobieństwo, że po prostu ma bardzo wrażliwy żołądek. W związku z tym może jeść tylko jeden rodzaj karmy.

Na początku jeszcze tłumaczyłam ludziom na ulicy, że psa nikt nie głodzi, a wręcz przeciwnie, odżywia się lepiej niż niejeden człowiek. Potem mi się odechciało. Gadanie ludzi mnie już nie przejmuje, ale bardzo wkurza mnie kiedy ktoś go dokarmia.

Ostatnio musiałam Barego zostawić pod Tesco. Przypięłam go w miejscu przeznaczonym do zostawiania psów i poszłam na zakupy. Gdy wychodziłam, zauważyłam jakąś kobietę, która dokarmiała mojego psa karmą z puszki typu Tesco value. Po chwili osłupienia wydarłam się:

- Co pani robi?!- kobieta podskoczyła, ale po chwili zaczęła swoją litanię.
- Ten pies taki chudy, głodzisz go smarkulo!! Jedz pieseczku, jedz chudzino. Ja po policję zadzwonię!!! - to już wykrzyczała w moim kierunku. Jak to przy takich sytuacjach w koło zebrał się spory tłumek ludzi.
- A dzwoń kobieto - powiedziałam - pies niedawno do nas trafił z fundacji...
- To mu jedzenie nie zaszkodzi - nie dała mi skończyć zdania - tam też psy głodzą... jedz biedulku...
- Owszem zaszkodzi, bo może być uczulony na zboża - odpowiedziałam, próbując dostać się do swojego psa. Babun jednak zastawił mi drogę.
- Fanaberie - wysyczała.

Tutaj moja cierpliwość się skończyła i powiedziałam, że jeśli się nie przesunie, to ja ją odsunę. Za kudły. Koniec końców odepchnęłam babsko i zabrałam psa, dochodząc do wniosku, że nie będę się dalej z debilką awanturować.

Niestety tak jak przewidywałam mniamniusia karma z puszki psu zaszkodziła. Resztę niedzieli spędziłam na dworze patrząc jak pies się męczy fajdając wodą i rzygając, a potem w poczekalni u weta, czekając na lek przeciwbiegunkowy i przeciwwymiotny.
Puenty nie będzie bo nie wiem jak spuentować taki poziom głupoty u drugiego człowieka.

PS. Uczymy psa nie brania żarcia od obcych, ale jeszcze nie ogarnia do końca tematu.

Psisko

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 245 (277)

#72000

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jadę właśnie autobusem. Koło mnie siedzi żywy przykład na to, że kultura zachowania w komunikacji mocno kuleje. Otóż pani koło 50 usadowiła się na siedzeniu obok jakieś 20 minut temu. Najpierw radośnie zaczęła konsumować śmierdzący pasztecik z kapustą, którego fetorek wbił mnie w szybę.

W międzyczasie odebrała telefon i międląc ten pasztecik w dłoni zaczęła rozmawiać. O tym, że musi koronkę na zębie wymienić, dziąsło jej spuchło i pluje krwią jak szczotkuje zęby. Że wizyta jutro u dentysty na Milionowej i nie wie w którym pokoju. I że jej kapusta w zęby weszła. I tak od dobrych 10 minut... podgryzając pasztecik.
No ludzie....

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 283 (359)

#70885

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Maati o chorym dziecku w przedszkolu sprawiła, że sama mam ochotę się z Wami taką opowiastką z "linii frontu" podzielić. Czemu z linii frontu, zapytacie? Otóż dlatego, że jestem przedszkolanką, a walka z rodzicami chorych dzieci to nieustanna wojna.

