Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

GoshC

Zamieszcza historie od: 18 maja 2012 - 17:04
Ostatnio: 28 marca 2024 - 19:36
  • Historii na głównej: 51 z 60
  • Punktów za historie: 7790
  • Komentarzy: 526
  • Punktów za komentarze: 4772
 

#79464

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historie o szalonych mamuśkach są od dłuższego czasu na topie, postanowiłam zatem podzielić się też swoją.

Jakiś czas temu miałam problem z internetem w mieszkaniu. Właściciel obiecał coś z tym zrobić, ale parę dni musiałam się przemęczyć. Jako, że miałam do oddania ważny projekt w pracy, któregoś dnia (kiedy to internet całkowicie odmówił posłuszeństwa), wybrałam się do pewnej znanej restauracji fast-foodowej, aby skorzystać z hot spota.

Wczesna godzina, cisza, spokój. Po zakupie dwóch kubków dużej kawy i dwóch kanapek, zasiadłam do stolika. Rozłożyłam laptopa, wszystkie swoje papiery i biorę się do pracy. Ludzi powoli zaczyna przybywać, niemniej jednak wolnych miejsc nie brakuje.

W pewnym momencie do restauracji przychodzi pani mama z dwójką wrzeszczących szkrabów. Zamawiają popularny zestaw dla dzieci i krążą po lokalu w poszukiwaniu stolika idealnego. Wpatrzona w ekran laptopa, obserwowałam ich kątem oka i ze zgrozą stwierdziłam, że zbliżają się do mnie. Pani mama staje nad moim stolikiem i mówi.
- Stolik zwolnij, chcemy zjeść.
Tak, dokładnie użyła tych słów. Rozejrzałam się - fakt, te wygodniejsze stoliki z kanapami były pozajmowane, natomiast miejsc ze zwykłymi, plastikowymi krzesłami nie brakowało. Tłumaczę zatem kulturalnie, że w tym miejscu siedzę ja, po czym pokazuję na jeden z wolnych stolików, mówiąc, że tam jak najbardziej pani mama może sobie usiąść. Ta jednak wciąż złowrogo patrzy mi w oczy i mówi:
- Głucha jesteś? Chcemy zjeść tutaj, dzieciom tu jest wygodniej. Mają mi z tych krzeseł pospadać i głowy porozbijać? Ty nie jesz, możesz sobie iść.
(swoją drogą - to z kanapy spaść i rozbić głowy już nie można? :D)

Ok, zrobiło się poważnie. Pokazałam mój jeszcze pełen kubek kawy i zamówione kilka minut temu frytki i mówię, że jednak jem. Pani mama upiera się, że jej dzieci chcą usiąść na kanapie. Stwierdziłam, że nie mam czasu na takie cyrki i że może sobie tutaj stać cały dzień, bo ja przesiąść się nie zamierzam. Myślałam, że zaraz rozpocznie się rzeź, jednak pani mama odwróciła się i odeszła, mamrocząc pod nosem coś o chamstwie i bezdzietnych pracoholiczkach.

Czy coś mnie ominęło, czy może rzeczywiście istnieją przepisy mówiące o tym, że jak nie masz dzieci, nie masz prawa zajmować wygodniejszych miejsc w restauracjach?

matka dzieci

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 204 (230)

#70116

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu w internecie było głośno o pewnym chłopcu, który popełnił samobójstwo, ponieważ był prześladowany przez rówieśników szkolnych.

Długo zastanawiałam się czy i ja powinnam podzielić się moją historią, która dla mnie skończyła się szczęśliwie.

Będąc dzieckiem byłam pogodna, wesoła, roześmiana i miałam mnóstwo przyjaciół. Niestety wraz z dorastaniem pojawiła się u mnie moja największa "wada", a dokładnie mówiąc brzydka twarz. W gimnazjum byłam świadoma tego, że nie jestem ładna, ale nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Zwyczajnie uważałam, że skoro mam taki ryj, to mówi się trudno. Moim znajomym również to nie przeszkadzało i nigdy nawet nie usłyszałam jakiegokolwiek komentarza na swój temat. W końcu jednak musiałam opuścić gimnazjum i udać się do liceum. Cieszyłam się, bo wybrałam się tam wraz z moją przyjaciółką z gimnazjum.

