Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Grav

Zamieszcza historie od: 18 stycznia 2013 - 8:41
Ostatnio: 16 stycznia 2023 - 11:11
  • Historii na głównej: 45 z 46
  • Punktów za historie: 8422
  • Komentarzy: 1236
  • Punktów za komentarze: 10474
 

#70018

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem, czy to piekielność, czy już proza życia.

Byłem jakiś czas temu w podróży służbowej. Wracałem samolotem do Warszawy, z niej zaś pociągiem do rodzinnego miasta. Pociąg z numerowanymi miejscami, więc nie mógłbym przesiąść się w inny, a do tego nieco ponad godzinę od dolotu. No ale przecież zdążę, nie?

No niestety, samolot wylądował z opóźnieniem, bagaż wyładowywali nieznośnie wolno, przegapiłem pociąg miejski. Trudno, lecimy na postój taksówek.

Taksówkarza poprosiłem grzecznie, żeby wbił gaz do dechy, bo mi pociąg zwieje. Po drodze poinformowałem go również, że będzie mi potrzebny paragon do rozliczenia kosztów taksówki w ramach podróży służbowej. Pan złotówa faktycznie docisnął samochód, przekroczył prędkość o 20km/h i tak oto na dworzec dojechaliśmy z kwadransem w zapasie.

W tym momencie facet wyskoczył ze swojego rumaka jak oparzony, podniósł maskę i zaczął coś grzebać. Wyszedłem za nim pytając, czy coś jest nie tak - okazało się, że "przepalił się" bezpiecznik od taksometru. Trzeba będzie pisać. A skoro trzeba pisać, to... panie złoty, jak tu przekraczam, ryzykuję dla pana złotego mandat, to ile piszemy?

Zrobiłem szybki rachunek sumienia - moja firma za ten wyjazd nie płaci, płaci oddział, który do nas projekt przerzuca, a oni swoim pracownikom płacą na wyjazdu służbowe takie pieniądze, że tych kilka złotych zaginie w mrokach dziejów, do tego nie mam czasu się kłócić, a już na pewno nie mam czasu czekać na policję. Werdykt? A pisz pan co chcesz, byle by się mieściło w granicach zdrowego rozsądku.

Pan złotówa był rozsądny - dobił sobie raptem 11 zł. Jakieś 1/3 rachunku.

Dziś, natomiast, przypomniał mi tę historię facet w innym kraju, podczas mojej innej podróży służbowej. Z lotniska, według map, jest jakieś 20-25 km do hotelu, w którym jestem. Według faceta, który mnie tu odstawił, jest jakieś 40-45. Według recepcjonisty, normalna opłata z lotniska w tę okolicę to jakieś 50 euro. Według pana taksówkarza 100.

I to nie chodzi o to, że mi się stała jakaś krzywda. Ja to rozliczę w kosztach podróży i mi nie ubędzie. Firmie, która za to płaci, też - to nie są dla nich nawet drobne na waciki, przy skali projektu, którym się zajmujemy. Gorzej, jakby trafiło na jakiegoś biednego turystę, który nie zna języka, nie wie jak walczyć o swoje, i właśnie, powiedzmy, 1/10 jego budżetu na zwiedzanie poszła szukać panien lekkich obyczajów, bo tutejszy taksiarz dorabia na naiwności obcokrajowców.

zagranica taksówka

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 247 (317)

#69711

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiejsze spotkanie po latach przywołało pewne wspomnienie.

Na studiach jeszcze będąc, dorabiałem sobie na korepetycjach i tłumaczeniach. Pewnego dnia od jednego z wykładowców otrzymałem cynk, że jest możliwość dostać umowę o pracę w drugiej z tych branż. Kto w tłumaczeniach siedzi, ten wie, że umowa o pracę to czystej rasy biały kruk.

Zasady były następujące - biuro w mieście obok (jakieś 40 minut pociągiem, + czas z i na dworzec), w przypadku braku doświadczenia - staż.

