Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

HamaHamanska

Zamieszcza historie od: 18 czerwca 2013 - 12:38
Ostatnio: 22 września 2017 - 19:33
  • Historii na głównej: 4 z 10
  • Punktów za historie: 1883
  • Komentarzy: 34
  • Punktów za komentarze: 149
 
zarchiwizowany

#80127

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moje zdanie odnośnie historii http://piekielni.pl/80120 oraz komentarzy pod nią. Miał być komentarz ale wyszło za długo. W historii tej autor nazywa hipokrytką swoją koleżankę, która broni praw zwierząt ale postanowiła pozbyć się plagi szczurów w swoim własnym domu.

Zostanę pewnie zjechana za to co tu napiszę ale co tam.

Panuje powszechnie jakieś chore przekonanie, że jak ktoś jest przeciwnikiem bezsensownego krzywdzenia zwierząt (lub wegetarianinem, weganinem czy innym trawożercą) to traci prawo do bronienia samego siebie jeśli w wyniku tego ucierpią zwierzęta. Otóż moi drodzy NIE! Jeśli tygrys zechce mnie zeżreć mam prawo się przed nim bronić nawet jeśli oznacza to jego zabicie. Jeśli atakuje mnie rozwścieczony pies mam prawo się przed nim bronić nawet jeśli muszę mu solidnie przewalić. I wreszcie, jeśli jakieś szkodniki np. szczury robią najazd na mój dom, niszczą budynek robiąc sobie w nim korytarze, srają gdzie popadnie roznosząc w swoim gównie jakieś choróbska i wyżerają moje jedzenie, na które ciężko haruje cała moja rodzina, MAM PRAWO SIĘ PRZED TYM BRONIĆ!

I to nie jest żadna hipokryzja, to najzwyczajniejszy na świecie instynkt przetrwania. Jestem przeciwna bezsensownej agresji wobec zwierząt ale to nie oznacza, że mam obowiązek zostać ofiarą, która przedkłada dobro wszystkich innych ponad własne. Każdy ma prawo bronić własnego życia i zdrowia.

świat

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (32)
zarchiwizowany

#79000

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pewna historia na tym portalu o perypetiach z gimnazjum przypomniała mi jaki ja miałam problem w tamtych czasach.

Jako że, nie mogę spożywać laktozy od dziecka nie jadłam niczego co by ją zawierało. Ponadto nie lubię mięsa ani jajek. Początkowo rodzice zmuszali mnie do jedzenia tych produktów, bo przecież białko, składniki odżywcze itp. ale wraz ze wzrostem świadomości na temat żywienia i tego, że białko zwierzęce da się zastąpić roślinnym bez szkody na zdrowiu (oczywiście przy odpowiednio zbilansowanym żywieniu!), rodzice coraz częściej pozwalali mi na unikanie znienawidzonych przeze mnie produktów, zastępując je innymi, takimi które lubię, zawierającymi odpowiednie składniki odżywcze. Praktycznie od 11 roku życia nie spożywam już produktów odzwierzęcych.
Spowodowało to dość korzystną dla mnie sytuacje, gdy w wieku dojrzewania ominął mnie całkowicie trądzik młodzieńczy. Podczas gdy moi rówieśnicy mieli całe twarze wysypane krostkami, ja miałam cerę jak pupa niemowlęcia. Jak stwierdziła koleżanka mojej mamy (koleżanka jest lekarzem): "nie przyjmuje hormonów od zwierząt, to i jej własne mniej świrują".

Długi wstęp był potrzebny, a teraz akcja właściwa:
Bez przerwy słyszałam od nauczycielek, że mam iść "zmyć puder z twarzy" i za nic nie dały sobie wytłumaczyć, że to nie "puder" tylko taką mam twarz. Przez pierwszy tydzień ciągle dostawałam uwagi do dziennika, za noszenie makijażu (było to zabronione w regulaminie szkoły). Byłam też ciągle strofowana, że "wygląd nie jest najważniejszy i mam się zająć nauką a nie się malować". Co ciekawe nauczycielki, które najbardziej się czepiały same miały wykonany na twarzy makijaż, wcale nie lekki i naturalny tylko naprawdę wyraźnie widoczny. Po tygodniu poprosiłam mamę o pójście do szkoły i załatwienie tej sprawy, bo już miałam dość wysłuchiwania i tłumaczenia się. Mama sprawę załatwiła, i w tym aspekcie miałam już spokój. Ale to nie był koniec problemów.

