Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

GrumpyMatt

Zamieszcza historie od: 17 czerwca 2019 - 12:52
Ostatnio: 12 kwietnia 2023 - 12:15
  • Historii na głównej: 38 z 38
  • Punktów za historie: 4724
  • Komentarzy: 88
  • Punktów za komentarze: 376
 

#87984

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O historii zbieractwa w mojej rodzinie słów kilka.

Kiedyś już opisywałem tutaj zbieractwo cyfrowe mojego ojca, a ostatnimi czasy uprzątniecie resztek dziadkowego złomu po 2.5 roku natchnęło mnie do napisania o tej piekielności.

Wszystko zaczęło się od mojego dziadka, który przejął to albo po bracie albo po swoim ojcu. Cóż, u jego brata na Pomorzu na podwórku leżą dosłownie hałdy złomu po których można by wejść na 1-sze piętro budynku- zbierany przez dekady każdy jeden pogięty kawałek złomu, sprężyny, blachy czy nawet stare karoserie od UAZ-ów.

Dziadek miał podobną manię. Zbierał co się tylko dało, bo każda rzecz to jest skarb. Starczy powiedzieć że samego złomu ze 3-4 tony poszły przez te 2.5 roku, odkąd mogliśmy zacząć go wyrzucać ze względu na to, że dziadkowi zaczynało się zwapnienie mózgu po nieudanej operacji (Cała operacja i jak do tego doszło to temat na osobną piekielność) więc nie protestował i nie kojarzył.

Zanim ktoś zacznie twierdzić, że jesteśmy istnym ścierwem i wykorzystaliśmy chorobę dziadka żeby wywalić jego rzeczy, niech najpierw przeczyta całą historię i zrozumie że było to konieczne. Wszystkie budynki gospodarcze, garaż i podwórko były zawalone rupieciami, tak że nie dało się nic znaleźć a czasem nawet przejść. Pudło ze starymi pordzewiałymi podkowami? (dziadek nigdy konia nie miał) "Zostaw! Mi to jest potrzebne i już!"

Pewnego dnia gdy wywoziliśmy z dziadkiem stare kaloryfery po remoncie- które początkowo też chciał trzymać- wrzuciłem owe podkowy do metalowych puszek które też wieźliśmy. Przez lata aż do śmierci nigdy nawet nie zauważył że tych podków już nie ma. Co dalej? Pogryzione przez korniki deski ze starej podłogi? "Żadne na opał, zbiję sobie kiedyś korytko dla świń. Że nie mam świń ani nie zamierzam mieć? Ale se zbiję!" 150 litrów zużytego oleju? "Do czegoś użyję!" Całe wiadra pordzewiałych, starych prostowanych gwoździ? "Dobra rzecz, zostaw!"

Każdy jeden śmieć był znoszony i trzymany czasem tak długo, że przez lata zapadał się pod ziemię jak niektóre blachy czy uszczelki leżące na dworze oraz tony gruzu który leżał "Bo może się kiedyś coś podsypie". Na wyliczanie wszystkiego potrzeba by chyba referatu więc pokrótce powiem że oprócz zwykłego, nie nadającego się do niczego złomu znajdywaliśmy takie skarby jak stare szklane "grzybki" od latarń, klapki od wentylacji spod podłogi, pogięte i zardzewiałe zawiasy od wersalek, stare puszki po olejach, probówki, silniki od pierun wie czego, jakieś chemikalia, połamane ramki i lustra, niezidentyfikowane szkło, rozpadające się folie i kawałki drewna.

Przy czym, cytując Todda Wainio z "World War Z" : "Zgromadzone były całe tony zupełnie nieprzydatnego śmiecia i ani jednej rzeczy naprawdę potrzebnej", bo jak trzeba było np. znaleźć kluczyk do szlifierki czy łatę do dętki to się okazało że akurat tego nie ma i trzeba kupić, ale za to jest stara skrzynka na gołębie a w niej butelka ze zbryloną farbą. Szczytem absurdu było chyba znalezienie przez nas 30 letniej używanej deski klozetowej. Jak się okazało, gdy mój wujek mieszkający również po sąsiedzku robił remont łazienki, dziadek poszedł do niego żeby ten dał mu tą starą deskę od kibla "Bo mi się przyda kiedyś może".

