Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

GrubyvonWielki

Zamieszcza historie od: 6 marca 2020 - 12:16
Ostatnio: 31 stycznia 2024 - 20:16
  • Historii na głównej: 9 z 11
  • Punktów za historie: 1466
  • Komentarzy: 54
  • Punktów za komentarze: 168
 

#90977

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielne święta. A konkretnie 23.12.

Skończyłem robotę o 17, gazem do domu, przepakować się do większego auta z rodziną i sruuu wyjazd na wigilię. Ale nie mogło być tak pięknie.

Zaglądam do teściów, czy im czegoś na szybko nie potrzeba pomóc, a tu teść leży na kanapie i trzyma się ręką pod sercem - pewnie zawał. Szczęśliwie teść podczas porannej ekspedycji do sklepu wywrócił się na lodzie i teraz mu się ciężko oddycha. Nie ma rady. Pakujemy teścia do bolida i na SOR.

Po szybkiej, jak na przedświąteczno-zimowe warunki wizycie (4,5h) na "pogotowiu" diagnoza jasna - złamane żebro. Dostał leki, zalecenia i odprawił nas do domu.

Po dojechaniu na podwórko, teściowa wyszła pomóc mi odprowadzić umęczonego małżonka do domu i również zaliczyła piękny lot zakończony chrupnięciem ręki. No nic. Jedziemy znowu.

Rejestratorka na SORze dziwnie na mnie popatrzyła jak dostarczyłem im drugiego osobnika nie dalej jak godzinę od odprawienia pierwszego, ale dane przyjęła, "kochaną" mamusię do sortowni (triage) skierowała.

Znów kilka godzin czekania, bo tym razem to już sprawa poważniejsza. Gips, nastawianie i te sprawy.

Podczas oczekiwania na teściową nie dałem już rady utrzymać otwartych powiek i zasnąłem na szalenie wygodnej ławeczce w okolicach sali zabiegowej, gdzie po bliżej nieokreślonym czasie obudził mnie kopem i pytaniem czy żyję uczynny ratownik.

Ja zamotany że zmęczenia i zaspania odpowiedziałem błyskotliwe "So?" ,na co jegomość przyłożył mi pistolet do głowy, nacisnął spust i stwierdził: "Na test!".

Test na covid był pozytywny, więc zostałem zamknięty w izolatce i kazano mi oczekiwać na dalsze instrukcje.

No więc piszę do Was, drodzy Państwo Piekielni, świeżo wypuszczony ze szpitalnej izolatki dla chorych rozsiewaczy covida. Jedno muszę przyznać - święta miałem niezapomniane.

Szpital covid święta

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 132 (162)

#90344

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zmieniłem pracę.

Poprzednia, mimo wyższych zarobków nie pozwalała mi na bycie członkiem rodziny - z córką widywałem się max godzinę dziennie albo w weekendy, a żona zaczęła coś gadać o byciu gościem hotelowym w domu i większości obowiązków domowych na jej głowie. Ale do rzeczy.

W każdym razie. Zostałem (tymczasowo) dumnym pracownikiem punktu obsługi klienta w placówce jednego z elektromarketów. Mimo krótkiego stażu mam już dwie piekielności związane z klientami i jedną związaną z producentem telefonów.

1. Kochająca matka.

Przychodzi PANI z plikiem dokumentów w dłoni, podchodzi do POKu i mówi, że ona dostała po "półtory tyśunca" od gminy na zakup komputerów dla dzieci (jest coś takiego u nas, dzieciaki, które mają dobre wyniki w nauce, plus uczęszczają na dodatkowe zajęcia z programowania i są w czołówce stawki na tych kursach dostają taki bonus) i pyta, czy moglibyśmy jej na fakturze dla gminy wpisać te laptoki, a księżna sobie zamiast tego weźmie depilator laserowy i lampę do paznokci. Pozostawię bez komentarza.

