Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Ferian

Zamieszcza historie od: 10 listopada 2011 - 20:09
Ostatnio: 17 lutego 2021 - 0:08
  • Historii na głównej: 32 z 43
  • Punktów za historie: 15874
  • Komentarzy: 234
  • Punktów za komentarze: 1588
 

#83291

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Właściwie miał być komentarz pod historią o braniu kota z fundacji, ale zastanawia mnie, czy tylko ja uważam zasady oddawania zwierząt przez fundacje za przesadne, a i nieraz piekielne. Jak tak dalej pójdzie, to łatwiej będzie dziecko adoptować niż kota.

Ja wychowałem się na wsi, za młodu miałem dwa koty (i psa). Może dlatego podejdę do tego mało profesjonalnie, ale:

- Nasze koty były wychodzące
- Nikt nigdy nie pomyślał o osiatkowaniu balkonu (żaden nie zginął, po prostu nie miały tam wstępu)
- Koty nauczone życia nie były sierotkami marysiami, co im się zaraz coś stało. Łaziły po drzewach, dachach i ogólnie po całej wsi. Zawsze wróciły. (A i sąsiadom nie przeszkadzało to, że koty u nich łażą, wręcz przeciwnie, przynajmniej myszy z szopy wyłapią...)
- Każdy kot radził sobie z mało uczęszczaną ulicą
- Koty BYŁY zaszczepione i odrobaczone. Wielu sąsiadów nie szczepiło, ale u nas to jednak była podstawa.
- Nie były kastrowane (mieliśmy tylko kocury, bo babcia nie chciała kotki, a mawiała, że kot cyt. "bez jaj" myszy łapać nie będzie)
- Koty nie raz przyszły ze szramą na pysku po walce. Jak coś było poważniejszego to się jechało do weta, jak nie to się wylizał.
- Koty jadły myszy + resztki mięsa z obiadu. Poza tym w misce była zawsze sucha karma i woda. Żadnych saszetek, pasztecików i innych tego typu rzeczy
- Koty spały w słomie w garażu, miały tam ciepło, a obok stała miska z wodą. Wśród paszy miały istny bufet myszy (po to były, miały łapać myszy). Czasem spały na piecu, a w większe mrozy w domu.
- Koty były zadbane i żyły długo i szczęśliwie.

Dlatego nie rozumiem o co aż tyle hałasu w tych fundacjach. Koty, które były u nas miały ciepły kąt, miały zawsze co jeść i miały zapewnioną opiekę weterynarza w razie potrzeby. Były też szczepione, wygłaskane i kochane. Oczywiście, były to inne czasy. Obecnie żadna fundacja nie dałaby nam kota. Czy nasze miały źle? Ja uważam, że nie.

PS. Szczególnie dziwi mnie ten wymóg, że kot musi być niewychodzący. U nas na wsi miały istny raj, same pola, samochodów tyle, co... Kot napłakał. Mnóstwo miejsca do biegania, polowania i leniuchowania w słońcu. Rozumiem, że nie trzyma się kota wychodzącego mieszkając przy ruchliwej ulicy, ale na wsi lub spokojnym osiedlu, dlaczego nie?

koty fundacje

Skomentuj (104) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 225 (307)

#80334

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W pewnej szkole była sobie uczennica, która zapragnęła zrobić sobie kolczyk w nosie. Szkoła ta miała jednak sztywne zasady i statut groził, że za jakikolwiek zrobienie kolczyka poza uszami, farbowanie włosów itp. grozi obniżenie oceny z zachowania o jeden stopień. Dziewczyna jednak pogodziła się z taką karą, zaakceptowała ową karę, nawet matka dziewczyny, za której zgodą, młoda zrobiła sobie wymarzony kolczyk w nosie.

Gdy tylko pojawiła się z tym kolczykiem, wywołała burzę, szkoła natychmiast wezwała matkę, której powiedziano, że za złamanie regulaminu, córka zostanie wydalona ze szkoły. Ale zaraz, hola hola! Miało być obniżone zachowanie! Ponoć pani matka była nieugięta, szkoła oczywiście, tak jak było w zapisie, natychmiast dziewczynie zachowanie o stopień obniżyła. O sprawie zapomniano, do czasu...