No i niestety zbieractwo przejął po nim mój ojciec. W 2019 opisywałem jego zbieractwo cyfrowe. Łudziłem się, że przynajmniej budynków nie zaśmieca fizycznymi śmieciami. Oj, skala tego, jak się myliłem ujawniła się dopiero gdy zaczęliśmy na koniec sprzątać garaż i budynek do niego przylegający. Jak się okazało mój ojciec- częściowo jawnie, w większości potajemnie- również chomikował co się dało, i wynosił to do mnie bo w jego garażu skończyło się miejsce na barachło (Gwoli wyjaśnienia: Ojciec rozwalił rodzinę, po rozwodzie używa wspólnego domu jak hotelu, płaci niepełne alimenty na mojego brata i trochę dokłada się do śmieci.

Historię o tym zapewne tez kiedyś opiszę. Natomiast babcia przepisała mi swój dom po sąsiedzku, i na razie ona tam sobie dożywotnio żyję a ja w naszym wspólnym starym), więc również latami wynosił różne elektrośmieci, stary styropian, wałki, baniaki, siatki, wiadra, połamane sprzęty komputerowe czy jakieś AGD i zwyczajne śmieci pokroju papierków i kartonów. Podobnie jak u dziadka, każdy sprzęt to jest skarb. Czy to stary okamieniony bojler, czy kołpaki wiszące na ścianach czy parędziesiąt pordzewiałych rurek albo tony przeterminowanych farb i innych sprejów.

W sadzie stała stara pordzewiała i rozpadająca się wędzarka, jak rok temu zapowiedziałem że będę ją wywalał na złom, to wpadł w istne oburzenie i specjalnie pierwszy raz od 6-ciu lat coś w niej uwędził bo "Patrz, przecież to się non stop używa i wędzi a Ty chcesz to wywalać!". Miesiąc temu, a więc po roku od rozmowy, uznałem że nie będę się z tym pierdzielił i trzymał rozpadającej się, szpecącej i utrudniającej koszenie kupy złomu w której dzikie psy robią sobie budę i po prostu nic mu nie mówiąc rozebrałem ją.

Zastanawiam się tylko, kiedy będzie się dało uprzątnąć z sadu rozkręcony na części samochód który ojciec trzyma w nim już kilka lat. Ostatnio znalazł sobie również kolejne hobby- kupowanie sprzętów za grosze z bibelotów. Kupuje wszystko, głośniki, adaptery, frytkownice (No, jedyny sprzęt który się przydaje ale czemu 3 sztuki?), chlebaki, mnóstwo sprzętów niezidentyfikowanych. Kupił tez sobie np. mały telewizorek i antenę po czym zbił chałupniczą półkę i przymocował ją w kuchni "Bo mu się nie chce chodzić non stop do pokoju oglądać TV jak on jest w kuchni". No tak, bo z kuchni do pokoju jest około 2 metry. Półka tylko zawadza bo jest prawie w przejściu i zbiera brud.

Do półki dokupił też sobie elektryczny nóż do chleba, bo twierdzi że go koniecznie potrzebuje. Cóż, powiecie "No, ale u siebie w pokoju czy garażu niech sobie je trzyma". No właśnie tu problem. Już i tak powywalaliśmy dużo jego śmieci w moich budynkach gospodarczych, bo zabrać ich nie chciał a zawalały wszystko, a dodatkowo swój pokój i garaż ma tak zagracony, że musiałem babci powiedzieć aby kategorycznie zakazała mu przynosić czegokolwiek i nie wpuszczała go z niczym, bo zaczął jakieś stare mikrofalówki i inne sprzęty znosić do mnie bez mojej wiedzy i zgody.

Nawet jak pozwoliłem mu w moim garażu tymczasowo trzymać samochód, żeby go sobie naprawił, to zaczął znosić do niego kolejne rzeczy wszelakie więc trzeba było mu zapowiedzieć że albo zabiera śmieci albo wyrzucę je po prostu gdzieś na drogę albo do jego pokoju.

