Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Goszka

Zamieszcza historie od: 10 czerwca 2011 - 20:19
Ostatnio: 14 kwietnia 2015 - 13:44
Gadu-gadu: 3563781
  • Historii na głównej: 36 z 77
  • Punktów za historie: 34849
  • Komentarzy: 473
  • Punktów za komentarze: 3406
 
zarchiwizowany

#19756

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Lubicie sok z malin, jogurty malinowe? Pozwolcie, że opowiem co nieco o zbieraniu tych owoców...

platony. Skrzynki, w których zawozi się malinki na skup. Myte są bardzo rzadko, pachną wyjątkowo nieapetycznie (lipiec, gorąco, na ubiegłodniowe skisniete resztki wrzuca się nowe owoce).

Zbierajacy: nie ma mowy o myciu rak, często ktos glaszcze psa, a potem zrywa, potrzeby naturalne zalatwia się na polu (jeśli duża plantacja, nie wraca się do toalety do domu, mało kto myje ręce po wiadomej czynności. Pomijam już co ciekawsze elementy, które np. wycierają nos w ręce, ręce w spodnie i dalej zrywają albo obrządzają zwierzeta i po tym ruszają do zbioru)

Skup: kurz, brud – normalka. Co ciekawe, często owoce zbiera się, kiedy pada deszcz. Są wtedy tak apetycznie rozmokłe... do skrzynki wpada jedna paskudna rozmiekła breja. Nie da się tego wypłukac, więc wszystko ląduje w tzw. kadziach: ogromnych plastikowych kontenerach (mytych szlauchem, zimna woda, raz dziennie), z których wyciska się sok (bez płukania), a to, co zostanie, wytłoczyny, jedzie do fabryki jogurtów (a kiedyś tak lubilam jogurty z kawałkami owoców...).

Widziałam raz, jak pies załatwił swoja potrzebę na otwartą skrzynkę... właściciel skupu nie zareagowal, zmoczone maliny powędrowaly do fabryki...

Widziałam, jak w stodole, gdzie skupowano maliny, trzepano len: cały kurz leciał na otwarte skrzynki. Brak reakcji właściciela...

Zgniłe owoce też się zbiera, bo szkoda zostawić. Czasem malinka, zebrana rano, do wieczora się psuje albo część zgniłych owoców zaraża te zdrowe. Właściciel nie reaguje, przyjmuje wszystko...

Są, owszem, droższe maliny: zbierane do małych platonów, ladne i zdrowe. Te są zabierane oddzielnie, do innych fabryk.

Odkąd zobaczylam z bliska, jak wygląda zbiór malin, nikt nie zmusi mnie do zjedzenia przetworow z tych owoców.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 11 (53)

#19222

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ktoś mi bliski leczy się aktualnie na onkologii w lubelskim szpitalu.
Któregoś dnia siedziałam przy nim, on drzemał, kiedy do sali weszła pielęgniarka, żeby zmienić cewnik. I w ogóle nie prosząc mnie ani innych odwiedzających żebyśmy wyszli, nawet nie budząc tego chłopaka, ani nie informując co będzie robić, po prostu zdjęła z niego kołdrę i zaczęła wykonywać swoją pracę...

Zażenowania mojego, pacjenta, gości, nie trzeba chyba opisywać. A pani nawet nie zauważyła chyba, że robi coś niestosownego.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 613 (673)

#19176

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem, czy historia zabawna czy piekielna... otóż działo się to około 7 lat temu. Zima. Wizyta duszpasterska.

Pochodzę ze wsi – część mieszkańców wychodzi tu po księdza przed bramę, część nie. My nie wychodzimy: styczeń, zimno, ciemno. Zapalone światła wszędzie, brama otwarta, czekamy.

Nagle... ktoś puka do drzwi balkonowych. Patrzymy – ksiądz! A zaznaczyć trzeba, że do domu prowadzi duża brama, otwarta i oświetlona. Ksiądz natomiast wszedł w zaspy, przedostał się do ogródka, stamtąd na zaśnieżone schody, a potem pukał do drzwi... Kiedy mu otworzyliśmy, nagle okazało się, czemu aż tak zbłądził. Samym oddechem można było się upić.

Ksiądz nie szczędził duszpasterskich pouczeń... Dowiedzieliśmy się, że jak tak można, po osobę duchowną nie wyjść (jasne, przecież to nic takiego sterczeć na mrozie przez na przykład trzy godziny...), że ciężko obrażamy Boga, nie chodząc do kościoła... perorując, próbował usiąść na kanapie, omal nie spadł, bo stracił równowagę, co skomentował potokiem przekleństw (!), wciąż gadając do siebie, a może do nas, sięgnął po kopertę, z potoku wymowy wyłowiliśmy żal, że nie został poczęstowany obiadem ani „niczym na rozgrzewkę”, pokropił mieszkanie przygotowaną wodą święconą (a raczej tak mu się zdawało, bo nie umoczył palemki w misie, tylko dotknął nią stołu) i wytoczył się z domu...

