Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Garrett

Zamieszcza historie od: 23 kwietnia 2012 - 15:29
Ostatnio: 23 marca 2024 - 19:01
O sobie:

Mechanik amator, uwielbiający zapach etyliny, pogromca bezdroży, poskramiacz knąbrnych terenówek, miłośnik kotów i psów, romantyczny i przystojny (193/110), a nie, to nie sympatia.pl :)

  • Historii na głównej: 84 z 84
  • Punktów za historie: 43145
  • Komentarzy: 519
  • Punktów za komentarze: 3779
 

#71779

przez (PW) ·
| Do ulubionych
U mnie na wsi jest zwyczaj, że jadąc samochodem i widząc sąsiada, proponuje mu się podwiezienie, nawet jak nie "macha na stopa". Do najbliższego sklepiku jest kawałek, do szkoły dzieciaki mają już daleko, a do stacji PKP jest hen, hen i jeszcze rowerem 5 minut. :)

Wczoraj rano zgarnąłem sąsiadkę, która szła na stację PKP i targała jakieś wielkie siaty. W drodze zamieniliśmy może 3 zdania, sąsiadka przesiadła się w pociąg.

Wieczorkiem tego samego dnia jadąc w drugą stronę natknąłem się na męża tej sąsiadki. Gość albo mocno podpity albo natrafił na lokalne zawirowania pola grawitacyjnego, bo zataczał się na pół ulicy, a sądząc po ubraniu chyba zderzył się z chodnikiem lub kałużą. I to raczej nie raz. Innymi słowy narąbany jak messerschmitt i upaprany w błocie (chyba) jak świnia.

Zwolniłem. Gościu zorientował się, że coś jedzie, odwrócił się. Zwolniłem jeszcze bardziej, żeby hamować lub go omijać jakby coś. Facet coś mi pomachał, pokiwał się, stracił równowagę, klepnął na krawężnik i siedzi. Objechałem go i pojechałem do domu.


Dziś godzina 7 rano, typ narąbany, tak że ledwo stoi i drze mordę pod płotem: "że cudze żony to podwożę", "na pewno mam romans!" , a jego "zostawiłem jak psa na środku drogi"! oraz "on tego tak nie zostawi!".

Jakoś nie miałem ochoty z nim dyskutować. Pokrzyczał, pokrzyczał, zmęczył się i na koniec rzucił tekstem:

"A jak macham, to masz się zatrzymać i mnie podwieźć !" "Bo tego kultura wymaga !" i na wzmocnienie efektu swoich słów oraz pokazanie wyżej wymienionej kultury skopał mi furtkę (na pewno strasznie cierpiała biedaczka :)
i poszedł.

Acha, już lecę go wozić...

A sąsiadka ma z 70 lat i jeździ mieszkania sprzątać, żeby do emerytury dorobić. Romans na całego, czego te menele nie wymyślą.

wioska gdzie wszyscy się znają

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 404 (414)

#71262

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Janusze biznesóf w akcji.

Zaglądam na aukcje czy ogłoszenia samochodowe w necie. Zawsze mnie zastanawiało co kieruje ludźmi, którzy ustalają cenę do bólu przeciętnego samochodu na poziomie np. 2 albo 3 RAZY wyższym niż inne samochody tego typu.

Chyba znalazłem rozwiązanie.

Wystawiłem swój samochód za powiedzmy 30 tys. Cena rynkowa, może coś do opuszczenia. Dziś odezwał się jakiś facet, z pytaniem, czy nie byłbym zainteresowany zamianą, ma samochód podobnej wartości, może byłbym zainteresowany. Podesłał mi link do jego ogłoszenia.

Pomimo że nie jestem zainteresowany zamianą, samochód obejrzałem, bo byłem zaskoczony, że ktoś wycenił taki samochód na taką kwotę.

98% cen tego modelu mieści się w widełkach 10-15 tys., pominąłem rozbitki i angliki. Ale jest również ogłoszenie Janusza z kwotą 30 tysi.

No raczej nie skorzystam.

Piekielność na niskim poziomie, ale cwaniactwo - wysokim.
Wiem, kapitalizm, nikt nikogo do niczego nie zmusza, ale jednak niesmak jest.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 177 (203)

#71261

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane...

Wynajmuję malutkie mieszkanko.

Jakiś czas temu mieszkanie wynajęła Laura, 17-letnia dziewczyna z kraju spoza UE, mówiąca językiem bardzo mało popularnym i praktycznie u nas niezrozumiałym, coś tak jak np. węgierski. Dziewczyna studiowała w PL, (za granicą wcześniej zdała maturę). Umowa w języku polskim, zawarta na czas określony (zawsze tak robię) z możliwością przedłużenia. Okres wypowiedzenia z mojej strony 3-mce, okres wypowiedzenia z jej strony dowolny, ale wynajem do końca miesiąca (czyli od 1 do 30 dni). Oczywiście kaucja. Mam jeszcze taką zasadę, że przez cały czas umowy lub kilku umów, jak ktoś ją przedłuża, jest stała stawka za wynajem. Taki bonus dla osób, które wynajmują na dłużej.