I tu dochodzimy do ostatniego problemu, czyli mojego młodszego brata. Pomimo że ojciec ani jego ani mnie nie utrzymywał, że zniszczył naszą rodzinę i jest kompletnym leniem, to dla brata nadal jest dużym autorytetem i ma na niego wpływ. No i pod wpływem ojca młody również zaczął jeździć na bibeloty, gromadzić wszelkie klawiatury, sprzęty pokroju starej elektronicznej maszyny do pisania na dyskietki itd. itp. Widać też że zaczyna być przeciwny wyrzucaniu czegokolwiek, i nawet starał się np. nas namawiać, żebyśmy nie wyrzucali jakiejś starej brudnej podstawy od rozwalonej szafy, bo to cenna pamiątka i może się przydać. Odciągamy go od takiej postawy jak możemy, ale obawiam się że może stać się podobnym zbieraczem jak dziadek czy ojciec.

Nie wiem w sumie, jaką dać puentę, lecz bo takiej ilości roboty i nerwów jakie miałem z tym zbieractwem i sprzątaniem po prostu sparafrazuję klasyka : "Jakby mnie na odległość ręki dopuścili do wszystkich nałogowych zbieraczy na świecie to bym wziął i zap******ił"

dom

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 157 (173)

#88030

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia od mojego znajomego z Litwy.

Jego ojciec, pracujący gdzieś w okolicach branży inżynieryjnej (dokładnej gałęzi nie znam) dostał ofertę pracy od innej firmy.
Gdy odpisał, poinformował ich, że może przyjechać na rozmowę o pracę, ale żąda jednak dość sporo większej sumy niż ta, którą obecnie zarabia. W obecnej pracy mu dobrze, a żeby nie było jednak ze względu na wykształcenie, wysokie kwalifikacje i ponad 20 lat doświadczenia ma do tego pełne prawo. Dogadano się co do terminu, oferent powiedział że jego wymagania rozumie i jakoś się dogadają.

Ojciec znajomego dotarł do siedziby firmy i na sam koniec rozmowy gdy zapytał o pensję, poinformowano go że mogą mu zaoferować... 20 euro na MIESIĄC więcej niż zarabiał do tej pory. Ojciec znajomego chwycił rekrutera za fraki i ostatkiem sił się powstrzymał żeby nie doszło do rękoczynów.

Musiał wziąć wolny dzień a także jechać na drugi koniec kraju (o tyle dobrze że na Litwie to oznacza tak +- 150 km) tylko po to, by się dowiedzieć że kompletnie go zmarnował bo firma-cebula najwyraźniej albo jest głucha albo ma gdzieś czyjeś wymagania.

Cóż, jak widać wszelakie Januszexy to nie tylko domena Polski.

Litwa

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 184 (200)

#88031

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnie każdy się spotkał z taką sytuacją i typem idiotów na drodze - z ludźmi, którzy mają gdzieś, że inne samochody zatrzymują się aby przepuścić pieszego i zamiast tego pędzą przez przejście dalej, bo oni MUSZĄ ZAP******AĆ bo się świat skończy.

Sam mało nie zostałem przez takiego potrącony, gdy pod moim uniwersytetem przechodziłem przez jezdnię. Dostawczak się zatrzymał, przechodzę ale zwalniam na wszelki wypadek, bo nie widzę co jest za nim. A tu Pan Szybcior wyjeżdża i mija mnie w takiej odległości że zahaczył mi o rozpiętą kurtkę lusterkiem.
Mniej szczęścia natomiast miała moja ciocia, dla której takie spotkanie skończyło się pobytem w szpitalu w stanie ciężkim.

W mojej miejscowości przejście dla pieszych jest tuż koło skrzyżowania - gdy chciała przez nie przejść, pierwszy samochód się zatrzymał, za to drugi kierowany przez pana Speedy'ego Gonzaleza wyprzedził go, bo przecież pieszy jeszcze nie jest w połowie przejścia na jednopasmówce, on jeszcze zdąży, on nie może tracić czasu!

Efektem tego jak wspomniałem, było to, że ciotka wylądowała w stanie ciężkim w szpitalu bo jakiemuś imbecylowi tak się spieszyło że gotów byłby kogoś zabić byle by nie stracić tych 7 sekund. On sam zaś na pewno stracił prawko (wyprzedzanie na podwójnej ciągłej, wyprzedzanie na skrzyżowaniu, wyprzedzanie na pasach, spowodowanie wypadku). Czy miał rozprawę - nie wiem, choć zakładam że tak.