Nigdy nie miałam problemów z nawiązywaniem kontaktów z nowymi osobami. Myślałam, że tutaj będzie tak samo, jednak wszelkie moje próby kontaktu z nowymi koleżankami były nieudane. Dziewczyny albo mnie ignorowały, albo cicho rzucały "tak", "jasne", "ymh" i szybko uciekały ode mnie. Nie umiałam ich wtedy zrozumieć, doszłam do wniosku, że przecież nie każdy musi mnie lubić. Spróbowałam z chłopakami, bo zawsze z nimi świetnie się dogadywałam, głównie z powodu moich męskich zainteresowań. Oni, jednak również nie byli zbyt zainteresowani znajomością ze mną. Kiedyś gdy próbowałam porozmawiać z nimi na temat nowej gry komputerowej, jeden z nich zaczął się śmiać z wyglądu mojej twarzy. Byłam w lekkim szoku, bo nigdy wcześniej nikt nie śmiał się ze mnie z tego jakże głupiego powodu. Oczywiście odpyskowałam mu i nie pozwoliłam by mnie obrażał.

Po kilku tygodniach chodzenia do szkoły zaczęli zaczepiać mnie chłopacy z innych klas. Cały czas słyszałam coś w stylu " Boże, ale ma ryj" "Zobacz jaki paszczur" i to były jedne z tych milszych wypowiedzi. Olewałam to, a wręcz odgryzałam się im, jednak bez względu jak dobra była moja riposta i tak się ze mnie śmiano. Ponieważ ja byłam sama, a ich kilku lub kilkunastu. Jednak dalej się tym nie przejmowałam, było tak aż moja "przyjaciółka" wbiła mi nóż w plecy.
Już wcześniej widziałam, że się ode mnie odsuwa i stara się unikać. To ona powiedziała mi prosto w twarz, że nie chce się ze mną przyjaźnić, bo jestem brzydka. Wtedy zrozumiałam, że dziewczyny z klasy i jak i chłopacy, nawet nie próbują mnie poznać tylko dlatego, że mam taką a nie inną twarz. Próbowałam się tym nie przejmować, wmówić sobie, że to oni są dziwni, nie ja, ale powoli zaczęłam załamywać się.

Po roku nie miałam już siły, by odgryzać się wyzywającym mnie chłopakom, przez co jeszcze bardziej ich zachęciłam do pastwienia się nade mną. Ciągle miałam starych znajomych, ale ponieważ więcej czasu spędzałam w szkole niż z nimi, przestałam dostrzegać, że oni lubią mnie za to jaka jestem. Po dwóch latach byłam już całkowitym wrakiem człowieka, najdziwniejsze było to, że przed rodzinną dalej grałam szczęśliwą niczym nie przejmującą się dziewczynę, a nocami ryczałam w poduszkę, modląc się by wreszcie skończyć liceum i móc żyć z dala od prześladowców.

W połowie drugiej klasy, gdy wyszłam ze szkoły dopadło mnie pięciu chłopaków, którzy zazwyczaj wyśmiewali mnie na szkolnych korytarzach. Szli za mną i obrażali, wyzywali. Ignorowałam ich myśląc, że się odczepią. W pewnym momencie jeden z nich złapał mnie za kaptur i wywrócił na ziemię. Stanęli koło mnie i śmiejąc się zaczęli jeszcze bardziej wyzywać mnie od najróżniejszych potworów, po czym zaczęli na mnie pluć. Inni uczniowie, którzy to widzieli przechodzili obok, widziałam nawet jak ktoś wyjął telefon i to nagrywał. A ja leżałam na tej ziemi i nie miałam sił by walczyć, uciekać czy krzyczeć o pomoc. W tamtej chwili w mojej głowie pojawiła się jedna myśl, której żałuje do dziś, "osoba tak brzydka jak ty nie ma prawa istnieć!". Gdy znudziła im się "zabawa" ze mną szybko pobiegłam do domu.

