Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Goszka

Zamieszcza historie od: 10 czerwca 2011 - 20:19
Ostatnio: 14 kwietnia 2015 - 13:44
Gadu-gadu: 3563781
  • Historii na głównej: 36 z 77
  • Punktów za historie: 34849
  • Komentarzy: 473
  • Punktów za komentarze: 3406
 

#21533

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Leżę sobie w szpitalnym łóżku i, jako że sen uparcie nie przychodzi, czytam piekielnych. Dotarłam do historii mzd i zadumałam się głęboko, przypomniawszy sobie historię z lat wczesnej młodości.

Miałam wówczas lat 17, młoda byłam i niewinna. Poznałam wtedy chłopaka. Starszego ode mnie o rok. Jego tata zmarł, wyrażając przed śmiercią nadzieję, że któryś z synów zostanie księdzem, którą to nadzieję jego mama pielęgnowała tak uparcie, że kiedy na horyzoncie pojawiłam się ja, przystąpiła do zmasowanego ataku... Nic to, że w niedzielę, kiedy Bartek mnie odwiedzał, zostawała dłużej w kościele albo u koleżanek, pozbawiając go samochodu, którym mógłby dojechać do mojej zapadłej wioski. Nic, że wszem i wobec głosiła, że jestem li koleżanką syna, do której on jeździ na korepetycje i z wdzięczności tylko zabiera ją na studniówkę. Nic, że wysyłała młodszego syna jako przyzwoitkę. Co tam, że dzwoniła do niego o 22.00, żeby wracał do domu. Albo że symulowała chorobę, żeby zatrzymać go przy sobie lub zmusić do przedwczesnego powrotu. Cóż z tego, że nie zezwalała nam na żadną prywatność: zero wspólnych wyjść, cogodzinne telefony, o wyjeździe mowy nie ma – chociaż wtedy jeszcze zupełnie nie myślałam o tym, żeby iść z kimkolwiek do łóżka. To drobiazgi, naprawdę. W największym szoku byłam, kiedy Bartek zdał maturę. Został zmuszony, płaczem, szantażem emocjonalnym i innymi metodami, do złożenia dokumentów do seminarium duchownego!

Widywałam go potem później. Ostatnio, dwa lata w tył, w klubie. Palił i tańczył z jakąś dziewuszką.

W tym roku przyjmuje święcenia kapłańskie.

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 642 (738)

#21348

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zaszłam w ciążę. Radość mieszała się z paniką, bo z Miłym (o którym pisałam we wcześniejszych historiach) pobrać się mieliśmy aż w sierpniu. Ale co tam, będziemy rodzicami – ślub udało się przyspieszyć, wszystko pięknie, czas wybrać lekarza. Zupełnie nie miałam doświadczenia, wcześniej leczyłam się prywatnie, ale że nie miałam też pracy i utrzymywaliśmy się tylko z pensji Miłego, zdecydowałam się dać państwowej służbie zdrowia drugą szansę.

Idę. Objawy koszmarne: bóle brzucha, zwłaszcza po tym, jak się zmęczyłam, niepokoiły mnie najbardziej – były po prostu nie do wytrzymania, zdarzało mi się całymi dniami leżeć i płakać. Badania krwi zrobione, tak, jest dzidziuś, informuję o dolegliwościach – nawet nie skończyłam zdania, kiedy lekarz przerwał mi, pytając, czy chcę coś przeciwbólowego
- Ale... nie, bo może dziecku zaszkodzi – zaoponowałam, prosząc o jakieś badania, nie wiem, może usg, może to ciąża pozamaciczna.
- Proszę pani, ja mam więcej lat praktyki niż pani sobie liczy, nic się nie dzieje, pani się nie denerwuje, nie pije, nie pali...
Ok, być może panikuję.
Wracam do domu, razem z obolałym i dziwnie jak na pierwszy trymestr powiększonym brzuchem. Boli tak wściekle, że nie mogę funkcjonować. Wysłuchuję rad koleżanek o swojej nadmiernej panice i przejmowaniu się głupotami.