Obecnie gdy tylko widzę takiego durnia (a widzę często gdy np. muszę zwolnić aby na tym skrzyżowaniu skręcić jadąc do domu) to na takiego trąbię i mam szczerą nadzieję że zjedzie na przystanek albo pobocze niedaleko bo aż mnie ręce świerzbią.

I myślcie sobie co chcecie, ale takim kretynom którzy nie baczą na życie i zdrowie innych i są gotowi ryzykować zabicie kogoś BO ONI NIE MOGĄ STRACIĆ KILKU SEKUND życzę tylko, aby kiedyś ze swojej głupoty rozwalili się o jakąś latarnię czy drzewo. Może nie tak żeby zginęli, ale na pewno tak aby bolało jak jasna cholera, zarówno fizycznie jak i finansowo.

skrzyzowanie

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 201 (219)

#87915

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jest w mojej miejscowości pewna polna droga biegnąca obok cmentarza. Biegnie ona od jednego przejazdu, koło wspomnianej nekropolii przez pola aż do drugiego, niezbyt odległego przejazdu i jednej z dzielnic Radomia z elektrociepłownią.

Problemem z tą drogą było to, że non stop były na niej (na okolicznych polach oraz koło cmentarza) wyrzucane śmieci. Ilości były hurtowe - wyrzucano jakieś stare cementy, gumę, karoserie, mnóstwo odpadów domowych, stare meble, szkło, jakąś smołę, plastiki a nawet kiedyś azbest.

Domyślaliśmy się, że za owym wyrzucaniem stoją ludzie z tej dzielnicy - część z nich można zaliczyć do typowej polskiej patologii. Mieszkanie w lokalach socjalnych, bieda, siedzenie na zasiłkach, alkoholizm a także cebulackie wywalanie śmieci do lasu czy na pola. Cóż, oczywiście próby rozmów czy protesty nic nie dały. Oni nic nie robią, oni nie wyrzucają, a w ogóle to nie macie dowodu i pewnie to sami wywalacie i na nas zwalacie.

Dowodów nie ma, mówienie nic nie daje a z widłami i pochodniami przecież nie będziemy się czaić dniami i nocami, więc śmieci pojawiały się dalej. Możecie powiedzieć, że może to faktycznie nie oni i to ktoś od nas, gdyby nie pewne wydarzenie. Otóż pewnego dnia PKP zdecydowało o rozebraniu przejazdu przez tory na owej drodze która prowadziła do tej dzielnicy z powodu tego, że coś im się nie zgadzało w papierologii.

Przez to na pola i w okolice cmentarza nie dało już się z tamtej dzielnicy przejechać szybko i bez bycia zauważonym przez kogokolwiek. Zamiast tego, trzeba robić spory objazd przez całą dzielnicę a także przez naszą miejscowość i sąsiednią.

Dziwnym trafem od tamtej pory niemal całkowicie ustało wywalanie śmieci w okolicach cmentarza i drogi.
Przypadek?

miejscowosc

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 159 (173)

#87868

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótka historia o jakości naszej kochanej Poczty Polskiej.
Znajomy z USA wysłał mi paczkę z hełmem wojskowym. Z jego miasta w Kalifornii paczka szła do Warszawy 12 dni przez 2 przystanki w San Francisco, a potem po jednym przystanku w Oakland, Chicago i Frankfurcie. W Warszawie paczkę przejmuje PP. Paczka z Warszawy do Radomia (trochę ponad 100 km) szła... 13 dni.

Już chyba szybciej by było na piechotę...

poczta

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 158 (176)

#87776

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o piekielnym gówniarzu za kółkiem i trochę piekielnej policji.

Dość krótko temu siedzę w domu, gdy dzwoni do mnie mój ojciec i mówi żebym mu przywiózł koło, narzędzia, podnośnik i klucz, bo miał wypadek i ma rozwalone koło. Przyjechałem, jego samochód stoi, policja również jest na miejscu za to drugiego samochodu nie było widać. Renówka uszkodzona dość konkretnie, bo rozwalone koło, cały wgnieciony przedni błotnik i uszkodzone oba drzwi z jednej strony.

