Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Grim

Zamieszcza historie od: 2 kwietnia 2011 - 13:46
Ostatnio: 11 października 2012 - 15:47
  • Historii na głównej: 35 z 46
  • Punktów za historie: 19426
  • Komentarzy: 144
  • Punktów za komentarze: 1086
 
zarchiwizowany

#17689

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ciąg dalszy historii Piekielnego Kuriera (http://piekielni.pl/17664#comments)

Parę minut po 16 wróciłem do domu z miasta i zacząłem robić sobie obiad w kuchni (w której wisi feralny domofon, niesłyszalny co prawda na piętrze, ale na parterze jego dźwięk niesie się doskonale). Po obiedzie, jakąś godzinę później słyszę dźwięk dzwonka. Myślę "Oho! Wrócił." I, miałem rację. Połowicznie.
Dzwoniła sąsiadka. Powiedziała, że kurier był u niej wpół do piątej (czyli wtedy, gdy ja siedziałem w kuchni) i zostawił paczkę dla nas (sąsiadka pokwitowała), tłumacząc, że on nie będzie dzwonił, bo nikt mu nie otwiera.

Nie otrzymałem póki co odpowiedzi na maila z firmy.

Kurier

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 163 (193)

#17664

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Domofon w domu rodziców czasem szwankuje i nie zawsze słychać jego dźwięk na pierwszym piętrze, gdzie pracuję. Tego dnia miałem odebrać przesyłkę zamówioną przez moją matkę.
Dzwoni telefon. Kurier.
- Dzień dobry, bo ja stoję pod drzwiami u Państwa i nikt nie otwiera.
- Przepraszam, domofon nie działa, już schodzę do Pana.

Zejście na dół zajęło mi, lekko licząc, około piętnastu sekund. Gdy otwierałem furtkę domofonem, zauważyłem jeszcze przez okno odjeżdżający samochód z logo firmy kurierskiej. Żadnej kartki, nawet tej, że "Kurier nikogo nie zastał, prosi o kontakt na numer...", nic. Dzwonię na komórkę, z której przed kilkunastoma sekundami ze mną rozmawiał.
- Bo ja już pojechałem, ja mam innych klientów jeszcze! Nie jesteś pan sam! - powiedział po czym się rozłączył.

Więcej nie odebrał. Ciekawe, czy przyjedzie jutro.

Kurier

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 599 (677)

#17239

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ksiądz z mojej dawnej parafii jest absolutnym mistrzem marketingu i zręcznym biznesmenem. Gdy dziesięć lat temu zaczął stawiać nową świątynię na osiedlu moich rodziców, błyskawicznie stanęła nowa plebania (czas budowy - ok. 2 miesięcy, trzypiętrowy murowany budynek z garażem), a sam kościół wzrastał przez około trzy lata.

Przez kolejne sześć lat, gdy ludzie zimą marzli w wielkiej, nieocieplonej sali (grzejniki zamontowane "póki co" wyłącznie przy ołtarzu) i klękali na nagiej, betonowej podłodze, proboszcz gorąco zapewniał, że prace "wciąż trwają, tylko póki co są niewidoczne". I rzeczywiście, prace i zakup wyposażenia trwał. Między innymi nowego kompletu mebli dębowych do zakrystii (w bardzo dobrym guście zresztą, ekskluzywna włoska robota), nowego samochodu księdza, a także (niezbędna inwestycja): wykafelkowania schodów na dzwonnicę. I nie chodzi o wyłożenie schodów kaflami - wykafelkowana jest bowiem CAŁA klatka schodowa na sam szczyt, ze ścianami włącznie (stary Kościelny, jedyna osoba, która się zapuszcza na wieżę, musiał się bardzo cieszyć).

Poza tym do "niewidocznych prac" zaliczył się także stół do ping ponga dla ministrantów (ostatecznie zamknięty w piwnicy, by nie psuli) i wyłożenie marmurem podłogi korytarza do zakrystii.

Parę lat temu, gdy jeszcze wpuszczaliśmy księdza po kolędzie, proboszcz zawitał do nas i z rozbrajającą szczerością spytał, czy nie moglibyśmy polecić jakiegoś dobrego hotelu narciarskiego w Aspen, gdzie właśnie się wybiera na urlop zimowy, by wypróbować nowy sprzęt.

Niestety kopertę z datkiem "na budowę" schował za pazuchę na początku wizyty, przez co nie dało się wyciągnąć z niej banknotów.

