Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Goszka

Zamieszcza historie od: 10 czerwca 2011 - 20:19
Ostatnio: 14 kwietnia 2015 - 13:44
Gadu-gadu: 3563781
  • Historii na głównej: 36 z 77
  • Punktów za historie: 34849
  • Komentarzy: 473
  • Punktów za komentarze: 3406
 
zarchiwizowany

#28485

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
nie tak dawno jedna z uzytkowniczek portalu dodała historię, gdzie opisała, jak nakrzyczała na człowieka („Pan to chyba w łeb oberwie za zachodzenie mi drogi”), który spytał ja przed blokiem, czy nie kupi ziemniaków, a jej reakcja spotkala się z aprobata czytelnikow.

Historia ta przypomniała mi się wczoraj, kiedy dawałam korepetycje dziecku mieszkającemu w podlubelskiej wsi.

Po skonczonej lekcji weszłam do kuchni, gdzie z okna widac było załadowany wóz.
- O, widzę, że przebiera pan ziemniaki na sadzenie – powiedziałam
- nie, nie – odpowiedział mężczyzna – jutro jadę do Lublina, może coś sprzedam, wiesz, wczesna wiosna, teraz najciezsza pora roku
- Ale chyba cięzko coś sprzedać teraz, prawda? - spytałam ostrożnie, przypominając sobie wyżej wspomniana historie

Zrobiło mi się strasznie smutno, kiedy mężczyzna zaczął o tym sprzedawaniu opowiadać... to, że zarobi dziennie jakieś 60 zł, to nic – tam, na wsi, to dużo. To, że przez domofon wyzywany jest od wieśniaków, który porzadnego człowieka odrywa od czegoś tam, nawet nie robi na nim wrazenia – w koncu jest wieśniakiem, więc o co się obrazac? To, że słyszy za sobą smiechy, kiedy niesie worek, tez nie. Ale czemu niektorzy twierdza, ze jest „brudnym nierobem”? Albo czemu, kiedy ostatnio niósł ziemniaki do bloku, grupa chlopakow wyszarpnęła mu te kilka kilogramow i rozrzuciła dla żartu przed blokiem? A inna pani, kiedy wnosil na gorę ziemniaki, potracila go i zaczęła krzyczec, ze „panosza się tu jakieś brudasy i na pewno chcą coś ukraść”? Albo jakaś staruszka, która, kiedy stał przed blokiem, chowając pieniądze, wylała na niego z pierwszego pietra jakąś wodę, krzycząc, że „do roboty by się wziął, a nie żebrać u porządnych ludzi”

Ale najsmutniejsze było zakonczenie tej rozmowy. Pan powiedzial:

- wiesz, Ewciu, ilekroc ja stamtad wracam wieczorem, umordowany, zmeczony, ze smiesznym zarobkiem, to sobie przysiegam: nigdy więcej. A potem przychodzi następny dzien i mowie sobie: czy to moja duma więcej warta, czy dzieciak, ktoremu trzeba zapewnic to, co najlepsze? I jade znow.

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 679 (691)

#27301

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielna sąsiadka po raz kolejny.

Zawitała do nas, a jakże. Jakie miała tym razem pretensje?

a) Nakazała nam nabyć dywan, bo jej przeszkadzają nasze kroki i tupanie kota.

b) Nakazała zmienić łóżko, bo słyszy skrzypienie, kiedy uprawiamy miłość. Tłumaczyliśmy jej, że łóżko ma rok i nie wymienimy go, bo raz, że nas nie stać, dwa, że jest w dobrym stanie, a trzy, że pani słyszała seks nawet kiedy, jak już pisałam, nic takiego w domu dziać się nie mogło. Poza tym, wyjaśniliśmy, że nigdy nie robimy tego podczas ciszy nocnej, więc nawet jeśli w nocy usłyszy skrzypnięcie, to po prostu któreś z nas się przewraca na drugi bok.

c) Zażądała ostrożnych kroków i żadnych głośnych rozmów do 9.00, bo ona do tej godziny śpi.

