Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

GoshC

Zamieszcza historie od: 18 maja 2012 - 17:04
Ostatnio: 5 kwietnia 2024 - 19:13
  • Historii na głównej: 51 z 60
  • Punktów za historie: 7791
  • Komentarzy: 526
  • Punktów za komentarze: 4772
 

#89277

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wkurzyłam się (delikatnie mówiąc) parę tygodni temu.

Chciałam sobie pojechać do parku (ten akurat jest dosyć daleko ode mnie – ok. 20 mil, więc oczywiście samochodem.
W pewnym momencie, zgodnie z przewidywaniem zresztą, autko zaczęło wołać jeść.

Zajechałam więc na najbliższą stację i ustawiłam się w kolejce.
10 stanowisk, ale tylko 8 z benzyną (na pozostałych dwóch tylko ropa dla HGV). 4 zajęte, ale pech chciał że wszystkie zajęte z wlewem po prawej (czyli mojej stronie). Wiem, że teoretycznie mogłabym chyba przeciągnąć rurę i zatankować z drugiej strony, ale bardzo tego robić nie lubię i jest to bardzo niewygodne i niezręczne, nie wiem czy wszystkie pompy na Shellu mają taką możliwość, więc zdecydowałam się poczekać, tym bardziej, że kolejki jako takiej nie było – tylko samochody tankowane już przy stanowiskach.

W pewnym momencie podjechała na stację grupa ok ośmiu, może dziesięciu motocyklistów, kilkoro z nich także by zatankować, a reszta chyba dla towarzystwa. Dwóch podjechało do lewego wlewu tam gdzie stałam – spoko, nie ma problemu, i tak czekam na prawy.

Problem pojawił się kiedy kierowca tankujący po prawej uiścił zapłatę, wrócił do samochodu i odjechał – wtedy momentalnie motocyklista czekający na kumpla zajął miejsce po prawej – ja zdążyłam tylko przekręcić kluczyk w stacyjce.

Rzadko mi się zdarza, bo tego nie lubię, ale zatrąbiłam.
Raczył się zapytać jaki mam problem, na moją odpowiedź, że się wpakował bez kolejki usłyszałam tylko znienawidzone „Sorry, mate” i wrócił do tankowania. Owszem, długo mu to nie zajęło, ale zawsze. Żeby było śmieszniej – miał inne lewe pompy wolne, z których mógł skorzystać, więc już totalne chamstwo z jego strony.

Nie zrobiłam nic więcej - obsługa stacji nie zareagowała, a poza tym, ich była cała grupa. Nie wiem co mogłabym zrobić w takiej sytuacji? Trąbić do upadłego? Podjechać bliżej i próbować onieśmielić?

Pierwszy raz odkąd jestem w Anglii zdarzyło mi się być świadkiem takiej bezczelności u tubylca.

Mam nadzieję, że ostatni

stacja paliw

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 145 (169)

#89278

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zainspirowana historią #89273 @xMiuSx przytoczę parę wspominek z dzieciństwa i wczesnej młodości, kiedy jeszcze miałam ‘rodzinę’. To znaczy, część z nich jeszcze żyje, ale kontaktu nie utrzymuję żadnego, z powodów które kiedyś tutaj opiszę.

Ale dziś czas na wspominki.
Tło takie samo więc nie będę się powtarzać: zawsze są to imieniny któregoś z rodziców, ja mam na nich od około pięciu, do może 10 czy dwunastu lat. Typowa impreza lat osiemdziesiątych. Dorośli w jednym pokoju przy jedzeniu i alko (obydwa w dużych ilościach), dzieci w drugim pokoju, z boku stolik z jedzeniem i napojami (oczywiście bezalkoholowymi).

Sytuacja pierwsza:
Jakiś czas wcześniej dostałam od znajomej rodziców bęben. Piękny, z białej, prawdziwej skóry, z czerwonymi dodatkami i ozdobami. Po imprezie mama znajduje go pociętego nożem przez któregoś z moich kuzynów.