Proboszcz

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 640 (780)
zarchiwizowany

#17495

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wiele lat temu, gdy jeździłem w lecie na kolonie i obozy, zdarzało mi się brać udział w tzw. rajdach tematycznych. Organizowane najczęściej przez kolonistów (przy wsparciu kadry wychowawczej, oczywiście)w zależności od wyobraźni i zainteresowań pomysłodawców były mniej lub bardziej zróżnicowane: od wędrówki w oparciu o trylogię Tolkiena po rajd muzyczny, gdzie do zaliczenia kolejnych zadań należało śpiewać, grać i wystukiwać rytmy na zaimprowizowanych instrumentach. Miejsce akcji zawsze to samo - las w okolicy ośrodka, najlepiej mało uczęszczany przez osoby postronne. Wówczas lepszych dekoracji nie mogliśmy sobie wyobrazić, Fort Boyard to były jakieś marne popłuczyny.
Na jednym z wyjazdów postanowiłem sam spróbować swoich sił w organizacji rajdu - tym razem z dreszczykiem. Opracowałem 10 zadań na podstawie kilku książek i filmów grozy (Pułapka Wielkiej Pajęczycy, Zwierciadło Ctulhu itp) i poszedłem przedstawić pomysł kierownikowi kolonii.
Ponieważ na wyjazdach przez niego organizowanych rajd był kompletnym novum, przystał na niego chętnie, wpierw jednak każąc mi... napisać oficjalnie PODANIE o zgodę przeprowadzenie rajdu. Tak, wymagał od 13-latka pisma na zorganizowanie zabawy w lesie. Zdębiałem, ale uznałem, że to widocznie taki fetysz. Dostał podanie jeszcze tego samego dnia, ale odpowiedział na nie dopiero tydzień później (chociaż chodziłem do niego codziennie i siedziałem jak na szpilkach), na całe szczęście rozpatrzył podanie pozytywnie.
Od razu zabrałem się do roboty (większość przebrań i akcesoriów już miałem gotowe), ale następne problemy zaczęły się podczas instruowania...opiekunów, jak będzie wyglądać ich rola. Opiekunowie, którym sam pomysł się absolutnie nie podobał, podeszli do organizacji rajdu jak pies do jeża, co zaowocowało tym, że sam przygotowałem wszystkie zadania w lesie i wytłumaczyłem kilku wtajemniczonym kolonistom, na czym będzie polegało ich zadanie jako Strażników poszczególnych przeszkód, a wychowawcy mieli wyłącznie doprowadzać kolejne grupy na skraj lasu,w umówione miejsce, skąd ja je odbierałem i zabierałem na rajd, a następnie odbierać je ode mnie i prowadzić do ośrodka.
Jak się okazało, tylko i wyłącznie jedna opiekunka zastosowała się do grafika (rozpisałem wszystkim godziny, w których kolejne grupy powinny zostać przyprowadzone, by udało się ze wszystkim wyrobić) i tylko dwóch z pięciu wychowawców doprowadziło swoje grupy do miejsca, które wskazałem jako start. Zaowocowało to sytuacją, w której na początek rajdu miałem naraz dwie grupy (bo mecz się zaczyna za 40 minut i nie ma czasu tego rozbijać, jakoś sobie poradzimy), a po resztę musiałem biegać, bo np. zamiast na start, byli doprowadzeni na metę lub zupełnie z drugiej strony lasu.
Kolonistom i sam pomysł, i rajd bardzo się podobały. Dwie grupy chciały zrobić własne rajdy, ale nie dostali zgody od wychowawców.
Ja zaś zostałem już po wszystkim pouczony przez kierownika, że następnym razem powinienem pamiętać, by absolutnie wszystko dostarczyć na piśmie, a wtedy wykluczone są wszelkie pomyłki opiekunów.

Kolonia

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 142 (180)
zarchiwizowany

#17242

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W lecie dorabiałem w wypożyczalni sprzętu pływającego nad dużym zalewem. Jeszcze parę lat temu praca dawała dużo przyjemności i rzadko kiedy można było trafić na piekielnych, teraz niestety marudnych, wybrzydzających i nowobogackich (pomimo kryzysu) jakby przybyło. A może wcześniej nie wychodzili po prostu ze swoich piwnic z kartoflami, gdzie zdobywali obycie i wiedzę o kontaktach międzyludzkich, nie wiem.