Oczywiście wszystkie moje koleżanki ze szkoły chciały poznać tajemnicę mojej nieskazitelnej cery, ja oczywiście podzieliłam się z nimi moją receptą na piękny wygląd, część z nich uznało, że także przestanie jeść mięso i produkty odzwierzęce. Pociągnęło to za sobą szereg niezbyt miłych sytuacji:
1. Wychodząc ze szkoły zostałam zaczepiona przez matkę jednej z dziewczyn, które postanowiły odstawić mięso. Zostałam zjechana od góry do dołu, że jestem nienormalna i mam się iść leczyć, bo wpajam jej córce jakieś chore ideologie i ona się jej nie słucha przeze mnie. Oczywiście zabroniła mi się zbliżać do swojej córki i z nią w ogóle rozmawiać. Zagroziła, że załatwi mi, że wywalą mnie ze szkoły. Dla mnie, ledwie 13 latki było to naprawdę potworne doświadczenia.
2. Ta sama matka zebrała dwie inne jej podobne i wspólnie interweniowały u wychowawczyni naszej klasy. Co poskutkowało uwagą pod tytułem "Hama wprowadza niepokój wśród pozostałych dzieci. Głosi szkodliwe dla zdrowia idee dotyczące żywienia" i wezwaniem rodziców do szkoły. Na drodze kompromisu, stanęło na tym, że to co jem jest moją prywatną sprawą, ale mam nie opowiadać innym o niejedzeniu mięsa. Dostosowałam się i nie poruszałam więcej w rozmowach kwestii mojego żywienia.
3. Owym matkom to nie wystarczyło. Uznały, że MUSZĘ jeść mięso! Gdy tylko widziały mnie na szkolnym korytarzu, byłam zaczepiana i przy wszystkich dostawałam opieprz, że "odżywiam się jak jakiś ułom", i że jak nie będę jeść mięsa to umrę. Jak nic sobie z tego nie robiłam i próbowałam po prostu odejść, nie dawały mi możliwości ucieczki, chwytając mnie za ramię i dalej głosząc swoje poglądy. Oczywiście krzykiem i wyzwiskami. Gdy tylko zobaczyła to jakaś z dyżurujących na korytarzu nauczycielek, przeganiała je, aczkolwiek dyżurujących nauczycielek było dwie a szkoła powierzchniowo duża, więc zanim któraś zauważyła co się dzieje, musiałam swoje wycierpieć. Któregoś razu nie wytrzymałam i jak któraś z mamusiek szarpała mnie i ścisnęła za mocno, uderzyłam ją z otwartej ręki w twarz. Oczywiście ona sprawę zgłosiła do dyrekcji, mówiąc że trzeba mnie odseparować od ludzi, wyrzucić - już, teraz, natychmiast! Aczkolwiek dzięki temu, że nauczycielki dyżurujące nie raz widziały jak mnie atakuje i zaświadczyły to przed dyrekcją, obyło się bez żadnych konsekwencji dla mnie.

Po tym incydencie moi rodzicie narobili rabanu jakiego ta szkoła jeszcze nie widziała. Działo się i to grubo. Stanęło na tym, że owe matki miały zakaz wstępu a teren szkoły, jeśli nie zostały wezwane do tej szkoły przez nauczycieli lub jeśli nie było wywiadówki. Zabroniono im także się do mnie zbliżać i odzywać, pod groźbą wezwania policji i podania do sądu za psychiczne i fizyczne znęcanie się. Od tego momentu miałam spokój. Jedynie straciłam kilkoro koleżanek i kolegów - tych którzy byli dziećmi piekielnych matek.