2. Zwroty.

Świeżutka historia - z wczoraj. Do kasy podbiega kwiat młodzieży blokowisk z głośnikiem bluetooth za prawie tysiąc złotych i pyta jak wygląda sprawa zwrotów. Zgodnie z prawdą dostają informacje, że NIEUŻYWANY produkt można zwrócić do dwóch tygodni, czyli w ich wypadku folia zabezpieczająca musi być w nienaruszonym stanie (nie da się używać głośnika z tą folią, bo blokuję port ładowania, a głośniki pakowane są z ok 10% baterii). Ok, podziękowali, odłożyli kulturalnie sprzęt na półkę i cacy. Wychodzę na papierosa (palarnie mamy za płotkiem przy wejściu, więc mnie młodzież nie widzi) i słyszę "rozkminę" skąd oni wezmą głośnik na wypad na domki, jak te "pedały" nie przyjmą zwrotu. Chłopaki chciały sobie wypożyczyć głośnik na weekend.

3. Apple.

Apple jako lider i najodważniejsza firma na świecie ma głęboko w d... poważaniu przepisy prawa i ich interpretację. Gwarancja na produkty Apple liczy się nie od dnia zakupu produktu, ale od dnia jego pierwszej rejestracji. Oznacza to, że ktoś może kupić iPhone'a przez internet, aktywować i zwrócić po tygodniu. Następnie telefon przeleży pół roku na półce w magazynie, zanim ktoś go kupi drugi raz, nieświadomy, że producent będzie upierał się o, że gwarancji zostało mu tylko 5 miesięcy. Patologia.


Tyle na dzisiaj. Miłego dnia i trzymajcie się.

Elektromarket klienci

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 166 (172)

#90145

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z innej beczki. O tym jak oszczędzając (w porywach) 250 zł stracić około 52 000 zł. A licznik dalej tyka

Pracuję jako handlowiec. Mam służbowe auto i wożę się po rejonie sprzedając niezwykle ważne i potrzebne społeczeństwu rzeczy. Tyle wstępu.

W sierpniu miałem drobną kolizję z pewną panią w okolicach pięćdziesiątki. Nic się nikomu nie stało, ale mój bolid został unieruchomiony. Pani z uporem maniaka twierdziła, że to moja wina, ja wręcz przeciwnie, ale sama kolizja nie ma znaczenia. Clue programu dzieje się po fakcie.

Policja stwierdziła winę Pani oraz fakt nieprzerejestrowanego od 3 lat samochodu, bo najpierw nie miała pieniędzy, a potem zgubiła umowę. Ubezpieczenie OC było opłacane już w imieniu kierującej, ale w dowodzie wpisana była poprzednia właścicielka, która w międzyczasie od sprzedania samochodu do kolizji zmarła. Jej majątek rozdzielono "z natury", samochodu nie było, nikt nie szukał pełnoletniego Focusika, sprawa ucichła. Do kolizji.

Z racji nieścisłości w danych w ubezpieczeniu OC, firma ubezpieczeniowa wypowiedziała Pani umowę po sprawie sądowej.

Wszystkich szczegółów nie znam, ale na dziś Pani ma następujące koszty całej sytuacji:
- 1500 zł ma za kolizję
- 100 zł za nieprzerejestrowane auta
- 9200 zł kary od UFG
- około 21 000 zł przewidywanego rachunku za naprawę mojego samochodu
- 300 zł dziennie za samochód zastępczy dla mnie
- koszty sądowe i adwokata.

Tak że drogie dzieci. Utrzymujcie porządek w papierach.

Kolizja

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 196 (206)

#90033

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótka historia o tym, jak zostałem pariasem u siebie na wsi.

Miałem sąsiada, z którym sądziłem się o spory kawałek nielegalnie zajętej przez niego działki. Rodzice kiedyś nie dopilnowali, temat wyszedł podczas pomiarów geodezyjnych. Działka i dom już dawno sprzedane, ale sytuacja musiała być wyjaśniona przed transakcją.