Wyobraźcie sobie, że szkoła natychmiast zmieniła zapis (który zanim przeszedł trochę potrwało) na wydalenie ze szkoły w w/w przypadku i znów wezwała panią matkę, której powiedziano, że jeśli córka nie usunie kolczyka, zostanie wyrzucona... Dziewczynę zawieszono i tu po dłuższej batalii, matka w końcu wygrała, ponieważ prawo nie może działać wstecz, a córka już została przecież raz ukarana. Nie karze się dwa razy, za to samo. I tak oto w tej "niesowicie prestiżowej szkole" pośród wielu grzecznych i ułożonych uczniów, chodziła też jedna uczennica z kolczykiem w nosie psująca dobre imię szkoły.

Nie, nie jestem tą dziewczyną, historię usłyszałem od znajomej tej dziewczyny, która chodziła razem z nią do klasy. Tu się na szczęście udało, ale załatwienie sprawy zajęło tygodnie. Tylko po co tak ludziom życie uprzykrzać?

szkoła

Skomentuj (89) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 178 (254)

#79904

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W mojej dalszej rodzinie jest trójka rodzeństwa, kolejno 8, 9 i 12 lat. Cała trójka otyła.
Na każdej imprezie rodzinnej wieczne szydzenie z ich wagi, ostatnio na imieninach matki tychże dzieci podane zostały ciasta i słodycze, które wszyscy jedli, ale tylko ta trójka nie mogła. Niby dobrze, prawda? No niezupełnie. Jestem pewien, że słodycze by im nie zaszkodziły, gdyby nie to, co musiały zjeść wcześniej. Codziennie u nich w domu są dwa dania, zupa i drugie danie.

Każde z dzieci jest zmuszone do zjedzenia wszystkiego, są pilnowane i nie wolno im odejść od stołu dopóki nie zjedzą. Wyobraźcie sobie teraz 8-mio latkę, która musi zjeść pełen talerz zupy i drugie danie o porcji jak dla dorosłej osoby. Dodam, że ja jako dwudziestokilkuletni facet nie byłem w stanie zjeść takiej porcji (czym uraziłem panią domu, bo mi, a raczej wszystkim pozostałym gościom "nie smakuje", bo nie zjedliśmy wszystkiego), przy czym rodzice tychże dzieci nakładali sobie jedzenia dużo mniej. Śniadania i kolacje wyglądają podobnie, ja nie byłem w stanie podczas kolacji u nich zjeść czterech dużych kromek chleba... A co dopiero dzieci.
I wytłumaczcie mi, gdzie tu logika?

PS. Na nasze próby wytłumaczenia im, że porcje są za duże reagują mniej więcej czymś takim:
"Od obiadu się nie tyje, tylko od słodyczy! One rosną i muszą porządne rzeczy jeść!".
"Pewnie słodycze w szkole podjadają, na W-fie się obijają".

rodzina

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 188 (206)

#79321

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jako, że mam latem urodziny, przypomniała mi się pewna lekko piekielna historia z udziałem ciotki.

Otóż wiele lat temu ciotka przyjechała zza granicy na wakacje do Polski, akurat w okresie mniej więcej moich urodzin. Postanowiła nas przy okazji odwiedzić. I ja rozumiem, że ciotka jest biedna, nie musiała mi dawać nic, albo chociaż, żeby z pustą ręką nie przyjeżdżać jakąś czekoladę kupić... Ale kto normalny daje chłopakowi na któreś naste urodziny krem na zmarszczki dla kobiet 40+?

Przynajmniej do dziś mamy z tego w domu ubaw...

Rodzina

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 145 (167)

#77028

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Coś na temat wojujących wegetarian. Ostrzegam, żeby osoby wrażliwe nie czytały. Nie wiem, kto był piekielny, chyba ja, bo może nie powinienem był tego mówić.