EDIT:
Wiele osób nie czytało ze zrozumieniem. W tej historii opisałam tylko piekielności, jakie mnie spotkały.
Nie twierdzę, jak ktoś zasugerował w komentarzu, że trądzik jest karą za jedzenie mięsa.
Napisałam tylko, że w moim przypadku to zadziałało na moją korzyść.
Nie twierdzę nigdzie, że jedząc mięso nie można być pięknym i młodym.
Tym bardziej nikogo z was nie namawiam nawet do tego, żeby przestać jeść mięso. Sama go nie jem, bo po prostu nie lubię.
A mam wrażenie, że poczuliście się zaatakowani samym faktem, że odżywiam się inaczej i odpowiedzieliście na to postawą obronną pt. "najlepszą obroną jest atak". Wyluzujcie :P

szkoła

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 50 (172)

#78102

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Odnośnie historii http://piekielni.pl/78098

Nie chodziłam do przedszkola, gdyż miał się kto mną zająć w domu. Natomiast gdy przyszedł czas na zerówkę, rodzice mieli możliwość wysłać mnie do zerówki w przedszkolu za ok. 250 zł z wyżywieniem i różnymi atrakcyjnymi zajęciami dodatkowymi lub do szkolnej - darmowej, ale bez dodatkowych zajęć i wyżywienia. Wybrali opcję pierwszą, tak więc dołączyłam do grupy, która znała się od początku przedszkola, a ja byłam tą jedyną "spoza".

Nie, nie zostałam odtrącona ale w naszej grupie były dwie dziewczynki, z którymi nikt się nie bawił. Nazwijmy je Karolinka i Michalinka. Karolinka miała Zespół Downa, natomiast Michalinka była lekko upośledzona i miała problem z poruszaniem się.

Jako, że nie byłam nauczona by kogokolwiek odtrącać to bawiłam się także z Karolinką i Michalinką. Szybko jednak zauważyłam, że inne dzieci nie chcę się ze mną bawić gdy bawię się z tymi dwoma, ale bez problemu przyjmują mnie do swojej grupy gdy jestem bez nich. Unikały tamtych dwóch jak ognia i gdy tylko tamte się zbliżały zapadała cisza i wszyscy odchodzili jak najdalej - nawet jeśli wiązało się to z pozostawieniem najatrakcyjniejszych zabawek!

Już w ciągu miesiąca zrozumiałam dlaczego:

Sytuacja 1: Ja i Karolinka bawimy się lalkami, nagle ona zaczyna rozbierać moją lalkę, na co ja się nie zgadzam i mówię jej, że ma przestać. Karolinka w ryk. Przybiegła przedszkolanka i dostałam opieprz, że mam nie denerwować Karolinki BO ONA JEST CHORA.

Sytuacja 2: Wszyscy opuścili przedszkole wcześniej, w szatni zostałam ja i Michalinka była tam także mama Michalinki oraz pani przedszkolanka. Ubierałam właśnie swoje śliczne różowe buciki, gdy Michalinka zaczęła mi je wyszarpywać z rąk piszcząc głośne "ja chce teee, ja chce teeee!" Odpowiedziałam "ale to moje, twoje są tam" i wskazałam na leżące na podłodze buty. Na to jej matka się oburzyła i zjechała mnie od góry do dołu jaka to ja jestem zła i niewychowana, że trzeba się dzielić i pójdę do piekła, skoro tak traktuję Michalinkę. Wyjęła mi z ręki MOJE buty i zaczęła zakładać swojej córce. Ja w płacz. Na szczęście weszła wtedy moja mama i gdy się dowiedziała co się dzieje, to w kilku krótkich słowach wyjaśniła, że absolutnie coś takiego nie będzie mieć miejsca i sobie nie życzy okradania swojego dziecka. Na co pani przedszkolanka, dotąd nic nie mówiąca, wtrąciła "przecież Michalinka jest chora i to bezduszne takiemu dziecku odmawiać". Mama nic już nie powiedziała, tylko zabrała mnie i wyszła. Następnego dnia poszła na rozmowę z dyrektorką.

Sytuacja 3: Na Mikołajki dostaliśmy po czekoladzie od "Mikołaja". Większość dzieci swoje zapasy schowała (co mnie strasznie zdziwiło gdy widziałam jak ukrywają tą czekoladę), chwilę potem zrozumiałam dlaczego. Karolinka i Michalinka swój przydział zjadły w kilka minut, ale nie nasyciło to ich apetytu. Wzięły sobie moją czekoladę i zaczęły ją zjadać, a ja im ją zabrałam i zaczęłam sama jeść (w końcu była moja) czym wywołałam salwę płaczu. Zaalarmowana tym płaczem przedszkolanka przybiegła i zarządziła, że mam się z nimi podzielić. Powiedziałam, że zjadły już całe swoje i pół mojej i resztę chcę zjeść sama. Ledwie skończyłam mówić, a dostałam wtedy po głowie od Karolinki metalowym piórnikiem, rozpłakałam się, a one zabrały tę resztkę czekolady. Przedszkolanka stwierdziła, że nie powinnam była ich denerwować, bo są CHORE i MUSZĘ się o nie troszczyć.

