Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Grim

Zamieszcza historie od: 2 kwietnia 2011 - 13:46
Ostatnio: 11 października 2012 - 15:47
  • Historii na głównej: 35 z 46
  • Punktów za historie: 19426
  • Komentarzy: 144
  • Punktów za komentarze: 1086
 
zarchiwizowany

#21679

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Gdy byłem w drugiej klasie gimnazjum*, prawie wyrzucono z równoległej klasy pewną dziewczynę. Powód: wulgarne epitety pod adresem jednej z nauczycielek.

Problem polegał na tym, że wypowiedź znajdowała się na popularnym wówczas grono.net, co więcej - w wątku niepublicznym, do którego dostęp miała wyłącznie klasa tej dziewczyny. Na trop całej "afery" wpadła w dodatku nauczycielka informatyki, momentalnie zrodziło się więc podejrzenie o hacking i włamanie (no i nie niedowierzanie, że byłaby do tego zdolna).

Wyjaśnienie było proste - nauczycielka czytała posty, posługując się... kontem córki, która miała zapamiętane na domowym komputerze hasło. Nikt z grona pedagogicznego nie uznał tego (a przynajmniej nie głośno)za oburzające.

Dziewczyna ostatecznie przeprosiła i została w szkole.

*już nie katolickie

Gimnazjum

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 81 (257)

#21637

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, jak zostałem bestią.

Moja roczna bytność w katolickim gimnazjum obfitowała w spore ilości codziennej piekielności (pod sutan... tfu, latarnią najciemniej), jednak chyba najgorsze były epizody z udziałem klasowych dręczycieli. Ponieważ gimnazjum prywatne, żaden z nich nie był koleżką z blokowiska, którego wychowało podwórko i ulica - stali po drugiej stronie szali, wszyscy z "dobrych domów", synkowie bogatych i wpływowych rodziców, od małego wychowywani w poczuciu własnej bezkarności.

Złośliwości były różnego kalibru - od wyrzucania plecaka i książek przez okno, spuszczania przyborów w toaletach, czy wlewania coli przez otwory wentylacyjne do szafek, po zwykłe bicie. Oczywiście grupowe, bo nawet rzekomo honorowe "solówy" były obstawiane przez kilku rządnych draki kumpli.

Pewnego dnia, po kolejnym "dowcipie", podniosłem rękawicę. I wygrałem. Nim sparingpartner się podniósł, rzucili się na mnie kupą jego kumple. Co prawda nie spodziewali się, że potrafię stracić nad sobą panowanie (nie było po mnie widać, bo starałem się zawsze trzymać nerwy na wodzy) i kilku oberwało, ale i tak się nie wyrwałem, póki oni nie skończyli.

Od czasu tego incydentu miałem parę tygodni spokoju. Uznałem, że docenili mnie jako przeciwnika i dali spokój. Straciłem czujność.

Wychodziłem z WC, gdy trzech cisnęło mnie na podłogę. Po jednym na obciążenie każdej nogi, jeden blokował ręce. Jeden trzymał głowę, przyciśniętą do kafelków. Ostatni zaczął mnie okładać po głowie i plecach. Byłem unieruchomiony i miałem tylko jedną broń, którą mogłem zaatakować, by uwolnić się na chwilę od ciosów. Gdy pięść po raz kolejny zbliżyła się do twarzy, chwyciłem ją zębami i zacisnąłem szczęki.

Wszyscy momentalnie uciekli. Ja kilka minut poleżałem na ziemi, łapiąc oddech, stwierdziłem brak poważniejszych obrażeń, widocznych na ciele, umyłem twarz zimną wodą i poszedłem na lekcję. Już w drodze do sali wezwano mnie przez radiowęzeł do dyrektora.

W gabinecie siedziała zapłakana ofiara mojego, jak się dowiedziałem ze słów księdza dyrektora, "zwierzęcego ataku". Ba ręce nie było śladów krwi - owszem, była czerwona i z odciskiem zgryzu, ale nic poza tym. Mimo tego, ksiądz dobrodziej wezwał pielęgniarkę, aby zdezynfekowała i opatrzyła "ranę".