Przez cały czas nie było żadnych problemów, spokojnie się dogadywaliśmy.

Laura skończyła studia, znalazła jakąś pracę, dzwoni, że z końcem miesiąca, chce się wyprowadzić. Ok, 31 przyjeżdżam, żeby się rozliczyć, odebrać klucze, obejrzeć czy coś jest do naprawy czy odświeżenia. Na miejscu zastaję Laurę, jakiegoś typa (okazuje się, że to jej chłopak) oraz drugiego faceta (nie mam pojęcia jak się nazywał, więc niech będzie dalej facet). W mieszkaniu bałagan, jakieś torby, kartony, walizki. Oczekiwałem raczej pustego mieszkania, ale myślę, że może są w trakcie wynoszenia gratów, nie ma sprawy niech sobie wynoszą, a ja obejrzę mieszkanie, przygotuję wypowiedzenie umowy, sprawdzę i spiszę liczniki.

Okazało się, że Laura znalazła mi kolejnego najemcę, swojego rodaka i on od jutra chce zamieszkać. Właściwie to nie chce zamieszkać tylko będzie mieszkał, a ja mam się cieszyć, że mieszkanie będzie wynajęte. Szkoda tylko, że mnie nie uprzedziła, nigdy nawet nie wspomniała, że może kogoś mi znaleźć. Problem jest taki, że mieszkanie wynająłem od drugiego dnia miesiąca, ludzie podpisali umowę na 2 lata, zapłacili za miesiąc z góry, wpłacili kaucję i przeprowadzają się z dosyć daleka. Wszystko umówione, ustalone, a tu taka niespodzianka.

Mówię jaka jest sytuacja, nie ma możliwości, żeby facet został. Ona tłumaczy, facet się wścieka, zaczyna krzyczeć, machać rękami, nic nie rozumiem. No nie potrafią się dogadać. Ona mu obiecała, a ja mu nie chcę wynająć.

W dużym skrócie i trochę czasu później, facet Laury wymyślił, że ona się właściwie wyprowadziła, w zasadzie to nie ich problem, oni spadają, a ja mam się z typem dogadać, nie ich sprawa, baj, baj umywamy ręce, a wy się bawcie. o.O

Uświadomiłem Laurze, że dopóki nie opuści mieszkania razem z chłopakiem oraz z kolegą zza granicy i jego wszystkimi rzeczami, nie dostanie kaucji. Chłopak wymyślił, że facet zapłaci mi kaucję, a ja Laurze oddam jej kaucję. No super rozwiązanie, tylko, że ja nie podpiszę umowy z tym gościem i nie wezmę od niego kaucji.
Aha.
Pat. Szach i mat. Ślepy zaułek. Koniec świata.

Przyjechali panowie policjanci. Popatrzyli, poczytali, posłuchali i zapadł wyrok: Pani Laura do północy ma prawo przebywać w mieszkaniu. W mieszkaniu mogą przebywać zaproszone przez nią osoby. Do północy nic nie mogą zrobić, a nawet ja do północy na żądanie Laury musiałbym opuścić mieszkanie.

Taka sytuacja.

Czyli czekamy do północy, o północy wszyscy mają opuścić mieszkanie. Laura z chłopakiem, bo skończyła jej się umowa, a facet bo nigdy umowy nie miał. Proste i logiczne.

Rozumiem, że sytuacja dla faceta niewesoła, obcy kraj, dogadać się praktycznie nie można, gratów sporo nazbierał (w PL już mieszkał). Wspólnie z policjantami próbuję rozwiązać problem. Sugeruję znalezienie innego mieszkania. Nie. Może wynajęcie jakiegoś pokoju w hotelu. Nie. W hotelu pracowniczym. Nie. Może pod miastem, bo taniej. Nie.

No i nieoczekiwane zakończenie i rozwiązanie sytuacji w
jednym.

Pan policjant podał dane z paszportu gdzieś do centrali. Minęło z pół godzinki, przyjechało 2 panów w zielonych mundurach z bronią ostrą i zabrało faceta i jego graty. Przebywał w PL nielegalnie, wiza mu się skończyła pół roku wcześniej, więc najprawdopodobniej został deportowany.

W ramach podziękowań Laura stwierdziła, że jestem okropny, bez serca, bez litości i coś tam jeszcze, że miała o mnie inne zdanie. No cóż, pewnie dla niej byłem piekielny...

Wynajem z niespodzianką

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 683 (689)

#70665

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedawno wpadli do mnie znajomi z prośbą o pożyczenie kasy. Kasa taka z tych trochę większych.
Niezbyt mi pożyczka pasowała, bo i mi troszkę większe wydatki się szykują. Wypytuję, czy to naprawdę coś ważnego, bo pobudowali dom, coś tam wykańczają, a samochód jeden im się rozsypał konkretnie. No nie bardzo chcą powiedzieć na co pieniądze, jakaś okazja, koleżanka im coś załatwiła, generalnie nic się nie dowiedziałem, ale sprawa podobno poważna, a i okazja jakaś wielka. Ok, zgodziłem się.