Ja jestem strzelcem sportowym i posiadam (i posiadałem wtedy) kilka sztuk legalnej, zarejestrowanej i odpowiednio zabezpieczonej broni palnej w domu. Sąsiad natomiast jest alkoholikiem, a cała sytuacja miała miejsce zaraz po otrzymaniu przez sąsiada przedsądowego wezwania do wydania nieruchomości.

Przechodzimy do pamiętnego dnia.

Koło 2 w nocy budzą mnie opętańcze wrzaski i walenie w drzwi. Patrzę przez okno, a tu wyżej wymieniony sąsiad dobija się młotkiem do drzwi. No nic, dzwonimy na policję i schodzimy. Zarzucam szlafrok, otwieram szafę na broń, biorę strzelbę i ładuję kilka naboi (broń nie była przeładowana, nie mogła wystrzelić bez wprowadzenia naboju do zamka, nie było ryzyka żadnego "broń raz do roku strzela sama", miałem prawo użyć broni w tej sposób).

Krzyczę przez zamknięte drzwi: "Sąsiedzie! Zaniechaj aktualnie podejmowanych działań i oddal się z mojej posesji, albowiem jestem uzbrojony i dopuszczam możliwość zrobienia Waszmości z dupy jesieni średniowiecza, jeżeli proceder miałby być kontynuowany. Z kasztelu gna już odsiecz w postaci karety z szeryfami!" (20XX, dramatyzowane).

Sąsiad dalej kontynuował młotkowanie moich drzwi, więc otworzyłem je z kopa i wycelowałem broń w sąsiada. Sąsiad uciekł.

Po dłuższej chwili przyjechała policja, obejrzała monitoring, skontrolowała broń, moje dokumenty, pozwolenia, sejf itd. Sąsiad został zawinięty na izbę na noc, rano był przesłuchiwany, ja również zostałem wezwany w celu złożenia wyjaśnień.

Sprawa w sądzie ciągnęła się jeszcze dłuższą chwilę, a sąsiad dostał jakiś śmieszny wyrok w zawiasach. Społeczność wiejska natomiast zaczęła mnie traktować jak jakiegoś mordercę, albo gorzej. Nikt nie mówił dzień dobry, w sklepie robiło się cicho, kiedy przychodziłem po chleb itd.

Przez całą tą sytuację rozpadł mi się wieloletni związek i musiałem sprzedać dom, bo atmosfera wokół mnie robiła się coraz gęstsza.

Przepraszam za chaotyczny opis i brak mojego humorystycznego podejścia do historii, ale ta akurat mnie nie bawi.

Wieś broń sąsiedzi sąd

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 175 (213)

#89741

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wspominałem kiedyś, że moja żona jest w ciąży - w każdym razie już nie jest i nasza kulka u nogi będzie na dniach miała roczek.

Zaczęliśmy się rozglądać za żłobkiem dla małej, bo obydwoje pracujemy i obydwoje pracować chcemy, ale pojawia się problem. W całej gminie, ba powiecie, NIE MA "państwowego" żłobka. Nie ma. I prącie Ci do tego obywatelu. Radźcie sobie, jak sobie dziecko zrobiliście.

Owszem prywatne instytucje są, funkcjonują, mają świetne opinie, bo a tu jedna jest prowadzi grupy integracyjne, druga znowu ma super wykształconych pedagogów. Trzecia za to prowadzi warsztaty z fizyki kwantowej dla najmłodszych. Do wyboru, do koloru.

Problem to cena. Nam akurat się z żoną powodzi - byłoby nas stać na opłatę czesnego niebezpiecznie zbliżającego się do 2000 zł. Owszem musiałbym pewnie kupować tańszą kawę i może zamiast 12-sto letniej whisky coś młodszego, a samochód musiałby się przyzwyczaić do 95 zamiast 98.