Tak dowiedziałem się, że jestem bestią. Że zastosowałem technikę obrony niegodną istoty ludzkiej, że powinienem spróbować innego sposobu, np. rozmowy. Najlepsze jest to, że chłopaki niczego nie ukryli - nie skłamali, że to np. ja ich zaatakowałem. Nie - zrelacjonowali wszystko, że leżałem na ziemi, że oni mnie trzymali i bili. Dyrektor dowiedział się dokładnie, w jakiej byłem sytuacji. Moje pytanie: "Miałem więc poczekać, aż stracę przytomność i liczyć na to, że im się wtedy znudzi bicie?" zbył milczeniem, po czym poważnie zwrócił się do już spokojnego, ale wciąż prezentującego swoją ranę i komentującego możliwe medyczne skutki takiego ugryzienia chłopaka:
-Czy jesteś w stanie mu wybaczyć?

Tak właśnie wyglądało wymierzenie sprawiedliwości. Nie przyjąłem wybaczenia. Opuściłem szkołę niedługo później.

Katolickie Gimnazjum Humanistyczne

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 806 (864)

#21052

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Brałem niedawno udział w niewielkim festiwalu komiksowym, który odbywał się w bibliotece wojewódzkiej. Impreza kameralna, dopiero rozkręcająca się, jednak parę ludzi przyszło.
Festiwal był zaplanowany na dwa dni weekendu - z tym, że w niedzielę wypożyczalnie i czytelnie działają krócej, bo wyłącznie do 14, chociaż impreza była zaplanowana co najmniej do szóstej po południu.

Jeden z zaproszonych na festiwal gości przyjechał do biblioteki kilkanaście minut przed zaplanowanym na 15 spotkaniem, po czym... zastał zamknięte drzwi. Gdy dzwonkiem przywołał ochroniarza, dowiedział się, że "Biblioteka jest zamknięta!".
Tak właśnie.
Pomimo trwania festiwalu, budynek został zamknięty punktualnie o 14, jak w każdą niedzielę.

A organizatorzy (pracownicy biblioteki zresztą) zastanawiali się, czemu po południu była słaba frekwencja...

Biblioteka

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 396 (480)

#21031

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Gdy kończyłem swoją bytność w gimnazjum, przed końcem roku dowiedzieliśmy się, że dla uczniów z wysoką średnią i dodatkowymi osiągnięciami w konkursach itp. jest w tym roku przewidziane wyjątkowe wyróżnienie w postaci STYPENDIUM DYREKTORA.

Uhonorowani mieli zostać odczytani na uroczystości zakończenia roku szkolnego i otrzymać "nagrodę pieniężną za wybitne osiągnięcia". Ponieważ do tej pory nagrodami były głównie wydania lektur (zazwyczaj już przerobionych) z Grega, do kupienia za parę złotych w księgarni taniej książki, obietnica otrzymania od dyrekcji realnych pieniędzy, podziałała na niektórych elektryzująco.

Gdy nadeszło zakończenie roku i ogłoszenie wyników, okazało się, że jestem w czołówce pięciu "najlepszych w szkole" osób i przysługuje mi owa nagroda. Zgłosiłem się więc do sekretariatu po wypłatę.

Pani sekretarka podsunęła mi arkusz z potwierdzeniem odbioru pieniędzy, kopię dla księgowości i jeszcze parę innych świstków, które podpisałem bodaj w ośmiu miejscach, jakby chodziło o przekazanie mi zawartości Fortu Knox. Następnie z nabożeństwem przyniosła pancerną kasetkę, otworzyła ją dwoma kluczami, podniosła wieko, sięgnęła do środka, po czym... wręczyła mi dziesięciozłotowy banknot i cztery monety.
"Nagroda dyrektora" wynosiła bowiem, jak się okazało, równe 26 PLN.

