Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

GothicDragon

Zamieszcza historie od: 22 kwietnia 2017 - 21:48
Ostatnio: 15 stycznia 2020 - 20:31
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 503
  • Komentarzy: 4
  • Punktów za komentarze: 9
 

#81417

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wyjeżdżam już od kilku lat za granicę, ale jak to bywa przy pierwszych tego typu wyjazdach musiałam mieszkać na firmowych lokacjach. Nie od razu umiałam ogarnąć prywatne mieszkanie, nie było z kim wynająć itd. Dzieliłam więc "domki" z różnymi ludźmi. Opowiem wam o najbardziej Piekielnych współlokatorach z jakimi przyszło mi mieszkać. Będą to historie długie, dziś OSOBLIWOŚĆ PIERWSZA - Pan Michaś.

Ostrzegam - będzie obrzydliwie!


Remont domków. Trzeba się przeprowadzić. Wyszło tak, że przydzielili mnie do dwóch facetów. Jeden dobry kolega, drugiego znałam tylko z widzenia. Pan Michaś był fanem trawki w ilościach ogromnych. Specjalnie mi to nie przeszkadza, ale zostawiał niesamowity syf po tej czynności. Z resztek zioła, które zostawiał na stole można było jeszcze zrobić drugiego skręta, a z tytoniu z 3 papierosy. Do skręta lubił zaparzyć sobie herbatkę. Tylko, że jej nigdy nie wypijał. Nawet małego łyczka. Zostawiał kubek, aż herbata wystygła z woreczkiem w środku. Następnego dnia znów parzył herbatkę, a jej poprzedniczka stała na parapecie/stole/blacie w kuchni. Trzeciego dnia do dwóch poprzednich herbat parzył trzecią itd. Trzeba było w końcu myć te kubki. Dlaczego po nim myć? Bo twierdził, że to nie jego herbaty. Przecież on je wypija. Muszą być kogoś innego.

To samo działo się ze stertami naczyń w zlewie. Każdego dnia było ich tyle, że nie można było nalać wody do czajnika. Ani moje naczynia, ani kolegi, bo zmywaliśmy po sobie na bieżąco. Po zwróceniu uwagi Pan Miś obrażony, bo to na pewno naczynia któregoś z nas. Nie zmusimy chłopa siłą, aby pozmywał, więc zrobiliśmy to sami.

Michaś miał w zwyczaju się nie myć lub robił to bardzo rzadko. Chodził do pracy i po pracy w jednych niewypranych spodniach prawie 4 miesiące. Skąd wiem, że ich nie prał? Wdepnął w błoto, które zostawiło rozbryzg na tyle nogawki czarnych spodni od kolana w dół. Tak zaschło i trwało i trwało...

Nie wychodził prawie z pokoju, a jak otworzył drzwi czekaliśmy z kumplem kiedy tylko wyjdzie do pracy. Jak znikał otwieraliśmy okna i drzwi, taki niósł się stamtąd smród.

Pewnego wieczoru Michaś popił wódki z kolegami. Na następny dzień to ja przeżywałam jego kaca. Gość wymiotował przez 12 godzin. Wypił tego dnia 6 (sześć) 1,5-litrowych butelek wody mineralnej, żeby mieć czym zwracać. Wyobraźcie sobie, że macie wolny dzień na odpoczynek od pracy i przez cały dzień słyszycie tylko te dźwięki. Zapytany co się dzieje (bo już zaczęliśmy się niepokoić o gościa, czy jego stan jest normalny) odpowiedział, że ma wrażliwy żołądek i nie może pić wódki a... ZAPOMNIAŁ.


Będzie jeszcze gorzej...

Zwracał do sedesu. Później chyba go znudziło latanie do łazienki i wziął kosz na śmieci (nie był pusty, różne odpadki tam były), który trzymał pół dnia przy twarzy. Po wszystkim zamiast wynieść worek na śmietnik zabrał go do pokoju i wywiesił za oknem. Zwisał ten worek z klamki przymknięty oknem dobre kilka dni. W końcu któryś z jego kolegów z którymi pił tamtego wieczoru zerwał ten worek i wywalił na śmietnik.

Pan Michaś miał też tendencję do częstego charkania i wydalania na zewnątrz tego co mu się zbierało na płucach. Najczęściej robił to w łazience i żeby jeszcze spluwał tym do kibelka to pełnia szczęścia. Jak się domyślacie jego zielone "coś" znajdowało się wszędzie. Rano na desce klozetowej, gdy zaspana próbowałam zrobić siku. Wieczorem na dywaniku przed prysznicem lub niespłukane w umywalce.