Na uczelni mamy dużo wegetarianek. W większości normalne, które nie jedzą mięsa, ale nie przeszkadza im jak inni je jedzą. Mamy też jedną wojującą. Dosiadła się do mnie pewnego dnia, wyciągnęła kanapkę, ja też wyciągnąłem... Tyle, że moja była ze smażonym boczkiem (dobrze doprawiony duży kawał boczku smażony dość długo, potem się kroi na chleb, pychota). Wtedy się zaczęło. Najpierw jak ja mogę to jeść, przecież to było żywe zwierzątko, potem, że ona się czuje urażona i obrzydzam jej jedzenie. Odpowiedziałem jej grzecznie, że jak jej się nie podoba, może iść zjeść gdzieś indziej.

Wtedy padł argument. Chyba mój ulubiony u wszystkich wegetarian. Przytaczam mniej więcej:
- Jak chcesz jeść mięso, to musisz je najpierw sam zabić! Ciekawe, czy byś to zrobił?! Ha! Na pewno nie! Bo wiesz w jakich warunkach zabija się te zwierzęta?!
- U mnie całkiem humanitarnie.
- A co ty wiesz, byłeś w tej ubojni, pracowałeś?!
- Nie. Mamy kury. Większość to nioski na jajka, ale też parę brojlerów na obiad, rosołek, smażenie...
- I... ty je zabijasz?! - Teraz tak już niepewnie.
- No, zabiłem raz... Kładziesz kurę na pieniek, bierzesz toporek...

Dziewczyna uciekła. Od tamtej pory rozpowiada, że jestem psychopatą. Ale i tak mało kto jej słucha, bo dla niej chyba każdy kto je mięso jest psychopatą, ale ostentacyjnie mnie unika, jakby się mnie bała.

Ale ja mówiłem prawdę. Mamy kury. I tak, raz jedną zabiłem. I muszę przyznać, że od tamtej pory naprawdę zacząłem doceniać mięso. Kury mają u nas naprawdę dobrze. Latem wypuszczane na podwórek, zawsze mają dużo trawki, a nawet jakieś resztki warzyw, które są dla nich nieszkodliwe. Kura, która idzie na zabicie jest oddzielana od reszty i nie może być karmiona przez jeden dzień. Ale zawsze dostaje wodę, nie chcemy przecież zwierzęcia zamęczyć. A potem szybka śmierć bez cierpień. Zabicie zwierzęcia było naprawdę trudne. Do dziś nie rozumiem, jak można zabijać ludzi, kiedy ja próbowałem zabić tę kurę przez bite pół godziny.

Ojciec był cierpliwy, bo i on za pierwszym razem modlił się nad swoją pierwszą kurą chyba też tyle samo. Jak już się to zrobi nie ma czasu się zastanawiać, trzeba odsączyć krew, a potem szybko wrzątek i pióra wyskubać. I mówicie, że jestem ciota. Ale to naprawdę było psychicznie trudne. A potem siadasz do stołu i dostajesz na obiad tą samą kurę. I trzeba ją zjeść. Ale wystarczyło spróbować. Ludzie, jakie to jest dobre! Nadal mi smakuje, tylko, że po tym mam trochę inne podejście. Do takiego mięsa nabiera się szacunku. W każdym razie argument koleżanki obalony. Zabiłem i zjadłem. I było przepyszne.

gastronomia uczelnia

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 374 (420)

#76964

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym co się dzieje z ludźmi, kiedy chodzi o pieniądze.

Pewnego roku na studiach, tuż przed wakacjami jedna moja znajoma, również studentka kupiła sobie zdrapkę. Taką za złotówkę, więc wygrane nie były jakieś nie wiadomo jakie. Prawdopodobnie była pewna, że nic nie wygra, albo z nudów zdrapywała ją sobie jak czekaliśmy w kolejce z oddaniem czegoś tam na zaliczenie... No i szok. Wygrała, nie pamiętam ile to było... Ale główną wygraną.

Też zazdrościłem. Każdy by zazdrościł, ale moja zazdrość polegała na "Szkoda, że nie ja..." i przeszła dość szybko. W końcu dziewczyna, która wygrała była samotną matką z rocznym dzieckiem, mieszkającą u swojej matki (jej ojciec już nie żył, nie wiem co z ojcem jej dziecka) dziewczyna pracowała i studiowała, ale i tak na pewno było jej ciężko. W sumie zasłużyła, niech ma.