Później się dowiedziałem, że owo "jednorazowe stypendium" zostało wprowadzone, by zwiększyć szanse gimnazjum w rankingu szkół w mieście, jako "placówki oferującej szereg nagród i świadczeń pomocy materialnej dla uczniów szczególnie uzdolnionych".

Gimnazjum

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 955 (997)

#19530

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Chyba każdy korzystający z komunikacji miejskiej przynajmniej raz musiał jechać w takim ścisku, że po wyjściu z autobusu/tramwaju/trolejbusu potrzebuje kilku minut na to, by ponownie zlokalizować swoje narządy wewnętrzne (z ewentualnym odlepianiem ich od kręgosłupa) i upewnić się, że żadna część ciała, bagażu lub odzieży nie pozostała w pojeździe.

Ostatnio trafiłem na taki właśnie tłok. Udało mi się złapać stosunkowo niezłą miejscówkę, bo na schodkach, przy ostatnich drzwiach autobusu. Całkiem przestronnie, o ile ktoś na kolejnym przystanku nie uzna, że "On jeszcze wsiądzie, na pewno jest jeszcze miejsce".
O ile.
Okazało się, że na upartego wsiądą jeszcze dwie staruszki i sporych rozmiarów dres, który zabrał sporą część mojego miejsca. Dres, widząc, że fotokomórka w drzwiach autobusu nie pozwala im się zamknąć przez tłok, pewnym ruchem muskularnych ramion... zamknął drzwi siłą, wyłamując je z mechanicznego zawiasu. Po czym autobus ruszył.

Na następnym przystanku dresik wciska przycisk, by drzwi otworzyć. Nic. Drzwi nie reagują, zawias wyłamany. Dres zaczyna się drzeć do kierowcy, by mu otworzył, ale głos źle się niesie w pełnym po brzegi, przegubowym autobusie. Kierowca ruszył w stronę kolejnego przystanku, po drugiej stronie Wisły. Dres usiłując skruszyć opór drzwi miotaniem przekleństw i próbując wyłamać je tym razem w drugą stronę (bezskutecznie), przejechał jeszcze trzy przystanki - w zupełnie przeciwnym kierunku, niż zamierzał, jak można było wywnioskować z jego pretensji. Wreszcie, gdy tłum zelżał, przedarł się do innych drzwi i wysiadł.

O dziwo, na kolejnym przystanku drzwi otworzyły się bez problemu.

Autobus

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 644 (710)
zarchiwizowany

#19535

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Gdy jeszcze uczęszczałem do liceum, cała nasza szkoła zaangażowała się w organizację Festiwalu Kultury Żydowskiej, który z czasem został rozciągnięty do ogólnie Festiwalu Kulturowego. Gdy już zostałem absolwentem placówki, moja była polonistka poprosiła mnie i moją lepszą połowę (także absolwentkę tegoż przybytku), byśmy gościnnie poprowadzili jedną z edycji imprezy. Zgodziliśmy się chętnie.
Niestety, w trakcie zaczęły się problemy. Festiwal odbywał się w piątek, a ponieważ niektórzy uczniowie, biorący udział w części artystycznej, czuli się rozgoryczeni, że mimo "wolnego dnia" muszą tutaj siedzieć, domagali się jak najszybszego wpuszczenia na scenę, by "odfajkować i do domu". Gdy po n-tej próbie marudzenia i wygłaszania, jak to oni są przez tę szkołę "wyzyskiwani" dostali od nas solidny opieprz, że może przydałoby się trochę pokory, nim zaczną gwiazdorzyć, obrazili się i rozeszli. Skutek? Przesunęliśmy ich występ na sam koniec listy, bo o godzinie, o której mieli zaczynać, żadnego nie było pod sceną. Poczekali jeszcze kilka godzin.
W międzyczasie zaniosło się na deszcz i chwilę później rzeczywiście lunęło, a ponieważ na miejscu nie było ŻADNEGO organizatora (wszyscy pojechali witać gości), zawyrokowaliśmy, że przenosimy imprezę do sali gimnastycznej. Udało się dość szybko zwinąć sprzęt i ludzi do środka, po czym potoczyło się dalej.
Po jakimś czasie przylatuje wściekła pani wicedyrektor (jedna z organizatorek) z pytaniem "Kto jest za to odpowiedzialny? Kto pozwolił imprezę przenieść?". Otóż pani wicedyrektor, która tego dnia miała za zadanie wszystkiego pilnować na miejscu pod nieobecność głównej organizatorki, czyli dyrektorki, usłyszała od niej parę cierpkich słów, gdy wreszcie obie wróciły do szkoły i zastały pusty plac.