Wczoraj nieco okrężnie dowiedziałem się co było takim ważnym wydatkiem.

Znajomi pojechali na wycieczkę.

Na Dominikanę.

Co ciekawe zdjęcia jakie wrzucili na fejsa dziwnym trafem mi się nie wyświetliły, a to niespodzianka.

Niby nie moja sprawa na co pożyczają, skoro oddają zgodnie z umową, gdyby nie to, że tłumaczyłem im, że niezbyt mi to pasuje. Za to następnego razu nie będzie...

priorytety

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 329 (365)

#70464

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W tym roku zostałem zaproszony na bal sylwestrowy.

W wyniku pewnych okoliczności koleżanka nie miała z kim iść na bal, ja też nie miałem planów, więc nie miałem nic przeciwko. Impreza w szkole w malutkim miasteczku, prawie wsi. Miejsca przydzielone przez organizatorów, koleżanka siedzi obok mnie, obok kilkoro jej znajomych, ale ogólnie wokół obcy ludzie. Naprzeciwko siedziała pani o urodzie pani Joanny Senyszyn i pewnie w jej wieku, bez faceta, chyba z koleżanką. Strasznie zmalowana, obciśnięta, obwieszona jakimiś koralami, nie znam się. Jest sylwester, nie moja sprawa, może ma taki "styl". Tak na oko pani starsza ode mnie ze dwa razy, albo ze dwa i pół.

Impreza się powoli rozkręca, to tamto, jedzonko, wódeczka, tańce, przekąski, wódeczka, tańce, jak to na takim balu.
Pani z przeciwka narzuciła strasznie szybkie tempo, piła kieliszek za kieliszkiem i nie była to woda... Wszystkich dookoła też "zmuszała" do popijania, co gorsze zupełnie jakoś do niej nie docierało, że jestem kierowcą. Nie ma tak dobrze: Pijemy! No pijemy mówię! Wszyscy piją! Zdrówko! No co nie pijesz? Pijemy mówię! Dawaj kieliszek! Bawimy się! Była coraz bardziej namolna, w końcu skołowałem sprite'a i "piłem" równo z towarzystwem.

Jakoś tak około północy pani zebrało się na tańce, ledwo mi się udało uciec jak zobaczyłem, że nikt nie chce z nią tańczyć i idzie do mnie. Po pierwsze i najważniejsze nie miałem ochoty z nią tańczyć, a po drugie tańczę słabo, coś tam poćwiczyłem z koleżanką przed balem, ale z kimś innym bym się nie odważył.

Znów siedzimy przy stole, coś tam podjadamy, pani cały cały czas coś do mnie mówi, ja dokumentnie ją olewam, może w końcu się odczepi. Wokół wszyscy patrzą na nią z miną pod tytułem "Spiła się i szaleje", ja powoli mam dosyć. Koleżanka idzie "przypudrować nos", pani biegiem leci do mnie i zaczyna mnie szarpać z tekstami "teraz ze mną zatańczysz, no rusz się wreszcie, idziemy, no co tak siedzisz, nie bądź taki drętwy". Szarpie mnie i szarpie, ludzie się patrzą z niesmakiem, mnie diabli biorą, ale żeby nie robić afery wstałem i mówię: - Zapraszam na parkiet, pani się odwróciła, idzie w stronę dja, ja obrót o 180 i wyszedłem z sali. Może niezbyt elegancko, ale przecież nie będę się szarpał i kłócił z pijaną kobietą. Po drodze zgarnąłem koleżankę i poszliśmy do samochodu ustalić co dalej.

Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, wracamy. Z panią pojawia się jakiś pijany typ, zaczyna coś tam wykrzykiwać, że obraziłem jego koleżankę, że on mnie nauczy, że takich cwaniaczków to on na śniadanie zjada i takie tam, niezbyt pamiętam. No cóż, pożegnałem się z gościem, pożegnaliśmy znajomych i stwierdziliśmy, że czas zakończyć imprezę.

Znajomi koleżanki, którzy zostali dłużej opowiadali, że pani kleiła się potem do innych facetów, prowokowała jakieś awantury, a w końcu nad ranem film jej się urwał i poszła spać. Fajnie.

Nam na szczęście udało nam się zmienić lokal, pojechaliśmy na domówkę do znajomych i było super. Tylko kasy trochę szkoda... Nigdy więcej takich balów. Nigdy.

bal sylwestrowy

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 321 (351)

#70067

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zawsze i wszędzie znajdą się ludzie, którym marzą się duże pieniądze, ale ponieważ od pracy to tylko plecy bolą, wymyślają różne przekręty.

A gdzie są naprawdę duże pieniądze? Na styku państwo-firma prywatna, w zamówieniach dla wojska i w nieruchomościach.

Do dobrego i grubego przekrętu potrzebna jest LEGENDA, trzeba znaleźć bogatego FRAJERA/JELENIA, mieć dobrą GADANĘ, trzeba roztoczyć wizję ogromnego i szybkiego ZYSKU, ważny test także POŚPIECH, bo interes życia przejdzie przed nosem, no i można żyć.