Dzisiejszy ranek. Ból nie do wytrzymania – w planach całodzienne leżenie. Nagle zauważyłam, że krwawię. Miły w pracy, na służbie, nie może wyjść, w panice zadzwoniłam po taxi, nie chciałam czekać na karetkę, wypłakałam w słuchawkę, że szybko, bo krew, bo ciąża, dyspozytor zadzwonił po pogotowie, oddzwoniono do mnie, wysłuchano objawów, kazano się nie ruszać, leżeć. Miły w międzyczasie cudem wyrwał się z pracy, w pełnym umundurowaniu, przyjeżdża karetka, zabierają mnie (trzy piętra pieszo w dół po schodach i parę metrów do bramy), izba przyjęć, usg.
- Kiedy miała pani robione usg? – Pyta lekarz
- W ogóle... - odpowiadam.
- Aha. No tak, ja w macicy ciąży nie widzę, jajniki też czyste, poroniła pani.
- Ale... ale jak to? – zaczęłam płakać. Po prostu nie mogłam tego opanować, jak to poronienie? Byłam wczoraj u lekarza, miało być wszystko ok...
- Kotek, ile ma pani lat? 23? To nigdy nie słyszała pani tego słowa? Po –ro – nie – nie. Ciąży nie ma, no. Poronienia się zdarzają, kobiety palą, piją, dzieci bywają chore, dobrze, że teraz pani poroniła, nie później. Nie ma co płakać, ubierać się, jutro do przychodni.

Nie mam pojęcia, jak stamtąd wyszłam. Usiałam na schodach i zaczęłam płakać, po prostu nieopanowanie. Bo czułam, że coś jest nie tak! Bo czemu zlekceważono te bóle! Czemu! Jakim prawem! Przecież mówiłam!
Dojechał Miły, zabrał mnie rozdygotaną do domu. Sprawdzam – bielizna we krwi. Dzwonię z kolei do swojego prywatnego lekarza, czort z pieniędzmi, już zaoszczędziłam na swoim zdrowiu. Informuję o sytuacji.
- I co? Poroniła pani i nawet nie wzięli panią na fotel? Nie obejrzeli natychmiast? Do przychodni kazali iść? – pytał mój doktor. Wypłakałam tylko, że tak. Westchnął
- Pani przyjedzie do mnie... może trzeba jeszcze macicę wyłyżeczkować, bo istnieje prawdopodobieństwo, że tam zostały resztki, które należy usunąć operacyjnie.

Tak. Właśnie straciłam chciane, kochane dziecko, które miało już imię, na które czekaliśmy – nie wiem, czy by dało się je uratować, czy miało umrzeć, ale wiem, że prosiłam o interwencję, bo bolało, bo źle się czułam... a potem, po wszystkim, nawet nie trafiłam na fotel, żeby sprawdzić, czy nie potrzebuję zabiegu. To jest po prostu straszne.

Skomentuj (90) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1040 (1226)

#21289

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniałam sobie historię, opowiedzianą przez kolegę ze studiów.
Ów znajomy, zmuszony do rozstania z uczelnią po raz czwarty z kolei, postanowił szukać pracy. I znalazł. W Cyfrze Plus. Z grubsza jego zajęcie polegało na spacerowaniu po wsiach, tłumaczeniu, że wkrótce programy w TV oglądać będzie można tylko po opłaceniu horrendalnie wysokiego abonamentu, a on oferuje inny, tańszy abonament, że to okazja, że się nie powtórzy i tak dalej.
I chodził, i namawiał.

Zawędrował raz do chałupki, wygłasza swoje wyuczone mowy zastałej na podwórku kobiecie, ta milczy enigmatycznie, słucha, nagle – przez okno wychylił się chłop.
- Panie! – zawołał – Chodź pan do środka, co będziesz z babą gadał, ja tu podejmuję decyzje!
Kolega, nie podejrzewając nic złego, wszedł. Puka, otwiera drzwi … a tu gospodarz – z siekierą czeka!
- AAAAAAA! – Krzyknął – Mam cię! Tu był już taki, podpisać kazał, mówił, że okazja, że oszczędność, a ja teraz rachunki co miesiąc wysokie płacę! Ty cholero miastowa jedna w garniturze, ty... - I chłop ruszył ku oniemiałemu koledze, podnosząc siekierę.

Działo się to w okolicach lutego ubiegłego roku, kiedy właśnie topniał śnieg. Kolega opowiada, że uciekał tak szybko, przez błota, drogi, krzaki (nawet kiedy chłop zaprzestał pogoni, tuż za swoim podwórkiem), że nawet plecy miał pochlapane...