W wakacje na facebooku pochwaliła się remontem pokoju małego, kupieniu mu nowych ciuszków, zabawek i powstawiała parę zdjęć ze swojego wyjazdu na wakacje.

Co więc piekielnego? Część ludzi z którymi studiuje... Oto wybrane komentarze, z jakimi się spotkałem na uczelni:

"- Taka puszczalska wygrała, po co jej to? I tak przepuści wszystko!"*
"- Tacy ludzie wygrywają, a porządni nie!"
"- Wszystko rozpuszcza, nic nie zainwestowała! Głupia, po co jej te pieniądze były?"
"- Na wakacje se pojechała, kase wytracić!" (Pojechała na 3. TRZY dni, w weekend.)
"- Nawet dziecka na wakacje nie zabrała, chytra jak #%^%$" (Jedźcie na wakacje z rocznym dzieckiem, na pewno odpoczniecie... Ja uważam, że jej się te trzy dni należały)
"- Kto się dzieckiem zajął, jak ona sobie na wakacje jeździ? Tym się powinna opieka zainteresować!" (Nie wiem, może jej matka? Babcia dziecka. Mogła zorganizować kogokolwiek, co to ludzi obchodzi!?)
"- Powinna kupić to to i to, a nie te badziewia co ona nakupowała!"
"- Ona nie wie, co się z takimi pieniędzmi robi, jakbym JA wygrał..."
Już nie wspomnę o chęci pożyczeń na bilet/jedzenie, stawiania kawy itp.

Po tym ludzie tak się od niej odwrócili, że gdy zachorowała i nie poszła na jakieś zajęcia nikt nie chciał jej dać notatek... (nie moja grupa, chodziłem z nią tylko na jeden wykład) Ludzie... Jak to czytacie weźcie się ogarnijcie.

* Jak mówiłem, nie wiem co z ojcem jej dziecka... Ale historie są różne i nie mnie oceniać. Może nie żyje, może ją zostawił, może się puściła. Jej sprawa.

uczelnia

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 316 (346)

#75681

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak dorobić sobie we Wrocławiu, czyli historia pewnego Pana.

Idę sobie na tramwaj, chcę kupić bilet, bo jeszcze ze dwa mam, ale wolę uzupełnić zapasy. Pani wrzuca pięciozłotówkę, ale ta nie wchodzi. Podbiega do niej Pan:

- Pani nie wrzuca, bo zepsuty jest!
- Już wrzuciłam... Kurcze, utknęło.
- Po drugiej stronie ulicy jest drugi, działający.

Na chwilę się odwróciłem, ale gdy spojrzałem z powrotem zobaczyłem, jak facet wyszarpnął jakiś drucik i zgrabnie pozbierał pięciozłotówkę z chodnika, po czym znowu zaczął majstrować przy biletomacie (nie widziałem dokładnie co).

Widząc, że podchodzi kolejna ofiara, powiedziałem szybko, że monety nie wchodzą, bo tu jednej Pani utknęło. Facet podziękował, wrzucił banknot, wydało mu drobne... Po czym wcześniejszy mistrz zarobku naszej historii podbiega do niego szybko.

- No... Będę z panem szczery! Zbieram na jedzenie...! Nie chcę dużo, widzę, że Panu jakieś drobne wyleciało... Proszę... Naprawdę nie chcę wiele...(Swoją drogą ładnie zagrane).

Niestety facet poratował naszego piekielnego złotóweczką, a gdy odszedł, nasz piekielny wyciągnął sobie papieroska czatując na kolejną ofiarę...

Przestrzegam przed panem z blizną nad okiem.

komunikacja_miejska

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 171 (183)

#75189

przez (PW) ·
| Do ulubionych
http://piekielni.pl/75025 Przypomniała mi moją historię z PUP-em.

Z rok temu, może więcej trochę, chciałem sobie dorobić w mieście, w którym studiowałem. W pierwszej kolejności jednak szukałem pracy w moim zawodzie (nie śpieszyło mi się). Więc pomyślałem, z PUP-u prędzej zatrudnią, no i oni mają więcej ofert, może mi jakoś pomogą?