Doświadczenie miałem (nie jakieś oszałamiające, ale jednak), więc w dość dobrym nastroju powędrowałem na rozmowę kwalifikacyjną. Przeszła dość szybko, bez większych konkretów. Tego samego dnia wieczorem dostaję wiadomość, że jest kilka osób chętnych na jedno miejsce, ja nigdy w większym zespole nie pracowałem, czyli jak dla szefa, to ja nie mam doświadczenia. Mogą mnie wziąć na 3-miesięczny staż bezpłatny i dopiero potem umowa o pracę.

Młody był człowiek, głupi... ale nie aż tak głupi. Stwierdziłem, że jeżdżenie za darmo dzień w dzień do innego miasta i odcięcie się od dotychczasowych zarobków to lekkie samobójstwo, więc wystosowałem kontrpropozycję - pół etatu. Właściciel firmy nosem pokręcił, ale w końcu się zgodził. Do tego w umowie znalazł się zapis, że po około 3 tygodniach (dokładna data była podana) otworzy się filia w moim mieście, więc odpadną koszty dojazdów. Umowa podpisana, szczęściu nie było końca.

Jeździłem więc grzecznie dzień w dzień, aż po 2 tygodniach trafiłem do szefa na dywanik z następującym problemem - pół etatu to za mało, nie wyrabiamy się. Potrzebujemy Grava na etat pełen. No to może połowa długości stażu i umowa? Stoi!

Część dotychczasowych zajęć oddałem dziewczynie, część zachowałem, stwierdziłem, że z tydzień tak pociągnę. No i co? No i filia nie otworzyła się w terminie. No ale moment, ja mam zapis w umowie pod jakim adresem pracuję od kolejnego tygodnia. Po dłuższej pyskówce dostałem laptopa do domu z zapewnieniem, że "jak będziesz już miał umowę o pracę, to nie będzie można takich numerów mi robić". Dobra, dobra, póki co, to nie ja się z umowy nie wywiązałem.

Po tygodniu filia się otworzyła, popracowaliśmy dzień czy dwa i... kontrakt zawieszony. Bo jeden z już zatrudnionych tłumaczy robił niezgodnie z życzeniem klienta. Klient wściekły, chce zerwać kontrakt. Następnego dnia - mamy robić, ale tak, żeby klient się nie kapnął, że nadrabiamy.

W międzyczasie poinformowano mnie, że robię zbyt wiele błędów interpunkcyjnych, że tak być nie może, masz tu książeczkę, doszkol się. 2 dni później wiadomość na mailu, że jednak nie mogą podjąć współpracy. Ta sama wiadomość poszła do jeszcze jednej dziewczyny na stażu. Potem dowiedziałem się, że druga też poleciała tego samego dnia. Ponoć się nie nadawaliśmy.

Być może faktycznie ja, lub moje koleżanki, robiliśmy błędy. Być może się nie nadawaliśmy. Być może. A być może nadgoniliśmy zlecenie i nie byliśmy już dalej potrzebni. Biorąc pod uwagę okoliczności zakończenia współpracy, oraz jednoczesne pozbycie się wszystkich stażystów, a także zamieszczone miesiąc później identyczne ogłoszenie jak to, na które ja się złapałem... cóż, mam pewne swoje podejrzenia.

Ja nie wyszedłem na tym źle. Miałem kolejny papier do CV, odzyskałem od mojej dziewczyny moje zlecenia, wróciłem do spokojnego życia z miesiąca na miesiąc. Ale moje koleżanki nie miały tak fajnie. Jedna rzuciła dla tego stażu pracę, druga miała kompletnie rozsypany grafik na studiach, żeby móc dojeżdżać.

No i taki drobny niesmak pozostał po wykładowcy, który do mojej dziewczyny pisał, żeby mnie motywowała, bo z szefem, a jego kumplem gadał, i że wszystko tak świetnie idzie... na tydzień przed końcem współpracy :)

staż

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 294 (332)

#68556

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja małżonka pracuje w firmie usługowej, obsługującej przez telefon i maile różnych klientów biznesowych.

Akurat jej projekt zajmuje się sprzedażą pewnych preparatów - jej konkretny oddział obsługuje Wielką Brytanię.

Piekielnymi w tej historii są sami wyspiarze. Niepojętym jest jak ogromna ilość tych ludzi to idioci, bez choćby odrobiny ogólnego rozeznania w życiu. Sytuacje opisane poniżej to nie są jednostkowe przypadki - takie historie słyszę praktycznie codziennie.