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 565 (651)
zarchiwizowany

#20486

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wiecie, w jaki sposób na jednym z lubelskich osiedli sąsiedzi płoszyli ludzi, parkujących na nieswoich podwórkach? Ano bardzo prosto: zrzucało się na maskę trochę mokrego chleba, bułek… przyfruwały głodne gołąbki i sprawiały, że lakier tracił swoją jednolitość. I delikwent nigdy już tam nie zaparkował, na pewno.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 139 (253)
zarchiwizowany

#20484

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia ta wydarzyła się mniej więcej rok temu. Było zimno, ślisko, padał śnieg. Odwiedził mnie w wynajmowanym mieszkaniu dobry, bliski kolega, który na skutek choroby utracił nogę i poruszał się na kulach. Zaparkował on na chodniku, naprzeciwko wjazdu sąsiada, nie blokując mu bramy, a jedynie lekko utrudniając wjazd. Dodam, że ma na szybie znaczek niepełnosprawnego i nie miał po prostu innej możliwości – uliczka mała, a zaparkować dalej i przejść na kulach kilkanaście metrów, podczas gdy straszy lód i śnieg, nie mógł, ze zrozumiałych względów. Odwiedził mnie około 18.00, o 21. 00 chciał wyjść, kiedy… okazało się, że ktoś zablokował mu samochód. Po prostu, stanęły dwa tak, że nie mógł ruszyć.
Co robić? Pchać? Włączy się alarm. Poza tym, jak? Ja ważę około 50 kg, on – też nie może. Dzwoniliśmy do bramy. Nic. Nie mogliśmy wejść, bo po podwórku biegał pies. Załamani wróciliśmy do mieszkania. Postanowiliśmy, że kolega spędzi u mnie noc.
Nawet nie chcę opisywać, jak czuł się tamten chłopak. Akurat wtedy jego zdrowie znów się pogorszyło. Pamiętam, że kiedy na niego patrzyłam, czułam się chyba najpodlej w życiu.
Ale najgorsze miało się dopiero zacząć. Rano kolega zbudził mnie, mówiąc, że samochód stoi inaczej – fakt, ktoś nim widocznie gdzieś pojechał, wrócił i … stanął dokładnie tak samo. Zalała mnie krew. Podkreślam: samochód kolegi nie blokował wjazdu! Ze łzami w oczach napisałam na kartce, że on musi wrócić do domu, że musi wziąć jakieś swoje lekarstwa, że niech odblokują mu samochód, bo może się stać nieszczęście! Zostawiłam to za wycieraczkami, dzwoniłam do mieszkania, nic.
Nie wyobrażacie sobie, jakie to uczucie.
Zapłakana poszłam do drugiego sąsiada, wyjaśniłam sprawę, on poszedł ze mną do tego, który zablokował koledze samochód. Jemu też nie otworzył, dopiero kiedy sąsiad 2 zaczął dzwonić na jego telefon komórkowy, łaskawie zszedł.
Czego ja się o sobie nie dowiedziałam… że jestem k…, że sobie sprowadzam chłopaków, że jemu wjazd blokują, że na drugi raz opony poprzebija, że chyba nie rozumie, że go tu nie chcą, że …
Nawet nie protestowałam. Pamiętam, że stałam, w za lekkiej kurtce, i tylko łzy mi płynęły z oczu. Nawet nie wiem, czy to były łzy wściekłości, czy upokorzenia, czy smutku.
Piekielny sąsiad odparkował samochód, odblokowując wyjazd koledze. Bez słowa odeszłam, razem z sąsiadem – wybawicielem. Podziękowałam mu, na co on: „dziecko, ty się ciesz, że mu ten buc szyb nie porozbijał, kół nie poniszczył”.
Najgorzej jednak poczułam się, kiedy zobaczyłam, że kolega stał w otwartym oknie i wszystko słyszał. Jego miny nie muszę opisywać

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 101 (249)

#20110

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Oto jadę sobie wczoraj do ucznia z Lublina do Świdnika. Busy wyjeżdżają z dworca, a po drodze zatrzymują się na przystankach, zabierając kolejnych podróżnych. Niestety, w godzinach szczytu najlepiej pojechać na dworzec, bo przepełnione busy czasem nie zatrzymują się np. na Majdanku albo Felinie.

Jedziemy sobie więc, jedziemy, miejsc stojących 12, a ludzi chyba dwa razy tyle. Kierowca zatrzymuje się na Felinie, wsiada grupka ludzi, ale dla jednej dziewuszki nie ma miejsca. Mimo to, ona usiłuje wsiąść.