Sytuacja druga:
Miałam zwyczaj kamuflować słodycze, które dostawałam od znajomych czy rodziców w starej plastikowej formie do układania kompozycji kwiatowych (do właściwego celu nigdy używana nie była – chyba nieudany prezent dla któregoś z rodziców, z tych co to „nie wypada wyrzucić”). Nie wiem, jak znaleźli i po co w ogóle tam zaglądali – ale z cukierków nie zostało nic, jakby szarańcza przeszła, a miałam całkiem sporo, zwłaszcza moich ukochanych kasztanków. Od tamtej pory nie chomikuję – co dostaję zjadam od razu :-)

Sytuacja trzecia:
Mama wchodzi do pokoju, zastaje mnie zaryczaną w kącie, na podłodze talerzyki i filiżanki dla lalek, a po nich skaczą i jeżdżą rowerkiem moi kuzyni.

Sytuacja czwarta:
Młodsza kuzynka, M, zakłada wszystkie moje i moich lalek korale i naszyjniki i nie chce zdjąć, na próbę zabrania ich ryczy i wyje. Jej i moja mama tłumaczą: „-Pójdziemy do domu, tam M się uspokoi i zaśnie, to zdejmiemy i odłożymy na bok, jak do nas wpadniecie to oddamy, jesteś starsza, powinnaś zrozumieć.”
Jak można się domyśleć, mojej dziecięcej biżuterii nie zobaczyłam już nigdy – przy najbliższej wizycie w domu M, po zadaniu pytania o korale usłyszałam, że P i C (starsi bracia M) chcieli jej dokuczyć więc spalili wszystkie jej dziecięce ”precjoza”.

Dzisiaj myślę, że rzeczy te wcale nie uległy zniszczeniu, tylko G (matka wyżej wymienionej trójki) miała problem z oddawaniem. „Uszkodzeniu” lub „zagubieniu” i, idącym za tym nieoddaniu, uległo na przestrzeni lat z tego co pamiętam paręnaście kaset z filmami i książek, głównie lektur szkolnych, oraz Encyklopedia Wychowania Seksualnego dla Nastolatków, którą dostałam od kumpla na osiemnastkę (G była nauczycielką polskiego i Wychowania do Życia w Rodzinie, czy jak się to tam zwie). A nie pożyczyć się nie dało, żeby się rodzina nie obraziła (słowa mamy).

Było tego więcej, nie ma co roztrząsać – przecież nie wypomnę M – A bo czterdzieści lat temu zaiwaniłaś mi korale dla lalek, czy jej bratu, że mi pociął bębenek...

Wiecie co boli?
To, że moja mama nigdy nie stanęła po mojej stronie. Słyszałam jedynie teksty typu:
„Jesteś starsza, musisz zrozumieć”,
„Jesteś gospodarzem, a oni gośćmi, to im więcej wolno”,
„Już nie rób afery o głupią książkę, i tak już przeczytałaś, tylko miejsce zajmuje, tylko nas skłócisz z rodziną taty”

Przez lata nabierasz poczucia, że nic nie znaczysz i można się z tobą zupełnie nie liczyć, bo ktoś inny jest zawsze ważniejszy

rodzina

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 241 (251)

#89158

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ludzie to idioci. Oczywiście nie wszyscy, ale ci, którzy stają na mojej drodze w sobotnie popołudnia to na ogół przypadki nieprzeciętnie wręcz bezmyślne…

Ale przejdźmy do opisu sytuacji :-)

Trenuję łucznictwo. Klub, do którego należę spotyka się w kilku różnych miejscach, w tym, w sobotnie popołudnia – w lokalnym parku (żeby nie było – za zgodą lokalnej rady miejskiej).
Każdą sobotnią sesję zaczynamy od odgrodzenia naszego kącika w najdalszym rogu parku, za pomocą taśmy i umieszczenia w strategicznych miejscach tabliczek: ‘Nie przekraczać linii – trwa łucznictwo’.

I co sobotę musimy przynajmniej raz przerywać strzelanie, bo ktoś nie umie lub nie chce zrozumieć ostrzeżenia.