#1

- Pobraliście mi pieniądze z konta!
- No tak, bo pani zamówiła produkt.
- Ale ja potrzebuję tych pieniędzy!
- No tak, ale jak pani zamawia na stronie produkt i podaje dane swojej karty kredytowej, to my pobieramy pieniądze i wysyłamy produkt.
- Ale ja potrzebuję tych pieniędzy!
- [powtórka z tłumaczenia]
- Ale pani nie rozumie, ja potrzebuję tych pieniędzy!
- No tak, ale już pobraliśmy płatność i towar do pani jedzie, jak dojedzie, to pani może zwrócić i wtedy oddamy pieniądze.
- Ale to były pieniądze z zasiłku socjalnego na moje dziecko i ono nie będzie miało co jeść!

No cóż, gratulacje dla matki roku - wydać pieniądze dziecka na suple dla siebie...

#2

- Zabraliście mi pieniądze z konta, złodzieje!
- Chwila... no tak, zeszła druga rata.
- Jaka druga rata? Ja już zapłaciłem!
- Tak, zapłacił pan miesiąc temu pierwszą ratę w wysokości 25% kosztów produktu. Teraz zapłacił pan kolejne 25%.
- Ale to są moje pieniądze! Złodzieje! Oddajcie mi je!
- Proszę pana. Ile kosztował produkt, który pan nabył?
- 100 funtów.
- A ile pan zapłacił?
- 25 funtów.
- No, a teraz pan zapłacił kolejne 25 funtów. Jeszcze 50 funtów i będzie pan rozliczony.
- Ale to są moje pieniądze!
- Ale pan podjął zobowiązanie finansowe.
- To ja już tego nie chcę!
- W porządku, proszę zwrócić nieotwarte opakowania a zwrócimy pełną kwotę zakupu.
- Ale ja to już zjadłem!
- W takim razie pan musi zapłacić.
- Ale to są moje pieniądze, ja chcę je z powrotem, złodzieje! Ja ZNAM SWOJE PRAWA!

#3

- Nie przyszły mi zamówione produkty [zamówienie powtarzające się samoczynnie]
- Chwila... no tak, nie przeszła płatność.
- Ale jak to?
- Pani karta kredytowa została odrzucona przez bank.
- Niemożliwe!
- [podawanie informacji o karcie, dopytywanie czy nie jest zablokowana, etc]
- Ale to nie jest moja karta.
- Jak to? Taką pani podała przy zamówieniu...
- No tak, ale dostałam nową.
- No... to trzeba to było nam zgłosić...
- No ale po co?

Podsumowując - jeśli Polak cwaniakuje, robi interesy na boku, oszukuje - każdy inny Polak powie o nim "oszust". Brytyjczyk kombinuje 3x bardziej, ale on nie oszukuje - on zna swoje prawa.

Do tego dochodzi kompletny brak zrozumienia dla mechanizmów pożyczki, kredytu, spłaty rat, działania kart kredytowych, blokowania środków na poczet spłaty i takich tam. Oraz ostentacyjne przekonanie o własnej wyższości nad "robolami ze wschodu". Akurat moja żona ma śliczny akcent brytyjski, ale ludzie, po których słychać, często słyszą o sobie różne przykre rzeczy, bo przecież są z tej "gorszej" części Europy ;)

call_center wyspiarze

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 414 (470)

#67231

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o oczekiwaniach rekrutacyjnych w pewnej firmie.

Mam pracę, lubię ją, ale zawsze można zadać sobie pytanie czemu nie miałoby być lepiej - zwłaszcza, gdy headhunter odzywa się do nas sam.

Propozycję dostałem ciekawą, miałem zajmować się wdrażaniem systemu produkowanego przez potencjalnego pracodawcę u jego klientów. Czyli koordynacja projektu na wszystkich poziomach, od wymogów klienta, przez nadzór nad dopasowaniem produktu do jego potrzeb, przez szkolenie klienta z użytkowania systemu, wsparcie bezpośrednio po wdrożeniu i przekazanie tego dalej. Kilku klientów naraz.