Tej niedzieli z racji upału i odpustu w wiosce nieopodal klientów było zatrzęsienie. W pewnej chwili podchodzi do mnie grupka pięciu wygolonych na łyso chłopaków (z czego tylko jeden nie miał na lśniącej czaszce pozostałości po ciosach ostrym narzędziem), wszyscy z zamiłowaniem do lotnictwa* i z bluzgami wysypującymi się z ust. Wzięli dwa rowerki na godzinę, płatne z góry. Ostrzegłem ich, by uważali na policję, nie wyskakiwali ze sprzętu, nie spożywali alkoholu na wodzie i nie śmiecili do zalewu, bo dzisiaj było dużo interwencji (standardowa gadka, gdy klient sprawia wrażenie nie do końca zaznajomionego z zasadami bezpieczeństwa. Groźba policji wodnej czyni cuda). Wydałem kapoki, zaznaczyłem, by nie dobierać nikogo innego z innych plaż, bo rowery będą przeciążone, ale i tak wiedziałem, że zapewne niedługo powitam klientów w eskorcie patrolu.
O dziwo nic takiego się nie stało.
Przepływali półtorej godziny, po powrocie dopłacili. Rower oczywiście był pełen wody, bo parę razy wyskakiwali z niego na środku zbiornika, ale stwierdziłem, że nie jest tak źle (standardem przy takich grupach jest już np. rozbite szkło czy gaszone w plastikową obudowę papierosy)i w dziesięć minut to osuszę. Oddałem zostawione pod zastaw dokumenty i pożegnałem się z ledwie już utrzymującymi pion panami, po czym zacząłem obsługiwać klientów, którzy właśnie przyszli.

Gdy odwróciłem się w stronę pomostu, zobaczyłem grupę łysych, którzy ledwie trzymając się na nogach, sami czyścili rowerki, którymi pływali. Znaleźli leżące na pomoście gąbki i butelki do wybierania wody i uznali, że nie ma sensu, bym po nich sprzątał. Po tym jeszcze raz podziękowali (wtrącając jedną czy dwie przyjacielskie "ku*wy") i odeszli.

Dla porównania tego samego dnia obsługiwałem pięć par, które przyjechały wypoczywać nad wodą w:

panowie) krytym, najczęściej skórkowym obuwiu i lnianych spodniach lub śnieżnobiałych dżinsach
panie) krytych butach lub sandałkach ze skarpetkami, jasnych, długich spódnicach, najczęściej do ziemi

które miały pretensje, że wypływając na środek zalewu kajakiem lub rowerkiem ZMOCZYŁY i/lub ZABRUDZIŁY SOBIE BUTY I UBRANIE, i że to oczywiście MOJA WINA, BO SPRZĘT POWINIEN BYĆ ABSOLUTNIE SUCHY! I, standardowo - JAK SIĘ WODA NALEWA (czyt. chlapie, gdy jest fala) TO ZNACZY, ŻE SPRZĘT PRZECIEKA I POWINIENEM ODDAĆ PIENIĄDZE ZA NARAŻENIE ICH BEZPIECZEŃSTWA, BO SPRZĘT NIESPRAWNY!


*Nabombieni jak Messerschitty.

Wypożyczalnia Sprzętu Pływającego

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 208 (220)

#9435

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tramwaj.

Przednimi drzwiami wsiada nastoletni chłopak z dużą czarną teczką na rysunki na ramieniu, charakterystyczną dla uczniów i studentów szkół plastycznych. Nagle drzwi zamykają się gwałtownie, przycinając rzeczony przedmiot.
Chłopak nieśmiałym głosem zwraca się do motorniczego.
-Przepraszam, ale przyciął mi Pan teczkę...

Motorniczy odwraca się z trudem (z racji potężnej budowy ciała), mierzy chłopaka wzrokiem od stóp do głów (wypada dodać, że chłopak był wzorcowym "hipsterem", arafatka, rurki, kolorowe pasemka, obcisła koszulka i różowe oprawki okularów), po czym rzuca donośnym basem:
-Popłacz się.

I ruszył. Chłopak odzyskał teczkę w całości na kolejnym przystanku.

Komunikacja miejska

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 685 (803)

#9392

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sklep z komiksami.

Wchodzi kobieta z synkiem w wieku 7-8 lat.
-No, to patrz, co tam chcesz patrzeć - rzuciła do dziecka i ze znudzoną miną poczęła obserwować półki i kupujących (w tym mnie).

Synek w skupieniu przez kilka minut przeglądał regał z napisem "Dla dzieci", w końcu wybrał jeden album i podszedł z nim do matki.
-I co żeś wygrzebał? - spytała rodzicielka, biorąc album do rąk - I co, kupić to mam? Ile to... Co? Piętnaście złotych?!
Dziecko słowem się nie odzywało.
-Idź to odłóż, nie będę wydawała pieniędzy na pierdoły.
-Ale... - spróbował coś powiedzieć synek.
-Kiedy indziej, może ci tata kupi.

Syn odłożył album na półkę i wyszedł za matką ciężkim krokiem. Ja, po zakończeniu swoich zakupów, również wyszedłem ze sklepu, akurat w momencie, gdy matka z synem wchodzili do solarium i salonu kosmetycznego, mieszczącego się w sąsiednim budynku.

Czytelnictwo umiera, hę?