Pamiętałam jak na jednym z filmów, ktoś mówił, że połknięcie garści tabletek nic nie boli. Bolało jak cholera. Rodzice znaleźli mnie na podłodze na półprzytomną. Wiadomo co było potem. Szpital, psycholog... Zaledwie po kilku godzinach dotarło do mnie, że chciałam odebrać sobie to co najcenniejsze z powodu kilkunastu debili, którzy byli głupi i płytcy. Do tej pory zastanawiam się co by było, gdyby mnie nie odratowano... A najzabawniejsze było to, że nagle wtedy moja klasa strasznie mnie polubiła. Wysłali mi listy, chcieli odwiedzać. Dawna przyjaciółka chciała znów się zaprzyjaźnić...

Minęło już sporo lat. Stałam się silniejsza, nigdy więcej nie pomyślałam by zrobić znów coś tak głupiego. Odzyskałam swój dystans do siebie, poznałam cudownych ludzi, którzy nigdy by nie uwierzyli, że jestem niedoszłym samobójcą. Najsmutniejsze jest to, że dalej idąc ulica zdarza mi się usłyszeć niemiły komentarz na temat mojej twarzy, i to nie tylko od młodzieży, jednak teraz mam to gdzieś.

Chcę podzielić się z wami tą historia z trzech powodów.

Po pierwsze jeśli jesteś jedna z tych osób, która prześladuję innych lub im dokucza, bije, to wiedz, że twoje zachowanie może zmusić kogoś do zrobienia czegoś głupiego. Możesz zniszczyć jej życie, a nawet je nieumyślnie odebrać. Ja wiem, że fajnie się pośmiać i trzeba zabłysnąć przed kolegami, jeśli już więc musisz, to zrób to tak by nikt nie słyszał.

Po drugie uświadamiajcie swoje dzieci, rodzeństwo, wszystkim o tym jak takie zachowanie może się skończyć. Mnie udało się uratować, ale ile osób się nie udało?

Po trzecie jeśli jesteś osobą prześladowaną, to zaciśnij zęby i olej to! Twoja opinia o sobie jest najważniejsza i nie warto z powodu innych robić czegoś tak głupiego jak ja. Pewnego dnia spotkasz na swojej drodze normalne osoby, które zaakceptują cię takim jakim jesteś! Nie przejmuj się tym!

szkoła

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 459 (565)

#54229

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Czasami los bywa bardzo przewrotny.
Na szczęście, po wielu latach pracy, człowiek nabywa czegoś w rodzaju zwierzęcego instynktu.
Niby pacjentowi nic poważnego nie dolega, ale... Coś za uszami podpowiada, żeby zrobić dodatkowe badania.

Odziedziczyłem po koledze pacjenta.
On go prowadził w nocy, ja przejąłem rano.
Pijany, z raną głowy, doznaną w niewyjaśnionych okolicznościach.
Kolega wykonał fotki RTG, zlecił płyny, żeby kac był mniejszy.
Kiedy przejmowałem chorego, był przytomny, stan zanietrzeźwienia już mijał.
Mocno nalegał na wyjście do domu - pić się chciało niemożebnie, pierwszy dzień bez piwa od rana potrafi dać się we znaki...
Wtedy włączyło mi się to dziwne przeczucie. Że trzeba mu zafundować jeszcze tomografię głowy.
Bo nie wie, czy stracił przytomność, w ogóle nie wie co go trafiło.
Zrobiłem. Wyszła wzorcowo: żadnych zmian w mózgowiu i okolicach, zwłaszcza pourazowych.
Wręczyłem panu wypis i poinformowałem, że ma się zgłosić do Poradni celem usunięcia szwów z czerepu.
Podziękował, poszedł.

Za chwilę, koledzy z karetki S dostali wezwanie.
Podobno jakiś gość umiera przed szpitalem.
Daleko nie mieli.
Toteż, za 10 minut dzwoni do mnie kolega z karetki.
I informuje, że przed szpitalem, na ławeczce, siedzą zwłoki mężczyzny, który dzierży w ręce kartę wypisową z moim stemplem...
Co się stało?

Ano, jak ktoś pije prawie od urodzenia, nagły brak alkoholu może wywołać napad padaczki.
I tak też się to potoczyło: pan wyszedł przed szpital, usiadł na ławeczce, wyciągnął kopytka w przód i oddał się wygrzewaniu. Po chwili nim zatelepało, a że siedział z przygiętą do klatki głową, po prostu się udusił.
Na oczach kilku taksówkarzy z postoju i idących do szpitala pacjentów.
To, że nikt nie potrafił i nie chciał udzielić pomocy duszącemu się człowiekowi, to materiał na głębokie przemyślenia.
Natomiast fakt, że wykonałem tomografię i byłem pewien, że niczego nie przeoczyłem, pozwolił mi spać spokojnie, bez nerwowego oczekiwania na wyniki sekcji.