- Nie zabieram więcej pasażerów! - krzyknął kierowca.
Rozumiem go: drzwi były automatyczne, pod naporem mogłyby się otworzyć, ktoś by wypadł. Ale w pasażerów jakby piorun strzelił: że dziecko zostaje na zimnie, że jeszcze się zmieści, że kierowca sadysta.
- K...! - wrzeszczało w tym czasie owe dziecko – Ja k.... nie będę pół godziny stać! K.... nie ma mpk, busy rzadko, ja k.... wsiadam!
Darła się tak, pakując się do busa. Poparła ją inna dziewuszka, chyba siostra, bo przeklinała podobnie.

Jedziemy. Jesteśmy w Kalinówce. I pojawia się przystanek, na którym zatrzymuje się tylko część kierowców.
- Ja tu wysiadam, zatrzymaj się! - drze się piekielna dziewczynka.
- Nie mam tu przystanku, są kontrole, to by mnie kosztowało 3000 zł – oponuje kierowca i jedzie dalej.
- K..., słyszałeś, co powiedziałam? Stawaj! Już! Ja tu k... wysiadam! Przy... ć ci? - i obydwie zaczęły wrzeszczeć jak opętane. Nagle... jedna uderzyła kierowcę plecakiem! Bus zakołysał się, kierowca stracił na chwilkę panowanie nad pojazdem, ktoś krzyknął jakby z bólu (chyba też dostał), ktoś gromko domagał się wezwania policji, ktoś inny krzyknął "panie, stań pan, bo wypadek będzie!". Kierowca zatrzymał się. Otworzył drzwi. Dziewczynki wysiadły. A raczej wybiegły jak z procy.

Przez chwilę kierowca stał na poboczu, ocierając pot z czoła.

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 722 (776)
zarchiwizowany

#20404

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nawiązując do historii Auristela o starszych ludziach za kierownicą...


otóż w miejscowości, z której pochodzi mój tata, żyje sobie sympatyczne, starsze małżeństwo. Ot, ludzie około siedemdziesiątki, sprawni, na rencie lub emeryturze. Bardzo zgodnie ze sobą żyją. I posiadają autko.

Kiedy pan Andrzej wyjeżdza z drogi podporządkowanej i widzi nadjeżdżające auto, zawsze pyta z charakterystycznymi dla niego powolnością i spokojem:
- Stefciu, zdążymy? czy może czekać?

i od odpowiedzi pani Stefci uzależania to, czy będzie jechał, czy nie...

Tak, tak: on wciąż jeździ:)

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 12 (44)

#19896

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewna starsza pani z mojej wioski pochodząca odwiedziła raz kapliczkę na wodzie w Radecznicy i przywiozła stamtąd butelkę wody, która miała mieć właściwości szerokouzdrawiające. Woda została więc schowana na wypadek jakichś niedomagań jej lub męża.

I oto w kilkanaście miesięcy zdarzyła się okazja do zastosowania tejże wody: starszemu panu dokuczały uporczywe bóle głowy. Nie udali się jednak do lekarza, bo po co – staruszka dała mężowi tej wody. Dość dużo, bo i dolegliwość poważna. A że woda była już mocno nieświeża, lekko zielonkawa na dnie buteleczki, nieszczęsny nie dość że nie został uleczony, to jeszcze kilka dobrych godzin spędził w toalecie ze względu na rozmaite niedyspozycje żołądkowe (obustronne). Jak skomentowała to żona?
- Pan Bóg cię skarał, boś niegodny!

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 535 (615)

#19894

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem, czy to piekielność czy bezmyślność, nie wiem, czy nikogo nie urażę tym wpisem. Z góry mówię, nie taka moja intencja.

Otóż jedna ze starszych sąsiadek któregoś dnia poczuła się bardzo źle. Straciła przytomność, upadła. Co zrobił jej mąż? Zadzwonił po lekarza? Wybiegł po pomoc? Zaczął reanimację? Nie... uklęknął i zaczął odmawiać różaniec. Po karetkę zadzwoniła dopiero córka tej kobiety, po jakiejś godzinie. Kobieta zmarła.

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 730 (830)
zarchiwizowany

#19803

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
szukałam swego czasu z Miłym mieszkania do wynajęcia.Telefon, miła pani, tak, jest kawalerka, cena przystępna, ja już uradowana, że mamy lokum, dodaję gwoli ścisłości, że posiadamy kotka i czy to nie problem, żeby Franek też tam zamieszkał, a pani: „Ma pani kota? A, to nic, pani go mi odda, ja do schroniska zaniosę, i po problemie”.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 189 (243)