Historia jest autentyczna, dotyczy mojego taty, miała miejsce około roku 1990. Wszystkie miasta zmieniłem, dokładnych kwot i wielkości działek nie pamiętam, ale mniej więcej były takie jak napisałem.

Tata pracował wtedy jako osoba poszukująca dużych działek dla inwestorów zagranicznych, załatwiał wszelkie potrzebne zezwolenia w MSZ-cie, negocjował ze sprzedającymi, itp. Pracował tylko i wyłącznie dla firm. Jak się łatwo domyślić przy takiej pracy spotyka się dużo osób, bo firma komuś kogoś poleciła, bo znajomy znajomego czegoś szuka, zgłosiło się do mojego taty dwóch facetów.

Panowie zaprosili mojego tatę do jakiejś restauracji, pogadać o jakimś biznesie. Pojawiła się LEGENDA:
Pan x odziedziczył po rodzicach gospodarstwo, 20 hektarów pola z jakimiś zabudowaniami w okolicach Legionowa. Oni chcą te pola kupić, podzielić na działki budowlane i sprzedać. Pokazują mapy, dokumenty, wszystko wygląda nieźle. Najlepsze, że mają już klienta z Izraela, tu pojawiła się wojna, ucieczka z kraju, oczekiwanie na zmianę władzy, powrót do korzeni w Polsce, itd. Pan z Izraela zarobił duże pieniądze, chce inwestować w Polsce, ale szuka kogoś zaufanego, bo już jest w podeszłym wieku, jak wszystko będzie "dograne", to przyleci podpisać umowę, zapłaci, wszystko pięknie.

Problem jest taki tylko, że oni nie mają obywatelstwa, im się spieszy, potrzebują kogoś kto by im to szybko poprowadził. Rolnik zgodził się sprzedać ziemię za 500.000 USD, a kupiec z Izraela daje 1.500.000 więc jest "gruby hajs" do zarobienia, ale trzeba się pospieszyć, bo jak w ciągu trzech tygodni się nie kupi działki, to już ktoś tam jest zainteresowany i daje 600.000, ale, że oni byli pierwsi to rolnik poczeka te trzy tygodnie. Jest jeszcze jeden problem, pomimo, że pan x miał tam gospodarstwo, to są to okolice terenów chronionych (otulina puszczy). Nie da się ich więc teoretycznie przekształcić na budowlane, ale oni to załatwią, bo mają układy w geodezji, burmistrz to ich znajomy, wszystko jest uzgodnione. Panowie zaaranżowali nawet później spotkanie z burmistrzem, żeby pokazać, że wszystko jest "ustawione".

Tata stwierdził, że jest fizycznie niemożliwe, żeby w ciągu trzech tygodni udało się coś załatwić, takie sprawy zazwyczaj ciągnęły się miesiącami, a i decyzje urzędników niekoniecznie były zadowalające. Panowie pokiwali głowami, i "wymyślili" rozwiązanie (oczywiście nie od razu, po konsultacji z prawnikami :) ) tata na siebie kupuje działkę z terminem płatności np. trzy miesiące, w międzyczasie załatwia papiery, sprzedaje działkę i jest "ustawiony".

Oczywiście żadnego niebezpieczeństwa nie ma, działka przecież istnieje, klient jest pewny, burmistrz ustawiony, tylko oni też coś muszą mieć z tego i tata ma im zapłacić 250.000 USD PRZED zawarciem jakichkolwiek transakcji jako zabezpieczenie i prowizję od transakcji. Oczywiście wszystko notarialnie, z umową, legalnie.

Czyli jak łatwo obliczyć 500 dla sprzedającego, 250 dla pośredników i reszta czyli 750 dla taty. Gruby pieniądz, tylko tacie zaczęło to wszystko śmierdzieć. Zaproponował, że on nie chce tych pieniędzy, wystarczy mu 10 % od umowy ostatecznej z panem z Izraela, a resztę za pośrednictwa niech sobie zatrzymają. Okazało się, że nie ma takiej możliwości, pojawiło się miliony przeszkód, oni w sumie zgodzą się na 200.000 bo to i tak niezły zarobek, a reszta ma być dla taty.

Aha, ciekawe.

Po rozmowie z burmistrzem okazało się, że facet nic nie wie, on nie pośredniczy w żadnej sprzedaży działek, wszystkie działki są sprzedawane na przetargach, tych dwóch panów zna bo kupowali niedawno jakąś działkę. Mapy obejrzał i stwierdził, że na 1000% działki nie da się przekształcić na budowlaną, bo leży gdzieś tam przy puszczy i to minister ustala granice i on nawet jakby chciał to nic nie może zrobić. No i ciekawostka, pan x nie odziedziczył działki tylko kupił ją niedawno na przetargu od miasta za 100.000 zł.

Tata odpuścił temat (nawiasem mówiąc nie miał 700.000 zielonych, żeby cokolwiek kupować). Panowie nie dawali za wygraną, dzwonili, próbowali się umówić, okazało się że te trzy tygodnie to już nie są problemem, bo drugi kupiec się rozmyślił...