d) Pracuję dużo i nie ma mnie zwykle w domu od 6.00 rano do 22.00, w weekendy 8.00 – 17.00. Jestem nianią i korepetytorką. Pani się nie podoba, że noszę wysokie obcasy, tupię na klatce i dzwonię kluczami. Pytanie, czy, zdaniem pani, powinnam buty zdejmować przed blokiem i wchodzić na paluszkach, spotkało się z pełnym entuzjazmem, bo „przecież trzeba mieć trochę kultury”.

e) Pani przy okazji wyrzekała na panią z boku (rzekomo prowadzi dom publiczny - pierwsze słyszę) oraz chłopaka, który mieszka nad nami. Twierdziła, że on jest równie głośny, jak my. I że też zgłosi go do administracji. Problem tylko w tym, że mi ani Miłemu chłopak w ogóle nie przeszkadza... słyszę jego kroki, czasem rozmowę, ale uważam to za normalne dźwięki w bloku. Może powinnam go ostrzec, żeby też wkładał buty przed blokiem?

Odwiedził nas też pan z administracji, powiedzieć, że była na nas skarga. Powiadomiłam o tym właściciela mieszkania, informując go jednocześnie, że od maja rezygnujemy: zabieramy tupiącego kota, skrzypiące łóżko, dzwoniące klucze i uciekamy jak najdalej. Pani przecież przeszkadza, że mieszkanie stoi prawie puste całymi dniami, a ja nie mam zdrowia na użeranie się z problemem, czy wolno mi w butach o 05.55 przejść z przedpokoju do pokoju po coś, czy nie.

Właściciel poszedł do administracji, powiedział, jak sprawa wygląda – obiecali, że się tym zajmą i sprawdzą, czy faktycznie hałasujemy.

Właściciel powiedział też, że następnymi lokatorami po nas będą czterej studenci muzykologii – choćby miał wynająć za złotówkę miesięcznie.

Ale ja ze swoim tupiącym kotem będę już daleko, daleko stąd.

Skomentuj (62) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 910 (950)
zarchiwizowany

#27699

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dawno, dawno temu pisałam o piekielnej współlokatorce – http://piekielni.pl/14187. Jeszcze w lecie wyprowadziłam się stamtąd do Miłego, ale oto koleżanka z tej stancji, z którą utrzymuję dobre kontakty, opowiedziała niedawno mi dalszy ciąg przygód Paulinki.

Kwiatek jeszcze z lata: lipiec, ja zostaję na stancji przez wakacje, bo dostałam nieźle płatną pracę. Paulinka ma się wyprowadzić do 10.07. Mija dziesiąty, jednasty, już dwudziesty za pasem, a Paulinka wciąż siedzi, nie opuszczając pokoju za często. W końcu ostatniego dnia miesiąca wyniosła się. Jak poinformowała kogoś przez telefon, została tak długo, bo w domu każą jej pracować, a ona ani myśli, przecież cały rok akademicki się pilnie uczyła. Jako zapłatę za „nadprogramowe” dni, zostawiła właścicielce skrzynkę pomidorów plus niesprzątnięty pokój. Sama byłam świadkiem, jak właścicielka wymiatała ze wszystkich kątów rozmaite skarby (czy tylko Paulinka po spożyciu ciastek, chipsów itp. chowa opakowanie pod łóżko?). W sumie zebrało się dwa worki śmieci.

Rok akademicki: Paulinka skarży się właścicielce, że jest prześladowana, płacze i krzyczy podczas tej rozmowy, lamentując nad swym losem. Właścicielka ustala prawdziwą wersję wydarzeń i uświadamia Paulinę, że prośba o posprzątanie po sobie włosów z odpływu prysznica i umycie kibla po załatwieniu „tej drugiej potrzeby” to nie są prześladowania. Paulinka na korytarzu potrąca Edytę (druga współlokatorkę). Dochodzi do rękoczynów. Paulina grozi Edycie. Edyta zaczyna zamykać się w pokoju.