Okazało się że gdy ojciec jechał do domu jakiś baran wyjechał z podporządkowanej i przywalił mu w bok po czym spierniczył w siną dal. Ojciec rozmawia z policją, która jednak nie kwapi się za bardzo do szukania sprawcy wypadku "No bo to raczej się nie ustali, no przecież nie wiadomo gdzie jest itd itp". No, tutaj ich piekielność bo owszem się dało, charakterystyczny samochód, uszkodzony, monitoring również jest a ojciec zapamiętał rejestrację i nie był tylko pewny czy ostatnie cyfry to były XY czy YX, czyli i tak możliwe są tylko 2 samochody. Policja w końcu dała się namówić na zaczęcie poszukiwań i o dziwo sprawca znalazł się w niecałe 40 minut.

Był to nieletni gówniarz w ortalionowym dresiku który pod nieobecność rodziców wziął sobie - rzecz jasna bez posiadania prawka - ich samochód i postanowił ruszyć w miasto. A ruszył z kopyta, wyjeżdżając z podporządkowanej na pełnym gazie chcąc się popisać w sumie nie wiadomo przed kim, bo jechał sam. A że przy tym nie raczył nawet spojrzeć czy na drodze z pierwszeństwem ktoś nie jedzie, to przywalił prosto w bok samochodu mojego ojca po czym spanikował i uciekł z miejsca zdarzenia. Gdy go złapano przyjechał z rodzicami - wtedy już odjeżdżałem żeby zabrać rozwalone koło i narzędzia, więc wiem tylko to co usłyszałem od ojca. Skończyło się na miejscu mandatem 1000 zł, lecz bardzo możliwe że będzie również sprawa w sądzie za jazdę bez prawka, wypadek i ucieczkę.

A wystarczyło nie być debilem i się nie popisywać.

droga

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 153 (165)

#87326

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O piekielnym lekarzu słów kilka.
Pod koniec września mój dziadek, który był przykuty do łóżka i był po prostu warzywem (o powodach jego stanu być może opowiem kiedyś) dostał gorączki i wymiotował. Zadzwoniliśmy najpierw do lekarza rodzinnego, lecz ten odesłał nas abyśmy zadzwonili na pogotowie. Tam powiedziano nam, że nie mają wolnych lekarzy aby go przysłać, więc mogą dziadka co najwyżej zabrać do szpitala gdzie będzie musiał czekać.

Nie chcieliśmy tego, gdyż dziadek by z niego po prostu nie wrócił - zapewne leżałby tam znowu na korytarzu kilka godzin, a dodatkową sprawą były jego odleżyny. Dopiero co zdołaliśmy zaleczyć jedną z trzech ogromnych odleżyn, które dostał rok wcześniej, gdyż przez 2 tygodnie w szpitalu nikt go ani razu nie obrócił, a po sierpniowym pobycie w ciągu 2 dni dostał 5 kolejnych. Dyspozytor polecił nam, abyśmy zadzwonili po lekarza który tej nocy pełni dyżur nocny w naszym rejonie, gdyż on ma obowiązek przyjeżdżać do pacjentów. Okazało się, że był to ten sam lekarz rodzinny. Gdy ponownie poprosiliśmy o przyjazd i powiedzieliśmy że na pogotowiu kazano nam do niego zadzwonić, stał się ordynarny - Powiedział aby - cytuję - "Nie truć mu i nie marnować jego czasu".

Gdy z ojcem specjalnie pojechaliśmy te 30 km do niego do przychodni, ponownie odmówił przyjazdu do mojego dziadka, odmówił wydania na piśmie powodu odmowy przyjazdu, powiedział nam ze on nie ma kwalifikacji żeby dziadka osłuchać i żebyśmy sami go sobie osłuchali. Gdy nie ustępowaliśmy, próbował dzwonić na pogotowie, twierdząc że na niego wrzeszczymy i go nękamy, lecz dyspozytor mu powiedział, że to jego rejon, on jest na dyżurze i odpowiada za pacjentów. W końcu odjechaliśmy bez niczego, a innego lekarza dało się ściągnąć dopiero nazajutrz rano i okazało się, że dziadek ma początki zapalenia płuc. Lekarz dał receptę na zastrzyki, pojechaliśmy je kupić i miał przyjechać nasz znajomy pielęgniarz by je zrobić, lecz dziadek zmarł niecałe 2 godziny przed jego przyjazdem.