Niezłe przebicie, kupić działkę za 100 tysięcy, a sprzedać za 700.000 papierów... Bo chyba się domyśliliście, że pana z Izraela też nie było?

A jak to wygląda od strony legalności? Pan x legalnie kupił działkę i legalnie ją sprzedaje. Dwaj panowie legalnie inkasują prowizję. Reszta jest uzgodniona "na gębę" i praktycznie nic się nie da udowodnić. Sprawa cywilna za doprowadzenie do niekorzystnego rozporządzenia majątkiem?
Ale przecież dorośli ludzie zawarli umowę... Sprawy tego typu ciągną się nawet nie latami, 15, 20 lat na wynik w tamtych czasach w takiej sprawie to norma.

Okazje... tak, bywają podobno.

przekręt pod stolicą

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 311 (359)

#70066

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znajomy szuka działki, żeby pobudować dom i wyprowadzić się z bloku. Szuka więc działki budowlanej. Jest ogłoszenie w necie, agencja nieruchomości sprzedaje ogromną działkę budowlaną (hektar z kawałkiem), nieuzbrojoną, na końcu wsi, ale cena całkiem, całkiem, dzwonię.

[ja] - Dzień dobry, bla bla, czy działka na pewno jest budowlana?

[agencja] - Tak, będzie się pan mógł pobudować, sprzedaliśmy niedawno działkę obok i już jest rozpoczęta budowa, więc nie będzie miał pan problemu z planem zagospodarowania przestrzennego, gminie zależy na nowych mieszkańcach i nie robią problemów, wszystko można szybko załatwić, okolica bardzo ładna, itp.

[ja] - Czy działka jest budowlana?

[agencja] - Będzie się mógł pan pobudować, pomagamy nawet w załatwieniu wszelkich formalności, nie ma żadnego problemu.

[ja] - Czyli jest to działka rolna?

[agencja] - Spokojnie, będzie się mógł pan pobudować...

[ja] - Czyli jak podzielę działkę na 4 mniejsze i trzy sprzedam to będę się mógł pobudować?

[agencja] - Eeee, no nie, działka jest do sprzedaży w całości i jak kupi pan całą, to będzie mógł się pan pobudować.

[ja] - Czyli w ogłoszeniu jest napisana działka budowlana, a sprzedajecie działkę rolną z możliwością zabudowy siedliskowej? Ale ja nie jestem rolnikiem!

[agencja] - Eee, no wie pan, właściwie to tak, ale my pomożemy w załatwieniu formalności, nawet papier, że jest pan rolnikiem załatwiamy, wie pan, ciężkie czasy, hehe, trzeba jakoś sobie radzić, hehe.

[ja] To ja zadzwonię jak przekształcicie działkę na budowlaną .

[agencja] - to do widzenia, hihi.

No profesjonalizm na najwyższym poziomie :)

Dla niezorientowanych (w skrócie i uproszczeniu), może się komuś przyda:
Ze względu na przeznaczenie działki dzielimy na: leśne, rolne, budowlane i przemysłowe.
Zmienić przeznaczenie działki jest trudno, zawsze trwa to bardzo długo, czasami jest niemożliwe, a na pewno ma to wpływ na cenę. Przykładowo zmiana przeznaczenia działki z leśnej, która leży np. w otulinie terenu chronionego jest praktycznie niemożliwe. Na działce rolnej nie można się budować z jednym wyjątkiem (tzw zabudowa siedliskowa), więc największym powodzeniem cieszą się działki budowlane i przemysłowe, a jak dodatkowo mają ustalony plan zagospodarowania przestrzennego to "idą jak ciepłe bułki".

Oczywiście działka może być częściowo leśna i częściowo budowlana. Albo częściowo rolna i częściowo budowlana. Albo budowlano-leśno-rolna. Ale zawsze ma to wpływ na cenę.

kolejna agencja nieruchomości

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 323 (345)

#70062

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z pamiętnika glazurnika #7.

12 grudnia odebrałem telefon. Jakiś pan mówiący z szybkością karabinu maszynowego, tak, że ledwo mogłem zrozumieć co mówi, oznajmił mi coś takiego:

- Dzień dobry ja potrzebuję glazurnika, układał pan płytki mojej sąsiadce, na Marszałkowskiej w Miasteczku, bardzo mi się podobało i mam dla pana do zrobienia łazienkę, już wszystkie płytki kupiłem i łazienkę opróżniłem, to będzie taka prosta robota, malutka łazienka, acha i drzwi już kupiłem, ale dopiero jutro przyjdą, ale to chyba nie problem, haha, muszę taki mały remoncik zrobić, bo na święta rodzina przyjeżdża z Dużego Miasta Zza Oceanu i trzeba to jakoś ogarnąć, żeby wstydu nie było i chcę tak u sąsiadki wannę wyrzucić i brodzik założyć, tylko taki inny ze szklanymi drzwiami, żeby ładniej wyglądało i taką półeczkę nad umywalką, a lustro we wnęce, no i takie oświetlenie jak u sąsiadki, to chyba trzeba sufit podwieszany zrobić? Ale to nie problem, bo łazienka przecież taka malutka i nie będzie problemu z zapłatą, bo już kredyt wziąłem i daję panu tak jak u sąsiadki dwa tysiące, tylko, żeby na wigilię było gotowe, jutro od rana jestem, może pan przyjechać, to jesteśmy umówieni, tak?