Paulinka nadal w dzień prawie w ogóle nie wychodzi z pokoju. Snuje się za to nocami, hałasując z całej mocy. O 6.00 rano włącza radio. Nie sprząta, nie myje się. Giną różne rzeczy, najczęściej artykuły spożywcze i kosmetyki. Co jakiś czas krzyczy na Edytę przez zamknięte drzwi. Pretensje ma różne: bo pali światło o dwudzistej i przeszkadza spać, bo sprowadza kochanków (nieprawda), bo za jej plecami ma jakieś kontakty z właścicielką. Edyta zaczyna się bać spać sama.

Właścicielka interweniuje. Każe Paulinie się wyprowadzić. Paulina uderza w płacz, że jest prześladowana, że nie znajdzie szybko stancji, że prosi, żeby mogła zostać. Właścicielka wybacza, Paulina zostaje. Edyta szuka nowego mieszkania.

Paulinka wciąż nie sprząta. Zamyka się w kuchni na długie godziny, zabraniając wejść, bo ona gotuje. Nie zmywa. Robi awantury. Nieszczy rzeczy Edyty – jej ulubioną zabawą jest rozrywanie gąbek i rozrzucanie ich po kuchni. Oskarża Edytę przed właścicielką o prostytucję. Co najsmieszniejsze – mnie też (tak jakby właścicielkę jeszcze to obchodziło) – mówiłam co prawda, że pracuję z dziećmi, ale latem chodziłam w spodenkach, w klapkach na szpilce i w koszulkach na ramiączkach, a wieczory spędzałam z jakimś mężczyzną (Miłym), ergo: jestem prostytutką, porządne dziewczyny tak się nie zachowują


Właścicielka traci cierpliwość. Każe się Paulince wyprowadzić. Przyjeżdzają jej rodzice, jednak Paulinka nie chce wyjść z pokoju. Krzyczy, że jest przesladowana, że Edyta ja straszy, że nie wyjdzie, nie wyprowadzi się. Rodzice bezradni. Właścicielka oznajmia, że dzwoni do szpitala psychaitrycznego (który jest dwie ulice dalej) po karetkę, jeśli natychmiast nie zwolni pokoju. Paulina się uspokaja, wychodzi. Kiedy trwa wyprowadzka, Edyta wychodzi na uczelnie. Po powrocie zastaje swoje ubrania wyrzucone za dom, w krzaki, swoje garnki w lazience, a artykuly spozywcze powysypywane w kuchni.

A ja, po wysluchaniu tychże rewelacji, myślę, że może pani z dołu, której przeszkadza tupiący kot, to jeszcze pestka...

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 237 (251)
zarchiwizowany

#27458

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia, która mi się przydarzyła, jest tak niewiarygodna, że aż nie mogę w nią sama uwierzyć...

otóż urody jestem zupełnie przeciętnej, ubieram się kompletnie niewyzywająco, na czarno, do tego noszę wielkie okulary.

Szłam do uczennicy na korepetycje. Było południe, sobota. Lublin, Dzisiąta, weszłam w uliczkę przed tunelem. Tuż przed mostem minęłam młodego mężczyznę, wyglądał na lekko nietrzeźwego. Kiedy znalazł się za mną, krzyknął, jakby z bólu. Obejrzałam się, stał twarzą do mnie i trzymał się za klatkę piersiową.
- Poczekaj! – zawołał
wydawało mi się, że coś go bolało, że potrzebował pomocy. Jak na złość, wokół nikogo, więc podbiegłam
-Co się stało? - spytałam – coś pana boli?
-Serce – zabełkotał. Poczułam zapach alkoholu, ale, nauczona historami na Piekielni.pl pomyślałam, że może to cukrzyk, który poczuł się gorzej
-Choruje pan na coś? Proszę przykucnąć, włożyć głowę między kolana, czy trzeba wezwać pomoc? - i już wyciągęłam telefon, kiedy nagle on chwycił mnie za rękę!
-Poczekaj, pójdę z tobą
szarpnęłam się, wystraszona.
-Co pan robi? Czemu mnie pan dotyka? Proszę puścić! Przecież panu nic nie jest! Czemu mnie pan wołał?
-poczekaj, pójdę z tobą – bełkotał on. I znów wyciągnął do mnie rękę

odskoczyłam na bezpieczną odległość, trzymając jednoczesnie mocno telefon i torebkę. Rozkrzyczałam się. Że co on sobie wyobraża, że jak można, że przecież wcale nie potrzebuje pomocy.
-poczekaj, pójdę z tobą – powtórzyl i ruszył w moją stronę

spanikowałam, zaczęłam uciekać. Nie biegł za mną.