Ale czy nie widzicie absurdu? Z sejmowej mównicy politykierzy pieją "rodźcie wincyj dzieci", "aktywizujcie się zarobkowo", a już najlepiej obydwie te rzeczy na raz. Tylko jak i po co? Gdybyśmy mieli gorsze prace, to nie opłacałoby się nam płacić za żłobek. Lepiej by było rzucić jedną robotę. Nie poruszam tematu inflacji i grożącej nam zapaści gospodarczej, bo szkoda nerwów.

Zero infrastruktury, zero placówek, ale jest 500+. A te pieniądze można by było otworzyć kilkaset żłobków i umożliwić kobietom spokojne rozwijanie kariery zawodowej.

Powiat żłobek przedszkole

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 193 (221)
zarchiwizowany

#88394

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O tym dlaczego koronawirus rozprzestrzenia się u nas w kraju w tak nieprawdopodobnym tempie.

Byłem rano oddać krew. Punkt krwiodawstwa znajduje się w budynku szpitala powiatowego, ale ma osobne wejście. Żeby do niego dotrzeć z parkingu trzeba przejść obok głównego wejścia do szpitala i przystanku autobusowego.

Gdy przechodziłem obok przystanku z zatłoczonego autobusu wysiadło mnóstwo ludzi. Jedna z osób wysiadających zatrzymuje mnie i pyta, którędy do punktu Covid. "Szczepień?" pytam. I wtedy dostaję odpowiedź unicestwiającą moje resztki wiary w naród.

"Nie, wymazów".

Baba mając skierowanie na wymaz pod kątem covid, albo podejrzenie (u nas można iść na wymaz "z ulicy") JEDZIE DO PUNKTU ZATŁOCZONYM AUTOBUSEM.

Nosz karwasz twarz...

Szpital covid wymaz punkt

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 56 (116)

#87859

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historia z teściem w roli głównej, czyli jak nauczyłem teścia poprawnie zabezpieczać dom po wyjściu na zakupy/"do miasta".

W tej historii głównym piekielnym będę ja, ale na swoje usprawiedliwienie zaznaczę, że tylko w reakcji na jego upartość i piekielność.

Teść jako człowiek starszej daty, wychowany na wsi zawsze po wyjściu z domu dom zamykał i chował klucz. Pod wycieraczkę.

Tłukliśmy mu wszyscy do tego upartego łba, żeby tak nie robił, bo X lat temu to miało sens - klucz był jeden, góra dwa, na całą rodzinę, w domu z droższych sprzętów czajnik i jeden telewizor można było to wybaczyć.

Z biegiem czasu i sprowadzaniem się kolejnych zięciów wzrosła ilość i wartość sprzętu (zwłaszcza elektronicznego) w domu, a teść dalej swoje, mimo że każdy już swój klucz miał dorobiony. Gdyby jeszcze tego nieszczęsnego klucza nie było widać spod tej wycieraczki...

I zaplanowałem swoją arcypiekielność, cierpliwie czekając na okazję, gdy powtórzy się przeklęte zjawisko klucza pod wycieraczką.

Przy pierwszej nadarzającej się okazji wprowadziłem plan w życie. Otworzyłem drzwi, wszedłem do salonu teściów, zabrałem najcenniejszą rzecz w jego życiu, wyniosłem ją na strych i schowałem się samochodem za zakrętem w oczekiwaniu na autobus powrotny teścia. Gdy ten wrócił do domu szybko podjechałem i poszedłem się jak zwykle przywitać.

A tam tragedia! Teść miota się po mieszkaniu jak york na amfetaminie, prawie płacze, chce dzwonić na policję. No ogólnie panika, stan przedzawałowy, śmierć, penis i zniszczenie.

W międzyczasie wróciła teściowa (niewtajemniczona) i po ogarnięciu pierwszego szoku zaczyna drzeć się na teścia, że "pewnie znowu dziad schował klucz pod wycieraczkę i w końcu nas okradli". Ja obok poker face. Teść coraz bliżej łez.