W ciągu pół godziny byłem już przesłuchiwany przez prokuratora, policjantów i własną dyrekcję.
Bo pomyślcie, jak to wygląda: gość dostaje kartę, z której wynika, że jest zdrowy. Wychodzi przed szpital i umiera...
Monty Python się chowa.

opieka zdrowotna

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1005 (1061)

#79318

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Witam. Podzielę się z wami o piekielności, z którą spotykam się na co dzień w pracy. Jestem mechanikiem na platformie wiertniczej. W pracy duży nacisk kładzie się na bezpieczeństwo i ekologię. Od jakiegoś czasu mamy na burcie segregację śmieci już tak zaawansowaną, że mamy jakoś 10 różnych kontenerów na odpady.

Wszystko ładnie oznaczone i wydzielone. To gdzie w tym piekielność? Ostatnio miałem okazję zobaczyć co się dzieje z naszymi śmieciami jak dotrą na ląd. Jak się pewnie domyślacie to wszystko ląduje w jednym koszu.

Jak będziecie chcieli to mogę opisać więcej piekielności, bo platforma to zupełnie inny świat.

Platforma wiertnicza

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (186)

#19522

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pod koniec studiów angażowałam się w działalność koła naukowego na uczelni. Koło to między innymi miało odpowiadać za dwa stanowiska podczas Festiwalu Nauki (taka coroczna impreza głównie dla dzieci, gdzie można w formie zabawy dowiedzieć się czegoś o nauce). Podzieliliśmy się pracą więc kilka osób przygotowuje stanowiska dzień przed, ktoś inny (między innymi ja) prezentuje co trzeba podczas festiwalu a pozostali sprzątają po imprezie. Oczywiście oprócz koła każda katedra miała coś zaprezentować, a studenci zaangażowani w organizację mieli dostać 2 punkty ECTS z puli "dodatkowe". Jako że festiwal odbywał się pod koniec roku, paru osobom, które wcześniej sobie źle obliczyły punktowo wybrane przedmioty, taki bonus praktycznie spadł z nieba. Mi on akurat zwisał kalafiorem, ponieważ i tak miałam uzbierane sporo powyżej niezbędnego minimum.

Akcja właściwa:
Dzień przed festiwalem jestem na spacerze z moim mężem, wtedy jeszcze nieprzepoczwarzonym i występującym pod postacią chłopaka. Nagle telefon od znajomej:

- Żaba, słuchaj jestem na uczelni i tu nikogo od nas nie ma. Stanowiska nie ruszone i nie mogę nikogo z koła złapać. Sama nie dam rady...

Cóż zrobić? Romantyczny nastrój szlag trafił. Pędzimy na ratunek. Na miejscu faktycznie, zamiast pięciu osób koleżanka sama miota się, próbując postawić rusztowanie stanowiska. Ok, we trójkę jakoś damy radę. Zabraliśmy się za robotę, klnąc przy tym niemiłosiernie na znajomych, którzy olali sprawę. Nagle z piętra wyżej zbiega do nas doktorantka, którą znaliśmy z widzenia i krzyczy:

- Wy tam!!! Jak z tym skończycie to złożycie mi stanowisko piętro wyżej!

Że k***a co? Babka starsza ode mnie o jakieś dwa lata (byłam na piątym roku, ona dopiero co zaczęła doktorat). Brudzia ze sobą nie piliśmy. Zajęć z nami nie miała, więc na ty chyba ze sobą nie jesteśmy. Poza tym my tu z dobrego serca odwalamy robotę za kogoś innego, a ona nam rozkazy wydaje?!
- Nie ma mowy.
- No to jeszcze zobaczymy! - Krzyknęła i pobiegła piętro niżej.