Pół biedy – pies. Rozumiemy, pies czytać nie umie, wbiegnie czasem na odgrodzony teren, my przerywamy strzelanie i czekamy aż właściciel odwoła zwierza. I dzieje się tak w większości przypadków. Ale zawsze będzie jakiś problematyczny, gdzie właściciel przejdzie pod taśmą razem z psem i nie będzie się przejmować naszymi prośbami o opuszczenie terenu: “Bo ja tu zawsze przychodzę z psem na spacer”. Park ogromny – mnóstwo alejek, ścieżek, polanek, krzaczków i drzewek, ale pies się akurat musi wysiusiać/wykupkać pod tym, które rośnie na odgrodzonym przez nasz klub terenie.

Młodzież to przypadek zupełnie osobny.
Grupka pięciu czy sześciu chłopaków na rowerach, którzy najwidoczniej chcą przejechać przez park by dostać się za okoliczne pola. Podjechali pod taśmę i zatrzymali się. Wygląda, że studiują tabliczkę z ostrzeżeniem i naradzają się pomiędzy sobą. W końcu jeden podnosi taśmę i wchodzi na odgrodzony teren. John, główny trener krzyczy Stop! I używa gwizdka, gówniarz zatrzymuje się, ale zaraz dołącza do niego drugi, trzeci i cała reszta. Johnowi jakoś udaje się ich zatrzymać i zawrócić. Jak niepyszni przejeżdżają ścieżką za naszymi plecami. Ot, stała się im wielka krzywda – musieli nadrobić pięćdziesiąt metrów.

Młoda parka – przekraczają taśmę i siadają pod jednym z drzew. Na zwrócenie uwagi mówią, że przecież nie są na linii łucznicy – tarcza. Po wytłumaczeniu, że czasami się chybia, że strzała może się odbić od drewnianego rantu tarczy i kompletnie zmienić trajektorię lotu – niechętnie odchodzą.

Biegacze: ‘bo ja zawsze biegam tą trasą, nie chcę jej skracać, nie będę wiedział ile przebiegłem...’

Piłkarze – ulubiona rozgrzewka – slalom pomiędzy drzewami. Mają pachołki rozstawione ładnie na boisku – ale pomiędzy drzewami ciekawiej, a ich sport ważniejszy... Drzewa po drugiej stronie boiska - nie, bo za mało cienia...

Mamusie z dziećmi – ‘bo mój synek chciał zobaczyć z bliska’ – proszę bardzo, ale najbliżej to można zza taśmy, albo zza niebieskiej linii, na której ustawiają się łucznicy...
No i nie dotykać cudzego sprzętu – mój to używka, kupiona za grosze, ale niektóre łuki kosztują po kilka tysięcy funtów. A uszkodzić można – zwłaszcza bloczkowe – naciągnięcie i strzelenie na sucho może się skończyć rozpadnięciem łuku w drzazgi.

Każdemu z osobna trzeba tłumaczyć – strzała może polecieć w nieprzewidzianym kierunku, jest ostro zakończona, a niektóre łuki, zwłaszcza te należące do bardziej doświadczonych zawodników, to potężne maszyny o naciągu 40 – 45 funtów. Ale nawet te słabsze, treningowe, mogą zrobić krzywdę.

Czasami to aż ma się ochotę jednemu z drugim zasadzić strzałę w cztery litery. Taka lekcja ostateczna.

park łucznictwo

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (183)

#88779

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Spotkaliście się kiedyś z syndromem nieomylności?

To znaczy: "ja wiem lepiej", "ja się nie mogę mylić", "co ty tam wiesz".
Syndrom nieomylności łączy się czasem z syndromem "lepszości" (wiem, wiem, nie ma takiego słowa): "mam lepszy samochód, lepiej wyposażony, bardziej markowe ciuchy, o takich markach to ty nawet nie słyszałeś, a już na pewno cię na nie nie stać, a jak tanio kupiłem, bo się dowiedziałem o promocji, widzisz sam, jak się wie to się ma..."

Syndrom taki dotyczy głównie, panów, aczkolwiek znam kilka takich pań...

Mam wrażenie, że potęguje się wraz z wiekiem :-)

No to do przykładów.
Wszystkie z poprzedniej pracy.