Po około 20 minutach chaosu zlitowałem się i zniosłem teściowy skarb ze strychu i wytłumaczyłem lekcję teściowi.

Dwa miesiące się do mnie nie odzywał, ale na plus to teraz jak gdzieś wychodzi i dom zostaje pusty to zawsze zamknięty jest na cztery spusty.

Gdybyście się zastanawiali co to za skarb teściowi "ukradli" to jest to około 10-letni telewizor LG.

rodzinka dom teść

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (156)

#87723

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ochrona życia poczętego w Polsce.

Jesteśmy z żoną w ciąży. Końcówka pierwszego trymestru.

Chcieliśmy skorzystać chociaż z podstawowych badań (HIV, toksoplazmoza itd. itp.) w publicznej placówce. Żona była dzisiaj u Wielkiego Pana Doktora, ordynatora oddziału położniczo-ginekologicznego w okolicznym szpitalu powiatowym.

Pan Dohtur (chociaż wielka litera to zbyt duża gratyfikacja) stwierdził: "No jest Pani w ciąży. Badań nie zlecamy bo i tak nie ma po co, a jak chce to prywatnie zrobi. Jak nie pije i nie pali to tyle."

Żona wyszła z gabinetu zapłakana i roztrzęsiona. Lekarzy był chamski i ordynarny. Nie zalecił żadnych badań, z łaską zrobił USG.

Nie dowiedzieliśmy się nic, żona nie dostała żadnych badań, żadnych innych badań, żadnych pytań, żadnego wywiadu. NIC.

Musimy płacić za prywatną opiekę, bo nasza kochana ojczyzna tak wspaniale gospodaruje ogromem pieniędzy wpłacanych przez nas na ZUS.

I to całe pier******* o ochronie życia poczętego, w którym nie chodzi o to, żeby dbać o kobiety w ciąży, tylko o to żeby nie mogły zrobić aborcji.

ciąża lekarze ginekologia

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 303 (327)

#87709

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Obiecywałem kiedyś w komentarzach perypetie związane z babcią i wujkiem mojej żony - zapraszam.

Rys sytuacyjny:
Babcia lat 85++, starsza, schorowana, wymęczona fizycznie przez ciężką pracę w polu i psychicznie przez wspomnienia o wojnie kobieta. Wdowa, jej mąż odchodził dotknięty "złym Niemcem", ostatni rok jego życia to była katorga dla niej, mojej żony i mojej teściowej.

Wujek lat ok. 45 - człowiek formatu Lorda. Farquaada. Nigdy nie pracował, trzymany przez całe życie w domu jak w terrarium, ukończył tylko obowiązkową edukację. Hipochondryk, nieleczona depresja, zero znajomych, całe życie siedział w domu że starymi babami.

Dom - klasyczny dom wiejski. Nasz dom jest na wydzielonej z pierwotnej działki powierzchni.

W domu u nich jest syf, brud i smród, myszy i koty. W tym domu nic się nie wyrzuca, zbiera łupinki po jajkach (nie, nie mają już gospodarki, żeby dawać je kurom), pudełka po margarynie, koszule po nieżyjącym mężu, puszki po piwie (nigdy ich nie sprzedają), a nawet stare szmaty i zastawę stołową, którą my wyrzucamy do wspólnego śmietnika (serio jak ubije się nam jakiś kubek, czy talerz, to przed wyrzuceniem należy go rozbić w drobny mak).

Dorzućcie do tego bliżej nieokreśloną liczbę kotów, ogólna niedołężność babci, niechęć do wietrzenia pomieszczeń i wychodzi... No w sumie nie wiem jak to określić. W każdym razie masakra.

W stodole jest wszystko- kolejny skład różności z różnych epok. Na strychu kilkanaście zestawów pościeli, kołder, poduszek, kocy, prześcieradeł i materaców. Jak kiedyś musiałem tam wejść po coś, to musiałem od razu biec pod prysznic, bo tak mnie wszystko swędziało.