Zgadnijcie, kto przyjechał stwierdzić zgon mojego dziadka, i kto przy wychodzeniu zaczął szybko spierniczać do samochodu gdy mnie zobaczył?
Tak zgadliście, Pan Dochtór, który odmówił przyjazdu.
Gdy kilka dni później zadzwoniliśmy do niego, aby go poinformować, że składamy skargę do szpitala, oraz zawiadomienie do prokuratury o przyczynienie się do śmierci dziadka, nie miał on nawet na tyle godności aby powiedzieć przepraszam - groził nam tylko, że to on nas do prokuratury pozwie jeżeli to zrobimy.

Jako podsumowanie dodam: Nie był to jednorazowy wybryk tego lekarza, bo sprawdzeniu opinii o nim włos się jeży na głowie. Odmowa przyjmowania pacjentów bo pije sobie kawkę, "badanie" w stylu popatrzenia na dziecko z odległości 3 metrów i stwierdzenie, że nic mu nie dolega, nie przyjęcie dzieci z 40 stopniową gorączką (jeszcze przed COVIDem) czy wystawianie zwolnień znajomym poza kolejką i obrażanie pacjentów.

Być może mój dziadek zmarł by również nawet, gdyby pomoc przyszła wcześniej i śmierć w jego stanie była dla niego wybawieniem, lecz nie o to tu chodzi, a o to, że ktoś może znów umrzeć, bo dla Pana Doktora przyjazd do chorego to trucie mu dupy i marnowanie jego czasu.

Radom

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 147 (153)

#87147

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Cóż, opiszę tu wrażenia z mojego drugiego pobytu na Słowacji dotyczące uniwersytetu, na którym byłem na wymianie.
Gwoli wyjaśnienia - na wymianę w ramach Erasmusa na moim uniwersytecie tworzy się tzw. Learning Agreement, i wybiera się na drugim uniwersytecie przedmioty, jakie się chce studiować. Teoretycznie można dowolne, ale dobrze by było, gdyby były choć z grubsza zbliżone do tych na ojczystym, no i żeby było 30 punktów.
Jako że to był mój drugi wyjazd na ten uniwersytet - spodobało mi się, tylko było kilka lekkich problemów z organizacją - postanowiłem wybrać sobie kilka przedmiotów które już ukończyłem przy poprzednim wyjeździe, żeby nieco odpocząć po stresującej sesji i żeby mieć czas na pisanie pracy licencjackiej. Dostałem informację, że przepisanie ocen jest możliwe i nie ma problemu żeby ponownie wybrać te przedmioty, o czym się jeszcze upewniłem dzień przed wyjazdem.
Dotarłem na Słowację, poszedłem do uniwersytetu, gdzie okazało się że były dość spore zmiany w kadrach, no i zaczął się cyrk...

Pierwszego dnia nie byli w stanie dać mi ani planu moich zajęć, ani nawet nazwisk wykładowców - sam nie mogłem znaleźć przedmiotów, bo wykładowcy też się pozmieniali a nie zaktualizowano katalogu przedmiotów, więc nie wiedziałem kto czego uczy. No ale dobrze, jeden dzień to mogli nie zdążyć. Upewniłem się przy okazji trzeci raz czy aby na pewno można powtarzać przedmioty - owszem, można. Chodziłem tak co 2 dni na uczelnię aby cokolwiek się dowiedzieć, ale nadal nie byli mi w stanie powiedzieć nawet nazwisk. Za to po ponad 2 tygodniach poinformowano mnie, że tylko 2 przedmioty da się przepisać, a na zastępstwo za inne trzeba znaleźć mi inne przedmioty, czym oni się zajmą.