Po kilku minutach wraca zadowolona z siebie i z tryumfem mówi:
- Pan doktor Y (wykładowca wrobiony w odpowiedzialność za festiwal) powiedział, że jak chcecie dostać te dwa kredyty, to macie nam na katedrze złożyć trzy stanowiska!
My spojrzenie po sobie, krótka kalkulacja, wybuch śmiechu i w końcu odzywa się mój mąż:
- Jakby nam doktor Y te kredyty nawet odjął od tego co mamy, to jeszcze byśmy kogoś obdzielili. Daj nam spokój.
Pani magister zrobiła karpia. My skończyliśmy naszą robotę i zebraliśmy się do domu, a ona dalej stała tam nie rozumiejąc o co chodzi.

A wystarczyłoby zwyczajnie poprosić nas o pomoc i byłoby po problemie. Ale nie. Dziewczyna uznała, że skoro już skończyła studia to może pomiatać młodszymi rocznikami. A gdy jej to nie wyszło, to poleciała naskarżyć... Bez komentarza.

studia

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 639 (707)

#73063

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniała mi się historia mająca miejsce w okolicach 2000 roku.

Rzecz się działa w małej miejscowości, gdzie była tylko jedna szkoła podstawowa, a w roczniku było ok. 80-100 uczniów podzielonych na 4 klasy, w tym jedna moja. W tej klasie była grupa "fajnych", którzy albo byli pupilami nauczycieli, albo mieli wysoko postawionych rodziców w lokalnej hierarchii i czuli się bezkarni, dodatkowo wykorzystywali nadpobudliwego chłopaka (teraz to się nazywa ADHD) do swoich pomysłów.

Podczas pewnej lekcji z okna szkoły zauważyli, że mieszkańcy starego domku z tyłu szkoły korzystają z toalety stojącej poza ich domem (taka drewniana budka), co ich niezmiernie rozbawiło, a jak jeszcze skojarzyli fakty, że mieszkańcami tego domku jest głuchoniema kobieta i jej matka (lat ok. 80), to śmiechom nie było końca.

Postanowili to wykorzystać i późnym popołudniem po szkole udali się pod ich domek, najpierw w celu rzucania różnych wyzwisk, a kiedy to nie przyniosło efektu, zaczęło się rzucanie kamieni w ich działkę i w nie same (głuchoniema kobieta prawdopodobnie próbowała ich uspokoić razem z matką). Policja przybyła na miejsce próbując zablokować wszelkie drogi ucieczki, ale na ich nieszczęście młodzi wandale zdążyli się rozbiec w różne strony i nie złapano nikogo.

Na ich nieszczęście, na tyłach szkoły mieszkała emerytowana nauczycielka, pani od świetlicy w tamtych czasach (nie wiem, czy jakoś nazywa się ta funkcja) i to ona wezwała policję i rozpoznała większość uczestników zajścia, którymi oczywiście byli "fajni" uczniowie i ich nadpobudliwy kolega.

Ja o wszystkim dowiedziałem się następnego dnia w szkole (byłem absolutnym przeciwieństwem osoby "fajnej", ale to materiał na historię, która tutaj nigdy się ukaże) od nauczycielki, która wzięła zastępstwo z naszą klasą i nie omieszkała wyrazić swojego zdania o zaistniałej sytuacji (mówiła do wszystkich, bo nie wiedziała, ilu uczniów brało w tym udział), określając to zdarzenie jako barbarzyństwo niegodne nawet zwierząt.

A teraz, drodzy czytelnicy, zastanawiacie się, jakie były konsekwencje wobec uczniów, których ustalono jako biorących udział w zdarzeniu?

Żadne! Uargumentowano to tym, że u nadpobudliwego chłopaka kara nic nie zmieni, a reszta to przecież dobre dzieci i uczniowie, więc po co robić jakiś problem?

Komentarz pozostawiam wam.