Po pierwsze - te dzieci chore. I nie, nie piszę tutaj o lekkim katarze czy kaszlu, który pozostał po przebytej (w domu) chorobie. Piszę tu o dzieciach z gilami zwisającymi do pasa, które przelewają się przez ręce, bladych i umęczonych. Jako przedszkolanki mamy prawo odmówić przyjęcia malucha. Tyle teorii. W praktyce bardzo często wygląda to tak, że po wpuszczeniu rodzica z pociechą do placówki nie możemy sprawdzić w jakim stanie jest dziecko, bo drzwi otwieramy domofonem. Zostało to wymyślone po to, byśmy nie musiały zostawiać dzieci samych w sali za każdym razem, kiedy trzeba wpuścić nowo przybyłych.
Rodzice doskonale o tym wiedzą i wykorzystują. Kiedy dziecko nie nadaje się do przedszkola, przebierają je w szatni i spod drzwi wyjściowych obserwują jak dziecię samo wędruje do sali... po czym dają przysłowiowego dyla do pracy. W tempie ekspresowym wybiegają z przedszkola, czasem nawet nie zdążymy otworzyć buzi, by zwrócić uwagę na stan dziecka.
Powiecie cóż za problem, zawsze można zadzwonić. Można. Prawda. Problem zaczyna się, gdy rodzic nie odbiera/odrzuca połączenia z przedszkolnego numeru przez cały dzień. Potem pod koniec dnia tłumaczą, że byli STRASZNIE zajęci. Tak zajęci, że przez 8 godzin nie byli w stanie oddzwonić na alarmującą wręcz liczbę połączeń. (Osobiście zainteresowałabym się, gdyby ktoś dzwonił do mnie 5 razy na godzinę).

Rodzice nie chcą pamiętać, że w przedszkolu jest ustalony plan dnia i ich chore dziecko nie zawsze jest w stanie partycypować. Oczywiście nie we wszystkich zajęciach musi, jeśli się źle czuje, ale są takie momenty jak spacery czy zaplanowane wyjścia, gdzie nie możemy takiego brzdąca oszczędzić. Obowiązkowy spacer i taki biedny "gil" ciągnie się z nami zasmarkany i półprzytomny.

Zaraża inne dzieci i nas, opiekunów. A zarażanie (lub według rodziców jego brak) to temat rzeka. Ilość wymówek wymyślonych przez rodziców jest kosmiczna. A bo on JUŻ nie zaraża. A bo to alergia na śnieg. A bo on coś zjadł niedobrego i dlatego taki blady (podczas wstrząsającego kaszlu "zatrutego" dziecka mama ze słodką miną zapytała, czy syn się nie zakrztusił za mocno) i tysiące innych.

Kiedyś taki chory brzdąc, brzydko mówiąc, puścił pawia na dywan po przekroczeniu progu sali. Oczywiście tata był już dawno za drzwiami placówki. Telefonu nie odbierał. No i taki jeden "pacjent zero" rozpoczyna reakcję łańcuchową. Dzieci padają jedno po drugim. Rodzice wściekli dzwonią do nas, że ich pociecha wróciła chora z przedszkola, a my bezradnie rozkładamy ręce.


Rzecz kolejna to lekki katar/kaszel. Jeśli ten lekki katar czy kaszel wpływa na dziecko i sprawia, że jest marudne, rozdrażnione czy zmęczone, to nie jest dobrze. Wielu rodziców nie rozumie, że przedszkole to nie przechowalnia walizek. Chore (nawet lekko) dzieci negatywnie wpływają na plan dnia i inne dzieci. Nie chcą brać udziału w zajęciach, ociągają się. Przez to buntują się maluchy, które też nie chcą malować/słuchać bajki /robić tego, co jest zaplanowane. No bo jak jednemu wolno, to czemu nie im? Chore dziecko to nie tylko ryzyko zarażenia innych. To też utrapienie dla przedszkolanki, która musi się nim zajmować jednocześnie z szesnastką innych podopiecznych.


Tak że moi drodzy, jeśli macie dzieci w przedszkolu, to weźcie to wszystko pod uwagę. Serdecznie proszę.
Przedszkolanka

Przedszkole

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 396 (414)

#69363

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem bardzo zła. Kipię wręcz wściekłością. A wszystko przez jakiegoś niezidentyfikowanego pacana, który bawi się w eksterminację zwierząt.

Ja rozumiem, że nie każdy kotki/pieski lubi. Że mogą przeszkadzać. Że nie dla każdego pies jest przyjacielem rodziny. Ale ludzie... żeby rozrzucać kawałki kiełbasy z powciskanymi do środka igłami krawieckimi? To już jest prostactwo i zbydlęcenie, poziom ekspert. Tak więc drodzy właściciele czworonogów uważajcie na spacerach, szczególnie jeśli mieszkacie na Retkinii w Łodzi, a psa zdarza Wam się wyprowadzać wzdłuż ulicy Maratońskiej, lub koło Biedronki na Florecistów, bo tam dziś znalazłam kawał mięcha z "niespodzianką".

Durni ludzie

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 348 (396)