Po miesiącu dostałem w końcu plan. Do dwóch przedmiotów. Po drodze jeszcze się okazało, że trzeba zmienić kolejny przedmiot bo nie zaktualizowano katalogu więc nie było informacji ze przeniesiono go z semestru letniego na zimowy. Nowych przedmiotów też jak nie było tak nie było pomimo moich ciągłych wizyt na uczelni i prób dowiedzenia się co i jak. Wykładowce jeszcze jednego przedmiotu zdołałem ustalić na własna rękę w kwietniu, co zresztą nie było łatwe bo przedmioty były rozsiane po kilku wydziałach. Znowu pojawił się problem, bo semestr praktycznie się skończył, a ja nie miałem nadal przedmiotów. Z pomocą przyszła koordynatorka z mojego rodzimego uniwersytetu, które mi pomogła i ustaliliśmy że część punktów ECTS z brakujących przedmiotów pokryją mi praktyki i seminarium dyplomowe.Po kilku mniejszych incydentach przyszedł w końcu czerwiec. Mieli mi przysłać zaświadczenie o ocenach, gdy tylko ostatni profesor wpisze ocenę. Kilka dni po terminie gdy profesor miał wpisać ocenę, skontaktowałem się z nimi bo zaświadczenie nadal nie przyszło. Powiedziano mi, że przecież mnie poinformowano że wyślą po wpisaniu oceny. Napisałem do profesora - ocenę wpisał w terminie kilka dni wcześniej. NIe sprawdzili nawet tego w systemie. Napisałem do nich maila, że taka niekompetencja jest wręcz rażąca, i obawiam się ze będę musiał wszystkie te problemy zgłosić, na co mi odpisano, że jestem dość niewdzięczny bo przecież poszli mi na rękę pomimo że nie chodziłem na zajęcia (do których nie miałem planu) i wybrałem przedmioty których nie można przepisać. Napisałem krótkie przeprosiny, aby mieć spokój bo nie chciałem się potem użerać z utrudnieniami i złośliwościami. W końcu postanowiłem odebrać zaświadczenie osobiście, gdy będę na Słowacji (wróciłem na chwilę do Polski na bierzmowanie brata ciotecznego). Gdy odbierałem zaświadczenie okazało się, że brakuje na nim 2 przedmiotów za 8 pkt ECTS z 30 - tych, które miano mi przepisać. Tłumacząc z uczelnianego na Polski: Jeden wykładowca się zwolnił a z drugim nie ma kontaktu i co nam pan zrobisz?

Koniec końców rezultatem tego było opóźnienie obrony o 3 miesiące i konieczność kucia przez wakacje, aby zaliczyć 3 dodatkowe przedmioty na rodzimym uniwersytecie. Przestroga z tego taka, że jeżeli jedziecie na wymianę na Słowację, a zwłaszcza do Trnavy, to wybierzcie sobie Uniwersytet Trnavski a nie UCM.

Trnava

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 84 (112)

#86096

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia mojego kolegi, z cyklu "Przygody z DHL".

Kolega zamówił sobie na Allegro spory zestaw lego (AT-AT z Gwiezdnych wojen), i pech chciał, ze przy wpisywaniu adresu zjadło mu numer domu na ulicy. Kurier dzwonił z zapytaniem, gdzie dokładnie ma tą paczkę zawieźć, bo ma tylko nazwę ulicy. Dostał numer, opis domu, a także opis miejsca gdzie on się znajduje (dość charakterystyczne miejsce). No, kurier nie przyjechał. Wobec tego kolega postanowił się skontaktować ze sprzedającym oraz z lokalną siedzibą DHL. Po paru godzinach przekierowywania go do złych oddziałów, a także włączania się automatycznej sekretarki uznał, że ma dość i pofatygował się osobiście. Po parunastu minutach znaleziono mu jego paczkę, a gdy się zapytał, czemu nie dotarła, to wytłumaczono mu, że to problem z komunikacją, bo na paczce nie było jego numeru telefonu.
Kumpel po prostu obrócił paczkę i wskazał na naklejkę z numerem.

Na pytanie "a co to niby jest?", dostał odpowiedź że
"O! Ale tego tu nie było!".
Sam nie wiem - lenistwo, brak szacunku do klienta czy chaos? Chyba wszystkiego po trochu.

poczta

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 111 (121)

#85604

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz o piekielnym hobby mojego ojca.
Na dobrą sprawę nie wiem nawet, jak to nazwać. Zbieractwo cyfrowe?