Zdarzyło mi się, jeszcze przed poprzednią pracą, wziąć udział w teleturnieju z wiedzy ogólnej. Odcinek wygrałam, aczkolwiek z kiepskim wynikiem (mieszkam w Anglii, na nagranie przyjechałam specjalnie do Polski).

Jakoś tak się złożyło, że parę osób, w tym T. odcinek zobaczyli na jakiś powtórkach. Większość osób zareagowała bardzo pozytywnie - gratulacje, pytania o nagrodę, o nagranie, czy i jak się uczyłam i takie tam ...

Ale nie T. Od T usłyszałam: "No całkiem ładnie, ale tak mi się wydaje, że można było jeszcze powalczyć".
Moja odpowiedź: Za tydzień eliminacje w Warszawie, jedź i mi pokaż jak się wygrywa...

Inny pan wszechwiedzący, R. zareagował inaczej. Przy każdej okazji zadawał jakieś szczegółowe pytania z różnych dziedzin nauki, które co dopiero sam sprawdził w Google i kręcił z politowaniem głową gdy niezmiennie odpowiadałam "nie wiem". Innymi słowy dowartościował się tym, że on wie coś, czego nie wie zwycięzca teleturnieju.

Świeżo po zrobieniu prawka, wiadomo, że człowiekowi parkowanie na zatłoczonym biurowym parkingu może jeszcze nie iść. I tak zdarzyło mi się parkować na dwa czy trzy zanim równo się zmieściłam w liniach. I znowu kolega T: "ja tu widzę materiał do poprawy". "A ja, kolego nie widzę twojego prawka, bo go jeszcze nie masz..."

Kupiłam nowe auto, czteroletnią corsę.
Rozmawiam z kolegą (L), a R siedzi z tyłu i słucha. Trochę się chwalę: - Podgrzewane siedzenia...
R (wcina się nieproszony) - Też mi atrakcja, ja już w poprzednim samochodzie miałem...
- Podgrzewana przednia szyba...
R: To takie gówno jak corsa ma podgrzewaną przednią szybę? Niemożliwe... Co innego moje Mitsubishi...
- Podgrzewana kierownica...
L: Tego to ci zazdroszczę, bo mi tak palce marzną w mojej vectrze...
R: Taka tam nic nie warta duperela, komu to nawet potrzebne, pewnie się nawet nie rozgrzeje w czasie podróży.
Ja: Czyli co? Akurat tego w twojej cytrynie nie ma?

Miesiąc później R zostaje przyłapany na próbie znalezienia na Wish podgrzewającej nakładki na kierownicę...

Na pewno rzuciło się Wam w oczy, że R opisał swoje auto jako Mitsubishi, a ja określiłam go Citroenem.
To był czuły punkt R.
Te modele są podobno identyczne, równią się tylko znaczkiem i paroma pierdółkami. R posiada Citroena, ale z uporem wartym lepszej sprawy twierdzi, że ma Mitsubishi. Tu R zgaszony został przez kolegę:
- Może i to jest to samo co Mitsubishi, ale jak będziesz sprzedawał, to zapłacą Ci za cytrynę...

Co w tym piekielnego:

Otóż takie osobniki nie dają się na ogół zamknąć, ani uciszyć. Pomyślcie sobie: 12 godzin przy kompie, przy wyszukiwaniu informacji na niezbyt czytelnych mikrofilmach, a tu ci taki jeden z drugim trajkoczą nad uchem... Im bardziej starasz się ignorować, tym głośniej mówią. I nie ma, że nie chcesz z nimi rozmawiać. Oni i tak będą gadać...
Nie da rady pogadać z nikim innym na tematy, które ciebie interesują, bo się wetną, zmienią temat i po pogawędce...
Że byli na takich i siakich wakacjach (a ty nie), że kupili sobie takie cuda, że telefon najnowocześniejszy, komputer to NASA się chowa...

I słuchaj tego człowieku, bo oni muszą mieć publiczność, a ty masz pecha, bo akurat koło nich cię posadzili na grafiku...

Dobrze, że projekt się skończył, i większość ludzi musiała znaleźć sobie inną robotę...