Przez cały czas tej wizyty siedzieliśmy jak zaczarowani. Naprawdę. Wszystkim zabrakło słów. A ja do dziś pamiętam czerwoną, zapitą twarz księdza.

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 587 (703)
zarchiwizowany

#19259

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mieszkaliśmy kiedyś z Miłym na Nowym Świecie w Lublinie – dzielnicy o co nieco niedobrej opinii. Pracuję dorywczo jako niania, którejś sierpniowej soboty wyszłam o 22. 00 na autobus i zobaczyłam, jak po drugiej stronie ulicy idzie para: ona ciągnęła wózek ze złomem, on szedł z piwem w ręku, prowadząc na smyczy owczarka niemieckiego. Nagle krzyknął coś niezrozumiałego i uderzył psa – skowyt rozległ się po całej ulicy. Początkowo nie zwróciłam na to uwagi, ale za chwilę sytuacja się powtórzyłą – pies został zbity smyczą za to, że przystanął powąchać jakiś krzak.

Przystanęłam, zawahałam się: zareagować? Pusto, Miły na służbie, więc nawet nie mogę poprosić go o pomoc, on z piwem, ona na pokojowo nastawioną do świata nie wyglądała, i ten pies, którym przecież można poszczuć... stałam i patrzyłam, niepewna, co robić.

Z naprzeciwka szedł jakiś mężczyzna, też z psem na smyczy. Zauważył, że patrzę na parę (owczarek znów został uderzony, zareagował szczeknięciem, za co zbito go bardziej)i powiedział, nie zatrzymując się:
- on zawsze tego psa tak katuje, straszne
- ale dlaczego? - zapytałam zupełnie bezmyślnie
- Dziesiąta*, patologia...
- no ale niech pan coś zrobi, tak nie można – powiedziałam, widząc, że się oddala. Nie zareagował. Obejrzałam się. Tamta para już znikła za zakrętem. Słychać było tylko wrzask i piszczenie zwierzęcia.

Nie, nie byłam bohaterką. Nie zareagowałam. Nie zadzwoniłam po policję. Wystraszona naciągnęłam kaptur na twarz i poszłam do pracy...


*Dziesiąta, nazwa lubelskiej dzielnicy

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 5 (57)

#18967

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeglądając poczekalnię, trafiłam na historię Aneczki12381. Otóż naszą parafię objął również objął swego czasu piekielny ksiądz. Kiedyś w wypadku zginęło kilku mieszkańców parafii: młode małżeństwo i troje sąsiadów, których ta para podwoziła owego feralnego dnia. Małżonków grzebano wspólnie. Stan matki kobiety łatwo sobie wyobrazić: straciła dziecko, została sama z malutkim wnukiem (dziś chłopak ma 18 lat). Nie dostała jeszcze zasiłku pogrzebowego, więc uzgodniła z księdzem, że dopłaci później, ze względu na okoliczności nie była nawet w stanie pożyczać od nikogo pieniędzy. Ale przed pogrzebem ksiądz nagle zmienił zdanie... oświadczył, że nie zacznie mszy, zanim nie dostanie pełnej sumy.

Dostał. Pieniądze bardzo szybko zebrano od żałobników.

Nie pamiętam, o jaką kwotę chodziło, rzecz działa się około 15 lat temu. Ale moja mama do dziś opowiada, jak wyglądała tamta kobieta w żałobie, dyskutująca z księdzem o pieniądzach nad trumną córki i zięcia.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 711 (771)

#18665

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O braku kompetencji wśród mechaników samochodowych.

Trzy lata temu moi rodzice kupili samochód używany – golfa trójkę. Samochód ładny, zadbany, miał tylko jedną malutką wadę, mianowicie przy jeździe hałasował tłumik. Tak się złożyło, że w tym czasie zdałam egzamin na prawo jazdy, więc któregoś dnia tata poprosił, żebym pojechała do warsztatu i tłumik naprawiła. Mieszkałam wtedy jeszcze z rodzicami w małej podlubelskiej wsi, zakład był jeden na około 20 kilometrów, pojechałam więc do najbliższego.

Przyjeżdżam, tłumaczę, w czym rzecz, panowie proszą, żebym wjechała na kanał, będą spawać. Nie chciałam jednak robić tego sama, bałam się, że wpadnę tam kołem (kanał był otwarty), przecież raptem od miesiąca miałam uprawnienia do prowadzenia samochodu. Wjechał więc któryś z panów. Naprawa miała potrwać kilka chwil, wzięłam książkę, usiadłam, czekam. Po jakimś czasie oznajmili, że gotowe, wyjechali samochodem z kanału, zawrócili, pogadaliśmy chwilkę, przeprosiłam za kłopot i swoją niekompetencję, pocieszyli mnie, że kiedyś nabiorę wprawy, zadowolona wsiadam, wracam do domu.

Za jakiś czas... samochód nie zapala. Tata przywiózł do domu innego mechanika. I co się okazało? Że panowie przed spawaniem nie odłączyli klemy, że „spalili” całą elektronikę: radio, otwieranie drzwi, wszystko, i na domiar złego uszkodzili akumulator.