Na jej nieszczęście, nie mogła ani mnie, ani mojej dziewczyny w żaden sposób ukarać za tę samowolkę.

Szkoła

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 62 (184)

#18522

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Parę lat temu moja babcia wynajmowała mieszkanie, które obecnie ja, po wyprowadzce na studia, zajmuję. Gdy wyprowadzał się z niego pierwszy właściciel, najwyraźniej uznał, że sprzedał swoje M3 zbyt tanio, ponieważ w ostatniej chwili wymontował wszystkie żyrandole, karnisze, klamki, a także... metalową rurę z szafy (wraz z wieszakami). Zauważyliśmy to dopiero kilka tygodni później, gdy przyjechaliśmy wyremontować mieszkanie. Po wymianie zamków (na wypadek, gdyby ekswłaścicielowi przyszło na myśl zabrać coś jeszcze) i odświeżeniu ścian, lokum było gotowe.

Ponieważ do rozpoczęcia przeze mnie studiów został jeszcze ponad rok, uznaliśmy, że najlepiej będzie wynająć te trzy pokoje z kuchnią, by trochę koszty się zwróciły.

Wprowadziło się rodzeństwo w wieku 37 (brat) i 34 (siostra), bezdzietni, bez nałogów i bez zwierząt. Wszystkie kwestie związane z najmem załatwiała 70 - letnia matka obojga, która znalazła dla nich tę ofertę i opłacała rachunki ("No bo trzeba dzieciaczkom pomóc na tej nowej drodze życia, prawda?") i to ona wyłącznie kontaktowała się z moją babcią.

Okres wynajmu minął prawie bezproblemowo, chociaż zdarzały się dziwaczne telefony w stylu: "Czy mój Mareczek może pomalować ramy okienne (plastikowe zresztą - przyp.aut.) na niebiesko, bo mówi, że mu to będzie do firanek pasowało?" i kilka innych kwiatków o "koniecznej zmianie koloru ścian, bo te brzoskwiniowe to od pięciu lat niemodne". Babcia oczywiście twardo odmawiała aż do końca ich najmu, gdy ja miałem się wprowadzić do mieszkania.

Kilka dni przed oddaniem kluczy (bardzo niechętnym, babcia słyszała parę razy przez telefon, że "Ja przecież mogę iść do akademika, bo oni to się tak pięknie w tym mieszkanku urządzili, a ja to młody jestem, za duże to mieszkanie na mnie, po co mi takie") seniorka zadzwoniła i niemal z płaczem zapewniała, że ona pokryje wszystkie straty i żeby się nie denerwować.
Babcia z duszą na ramieniu pojechała do mieszkania, spodziewając się najgorszego. Co się okazało?

Rodzeństwo, mimo zapewnień, trzymało w domu ogromnego psa (konkretnie bernardyna), który pogryzł kilka klamek, okropnie liniał i zostawił kilkanaście śladów swojej bytności na ścianach i drzwiach (które przebiegli wynajmujący zamalowywali... białą farbą plakatową) oraz porysowany pazurami parkiet. Rodzeństwo zawsze, gdy babcia przyjeżdżała z gospodarską wizytą, wypuszczali psa na dwór i usuwali ślady jego bytności, które ujawniły się w całej okazałości dopiero po wyprowadzce. Poza tym powybijali mnóstwo dziur w ścianach (by zainstalować dizajnerskie szafeczki z Ikei), których ostatecznie nie zabrali ze sobą i przez pół roku wydzwaniali do babci i do mnie, bym je zwrócił, bo oni ich koniecznie potrzebują, a potem niemal rok się po nie wybierali.