Jedynym moim problemem był brak prawa jazdy (o czym poinformowałem). Jednak PUP co chwilę wysyłał mnie do miejsc, w których wymagane było posiadanie samochodu (dojechać do i jakoś wrócić mogłem, tyle, to się nawet dojdzie, czy dojedzie autobusem, jeżdżenie nie wchodziło w grę.
Np. Praca na pełny etat w 2 różnych szkołach, wymagane jeżdżenie między nimi, bo 3 lekcje tu, 2 lekcje tam itp). Ostatnia z prac jaką dostałem od PUP-u była praca w szkole językowej. Pojechałem, po grzecznej rozmowie dyrektor niestety szukał kogoś do jeżdżenia do studentów na zajęcia indywidualne i musi mi odmówić. Wróciłem do PUP-u i mniej więcej taka rozmowa:

Pani z PUP-u: No i jak poszło?
Ja: No, niestety, odmowa.
PZP: A dlaczego?
Ja: Ponieważ nie mam prawka.

Co Pani z PUP-u inteligentnie mi doradziła?

PZP: Powinien był Pan powiedzieć, że ma pan prawo jazdy!

Aha. Miałem okłamać pracodawcę... Tak? A jakby przyszło co do czego i musiałbym jechać, to... co? Wtedy się wypisałem. Teraz już na szczęście nie muszę się z nimi użerać, bo pracę znalazłem. Sam.

PUP

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 227 (243)

#66650

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna kandydatka na "matkę roku".

Siedzę sobie dzisiaj na przystanku autobusowym. Jako, że święto, ludzi mało, tylko ja i puszysta pani z dzieckiem. Co ważne dla historii, dziecko też do chudych nie należało. Nie powiedziałbym, że było grube, czy otyłe. Raczej miała nadwagę. Dziewczynka ok. 7-8 lat.
Dosiada się starsza kobieta(SK). Bardzo gruba. Fałdy tłuszczu wisiały, że widać je było przez suknie. Mówi do dziecka:

Sk: Przesuń się.
Dziecko się przesuwa.
Sk: Jeszcze się przesuń, taka gruba jesteś, że całą ławkę zajmujesz! (DO DZIECKA!)
Ja nie reaguję, w końcu matka zaraz dziecko obroni. A tu matka.
M: No, gruba jest, jak świnia! Widzisz? Gdybyś tyle słodyczy nie żarła, to byś taka gruba nie była!

Zatkało mnie. Centralnie mnie zatkało. Dziecko łzy w oczach, a matka z kobietą rozmawia o tym, jak jej dziecko słodyczami się objada i tyje... Przyjechał mój autobus. Nawet mi głupio, że się nie odezwałem... Nie wiedziałem, co mam zrobić. Tak, na 100% to było jej dziecko. Ale jak można winić za to siedmiolatkę, że jest gruba? Że je słodycze? Kto jej to kupuje?! MATKA! Więc niech dba o dietę córki, a nie, że przy ludziach ją poniża (szczególnie, gdy sama też jest gruba).

komunikacja_miejska przystanek

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 596 (676)

#64198

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziewczyno, która jechałaś dziś autobusem z dwiema koleżankami przed południem. Prawdopodobnie uciekłaś z lekcji. Twoja ciąża może nie była jeszcze zaawansowana, ale widoczna. Opowiadałaś swoim 'psiapsiółom' jaka ciąża jest "ch*jowa".
Narzekałaś, że mając już prawie szesnaście lat, taka dorosła, a nie możesz chodzić na imprezy i 'bawić się' z chłopcami. Mówiłaś, jak to Twoja "pie***olona matka" zabrania Ci usunąć dziecko, bo przecież, gdyby chciała, znalazłaby takiego lekarza, co usunie. Opowiadałaś o wszystkich rzeczach, których nie możesz robić przez tego 'pier**lonego' bachora.
Mówiłaś, że chciałabyś, aby "to zdechło"

Droga dziewczyno. Nie znam Cię, nie wiem, kim jesteś, nie znam Twojego imienia, nigdy z Tobą nie rozmawiałem, ale żałuję, cholernie żałuję, że Twoja matka nie chciała, byś ty "zdechła".

Mam tylko nadzieję, że Twoje dziecko będzie szczęśliwe. Ty nie musisz.

komunikacja_miejska

Skomentuj (188) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 716 (1106)