Polska szkoła 2000 rok

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 250 (280)
zarchiwizowany

#46925

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
We wrześniu przeprowadziłam się z mamą do nowego mieszkania.
Niestety poza nowym mieszkaniem mam też nowego sąsiada.
Pana X poznałam podczas jednej z podróży windą (kiedy to umilał sobie czas, jeżdżąc nią w górę i w dół, w towarzystwie browara i swojego psa. Pomijam, że często zdarza się tak, że on lub pies nie wytrzymują presji i zostawiają po sobie niespodzianki).
Drugi mój kontakt z sąsiadem miał miejsce, kiedy to testował głośniki od 11 do 20- co zasadniczo nie przeszkadzało mi ,choć nie powiem playlista i jego wokal raczej nie pomagały mi w odsypianiu nocki. ( Jego wersja Rihanny Where have you been, na długo będzie gościć w mojej głowie)

Natomiast tydzień temu wróciłam o 23 z imprezy,na co moja mama wstała by ze mną pogadać, niestety potkneła się o stół generując tym samym huk. Pięć minut później słyszę z dołu sympatyczny głos" Dz***o zamknij ryj!" - nie ukrywam lekko się zdziwiłam do głosów z nikąd nie przywykłam... chwilę później sąsiad był już na górze i dowalał się do drzwi... pukał i dzwonił, aż do skutku.Otwieram drzwi - a sąsiad krzyczy, że "se k****, nie życzy...że jakieś stuki puki i inne ch***"...Przeprosiłam, i myślałam, że to zamknie temat nocnych wizyt sąsiedzkich.
Jednak w sobotę przegiął... o 11 budzi mnie nawalanie w drzwi( w tym łapanie za klamkę), lekko w szoku odlrywam, że to znów sąsiad i znów czekała mnie gadka: o stukach- pukach ,o spadających kuleczkach i o obcasach( nie wiem jakie kuleczki i nie wiem jakie obcasy, ale każdy ma swoje kredki). Chcąc być miłą o ile to możliwe po nieprzespanej nocce mówię , że po pierwsze mnie obudził,a po drugie nie wiem o co mu chodzi i że ma iść tam skąd przyszedł... a jakby co zapraszam do kontaktów przez policję , bądź przez administrację budynku. Był spokój, na całe 2 godziny...
Szatan chyba mnie podkusił by o 13 składać stolik... bo gdy wbijałam gwoździe usłyszałam napieprzanie w grzejnik i to że "jak nie przestanę, zajebie mnie jak s****". ( Na moje Pan jest non stop upity/ pod wpływem środków albo/ i chory psychicznie).

Kochani Piekielni, powiedzcie mi jak mam sobie poradzić z tym człowiekiem? Co mogę zrobić,by nie bać się w własnym domu głośniej ubijać schabowych? Czekam na Wasze rady

sąsiad

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (176)

#89255

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio przygotowuję się do własnego ślubu, ale ten temat stanowił problem od zawsze. Teraz jednak bardziej niż kiedykolwiek mi doskwiera. A chodzi o sklepy z modą męską. Zacząłem oszukiwanie moje ślubnego stroju od przejścia się po sklepach w centrum handlowym. Te sklepy to jeden wielki dramat. Do rzeczy!

1. Brak kompetencji.

Ja rozumiem, że przeciętny człowiek ma prawo nie wiedzieć czym różni się garnitur smokingowy od smokingu i buty derby od oxfordów o lotnikach nie wspominając. Jeśli jednak pracujesz w sklepie, gdzie sprzedajesz takie produkty warto by to jednak wiedzieć. Myślę, że nawet jeśli nie przez wzgląd na uczciwość wobec klienta i pracodawcy to chociaż dla własnego komfortu bycia kompetentnym. Niestety trzeba tutaj wspomnieć o tym jak mało zarabiają osoby pracujące w takich sklepach i jak często się zmieniają, więc nie mają ochoty się szkolić. Dlatego uważam, że to jest najlepsza piekielność spośród wszystkich.

2. Czy może w czymś pomóc?

Na początku chodziłem tylko się rozejrzeć. Znam się nieco na męskim ubiorze, znam swój rozmiar, więc nie potrzebuję pomocy przy samym przeglądaniu. Panie zawsze pytały czy mogą w czymś pomóc. Odpowiadałem, że dziękuję i najpierw muszę się rozejrzeć. Wszystko ok. Ale niestety po tym Panie nie dawały mi spokoju tylko ciągle nagabywały na "pomoc". Jest to nie tyle piekielne co męczące po prostu, ponieważ nie mogę się po prostu rozejrzeć i poprosić o rozmiar konkretnej rzeczy, która wpadła mi w oko jeśli nie ma jej na wieszaku.