I tak sobie żyją szczęśliwi (?) we własnym syfie i brudzie. Pomagamy jak możemy - zakupy, odśnieżanie itd. Ale ja w tym domu nie mogę wytrzymać bo mnie cofa.

Problem się zacznie, jak babcia odejdzie. Ktokolwiek dostanie ten dom będzie miał nie lada zagwozdkę co zrobić z tym całym syfem, a już zwłaszcza z uzależnionym od matki czterdziestoparoletnim dzieckiem.

Dom wieś rodzinka

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 164 (180)

#86554

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Obiecałem jakiś czas temu, że dodam więcej perypetii z życia w rodzinnym domu mojej żony.

Temat odcinak: Teść. Człowiek starszy, ~75 lat. Cukrzyca,spora wada wzroku, mnóstwo innych chorób i jak podejrzewamy, początki demencji (jemu oczywiście nic nie jest i nie ma szans, żeby się zgodził na żadne badania pod tym kątem).

Teść, z racji wieku, chorób i długich lat ciężkiej pracy jest osobą bardzo przez życie zmęczoną. Jest powolny, niewyraźnie mówi, refleks na poziomie leniwca na odwyku kofeinowym. Miewa napady złości, zdarza mu się bełkotać, a jego ulubionym zajęciem jest przeglądanie w kółko wiadomości o sporcie w telegazecie.

Teść ma prawo jazdy, egzaminy zaliczył (podobno) z pomocami naukowymi w postaci banknotów w kopercie. Nigdy nie podobało mi się jak prowadził, a teraz to już jest tykająca bomba zegarowa na kołach. Oczywiście, gdy tylko możemy to wozimy go gdzie chce, ale teść mój to człek uparty. On dobrze jeździ, on sobie da radę i mamy go zostawić w spokoju. Raz musiałem uciekać na chodnik autem służbowym, bo bym przywalił w swoje prywatne prowadzone przez teścia, bo tak ściął ślepy zakręt jak skądś wracał, a to było dobre 5 lat temu.

Czarę goryczy przelały wydarzenia z minionego weekendu i dzisiejszego poranka.

W piątek teść zgubił okulary. Był w lesie na grzybach i zgubił - mówi się trudno, zawieziemy do okulisty i optyka, wyrobi sobie nowe - myślimy. W piątek wieczorem przychodzi do nas i mówi, żeby mu dać kluczyki do naszego auta (swojego już na szczęście nie ma) i on sobie rano pojedzie kupi nowe, bo ma receptę jakąś, to akurat będzie. Chce jechać bez okularów. Do miasta. Sam.

Stanęło na tym, że jednak go zawieziemy w sobotę. No to pakujemy się do auta, jedziemy, pokazuje mi receptę, a na niej data wystawienia. 13.06.2012. 8 lat życia, 8 lat cukrzycy. Mówię mu, że recepta o kant tyłka rozbić i pasowałoby do okulisty iść. Ale nie. Mam się nie wtrącać, recepta dobra. Okulary zamówione.

Przewijamy do dzisiejszego poranka. Ja pracuję z domu, żona w pracy. Nagle przez okno widzę jak wjeżdża na podwórko auto szwagierki. Za kierownicą teść. Pojechał odebrać okulary.

Człowiek, który nawet z dobrze dobraną korekcją wady wzroku stwarza zagrożenie na drodze wsiadł do samochodu bez okularów i przejechał ok 12km w jedną stronę.
Najgorsze jest to, że nie widzi w tym nic złego, bo przecież nic się nie stało, to co się przypierniczam bez sensu. Nic do niego nie dociera. Jedyna opcja, to chyba "zgubić mu" blankiecik i zmusić w ten sposób do podejścia do badań, które i tak wykazałyby niezdolność do prowadzenia pojazdów. Słów brak.

teść rodzinka

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 179 (193)