Te sytuacje oraz to, że dziewczynki te nie raz przejawiały agresję względem mnie i nie były za to karane, nauczyło mnie, żeby dla własnego dobra trzymać się od nich jak najdalej. W ten właśnie sposób dołączyłam na dobre do reszty dzieciaków i wspólnie z nimi unikałam, jak się dało, Karolinki i Michalinki.

przedszkole zerówka szkoła

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 294 (324)

#77824

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sąsiedzi wypuszczają swojego dużego psa na balkon. Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie to, że pies z tego balkonu sika na przechodniów idących chodnikiem, który jest bezpośrednio pod blokiem i jest JEDYNYM dojściem do klatki (jest blok -> chodnik -> płot otaczający płatny parking).

Ofiary wielokrotnie próbowały się dobijać do mieszkania właścicieli psa, ale nigdy nikt nie otwiera drzwi (nie wiadomo czy ich nie ma czy udają, że ich nie ma). Administracja umywa ręce.

osiedle

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 223 (237)

#76005

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia #75794 o sytuacji w markecie sprawiła, że postanowiłam opisać swoją "przygodę" z dnia przed Wszystkich Świętych.

Jako studentka pozbawiona totalnie pieniędzy (co spowodowane było przeprowadzką) nie miałam w tym roku możliwości, aby wrócić do domu rodzinnego, gdyż nie stać mnie było na bilet. A jako że zostałam w miejscu studiowania, a lodówka w moim nowym mieszkaniu świeciła pustkami, postanowiłam wziąć jakże zawrotną kwotę 10,47 zł, która mi pozostała i udać się na zakupy. Za cel obrałam najtańszy dyskont w okolicy, przygotowałam skromną listę zakupów posiłkując się aktualną gazetką z promocjami i wyruszyłam.

Już przez okno sklepu zauważyłam, że kolejka ciągnie się od kas aż do końca sklepu, ale ponieważ budżet miałam skromny, a to najtańsze miejsce, to z zakupów nie zrezygnowałam.
Zakupy zrobiłam dość szybko, pomimo konieczności przepychania się przez tłumy i ustawiłam się w kolejce, która na ten moment już zakręcała za regałami.
Przede mną spokojnie stała sobie starsza pani o lasce. Za mną była kobieta około 40, z wózkiem wypchanym po brzegi. I tym właśnie wózkiem napierała na mnie. Nie, nie stukała wózkiem - wózek wywierał stały nacisk na moją tylną część ciała. Odwróciłam się więc i postanowiłam poprosić, aby zaprzestała. Zobaczyłam jak opiera się ona całym ciężarem swojego ciała o ten wózek. Postanowiłam zwrócić jej uwagę.
Ja: Przepraszam... - rzuciła na mnie okiem, ale szybko odwróciła wzrok, jakbym nic nie mówiła.
Ja: Przepraszam... - czytała ulotkę jakiegoś produktu ze swojego wózka nadal mnie ignorując.
Ja: Proszę pani... Halo?! - tutaj już straciłam cierpliwość i pomachałam jej ręką przed oczami na ile dosięgłam. Wreszcie zaszczyciła mnie spojrzeniem.
Ona: Czego?! - warknęła.
Ja: Najeżdża pani na mnie wózkiem, czy mogłaby pani bardziej uważać?
Ona: Nie!
Ja: Słucham?! - doznałam szoku.
Ona: Nogi mnie bolą, muszę się oprzeć! - odburknęła.
Ja: Ale pani mnie gniecie tym wózkiem! - nadal w szoku odparowałam.
Ona: No i co z tego? Młoda jesteś, to nic ci nie będzie.

Zatkało mnie. Wtrącił się mężczyzna stojący ze dwa miejsca za nią.
Mężczyzna: No, pani to chyba jest nienormalna! - stwierdził.
Ona: Niech się zajmie własną sprawą, a nie się wtrąca! Gówniarze korona z głowy nie spadnie a ja tu długo stoję.