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (155)

#88372

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zmieniłam pracę, a co za tym idzie - drogę dojazdu. Już nie 12 minut i jeden zjazd na autostradzie, a pół godziny, trzy autostrady i 10 zjazdów :-)

Dla przypomnienia - Anglia, więc wszystko na odwrót :-)

Że rano są korki i duży ruch - idzie się przyzwyczaić.

Do czego nie idzie się przyzwyczaić, to cwaniactwo i głupota niektórych kierowców którzy te korki zwiększają i utrudniają przywrócenie płynności ruchu.

Autostrada czteropasmowa, rozdzielająca się w pewnym momencie na trzy różne.
Informacja o tym, że skrajny lewy pas się zamyka i prośba o przesunięcie się na pas drugi - trzy zjazdy wcześniej.

Większość kierowców posłusznie zmienia pas, zasada suwaka działa jak malowanie. :-) ruch trochę zwalnia, ale na razie jest nadal 40 mil na godzinę - innymi słowy - do przeżycia.

Ale zawsze się znajdzie kilku cwaniaków, którzy będą pruć lewym pasem, tym do zamknięcia, ile fabryka dała (bo pas już w zasadzie puste, a na tym odcinku kamer nie ma), aż do końca i wtedy zwolnią do zera, jednocześnie próbując się wcisnąć na drugi pa, skutecznie tamując cały ruch. Następuje błyskanie długimi, klakson (bo kierowcy, którzy od początku posłusznie jechali drugim pasem wcale nie mają ochoty cwaniaków wpuszczać)...

I zamiast spokojnego, cywilizowanego ruchu mamy chaos, który rozwiązuje dopiero przybycie policji drogowej...

I po co? Dla tej pół minuty, którą mogli zyskać jadąc pustym pasem?

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 129 (149)

#88211

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z drogi do pracy :-)

Zjeżdżałam już z autostrady, na zjeździe zatrzymały mnie światła. Mój samochód był chyba trzeci za światłami, za mną też sporo ich już stoi - typowe popołudnie w parku przemysłowym.

Czekając na zmianę świateł obserwuję sobie świat do koła. Moją uwagę przykuło białe BMW stojące bezpośrednio za mną. Dokładniej, moją uwagę przykuła dziewczyna za kierownicą.
Nagle zaczęła przeglądać się w lusterku wstecznym, wyciągnęła mascarę i zaczęła poprawiać rzęsy.

Zapaliło się zielone, ruszyłam do przodu (pięć minut do początku zmiany!), dziewczyna zajęta poprawianiem urody nawet nie zauważyła zmiany świateł, bo za kilka sekund usłyszałam jeszcze klaksony innych kierowców, którzy stali za nią...

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 97 (127)

#88208

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podczas przerwy losowałam sobie historie i natrafiłam na jedną o kradzieżach w pracy. To przypomniało mi moją. Szczegóły mogły zatrzeć się w pamięci, ale sama historia wydarzyła się naprawdę :-)

Pracowałam wtedy w domu opieki. Pewnego razu szefowa kuchni zaczęła zgłaszać zwiększone zapotrzebowanie na niektóre artykuły spożywcze. Po jakimś czasie stalo się to regułą – zaczęło być zużywane więcej jedzenia, pomimo że stan ososbowy domu wcale się nie zmienił.

Pierwsze podejrzenia padły na nocną zmianę – że niby sobie podjadamy z zapasów przeznaczonych dla rezydentów. Ale kawę czy herbatę zawsze mogliśmy sobie zrobić (ja i tak nosiłam własną kawę, bo firmowa wykrzywiała gębę), a od jednego czy dwóch tostów nie ginie zawartość lodówki i zamrażarki.

Jakiś czas to trwało, wszyscy po kolei byli podejrzani, szef rozważał założenie kamer w pomieszczeniach ogólnie dostępnych, aż pewnego dnia, jedną z przełożonych na dniówce zastanowiło dlaczego jedna z pomocy kuchennych, wyrzucając worki ze śmieciami, zostawia niektóre obok kontenerów, a nie wrzuca do środka. Wyrzucała śmieci zawsze na krótko przed pójściem do domu.
Linda poszła sprawdzić worki i zamiast śmieci znalazła w nich pełnowartościowe produkty: pieczywo, paczki wędlin, warzywa, dżemy, puszki, mrożone frytki czy rybę.