Postanowiliśmy z kumplem interweniować i wytłumaczyć gościowi jak żyć i dać żyć innym. Co do higieny na pół-gwizdka pomogło, bo poszedł wziąć jednorazowo prysznic. Jeśli chodzi o sprzątanie upierał się, że bałagan nie jest jego, a wytłumaczenie tego w bardziej dosadnych słowach, kończyło się atakami agresji z jego strony więc odpuściliśmy.

Zgłoszenie do ludzi zarządzających obiektem też nic by nie pomogło, bo reagowali oni jedynie na przemoc i większego kalibru przewinienia. To, że ktoś doprowadza mieszkanie i innych do ruiny ich nie interesowało. Brudasy były "jedynie" problemem dla ludzi, którzy z nimi mieszkali.

Zacisnęłam zęby i wytrzymałam te 3 tygodnie, które zostały mi do urlopu. Kumpel też wyjeżdżał na urlop, tylko 2 dni wcześniej. Zostałam sama z Panem Michasiem. I wpadłam na piekielny pomysł jak tym razem jemu uprzykrzyć życie.

Dzień przed wyjazdem na kolację gotowałam zupę brokułową. Zostawiłam połowę garnka na kuchence i wyjechałam. A niech tobie coś pośmierdzi - pomyślałam.

Po urlopie wróciłam już do innego domku. Rozmawiałam ze znajomym, który trafił do mieszkania po Panu Michasiu. Zgadnijcie co stało na kuchence? Tak. Moja zupa, spleśniała, stojąca tam ponad 3 tygodnie. Widać karalucha nie zabije nawet bomba atomowa...

zagranica współlokatorzy ludzie

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 108 (136)

#77996

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jako studentka pracowałam w jednym z większych supermarketów w Polsce, gdzie kupisz wszystko - od mydła po meble ogrodowe. Dziś ten market istnieje pod innym szyldem. Dziś postanowiłam się podzielić z wami moimi piekielnymi klientami.

1. Niedziela - ulubiony dzień na zakupy rodzin z dziećmi. Ogółem głośno, chaos, piski, płacz - wszystko męczy, głowa pęka. I zjawia się Ona - pani lat ok. 50. Kasuję jej produkty, podaję kwotę. Pani jedną ręką wspiera się pod bok, tupie (dosłownie) nogą i pyta:
P: No i?
Takiego pytania jeszcze nie miałam, pozostało mi wydukać jakieś Yyyy?
P: Kto za to teraz zapłaci? He?

Otóż pani rozpętała mi awanturę, że na pewno policzyłam jej za dużo, a ona za taką kwotę zakupów nie zrobiła. I ona nie zapłaci. Na taśmie leżą kosmetyki, po kilkanaście złotych sztuka i mnóstwo innych rzeczy. Mówię jej, że na pewno się nie pomyliłam. Ona żąda, aby pokazać paragon. Nie mogę gdyż paragon drukuje się po zatwierdzeniu płatności. Chce paragon, ale nie zapłaci i tak w kółko. Klienci już zniecierpliwieni, kolejka tworzy się coraz dłuższa. Tłumaczę, że jak zapłaci, wydrukuję jej paragon, a jeżeli się pomyliłam w informacji zwrócą jej pieniądze. Po wielu fochach kolejka rusza dalej, ale Ona nie odchodzi. Bierze paragon, wyciąga okulary i z kwadrans lustruje każdą pozycję, mrużąc oczy i patrząc przy tym na mnie. Zajmuje miejsce klientom, nikt nie może wygodnie spakować swoich zakupów. W końcu odchodzi. Po upływie pół godziny.

2. Matka, ojciec i synek. Ubrani w firmowe ciuchy, wiadomo hajs się w tej famili zgadza. Zakupy typowo do firmy/biura: kilkanaście kaw, śmietanek, cukrów, herbaty, spinacze, papier, segregatory itd. Pan każde kasować wszystko pojedynczo, dla mnie uciążliwe, dłużej to trwa, ale ruch niewielki, klient nasz pan.

Skanuję, a pan zatrzymuje mnie po chwili, do ręki daje piłkę Nike, kasować i lecieć dalej. Za moment to samo - stop, daje do ręki spodenki Adidasa, po kilkunastu produktach koszulkę sportową. Wszystko dla syna. Pan zapłacił, pyta o wystawienie faktury. Mówię, że w informacji. Bierze paragon do ręki, długi jak litania i rechocze pełnym zadowolenia głosem zwracając się do żony:
- Patrz Marycha, jaki paragon, ta ślepa księgowa znów się nie dopatrzy fantów dla młodego.