Mieszkanie

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 552 (618)

#18050

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jechałem pociągiem wraz z grupką młodych ludzi, którzy zdążali na konwent mangi i anime, głośno dyskutując o swojej wspólnej pasji.
Rozmowie przysłuchiwałem się z zaciekawieniem, jako że wiedzę o mandze mam minimalną, o anime jeszcze mniejszą (chyba jedynym japońskim serialem, obejrzanym w całości były "Muminki" w dzieciństwie), a chętnie bym się dowiedział, co w tym momencie na rynku jest warte przeczytania/obejrzenia. I tak sobie jedziemy, połowa rozmowy toczona po japońsku, jako że prawie wszyscy studiują japonistykę (jak się potem okazało, po to, by móc zapoznawać się z oryginalnymi wydaniami, nie czekając na tłumaczenia) i postanowiłem się włączyć, podpytać, co polecają itp.
Gdy otrząsnęli się z zaskoczenia, że wiem, co znaczy "otaku" i parę innych "branżowych" słówek, zaczęli pytać, co znam i co mi się podobało.

Wymieniając kilka polskich tytułów, usłyszałem wyrzut, że nie mówię ich po japońsku! Oni nie znoszą tych miernych translacji!
Ponieważ nie było tego dużo, dodałem jeszcze na koniec, że właściwie to głównie czytam komiksy europejskie i amerykańskie.
I w tym momencie dwóch chłopaków z grupki powiedzieli niemal równocześnie:
-Czy ty nie jesteś za stary na komiksy?
-Przecież to głupoty dla dzieci!

Po czym wrócili do swoich rozmów po japońsku.
Przyzwyczaiłem się, że przeciętny Kowalski uważa mnie za niedorozwiniętego, gdy w miejscu publicznym czytam komiks. Ale żeby to zdanie podzielali ludzie z niemal identycznego środowiska czytelniczego?

Środowisko

Skomentuj (84) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 588 (724)

#17815

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Potrzebowałem książki, dostępnej wyłącznie w jednej bibliotece w mieście. Ponieważ sprawa nie cierpiała zwłoki, ruszyłem tam od razu, gdy tylko znalazłem wolumin w internetowym katalogu.

Na miejscu zakładanie karty, podpisywanie oświadczeń o zapoznaniu się z regulaminem, stawkach za zgubione książki i cała reszta. Cała procedura trwała jednak nadspodziewanie długo, dobre 20 minut, strawione głównie na niespiesznym wklepywaniu danych do komputera przez Panią Bibliotekarkę. Zostałem poinformowany, że Biblioteka ma niesamowity system internetowy i książki można zamawiać on line, a potem odbierać u nich, w wypożyczalni, i że to jest niesłychana innowacja, nieliczne biblioteki w kraju tak mają (taaak, oczywiście) i w ogóle cuda niewidy. Do rejestracji miałem podać też 6 literowe hasło do mojego konta. Dziwne, zazwyczaj można to zrobić już na komputerze, no ale chcą kwitek z tymi danymi.

Pani Bibliotekarka najwyraźniej miała problem z odczytywaniem drukowanych liter, bo pełnym głosem na całą wypożyczalnię spytała: Czy Pańskie hasło to "Hokus"? Gdy zaprzeczyłem i podałem właściwe, tym samym donośnym głosem powtórzyła je kilkakrotnie podczas wpisywania do systemu, po czym zaczęła się dziwić, jakież to ja cudaczne mam nazwisko.
Gdy procedura była zakończona, chciałem wypożyczyć wreszcie pożądaną książkę, ale Pani Bibliotekarka stwierdziła:
-Ja Panu nie mogę przynieść, Pan musi dokonać zamówienia przez Internet.
No dobrze, poszedłem więc do stanowiska komputerowego w pokoju obok, znalazłem książkę i zamówiłem. Wracam do wypożyczalni i pytam, czy teraz mogę ją dostać.
-Nie, jutro najwcześniej. Dzisiaj się nie wyrobię.
-Ale jak to? Nikogo innego tutaj już nie ma, a zamówienie zostało przyjęte do realizacji.
-Tak, ale jakby Pan uważnie przeczytał, to tam jest napisane: Czas realizacji do 30 minut. A teraz jest już 25 po drugiej, a my o trzeciej zamykamy, więc nie da rady, nie zdążę tej książki Panu wydać.
-Przecież nawet licząc te pół godziny, to zamówienie poszło dwie minuty temu, więc powinno być za siedem trzecia!
-Ale ja się muszę chyba spakować do domu, prawda?