3. Tego się już nie nosi.

Czasem po rozejrzeniu się po sklepie widzę, że nie ma tego czego szukam na wierzchu. Czasem wiem, że takich rzeczy, których szukam (np. białych koszul) nie wystawia się na sklep, tylko trzyma na zapleczu. W obu przypadkach podchodzę i o coś pytam. Czasem to coś mają i jest ok. Jeśli jednak tego nie mają zaczyna się taka rozmowa:

- Dzień dobry szukam białej koszuli z krytą plisą i kołnierzykiem kent na spinki do mankietów.
- Ale takich już się nie nosi! Dam panu coś innego!
- Ale ja nie pytałem czy ...
- O proszę, akurat mam w Pana rozmiarze! Rozpakuję!
- Nie dziękuję szukam czegoś inn...
- Chce Pan przymierzyć?
- Proszę Pani szukam czegoś innego. Jeśli tego nie macie po prostu powiedzcie. Do widzenia.

Inna sytuacja jest gdy coś przymierzam o pytam o potencjalne przeróbki czegoś co już przymierzam. Autentyczna rozmowa:
- Całkiem podoba mi się ten smoking. Proszę powiedzieć czy w ramach przeróbek można zrobić butonierkę w wyłogach? Bardzo chciałbym móc włożyć tam kwiat.
- Co? O czym Pan mówi? Teraz tak się nie nosi! Wszyscy przypinają bukieciki agrafką!
- Tak, wiem, ale mi się to nie podoba. Wolałbym butonierkę na pojedynczy kwiat.
- Co? Ale taka dziura będzie źle wyglądała! Pan się w ogóle nie zna!
- Będzie wyglądała dobrze, pod warunkiem, że będzie w niej kwiat. Bardzo lubię tak nosić, więc to nie będzie problem. Poza tym nie pytałem Pani o zdanie tylko czy możecie tak zrobić.
- Proszę Pana, bukiecik jest dużo lepszy.
- Ale ja nie chcę bukieciku!
- Proszę Pana, ja w przeciwieństwie do Pana już brałam ślub, więc chyba wiem lepiej.
- XD do widzenia
- Pan chyba widział jakieś smokingi ze wsi!

4. Pasuje idealnie!

Przymierzam garnitur w rozmiarze dobranym na siłę przez ekspedientkę, pomimo, że gdyby spytała jaki mam rozmiar po prostu bym jej powiedział. Patrzę krytycznie w lustro. Marynarka kończy się ledwo przykrywając pasek od spodni a klapy rozchodzą się w klatce piersiowej. Za mały. Jedyne co jest ok to długość rękawów. Pani ekspedientka patrząc na rękawy:
- Idealnie! Pasuje jak ulał!
- Niestety się nie zgodzę. Poproszę marynarkę na większy wzrost i rozmiar szerszą w klatce piersiowej.
- Nie mogę Panu takiej dać! Rękawy będą za długie!
- Akurat rękawy to najmniejszy problem. Ich skrócenie kosztuje 20 złotych u krawca.
- Ale teraz leżą dobrze, nie będą pasowały!
Martwię się raczej długością, która powinna sięgać do połowy pośladków i tym, że kalpy odstają. Proszę o większy rozmiar.

5. Długość spodni.

Według zasad klasycznej elegancji spodnie powinny kończyć się minimalnie dotykając buta. Niedopuszczalne jest żadne załamanie materiału, chyba, że spodnie są bardzo szerokie. Takich się już jednak nie szyje. Mentalność ekspedientek została jednak w czasach gdy szyło się tylko takie.
- Chciałbym tylko te spodnie skrócić. Są dla mnie trochę za długie.
- Ale są przecież idealne! Mają prawo załamać się na bucie raz czy dwa!
- Ja jednak chcę krótsze. Da się to zrobić?
- Tak, ale są przecież idealne.
- To poproszę 1,5 centymetra krótsze.
- To ja Panu zaznaczę szpilkami.
- O, super. Bardzo proszę.
- No i co? Za krótkie?
- Będą idealne, gdy zaznaczy Pani 1,5 cm a nie dwa.
- I takie właśnie pan chce?
- Tak, ale po namyśle przerobię je gdzieś indziej.

U krawca kosztowało to 25 zł i bez gadania Pani krawcowa wiedziała jaka jest odpowiednia długość.