Pierwszy etap z firmą rekrutacyjną - poszło ok.

Drugi etap telefoniczny z dyrektorem z UK - poszło ok.

Trzeci etap na żywo z dyrektorem z UK i jakimś lokalnym managerem.

Rozmowa w bardzo sympatycznych warunkach, powypytywali mnie o moje doświadczenie, wiedzę, podali przykładowe obowiązki i zapytali jak bym sobie poradził (a że mam doświadczenie w podobnych projektach, to problemu z odpowiedziami nie było). Były też pytania psychologiczne, np. o odpowiadający mi typ przełożonego, mój najlepszy przełożony w historii pracy, etc.

Tak oto doszliśmy do momentu, w którym opowiadałem, że zdarzało mi się pracować na projektach stresujących i wymagających, gdzie trzeba było często zostawać na nadgodzinach, i zdarzały się dni, gdzie pracowałem i po 12h na dobę. Tu padło pytanie (po angielsku):

- No właśnie. Nadgodziny. To wyobraź sobie, że masz naszego największego klienta* i nastał dzień, kiedy wdrażacie usługę. Jesteś w pracy od 6 rano, zbliża się 18, uruchomiliście i... coś nie działa. Czy chciałbyś zostać dłużej i pomóc w rozwiązaniu problemu?

Tu zacząłem tłumaczyć, że biorąc pod uwagę projekt z tak dużą odpowiedzialnością z całą pewnością doprowadziłbym temat do końca. Za trzecim razem zostałem jednak postawiony pod ścianą:

- To jest proste pytanie; tak, czy nie. Czy. Chciałbyś. Zostać?

- Cóż, biorąc pod uwagę siedzenie w pracy od 12 godzin, zmęczenie itd, na pewno chciałbym iść do domu. Zostanie w pracy mimo wszystko byłoby wyborem z odpowiedzialności, a nie z chęci. Nie, nie chciałbym zostać.

Tu zobaczyłem, że mina mojego rozmówcy stężała, zadał mi jeszcze 2 zdawkowe pytania i skończył rozmowę.

Tydzień później zadzwoniła do mnie miła pani z firmy rekrutacyjnej. Powiedziała, że klient był bardzo zadowolony z moich umiejętności, imponującego CV, stopnia przygotowania itd, ale niestety nie mogą mi zaproponować współpracy, ponieważ nie wykazałem gotowości do poświecenia się dla klienta.

Cóż, zarobki były dobre, nawet bardzo dobre, całkiem ładny kawałek powyżej średniej krajowej (a zawołałem dużo, nie mając nic do stracenia - w końcu pracę, którą lubię, już i tak mam), ale jednak uważam, że oczekiwanie od pracownika, że będzie z radością przyjmować perspektywę spędzania w biurze ponad pół doby naraz jest lekką przesadą - zwłaszcza gdy ów pracownik deklaruje gotowość do poświęcenia swojego czasu z raz czy dwa, w imię większej sprawy.

Ogólnie rzecz biorąc - cieszę się, że tam nie poszedłem. Wolę jednak zarabiać mniej i mieć życie :)

*Dla porównania powiedzmy, że przykładowym największym klientem byłby Microsoft - tego kalibru lider branży nas interesował.

rozmowa kwalifikacyjna

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 297 (381)

#62470

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia bardziej śmieszna, aniżeli piekielna. Sprzed kilkunastu miesięcy.

Miejsce: Callcenter IT.

Idę sobie przez biuro i słyszę kolegę, mówiącego z absolutnie kamienną miną, kamiennie spokojnym głosem:

- Nie, proszę pani, Caps Lock nie może być znakiem w pani haśle.

Już po tym dostałem ataku śmiechu, ale dobity zostałem ciągiem dalszym, wypowiedzianym tym samym, 100% opanowanym głosem:

- Nie, proszę pani, Shift i Control też nie...

Ot, miła pani gdzieś w Anglii znalazła niezawodny sposób na proste do zapamiętania ale trudne do złamania hasło: cała lewa kolumna klawiszy na klawiaturze... włączając w to Escape i Tab.

call_center

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 333 (411)