[ja] - Niestety nie jestem zainteresowany, nie ma szans żebym zdążył, niech pan spróbuje u kogoś innego.

[facet] - Ale ja już się zdecydowałem na pana!

[ja] - Jestem w trakcie pracy i nie ma szans żebym skończył przed świętami, niech pan poszuka kogoś innego.

[facet] -325%^$#%$#!! Ale ja muszę zrobić łazienkę!

[ja] - Na razie nie mam wolnych terminów, nie ma szans, żebym....

[facet]- ^&%$^%$, i się rozłączył.

Tak szczerze to zrobiłem sobie urlop przed świętami, żeby trochę odsapnąć i na spokojnie pozałatwiać różne sprawy, ale:
Facet chce, żebym w 12 dni (w tym 2 niedziele) wyremontował mu łazienkę. Nie ma szans, musiałbym robić po 14 godzin dziennie, albo i dłużej, a niech mi się samochód zepsuje albo maszyna, to leżę.

Zawsze mi się wydawało, że to ja ustalam cenę. Kosztowało by to na pewno sporo więcej, więc dodatkowo nie byłem zainteresowany. Co do ceny u sąsiadki, to rzeczywiście zrobiłem jej łazienkę z mega rabatem, praktycznie po kosztach, bo to prawie jak rodzina, a emerytury miała wtedy 806 zł i męża w szpitalu.

Dzisiaj (13 grudnia) zadzwonił rano, o której przyjadę!

uslugi

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 519 (547)

#70064

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna piekielnie superprofesjonalna agencja nieruchomości.

Koleżanka Kinga postanowiła "iść na swoje" i szukała lokalu do wynajęcia. Najpierw postanowiliśmy pojeździć po okolicy, zobaczyć jak wygląda konkurencja i ewentualnie czegoś poszukać.

Jeździmy, jeździmy, w jednym lokalu banner "do wynajęcia" i nr telefonu. Dzwonię, rozmawiam z właścicielem, wszystko koleżance pasuje, więc umawiamy się na obejrzenie lokalu w środku i od razu ma podpisanie umowy najmu.
Przyjeżdżają właściciele, lokal koleżance pasuje, cena ustalona na 2500 brutto miesięcznie + opłaty licznikowe.
Lokal praktycznie nie wymaga żadnego remontu czy przebudowy, jedynie zmiany koloru ścian. Państwo zgadzają się na przemalowanie lokalu (jest biały) pod warunkiem, że koleżanka jak zrezygnuje z najmu, to pomaluje lokal z powrotem na biało. Ok, nie ma problemu.

Na wszelki wypadek wypytuję wynajmujących, czy koleżanka nie będzie płacić żadnych innych opłat np. za ochronę (często jest oddzielnie), czy czynszu do wspólnoty. Nie ma żadnych innych opłat, 2500 miesięcznie plus liczniki. No to bierzemy, wyjmuję wydrukowaną umowę najmu i spisujemy umowę.
Państwo protestują, oni współpracują z agencją nieruchomości, tam zostanie przygotowana umowa, oni nie mają doświadczenia (czy wykształcenia) i wolą załatwić wszystko przez agencję. Ok, jeżeli chcą to nie ma problemu, dla mnie nie ma różnicy kto przygotuje umowę.

Idziemy do agencji. Państwo rozmawiają z jakąś panią z agencji, koleżanka i wynajmujący dają jej dowody do przygotowania umowy po czym siadamy razem przy stole. Za chwilę przychodzi pani i podaje umowę koleżance w ten sposób, że trzyma ją w ręku. Umowy mają po kilka kartek, ale są otwarte na ostatniej gdzie składa się podpisy. Pani podaje długopis i pokazuje: tu, tu i tu pani podpisze. Koleżanka próbuje wyciągnąć umowę z ręki pani agentki, a ta trzyma mocno i powtarza, tutaj i tutaj musi pani podpisać.
Koleżanka odkłada długopis, a ja mówię, że najpierw muszę umowę przeczytać.

Agentka (podniesionym i jakimś takim oburzonym głosem)informuje:

[A]-Kim pan właściwie jest? przecież to nie pan podpisuje umowę, więc nie jest pan stroną w sprawie, umowa pomiędzy klientami jest poufna, osoby postronne (czyli ja) nie mogą umowy przeczytać
[A]-Umowa jest standardowa, wszystkie umowy najmu zawierane w ich agencji przygotowuje prawnik i nie podlegają negocjacji (no serio ???)
[A]-Wszystko zostało ustalone z wynajmującymi i tam nie ma co czytać.

Ręce mi opadły, pytam czy w takim razie koleżanka może przeczytać umowę?

[A]-No może, ale tam nie ma co czytać (!!!)

W końcu dostałem papiery do ręki, a tam dwie umowy najmu (ok) i dwie umowy z agencją nieruchomości. Te dwie umowy z agencją podaję wynajmującym i mówię, że to dla nich, bo skoro chcieli załatwiać wszystko przez agencję, to niech umowę z agencją podpiszą.