Wszystko zaczęło się tak w roku 2006, gdy ojciec do komunijnego komputera kupił napęd DVD z nagrywarką. Mieliśmy (i nadal mamy) w domu sporo płyt z wszelakimi filmami i serialami, czy to z gazet czy z targu. Ojciec uznał, że koniecznie wszystkie oryginalne płyty należy pochować, a zamiast nich zrobić kopie - potrafił po pracy siedzieć całymi godzinami i robić kopie setek płyt (oj dużo tego mieliśmy...) czasem nawet 2 albo 3 razy. W tym czasie z komputera nie można było korzystać, bo "jeszcze coś mi popsujesz".

Jak się możecie domyślać, frustrowało to, a dodatkowo na płyty DVD szły straszne pieniądze. Skończyło się to, gdy ojciec kupił nagrywarkę z DVD. Myślałem ze będzie spokój, ale nie. Ojciec zaczął nagrywać co się tylko dało, po czym rzecz jasna nagrywał wszystko na płyty. Nagrywarka chodziła na okrągło i nagrywane było wszystko - filmy, skoki narciarskie, seriale, programy informacyjne, wiadomości, powtórki starych teleturniejów, które leciały na jakimś kanale. Szczytem chyba kuriozum była sytuacja, gdzie nagrywał jeden ze swoich ulubionych seriali - Allo Allo. Pomimo, że miał go nagranego na kasecie, oraz wszystkie odcinki na DVD, to nagrywał go jeszcze raz nagrywarką, po czym przenosił na płytę. Znowu to irytowało, bo gdy ja albo matka, lub w późniejszym czasie młodszy brat chcieliśmy coś obejrzeć, to się okazywało, że nie można nic przełączać, bo ojciec nagrywa Agrobiznes czy innego Makłowicza.

Znowu to trwało, aż tak w latach 2011-2012 ojciec przerzucił się na kolejne "hobby", czyli ściąganie wszystkiego co się dało z internetu. Wtedy ja już miałem osobny komputer, dość słaby, a mój zawłaszczył brat z ojcem, ale nadal potrafiło być to irytujące. Dla brata było irytujące, bo nie mógł nic zrobić w internecie jako, że ojciec ściągał non stop co popadło i zajmował tym całe łącze. Ściągane były filmy, gry, w które nigdy nie będzie grał, książki, wzory kluczyków do aut, tarcze strzeleckie w PDF, zdjęcia etykiet win, a nowym szczytem kuriozum było kolejne ściągnięcie i nagranie na płytę Allo Allo, które obecnie miał już na kasecie, na płycie, na płycie z nagrywarki oraz ściągnięte i nagrane na płytę z internetu.

Było to dla brata również irytujące, ponieważ ojciec tymi pierdołami zapychał cały dysk komputera, a usunąć nie można było, broń boże! Gdy po paru miesiącach zorientował się, że brat usunął część gier które ojciec ściągnął rok wcześniej i ich nie ruszył, to wpadł w szał. O ilości pościąganych wirusów nawet nie wspomnę. Oczywiście powolne działanie komputera nie było wynikiem wirusów i zapchanego dysku, tylko moją winą, bo "znowu wtykałem tam pazury", czytaj czasem go użyłem żeby wydrukować coś do szkoły. Dla mnie natomiast było to irytujące przez to, że w pewnym momencie ojciec pod moją nieobecność zaczął ściągać i magazynować swoje pierdoły na moim komputerze, bo na jego nie było już miejsca wobec czego musiałem założyć hasło i czyścić dysk z wszelkiego śmiecia.

Obecnie ojciec już nie ściąga plików, ponieważ znalazł sobie nowe, na razie nieszkodliwe hobby - kupowanie wszelkich tanich pierdółek z Chin na Ebayu, co co najwyżej może nieraz irytować tym, że np jakaś szuflada jest cała zawalona tandetnymi czytnikami kart SD, i raczej na tym na razie poprzestanie.
Na całe szczęście.

Dom

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (164)