W tym momencie już szlag mnie trafił. Szarpnęłam jej wózkiem w prawo i wypchnęłam go poza kolejkę. Odjechał kawałek, niezbyt duży, bo był zbyt ciężki żeby go daleko wypchnąć, ale wystarczająco, aby musiała wyjść po niego z kolejki.
Wrócić nie miała do czego, bo ludzie błyskawicznie się zacieśnili w miejscu gdzie uprzednio stała. Nagle każdy zaczął ją ignorować, więc ja też. Coś jeszcze zaczęła na nas krzyczeć histerycznymi piskami niepodobnymi zupełnie do niczego. Po naszym braku reakcji poszła do obsługi i coś pokrzyczała, ale chyba nie uzyskała tego co chciała. Na koniec wyszła obrażona ze sklepu i tyle ją widzieli.

dyskont zakupy wszystkich_świętych

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 360 (388)

#74552

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wynajmuję miejsce w pokoju dwuosobowym w mieszkaniu studenckim. Mieszkam tam od pół roku i zamierzam zostać dłużej pomimo pewnych niedogodności, ponieważ cena jest śmiesznie niska. Mieszkanie jest w świetnej lokalizacji, doskonale skomunikowane z całym miastem, a właścicielem jest przemiły staruszek, który mieszkanie "trzyma dla wnuczka" i dlatego nie zależy mu za bardzo na zarobku, a bardziej na tym "żeby ogrzewane było i nie zapleśniało" - jak to sam mówi. Co prawda, za dużo na tym mieszkaniu i tak zarobić by nie mógł, bo standard jest proporcjonalny do ceny - wystarczy wspomnieć, że drzwiczki do szafek w kuchni już dawno poodpadały, a przykręcić się ich nie da, bo same szafki są już tak stare, że też lada chwila mogą się rozsypać. No i przedwczoraj odpadł od ściany cały rządek kafelek, a pralka (chyba starsza ode mnie) piorąc robi taki hałas, jakby rakieta kosmiczna startowała. Ponieważ nie stać mnie na nic innego, to mieszkam tu nadal. A razem ze mną mieszkają 3 inne dziewczyny: jedna ze mną w pokoju i dwie pozostałe w pokojach jednoosobowych. To był wstęp, a teraz przejdźmy do piekielności:

1. Pokój mój i współlokatorki ma kształt litery L - drzwi są na wierzchołku litery, okna na dolnej kresce. Moje łóżko, biurko i szafa znajduje się właśnie w takiej wnęce za zakrętem, meble współlokatorki wzdłuż najdłuższej ściany. W pokoju z sufitu i ścian sypała się łuszcząca farba, dlatego zaproponowałam współlokatorce żebyśmy złożyły się na farbę i zrobiły z tym porządek. Odmówiła mówiąc, że jej to nie przeszkadza i tak w ogóle to nie będzie płacić na remont cudzego mieszkania. Dobra, skoro nie chce, to jej nie zmuszam, ale zapytałam, czy gdybym sama chciała malować za swoje pieniądze to mogę, odpowiedziała, że nie ma problemu, bo i tak wyjeżdża na weekend. Pozostałe lokatorki powiedziały, że też wyjeżdżają „więc se maluj jak chcesz”. O to samo zapytałam właściciela, który też się zgodził. Aczkolwiek na farbę nie było mnie tymczasowo stać (duże wydatki - kaucja, czynsz itp.) toteż korzystając z tego, że rodzice mieli w piątek przyjechać i przywieźć mi resztę moich rzeczy poprosiłam, żeby przywieźli też resztki białej farby, która została po remoncie u babci i folię do przykrycia podłogi, co też zrobili. Cały pokój przykryłam folią i przystąpiłam do malowania, jednak dość szybko się okazało, że farby jest dość mało i starczyła tylko na pomalowanie tej mojej wnęki.

Gdy po weekendzie wszyscy wrócili zostałam zapytana, czy malowałam pokój czy nie, odpowiedziałam, że tylko część, bo na resztę nie miałam farby. Współlokatorka jak burza wpadła do pokoju i równie szybko z niego wypadła drąc się na mnie, że jestem egoistką, myślę tylko o sobie i jej część też powinnam pomalować, bo przecież „to dla mnie niekomfortowe mieszkać w takich warunkach”. Gdy jej wypomniałam, że deklarowała, że jej to nie przeszkadza, to mnie zwyzywała i przestała się do mnie odzywać na około tydzień, po czym jak gdyby nigdy nic z powrotem zaczęła się zachowywać wobec mnie normalnie. Ponieważ zależało mi na tym tanim mieszkaniu też udawałam, że nic się nie stało i nie roztrząsałam kłótni.