Tata zdenerwował się, wsiadł na rower, pojechał zrobić awanturę. Czego się dowiedział? Że to ja wjechałam na kanał, że to moim obowiązkiem (!!!) było tę klemę odłączyć, skoro wiedziałam, że będzie spawanie, i że to wszystko moja wina, bo „głupich bab” się do warsztatu nie posyła, i że nikt nie będzie płacił za uszkodzenia. To samo potwierdził właściciel warsztatu: to kierowca powinien odłączyć klemę. Bez przypominania.

Nie miałam pojęcia o jakimkolwiek związku przyczynowo-skutkowym pomiędzy spawaniem a klemą, i oni zdawali sobie z tego sprawę. Zniszczyli nam samochód – dziś jest otwierany kluczykami, radio wciąż nie działa, akumulator rodzice kupili nowy. Nie wiem właściwie, czy to brak kompetencji, czy niedbałość, warto jednak wspomnieć, że około rok temu w tym zakładzie ktoś nie dopełnił swoich obowiązków i wybuchł pożar. Zginął jeden z pracowników, dwóch zostało rannych.

warsztat na lubelszczyźnie

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 516 (578)

#18720

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja miała miejsce jakieś cztery, pięć lat temu, kiedy jeszcze byłam na tyle naiwna, żeby leczyć się publicznie.
Moja pani ginekolog przyjmowała od 14, a gabinet przejmowała po lekarzu, który około 13.50 kończył przyjmować pacjentki.
Któregoś dnia byłam pierwsza.

Pani doktor poprosiła, żebym weszła, razem ze mną do środka weszła pielęgniarka, która miała posprzątać gabinet. I właśnie o tym sprzątaniu chcę opowiedzieć...

Podczas rozmowy z panią doktor na własne oczy widziałam, jak dezynfekowane były metalowe wzierniki: pielęgniarka wyrzuciła wszystkie z koszyczka do umywalki, oblewała je gorącą wodą z kranu przez około pięć minut, a potem wytarła i wrzuciła do pojemnika z napisem „wzierniki czyste”. I postawiła obok fotela!!!
Nie wiem, czy to piekielność, czy niekompetencja, wiem, że nigdy bym komuś nie uwierzyła, gdybym usłyszała tę historię, ale to na pewno była moja ostatnia wizyta w publicznej poradni K.

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 596 (650)
zarchiwizowany

#18754

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wychowałam się na wsi. Kiedy miałam jakieś piętnaście lat, moja bliska sąsiadka przygarnęła kotkę. A kotka, wiadomo, miewa kocięta. O zgrozo, dwa razy do roku. A sterylizacja przecież kosztuje. Cóż więc zrobić? Otóż... jeśli nikt takiego kotka nie chciał, i maluchy zaczynały kosztować właściciela (przecież tyle jedzą...), sąsiad je zbijał. Jak? Na pniu siekierą odcinał im główki. Czego wcale nie ukrywano przed ich dzieckiem, mającym wówczas około ośmiu lat.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 24 (64)
zarchiwizowany

#18745

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W gimnazjum ( a więc jakieś 10 lat tamu) często traciłam przytomność. Lekarze nie umieli znaleźć żadnej przyczyny. Serce? W porządku. Morfologia? W porządku. W końcu zrobiono EEG i zdiagnozowano epilepsję. Przypisano mi lekarstwa, które to posłusznie zażywałam. Nie pamiętam już nazwy, ale były takie pomarańczowe, chyba podłużne. Niepokój mamy wzbudził jednak nasz lekarz rodzinny, który obejrzał EEG i powiedział, że to nie może być epilepsja. Mama poprosiła innego lekarza o opinię i... faktycznie. To nie była epilepsja. Po prostu przez jakieś pół roku przyjmowałam lekarstwa zupełnie niepotrzebnie. Tak sobie a muzom.

Lekarz rodzinny zlecił raz jeszcze podstawowe badania, żeby sprawdzić przyczynę tych omdleń. I co się okazało? Odpowiedź, co mi jest, dał bardzo niski wskaźnik hemoglobiny, oscylujący bodajże wokół 8 (norma: 15- 18, przy czym zależy to od laboratorium, widywałam wyniki, gdzie norma zaczynała się od 12, a na 16 kończyła). Czyli – chorowałam na zwykła anemię, którą dało się wyleczyć żelazem i zmianą wegetariańskiej diety...

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 109 (181)

#15845

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję dorywczo jako niania. Szukając zatrudnienia, trafiłam na ogłoszenie w Tygodniku Zamojskim. Co prawda było już pięć dni po ukazaniu się gazety, ale postanowiłam zadzwonić. Odebrała jakaś pani w średnim wieku.
- Dzień dobry, nazywam się XYZ, dzwonię w sprawie pracy... - zaczęłam.
I w słuchawce usłyszałam:
- Czy pani normalna jest?! Wie pani, kiedy się ukazało ogłoszenie? Teraz pani dzwoni? Co to w ogóle ma znaczyć?! Nieaktualne! - I trzask odkładanej słuchawki.
Długą chwilę patrzyłam oniemiała na telefon.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 360 (552)