Nie ruszyłem się z miejsca. Aż do trzeciej nikt nie przyszedł. W końcu, ok. 14.55, widząc, że nie chcę wyjść, Pani Bibliotekarka powiedziała do mikrofonu:
-Kasiu, przyślij zamówienie numer XXXXXX z magazynu.

Książka była pół minuty później w moich rękach. Gdy wróciłem do Biblioteki niemal rok później, by wypożyczyć album, którego nie mogłem nigdzie indziej znaleźć, dowiedziałem się, że nie zostanie mi wypożyczony, ponieważ... nie mam karty bibliotecznej. Pani Bibliotekarka II była święcie przekonana, że musiałem ją odebrać przy zwrocie pierwszej książki (nie trafiały moje argumenty, że zrobiła to moja matka, bo ja byłem ponad 400 kilometrów od miasta) i musiałem ją zgubić.

Biblioteka

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 477 (565)
zarchiwizowany

#18089

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Rejestracja na zajęcia w osławionym systemie USOS jest rokrocznie przyczyną wielu chorób nerwowych, fali depresji, a gdy się poszczęści - wyłącznie białej gorączki. Ale czary dopełnia fachowość sekretariatów, które najczęściej przestają reagować na telefony z kolejnymi skargami i uwagami, albo też odsyłają dzwoniących studentów z kwitkiem, tłumacząc, że "Ja nie wiem, może jutro będzie działać, jak Bóg, Cthulhu czy inne siły pozaziemskie interweniują, bo ja przecież nic zrobić nie mogę i technikowi też nie przekażę, bo nie zapamiętam".
Tegoroczna rejestracja na lektoraty z języka obcego.
Jak się okazuje, chociaż grupa jest dedykowana dla mojego kierunku, ani ja, ani nikt z roku nie może się zarejestrować. No to pierwsza myśl - indeksy nierozliczone. Dzwonię do sekretariatu wydziałowego: rozliczone, nie tutaj tkwi problem. Może żetonów nie ma? Są. I nagle coś mnie tknęło.
Dzwonię do Piekielnego Centrum Językowego, które prowadzi tę rejestrację.
-Halo, dzień dobry, Grim z III roku Wiedzy o Teatrze z tej strony, chciałem zgłosić problem.
-INDEKS MA PAN NIE ROZLICZONY.
-Nie, tutaj nie ma żadnych problemów. Żetony też są. Chodzi mi...
-ŻETONÓW PAN NIE MA.
-Nie, mówiłem, że są. Myślę, że problem tkwi w dedykacji grupy.
-PROSZĘ MI PODAĆ NUMER INDEKSU.
-Ale jest rozliczony, na pewno.
-NIE MOŻE BYĆ, TO JEST PROBLEM. POPROSZĘ NUMER.
Podałem. Czekam chwilę. Pani ze zdumieniem odzywa się w słuchawce.
-Rzeczywiście rozliczony. To ja już nie wiem.
-Myślę, że problem wynika z tego, że zamiast "WIEDZA O TEATRZE" w dedykacjach grupy ktoś wpisał w system inną nazwę. Zgadza się?
-... tak. Tutaj jest wpisane TEATROLOGIA.
-No właśnie. Myślę, że to był problem.
-Ja nie wiem, ja powiem potem informatykom.

I na drugi dzień rejestracja ruszyła. Problem leżał właśnie tutaj.

USOS

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 61 (183)