Sklep z komiksami

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 546 (636)

#8991

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Allegro.
Licytowałem w aukcji, która kończyła się około pierwszej w nocy. Po zwycięstwie, napisałem do sprzedającej maila, że jutro (w piątek) wyślę pieniądze przekazem pocztowym (z prośbą o poinformowanie mnie, gdy pieniądze dotrą do celu) i poszedłem spać. O siódmej rano budzi mnie telefon.
-Dzień dobry, ja dzwonię z allegro, nie dostałam jeszcze od Pana pieniędzy.
-Słucham?
-No ja czekam na pana pieniądze, miały dzisiaj być.
-Nie, ja je dzisiaj pani wyślę.
-To ja czekam.

Jak powiedziałem, tak zrobiłem, pieniądze zostały wysłane. Wieczorem tego samego dnia znów telefon.

-Nie mam wciąż od pana wpłaty.
-Wysłałem ją przekazem pocztowym, średni czas realizacji to dwa dni, powinna być w poniedziałek, bo w niedzielę poczta nie działa.
-No ja mam nadzieję.

W poniedziałek o szóstej rano otrzymałem maila:

"Złodzieju! Pieniędzy nie ma! Aukcja anulowana!"

Przez dwa dni sprzedająca nie odbierała moich telefonów, w końcu w okolicach czwartku sama zadzwoniła.

-Masz szczęście. Pieniądze są. Dałam ci ostatnią szansę.
Ugryzłem się w język, bo za bardzo mi zależało na kupionym towarze.
-Czy teraz wyśle mi pani mój towar?
-Zastanowię się.
-Słucham?
Rozłączyła się.
Po tej rozmowie znów nastąpiły dni milczenia, które przerodziły się w dwa tygodnie. Wreszcie otrzymałem paczkę (nadaną dwa dni wcześniej) i tego samego dnia negatywny komentarz:
"Oszust! Kłamie, że wysłał pieniądze, dopiero jak się go postraszy, to wysyła! Nie polecam!"

Allegro

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 782 (888)

#8816

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiosk Ruchu.
Moja babcia, pracująca onegdaj w tym przybytku, pewnego dnia sprzedała klientowi kartę doładowująca za pięćdziesiąt złotych. Po kilku minutach facet wraca.
-Proszę mi wymienić. Doładowanie nie działa.
-Słucham?
-Wklepałem kod i nie mam doładowania ciągle. Proszę mi dać drugą kartę.
-Nie mogę, skoro tę już Pan rozpakował i zdrapał sreberko. Najwyżej mogę sprzedać drugą, a Pan tę może aktywować w salonie operatora.

Klient oczywiście rozpoczął litanię wyzwisk i oskarżeń, m.in. grożąc "rozwaleniem tej budy", bo "pani nie wie, kim ja jestem!". Babcia w końcu zaproponowała, że może skontaktować się z dystrybutorem i aktywować kartę po jej numerze seryjnym. Facet podał jej kartonik... z wytartymi monetą wszystkimi numerami i kodem kreskowym. Absolutnie każda cyfra (łącznie z kodem doładowującym),została siłą zdarta niemal na wylot, uniemożliwiając jakąkolwiek identyfikację doładowania.

Babcia, tknięta przeczuciem, podczas gdy klient wciąż się pieklił, zadzwoniła na policję. Na widok radiowozu, parkującego pod kioskiem, facet rzucił:
-Dobra, niech pani będzie! Nigdy więcej tu nie kupię! - I ruszył prawie biegiem przed siebie, ale policjanci byli szybsi. Jak się okazało, miał na koncie parę aresztowań za wyłudzenia, oszustwa i groźby karalne.

Kiosk

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 583 (631)

#8824

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnej zimy pojechałem uzbrojony w szuflę, młotek i dłuto do kiosku, w którym pracowała babcia, by pomóc jej odkuć z lodu i zeskorupiałego śniegu chodnik przy okienku i dojście do drzwi.
Podczas pracy, do kiosku podeszła młoda kobieta z paroletnim chłopcem. Widząc mnie obok okienka, na moment się zawahała i stanęła parę kroków od kiosku. Odsunąłem się, powiedziałem "Proszę" i zacząłem kuć nieco dalej. Kobieta, wciąż mnie obserwując, podeszła i zrobiła zakupy. Ani na moment nie spuściła mnie z oka. Chłopiec, sympatyczny maluch, obserwował zafascynowany, jak zdzierałem z chodnika olbrzymie kawały lodu. Matka zaraz po odejściu od okienka zaciągnęła go na drugą stronę ulicy, mówiąc do niego na tyle głośno, by każdy w okolicy usłyszał:
- Widzisz? Jak nie będziesz grzeczny i nie będziesz się uczył, to będziesz robolem, jak ten pan! I potem nie będziesz miał pieniążków i będziesz musiał kraść, bo taki robol nie ma na chlebek nawet!

Kiosk

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 544 (698)