Czytam umowę najmu, a tam (w skrócie):
- czynsz wynosi 2500, ale trzeba zapłacić za 6 miesięcy z góry
- okres wypowiedzenia ze strony wynajmującego to jeden miesiąc (miały być trzy)
-vno i best of the best - kaucja wynosi 2 miesięczne czynsze i jest uwaga bezzwrotna
- gdzieś tam w środku znalazłem zapis, że wszystkie ceny są cenami NETTO...

W międzyczasie wynajmujący oddają mi papier i mówią, że oni umowy z agencją nie podpiszą, bo to wynajmujący ponosi koszty podpisania umowy. W tym momencie wiedziałem już, że lokalu nie wynajmiemy, więc z ciekawości spojrzałem co tam ciekawego agencja wymyśliła.

Ze straszliwego pseudoprawniczego bełkotu wynikało, że pomimo, że to nie agencja znalazła klienta dla wynajmującego, za "obsługę prawną", pobiera opłatę w wysokości uwaga dwóch miesięcznych czynszów :) Brawo!

Podsumowując: z 2500 + opłaty,
zrobiło się: czynsz 2500x6 + kaucja 5000 + opłata dla agencji 5000 czyli razem 25000
plus vat 23%

Oczywiście zrezygnowaliśmy, ustne ustalenia były troszkę inne, niech szukają frajerów gdzie indziej.

Bezczelna pani z agencji na koniec uraczyła nas tekstem, że jak się nie ma pieniędzy to się swojego biznesu nie zaczyna i czasu innym nie zajmuje. No profesjonalizm pełną gębą.
A bezzwrotna kaucja - swoją drogą też ciekawy pomysł...

Oczywiście wszystko opisałem w skrócie i uproszczeniu, jakby coś było niejasne to proszę o kom, będę wyjaśniał.

agencja nieruchomości

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 642 (658)

#69394

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Najpierw przydługi wstęp, żeby odpowiednio naświetlić sytuację.

Parę ładnych lat temu pracowałem w Firmie. Firma spora, system zarządzania dość sformalizowany, kierowników sporo, ja niby podlegam kierownikowi do spraw administracyjnych, ale żeby było prościej, jak ktoś miał problem to niezależnie od swojego stanowiska dzwonił bezpośrednio do mnie.

W tym czasie miałem mercedesa v230, samochód duży, sześć osobnych wygodnych foteli i trochę bagażnika. Co ważne była to wersja osobowa, która dość istotnie różniła się od prawie tak samo wyglądającej wersji ciężarowej. Wersja ciężarowa miała bodajże 960 kg ładowności, a osobowa 350 kg. Na końcu jest link do zdjęć, jak ktoś jest ciekawy auta.

Któregoś dnia mój kierownik uszczęśliwił mnie wiadomością, że w filii należy zamontować alarm, zrobić sieć komputerową oraz zamontować centralkę telefoniczną, bo prace budowlane prawie się skończyły. Ok, jest rozkaz, jedziemy. Wkrótce inny kierownik zarządzający budową, a pracujący w "centrali" wymyślił, że przy okazji skoro i tak jadę to mógłbym zabierać część ekipy budowlanej. Na pytanie o zwrot kosztów za paliwo padło magiczne "później jakoś się rozliczymy". No ok, minęło kilka dni, swoją robotę w filii skończyłem.
Przyniosłem mu więc fakturę za paliwo (każda faktura musiała być zaakceptowana przez zwierzchnika). Okazało się, że on "nie może" zaakceptować mojej faktury. To samo powiedział mój kierownik, działałem na polecenie innego kierownika, niech on podpisuje. Po wielu przepychankach, krążeniu od księgowej do prawnika, z wielkim bólem udało mi się wyrwać pieniądze za wożenie chłopaków. I to było pierwsze ostrzeżenie, które niestety zignorowałem.

Pierwszego dnia, którego nie musiałem jechać do filii, przychodzi kierownik od budowy, marudzi, że ekipa czeka, że samochodu nie mają, musieli by na dwa auta jechać, że mój samochód stoi i "to stwarza taką możliwość, że panie ja bym samochód pożyczył, bo i tak muszę jechać, do filii to ekipę podwiozę i samochód oddam na fajrant". No w sumie niezbyt chętnie, ale samochód pożyczyłem, w końcu ubezpieczony, droga niedaleka, co się może stać? Taaaa...

Kierownik po południu przyjechał, oddał kluczyki i zniknął. Na mnie też czas, idę do samochodu, wsiadam i już mi ciśnienie skoczyło. Nie palę papierosów, a w środku taki smród, że aż w oczy szczypie. Popielniczka pełna petów, popiół dookoła, wkurzyłem się trochę. Szyby w dół, poszedłem po odkurzacz, popielniczka wymyta, odkurzone. Przy odkurzaniu odkryłem, że zniknął taki zapach na kratkę nawiewu, szukam w schowkach, nigdzie nie ma...