Wątpię, że po tym wydarzeniu kiedykolwiek podejdę sama do kogoś płci męskiej, kto nie wydaje się naprawdę potzrebowac pomocy

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 19 (83)
zarchiwizowany

#27299

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Autobusy miejskie po raz kolejny...
Czwartek, ósmy marca, Lublin, ul. Zana. Godzina: około 20.00. Czekałam spokojnie na przystanku, kiedy podjechał autobus. Spostrzegłam, że biegnie do niego para, matka i syn. Kiedy już dobiegali, kierowca zamknął drzwi i najprawdopodobniej skoncentrował się na włączaniu się do ruchu, bo nie otworzył drzwi, mimo iż oboje naciskali „ciepły guzik”.
Syn zaczął więc walić pięścią w drzwi, a potem w nie kopnął, ruchem wyraźnie stylizowanym na Chucka Norrisa. Tymczasem matka wydzierała się:
Tak, dołóż mu, synu, dołóż! Mocno! Drzwi nie otworzy, chamidło! Opony takiemu poprzebijać! Autobus zarysować! Niech by popamiętał!


Wtem pojazd zaczął ruszać... syn kopnął raz jeszcze drzwi, dopingowany wrzaskami mamuśki. Potem oboje jeszcze długo, nie przebierając w słowach, komentowali, jaki to kierowca okazał się chamski...

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (46)

#25679

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z różnych względów ubieram się tylko na czarno. Bez glanów, łańcuchów i tak dalej – po prostu czarny sweterek, czarne dżinsy, buty na delikatnym obcasie; latem – czarne sukienki.
Wchodzę któregoś dnia do sklepu z używaną odzieżą i zaczynam przeglądać wieszaki.

- Proszę pani, mam tu dla pani śliczną koszulkę. – Informuje sprzedająca, pokazując mi czerwoną bluzeczkę.
- Dziękuję, ja szukam tylko czarnych rzeczy. – Odpowiadam.
- A czemu tak? Żałoba jakaś? - Pyta pani.
- Po prostu lubię czerń. – Odrzekłam dyplomatycznie.
- Nie mam czarnych rzeczy, wyszły. Bo z wami młodymi to zawsze tak: wykupicie to, co czarne, żeby z głupoty nosić, a potem ludzie, co noszą żałobę, nie mają się w co ubrać. Nie mam nic czarnego!

Byłam tak zdziwiona jej odpowiedzą, że dopiero w domu uświadomiłam sobie, że ona chyba mnie wyrzuciła ze sklepu...

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 516 (642)
zarchiwizowany

#26386

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Głupota bywa czasem iście piekielna.

Około 30, może 40 lat temu dziadek, już niezyjący, nabył prawdziwe cudo techniki: motorower. Głucha wieś, mało kto posiadał coś takiego, więc zainteresownie sprzętem było ogromne. Problemem zdawalo sie jedynie to, ze dziadek nie umial na tym „cudzie” jezdzic. Stwierdzil więc, przywiozłszy rzecz do domu na wozie, ze nauczy się sam. I sprobowal...

Spokoj ktoregos niedzielnego popoludnia zaklocil przerazliwy krzyk, z którego dalo się wychwycic jedynie zdanie: łapcie mnieeee! - i oto, straszac wioskowe krowy, przez droge pedzil dziadek, który opanowal wprawdzie sposob na prowadzenia zabojczej maszyny, ale sztuki zatrzymywania się już nie. Jechal dość wolno, na tyle, ze biegla za nim spora część rodziny i sasiadow, udzielajac rad (skacz, Stasiek, skacz!) lub lamentujac (łooo Jezu, Stasiek, Stasiek się zabije, co my teraz zrobimy, łoo Matko Boska!). Dziadek wjechal w koncu do czyjegos ogrodu i zaczal jezdzic w kołko, przekonany, jak pozniej tlumaczyl, ze kiedys wyczerpie się paliwo i motorower sam stanie. I pewnie tak by było... gdyby nie to, ze dziadek, czy to z przerazania, czy może z jakichs innych powodow, nie zboczyl ze swojego kolka i nie wjechal w stodole. Nie swoja stodole.