Okazało się, że pomoc kuchenna (imienia nie pamiętam) wynosiła worki, stawiała pod koszami, a później, wychodząc do domu wrzucała do samochodu, który stał zaparkowany obok śmietników.
Proceder trwał kilka tygodni, i nigdy nie ustalono dokładnie, jak długo oraz ile dokładnie jadzenia wyniosła tamta dziewczyna.
Z tego co pamiętam, to po prostu wyrzucono ją z pracy, a policji nie wzywano.

Szef przeprosił nas wszystkich za podejrzenia, a tosty z dżemem wróciły do jadłospisu nocnej zmiany, ale już nikt się o nie nie czepiał…

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 174 (174)

#88070

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie lubię poezji współczesnej. No nie lubię i już. Mogę się zaczytywać wierszami Mickiewicza, Asnyka, Leśmiana, Gałczyńskiego czy Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, ale poezji współczesnej, jeszcze dodatkowo upolitycznionej, nie trawię.

A piszę to dlatego, bo historia #82240 przypomniała mi moją własną :-)
Też nauczycielka języka polskiego i też liceum, czwarta klasa.

Omawialiśmy wiersze Herberta. Nauczycielka, pani "profesor" B, zachwycała się nimi w sposób wręcz niezdrowy, a ja, jak i większość klasy (profil biologiczno-chemiczny), z większym lub mniejszym trudem ukrywaliśmy nudę.
Ja chyba szczególnie, bo za panią B, bardzo oględnie rzecz ujmując, nie przepadałam (z wzajemnością zresztą).

Omawiany wiersz to "Potęga smaku" (przyznaję szczerze, musiałam sprawdzić, bo po ponad dwudziestu latach takie szczegóły zacierają się jednak w pamięci).

Pani B pyta się klasy o poszczególne szczegóły, co autor miał na myśli, do czego nawiązywał.
I w pewnej chwili pada pytanie:
- Do jakiego wydarzenia nawiązywał autor słowami "wnuczęta Aurory".
Klasa milczy.
Pani B rozgląda się po klasie szukając ofiary, ale w końcu pyta największej kujonki:
- Aniu, może ty wiesz?
Ania posłusznie wstaje, ale milczy...
Bazyliszkowy wzrok przeszukuje klasę i wyłapuje kujonkę nr 2:
- Gosiu, a może ty kojarzysz?
Gosia wstaje, ale zamiast odpowiedzieć to z przerażeniem kręci głową...

W tym momencie sokoli wzrok naszej pogromczyni wyłapuje mnie, szeptem pytającej się o coś koleżanki z ławki za mną.
- O, widzę że C...ówna ma coś do powiedzenia - z przekąsem stwierdza nasza ukochana nauczycielka (taaa, do kujonek to po imieniu, a do mnie od razu po nazwisku...) "-to może niech nam powie do czego nawiązuje zwrot wnuczęta Aurory?"
Na to wstaję i odpowiadam: "do krążownika Aurora, od którego zaczęła się rewolucja październikowa".
Jak babsko na mnie nie ryknie: "to wiesz i nie mówisz, lekcję mi marnujesz, czas marnujesz, co za brak szacunku dla mnie i klasy..."

Już nie pamiętam, czy dostałam za to niedostateczny, czy tylko uwagę, ale samo wydarzenie zapadło mi w pamięć, jako że dostarczyło kolejnego dowodu na to, że nie warto się wysilać: nie umiesz źle, umiesz - jeszcze gorzej...

I teraz do krytyków: tak, wiem że to uproszczenie historyczne, że rewolucja październikowa zaczęła się od krążownika Aurora, ale natenczas, moja wiedza pochodziła raczej z krzyżówek niż podręczników, więc uproszczenia się zdarzały...

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 129 (145)

#88053

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja z przed chwili.

Dla przypomnienia - mieszkam w Wielkiej Brytanii.