Wsiadam, przekręcam kluczyk, zaświeca się kontrolka od czegoś dziwnego, nigdy się nie świeciła, instrukcja, szukam, jest - błąd pneumatycznego zawieszenia, zalecana akcja odwiedzenie serwisu, jazda do 50 km na godzinę max i bez zbędnego obciążenia w środku. Oooo, nieciekawie, jadę do serwisu, żeby się dowiedzieć szczegółów.

Pierwsze światła, hamuję, huk za plecami, coś jakby mi ktoś w kufer wjechał, tylko bez uderzenia. Wystraszyłem się nieźle, awaryjne, zjeżdżam na bok, okazuje się, że ktoś wyjął tylne fotele i nie wpiął je w zatrzaski w podłodze tylko wsadził na tył i zostawił! Przy wpinaniu foteli odkrywam przy okazji jeszcze jedną "ciekawostkę". Cały tył pokryty białym nalotem, jakby mąka, cała podłoga, dywaniki, tylne fotele, szyby nawet przyprószone... Ewidentnie ktoś tylne fotele wyjął i coś woził pylącego. W trakcie jazdy do serwisu zorientowałem się jeszcze, że jakoś paliwa tak sporo ubyło, a kilometrów przybyło dużo...

W serwisie podpięcie pod komputer, diagnostyka, jest wyrok. Zatarty kompresor powietrza do tylnego pneumatycznego zawieszenia. Koszt wymiany kompresora na nowy 7000!!!! diagnostyka 100+vat, moja decyzja, że nie naprawiamy na razie. Faktura za diagnostykę i wycenę naprawy zabieram. Przyczyna uszkodzenia: długotrwałe przeładowanie samochodu. Acha.

Znów wsiadam do samochodu na warsztacie i kurcze coś tymi papierochami strasznie jeszcze śmierdzi, szukam, szukam i jest: OBIE(!) popielniczki z tyłu też pełne popiołu i petów.
Na drugi dzień jadę powoli samochodem do pracy, szybkie śledztwo, rozmawiam z chłopakami z ekipy i co się okazuje? Pan kierownik kazał wyjąć fotele i z hurtowni przywiózł 4 palety gładzi gipsowej w workach i jeszcze coś tam, w każdym razie cały dzień jeździł...

Poszedłem do tego debila, tłumaczę co i jak, oddycham głęboko, bo wkurzony jestem na maksa, a pan kierownik wszystkiego się wypiera, stwierdza, że jak przyjechał, to wszystko było ok, nic się nie świeciło, to przypadek, że akurat się coś tam zepsuło, że chcę go naciągnąć na naprawę, że cena jest z kosmosu, bo nie ma takich drogich części (??), on nic nie woził, on nic nie wie, on nic nie zapłaci. Na koniec uraczył nie morałem, że właściwie w takim przypadku to dla dobra firmy (sorki, to nie była moja firma) powinienem z własnej kieszeni zapłacić!

Poszedłem do swojego kierownika, obejrzeliśmy samochód, poszedł ze mną do budowlańca. Potwierdził moją wersję i stwierdził, że niestety trzeba płacić. Negocjujemy... Poszukałem, że można kupić kompresor regenerowany za jakieś 2500 z montażem, zgodziłem się na regenerowany. Kierownik wymyślił, że w takim razie podzielimy się po połowie! On zapłaci 50% i ja 50%... bo to w końcu mój samochód nie? Acha, już lecę...

W końcu te 2500 oddawał mi w 4 ratach miesięcznie po 500 zł... i po czterech ratach wydawało mu się, że jesteśmy rozliczeni... potem po 100 łaskawca rzucał. Na szczęście każdą kwotę mu kwitowałem...

Ale to nie wszystko.

Samochód wkrótce wrócił z naprawy, przyjeżdżam do pracy. Nie uwierzycie, pacjent wpadł na pomysł, że skoro tyle zapłacił za naprawę to mu się należy, żeby moim samochodem jeździć to tej filii. Aha, naprawdę?

No i drobiazg, co się stało z zapachem z kratki? Wyrzucił, bo mu śmierdziało!

Długo nie mogłem zrozumieć, po co wziął mój samochód, przewalał te worki, jeździł cały dzień, myślałem nawet, że to złośliwie zrobił. Ale tajemnica się wyjaśniła jak z ciekawości sprawdziłem na fakturach co było wożone.

Okazało się, że najprawdopodobniej dogadał się w hurtowni, że kupuje towar z dostawą, bo na fakturze była również kwota za przywiezienie. Pieniądze za transport wziął pewnie na lewo, a towar sam przywiózł. No cóż, 150 zł piechotą nie chodzi, prawda? Szkoda tylko, że nie wziął swojego samochodu...

PS. Nie bardzo pamiętam ile wtedy zarabiałem, było to około 2000-2500 zł, on miał na rękę około 8000, więc koszt naprawy to nie była to dla niego jakaś ogromna kwota.

Od tego czasu nigdy nikomu obcemu nic nie pożyczam. Nie bo nie. Bez wyjątków.


Autko: http://www.office-az.com/salecar/?detail=1247235075

chytry dwa (?) razy traci

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 414 (450)