Podsumowując: swój wymarzony smoking szyję u krawca. To chyba była jedyna słuszna opcja. Polecam takie rozwiązanie każdemu.

sklep ślub garnitur

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 190 (218)

#43683

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj wieczorem udałem się na spacer z moim psem. Nieopodal centrum kulturowego mojego miasta, zobaczyłem leżącego na chodniku mężczyznę. Gdy podszedłem do wyżej wymienionego, zauważyłem wielką kałużę krwi wokół głowy. Dookoła nie ma innego żywego ducha, więc szybko dzwonię pod ratunkowy 112. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy po drugiej stronie odezwał się policjant. Poinformował mnie, że jak coś, to dzwoni się pod 999. Okej, dzwonię.
[d]yspozytornia
[j]a

[d] Pogotowie, słucham?
[j] Tu Harles112. Znalazłem leżącego człowieka na skrzyżowaniu ulic diabelnej i piekielnej w Gostyninie. Dookoła głowy jest dużo krwi.
[d] Czyli pijany człowiek się wywrócił i rozwalił głowę?
[j] Czy ja powiedziałem, że pijany?! Nie czuję alkoholu.
[D] Wysyłam karetkę... beep, beep.

Już chciałem się zająć czynnościami ratowniczymi gdy zadzwonił telefon:
[r]atownik – Czy harles112? Proszę podać jeszcze raz ulicę, na której zdarzył się wypadek!

Co za czort? Chyba wyraźnie w dyspozytorni podałem? No nic. Podaję ratownikowi znowu lokalizację i to co widzę. Na co słyszę, że już jadą, a ja biorę się do ratowania człowieka.

Po około 30 minutach dzwonią znowu, że nikogo nie widzą.

[j] Jak to? Jesteśmy po lampą, na skrzyżowaniu piekielnej i diabelnej w Gostyninie!
[r] Jak to w Gostyninie? My w Płocku jesteśmy!

Okazało się że dyspozytornia nie zapisała dokładnie adresu. A obie ulice krzyżują się zarówno w Gostyninie jak i w Płocku... Mężczyzna nie przeżył.

Dyspozytornia ratownictwa

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 886 (936)

#89188

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłem wczoraj postrzelać z kolegą na strzelnicy, wynajęliśmy sobie jedną otwartą oś (na zewnątrz) i strzelaliśmy na zmianę. Oś wygląda w ten sposób, że za celem i po bokach są usypane ok 2m wały z ziemi dla bezpieczeństwa.

No i była moja kolej, naparzam ołowiem aż miło, gdy nagle kolega krzyczy do mnie:
- Wstrzymaj ogień! Na wale jest człowiek!
- Kurka Co?
Przerwałem ogień, przeniosłem wzrok na wał i rzeczywiście coś mi tam mignęło. Wg kolegi jakiś mały dzieciak wylazł do połowy ciała w miejscu styku wałów, tylnego z bocznym i uciekł jak kolega zaczął krzyczeć. Na strzelnicy taka sytuacja nigdy nie powinna się zdarzyć, niby strzelam dobrze, ale jakbym nie opanował broni lub ręka mi by się omskła to tułów tego dziecka od mojego celu był jedynie 5m w bok i mogła by wydarzyć się tragedia.

Poszedłem na oś obok zobaczyć co tam się wyczynia najlepszego. Zastałem faceta na stanowisku (nie strzelał, broń miał rozładowaną) i matkę z dzieckiem (ok 4-6 lat) wracających od celu do stanowiska. No i mówię do faceta jak było i że taka sytuacja jest niedopuszczalna. A ten mi zaprzecza, że tak nie było. No kurka wodna. Powiedziałem, że jego dzieciak ma czerwoną kurtkę i mojemu koledze na pewno się nie przywidziało, a jak bierze się gówniaka na strzelnice to trzeba być jeszcze bardziej ekstra ostrożnym.

Jak usłyszał, że nie odpuszczam w końcu przyznał racje, przeprosił i obiecał pilnować, ale kurka czemu dopiero jak ktoś zwrócił uwagę. Na cholerę wg ludzie zabierają takie małe dzieci na strzelnicę to nie wiem.

strzelnica

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 117 (117)