Syn ubrany na koszt firmy, taaa daaaam!

3. Klient płaci za zakupy 200 zł. Szczerzy się przy tym jakby wygrał na loterii. Pyta:
K: Dużo co?
Ja: No spore zakupy.
K: Pewnie się nie trafiają pani tacy klienci, co płacą tak dużo, no nie? Wypina dumnie przy tym pierś, jakby oczekiwał orderu za wydanie takiej kwoty.
Żal mi było komentować, że co piąta osoba wydaje tu na samą spożywkę około 500 zł...

4. Tatuś z synem na zakupach. Wybrali młodemu zestaw klocków Lego.
Tatuś: To teraz zapłać pani za zakupy.
Mały unosi coś nad głowę i zanim zdążyłam zareagować z impetem na taśmie rozbija świnkę skarbonkę. Syf naokoło, monety wszędzie. Ja przeliczam 200 zł w monetach 5 zł. Ojciec z synem wychodzą szczęśliwi ze sklepu. Ja w szoku sprzątam taśmę i stanowisko pracy, żeby inni się nie pokaleczyli o odłamki skarbonki.

5. Zasada: jeżeli nie robisz zakupów w sklepie należy wyjść przez bramki, którymi się wchodzi do sklepu, koło stanowiska ochrony. Taka zasada. Kasjerzy mają prawo nie przepuścić i żądać wyjścia ze sklepu koło ochrony.

Sobota wieczór, ulubiona pora okolicznej patologii. Tatuaże, brak zębów, palców, brudni. Wchodzą, wychodzą bez zakupów przez moją kasę. Czmychnęli tak szybko, że nie zdążyłam nic powiedzieć. Po kolejnej godzinie to samo. Za trzecim razem wyszli przez inną kasę. Gdzie piekielność? Otóż panowie ściśle obejmowali rękami swoje kurtki u dołu. Pewnie, żeby nie wypadły im towary, które wynosili ze sklepu. Za każdym razem polowali na kasjerkę która jest nowa/młoda/taka która przestraszy się ich wyglądu. Nigdy nie wychodzili przez kasy starych pracowników.

6. Tym razem bardziej smutno i przygnębiająco. Tą klientkę będę mieć w pamięci całe życie. Poranek należał zakupowo do osób starszych. Podchodzi do mnie siwa babinka, płaszcz chyba pamięta jeszcze wojnę, miejscami połatany, ale schludny. Ledwo chodzi, wspiera się na takim chodaku na kółkach z koszykiem. Uśmiechnięta i sympatyczna wykłada swoje zakupy. Sprawiało jej to trudność i trochę to trwało. Był to najtańszy chleb za 1 zł, kawałek chudego twarogu i najtańsze masło jakie można dostać. Wyjmuje pieniądze nie z portfela, czy portmonetki, ale ze zwykłego woreczka foliowego i wysypuje drżącymi rękami, abym mogła je przeliczyć. Pyta czy jej starczy, bo jeśli nie ona wróci po to za kilka dni. Były tam same grosze, gdzieś błysnęło 10 gr, moneta 20 groszowa to był już rarytas. Babinka czeka w napięciu czy wystarczy. W kieszeni znajduje jeszcze kilka groszy. Dokłada. Starczyło.

Kilka dni później sytuacja się powtarza. Ta sama babinka kieruje powolne kroki do mojej kasy. Zakupy te same. Uśmiecha się. Chleb 1 zł, twaróg no name i masło, najmniejsze jakie można dostać. Liczę znów te miedziaki. Tym razem niestety brakuje. Informuję ją o tym, a w jej oczach pojawiają się łzy. Załamanym głosem mówi, że może zrezygnować z czegoś. Mi się serce kroi.

Już mam ściśnięte gardło, szybko rzucam, że jednak się pomyliłam w liczeniu i zrobię to jeszcze raz. Miedź zgarniam do kasy, babinka odchodzi z zakupami. Ja na przerwie dorzucam z własnej kieszeni przemycone 20 groszy... A łez nie potrafiłam opanować jeszcze przez dobrą godzinę. Dla mnie to było nic, dla tej kobiety pewnie jedyny posiłek przez kilka dni.

W jakim miejscu my żyjemy, żeby starsi ludzie, którzy budowali ten kraj nie mieli pieniędzy na chleb??!!!

sklepy

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 363 (399)

1