Motorower się przewrocil, kierowca tez, przybiegli zaaferowani sasiedzi, zobaczyli bladego dziadka z zamknietymi oczyma.
- Stasiek nie zyje !!!!!!!!!!!! Staśka zabiło! - rozlegly się lamenty
W tym momencie domniemany zmarly otworzyl oczy
-Zabiło mie – powiedzial tragicznym glosem.


I zemdlal.

Epilog:
motorower sprzedano. Dziadek nigdy w zyciu nie wsiadl do zadnego pojazu mechanicznego, ktory musialby poprowadzic sam. Dziadek został tez oficjalnie wyklety przez sasiadke, której krowa, przez traumatyczne doswiadczenie bycia sploszona, miala jakoby mleko stracic

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 200 (230)

#25376

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłem kiedyś ze znajomym - Piotrem, wieczorem w sklepie.
Staruszka prosi o dwa jajka. Ekspedientka odpowiada, że nie ma. Staruszka z żalem w głosie informuje, że szkoda, bo to dla wnuka, on musi coś w szkole zrobić, bo jutro ostatnia szansa na poprawę oceny.

Piotr: - Wie pani co, ja tu mieszkam niedaleko, mam w domu kilka jajek, pani pozwoli z nami, chętnie użyczę.
Staruszka: - Co? Ja mam chodzić? Ty mi przynieś do mieszkania, tak ze sześć.

Nie zanieśliśmy.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 747 (793)

#25142

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeboje z sąsiadką, ciąg dalszy.

Jakiś czas miałam problemy ze zdrowiem, ale ostatnio poczułam się nieco lepiej, założyłam więc szpilki – po raz pierwszy od połowy listopada. Wyszłam z domu o 6, buty uparcie nakładając w przedpokoju, a nie na klatce, wróciłam o 23.00. I, o zgrozo, ośmieliłam się głośno tupać na klatce, a potem (straszne) rozebrać się w przedpokoju i w tenże sposób hałasować – zrobiłam przecież kilka kroków w mieszkaniu, a już trwała cisza nocna. Oczywiście, od dołu zaczęło stukać. Zaczęliśmy z Miłym (już na bosaka) robić kolację, rozmawiać ściszonymi głosami, przygotowaliśmy kąpiel – od dołu stuka. Potem – wściekły dzwonek do drzwi. Decyzja: nie otwieramy, jesteśmy zbyt zmęczeni na kłótnie. Za drzwiami miła pani chwilkę pomamrotała jakieś ciepłe słowa, potem odeszła.

Następnego dnia sprawdziłam skrzynkę pocztową. I zrobiło mi się słabo... opakowania po ciastkach, ogryzki jabłek, obierki po ziemniakach, słowem, wszelkie śmieci gospodarstwa domowego...

Dziś zaczęłam przeglądać ogłoszenia o mieszkaniach do wynajecia.

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 540 (594)
zarchiwizowany

#25809

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
nauki przedmałżeńskie. Ksiądz pod niebiosa wychwala jedną z parafianek, która chodziła do kościoła do końca ciąży (wg jego relacji wróciła ze świątyni i zaczęła rodzić w domu), potem inną, która dwumiesięczne dziecko przynosiła na msze podczas lutowych mrozów. Na koniec zaś pada zdanie:

- bo, drogie panie, ciąża to nie choroba! Nie trzeba się tak przejmować! A niektóre to tylko w ciążę zajdą i od razu leżą...

tak, oczywiście. Wszystkie symulują, żeby spędzać cały czas w łóżku albo w szpitalu.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 80 (202)