Zatrzymałam się właśnie na services przy autostradzie (proszę, nie bijcie, ja naprawdę nie wiem, jak się to nazywa po polsku - nigdy nie poruszałam się samochodem po polskich drogach).

Zachciało mi się kawy, więc poszłam do Starbucksa, przy okazji skorzystałam z toalety - jak na ogół na services - czyściutka i z obsługą sprzątającą wszystko na bieżąco.

Wracając do samochodu zauważyłam na parkingu taki obrazek:
Białe audi z otwartymi drzwiami, przy nim ustawiony mały przenośny kibelek turystyczny, a na nim kilkuletnia dziewczynka że spuszczonymi majteczkami, załatwiająca swoje potrzeby przy akompaniamencie rodziców i przypadkowych przechodniów na parkingu.

Przypominam: kilkanaście metrów od budynku z zadbaną, darmową toaletą!

Szczerze mówiąc, to w takich sytuacjach czuję się zniesmaczona pomysłami ludzi...

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 90 (138)

#87941

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Lubię torby zakupowe wielokrotnego użytku. Lubiłam je jeszcze zanim zdecydowano się wprowadzić płatne jednorazówki.

I o takiej torbie będzie ta historia.
Dawno temu to było, tak myślę, że co najmniej siedem - osiem lat temu...

Byłam na krótkim urlopie w Polsce. Pierwszego albo drugiego dnia poszłam na duże zakupy do Kauflandu i, jak to w takich wypadkach bywa, kupiłam więcej niż mogłam zmieścić do swoich własnych toreb materiałowych. Zakupiłam więc, bardzo ładną i kolorową torbę wielokrotnego użytku w supermarkecie. Po powrocie do domu torba wylądowała w szufladzie - była za duża i niewygodna dla mojej mamy. Parę dni później ja wróciłam do Anglii.

Podczas następnego pobytu w Polsce, kilka miesięcy później znowu wybrałam się na zakupy do Kauflandu, ale nauczona doświadczeniem, że toreb na zakupy nigdy za wiele, wzięłam co się dało - łącznie z kolorową kauflandowską torbą na zakupy wielokrotnego użytku.

Zakupy zrobione, wyłożone na taśmę, kasjerka zaczyna kasować jeden po drugim, ja przechodzę do pakowania i nagle pani kasjerka wyciąga rękę i próbuje mi zabrać torbę.
- Przepraszam, ale to moja torba.
K: Ale to torba z naszego supermarketu i ja ją muszę policzyć.
- Ale ona już była policzona, kilka miesięcy temu.
K: Ale pani musi za nią zapłacić! To jest płatna torba!
- Wiem, bo kupiłam ją podczas poprzednich zakupów, należy do mnie.
K: Ale to jest torba z naszego supermarketu! Ja ją muszę skasować!
- Proszę pani, to jest torba wielokrotnego użytku...
K: No właśnie, dlatego ona jest płatna
- Wielokrotnego użytku, a nie wielokrotnej płatności
K: a skąd ja mam wiedzieć, że pani za nią zapłaciła? Musi pani pokazać paragon.
- Torba ma znaki użytkowania, otarcia, przecież to widać na pierwszy rzut oka, a ja nie trzymam paragonu przez kilka miesięcy
K: no to musi pani zapłacić
...

Pani kasjerka zapętliła się na amen i nie trafiały do niej żadne argumenty. Na szczęście dla mnie, przedłużająca się rozmowa i widoczne zdenerwowanie ludzi w kolejce za mną, przyciągnęły kierowniczkę, która wykazała się większym rozsądkiem.

A ja?

Żeby uniknąć tego typu problemów i nieporozumień na przyszłość, torbę wzięłam że sobą do Anglii, gdzie służyła mi ładnych parę lat. Dla równowagi i świętego spokoju, przyjeżdżając następnym razem do Polski, wzięłam że sobą torbę supermarketu Sainsbury's, którego w nadwiślańskim kraju nie ma, więc doszłam do słusznego skądinąd wniosku, że nikt mi za nią nie każe płacić po raz drugi...

Ps. dialog nie jest słowo w słowo, ale sens zachowany, było tego dużo więcej :-)

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (145)