2. Z lodówki ginęło mi jedzenie, i to w dużych ilościach, praktycznie ponad połowa z tego co kupowałam. Groszem nie śmierdzę, więc postanowiłam porozmawiać na ten temat z lokatorami, na co usłyszałam „sorki, to się nie powtórzy”, ale nic się nie zmieniło – jedzenia jak ubywało, tak nie przestało. Rozmów było kilka, a efekt taki sam, czyli żaden. Zrewanżować się nie miałam jak, bo ich jedzenie składało się praktycznie z samych rzeczy, których nie lubię. Tak więc przestałam kupować i zostawiać jedzenie w mieszkaniu i ze sklepu przynosiłam tylko tyle co na jeden posiłek i zaraz to zjadałam. Obiady też rzadko gotowałam, tylko stołowałam się w tanich barach mlecznych na mieście, gdyż opłacało się to bardziej niż kupowanie jedzenia, które i tak wyje mi ktoś inny.

Podobnie było z papierem toaletowym, czasami potrafiła mi zniknąć dopiero co otwarta rolka w ciągu pół dnia, kiedy mnie nie było w domu. Rozmowy nic nie dawały, więc zaczęłam kupować szary papier uznając, że nawet jak wezmą, to nie szkoda, bo tani. Ale jego nie ruszyły mi ani razu.

3. U dziewczyn mieszkających w jedynkach często pojawiali się ich chłopacy. Hałasu zbytniego nie robili, bałaganu też, łazienki nie blokowali. Niestety mieli pewne mnie denerwujące nawyki: jeden chodził po mieszkaniu w samych majtkach lub nawet bez, a drugi głośno pierdział będąc w kuchni (tylko jeśli nie było przy nim jego dziewczyny). Obaj gdy ich upominałam przepraszali i obiecywali poprawę, ale potem zachowywali się dalej tak samo. Rozmowy z ich dziewczynami też nic nie dały.

4. Coś się wydarzyło i dziewczyny z jedynek zaczęły toczyć między sobą wojnę. Czepiały się siebie nawzajem o byle pierdoły i urządzały dzikie awantury o każdej możliwej porze dnia. Nie dało się ich wtedy uspokoić, a na sugestie, żeby spróbowały być trochę ciszej rozchodziły się do swoich pokoi, ale jakieś 10 minut później, gdy tylko spotkały się w części wspólnej mieszkania, awantura zaczynała się na nowo. Zaopatrzyłam się w korki do uszu i przywiozłam z domu rodzinnego wygłuszające słuchawki, które niegdyś służyły podczas cięcia piłą łańcuchową.

5. Gdy dziewczyny opanowały trochę emocje i przestały walczyć tak otwarcie, zaczęła się między nimi zimna wojna. Polegała ona na tym, że jedna drugiej podjadała jedzenie i zużywała kosmetyki z łazienki, a także robiły sobie nawzajem „psikusy”. Nie ruszyło by mnie to, gdyby nie fakt, że rykoszetem oberwało się i mi. Pewnego dnia moje włosy po umyciu stały się czarne jak smoła! Awanturę zrobiłam taką, że aż sąsiedzi wpadli nas uspokajać, bo było po godz. 22.
Otrzymałam „przeprosiny” od winowajczyni „Sorry, bo ja to myślałam, że to szampon tej suki, ale ty się nie martw, to szamponetka, więc niedługo zejdzie”. No jakoś mnie to nie pocieszyło, bo przy mojej bladej cerze wyglądałam z takimi włosami jak postać z horroru przez najbliższe 2 miesiące.

Przygód było oczywiście więcej, ale te są chyba najbardziej denerwujące. Mam nadzieję, że nie zdarzy się już nic takiego, co by skłoniło mnie do napisania drugiej części. Pozdrawiam.

stancja

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 221 (283)
zarchiwizowany

#54251

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/54233 przypomniała mi podobną sytuację tylko z drugiej strony.

Byliśmy sobie grupą 7 osób w klubie, było to gdzieś pod koniec listopada a więc nie za ciepło. Ekipa składała się trzech osób przed osiemnastką (dwie dziewczyny i chłopak) i czterech po osiemnastce (dwóch chłopaków i dwie dziewczyny). My nieletni grzecznie piliśmy sobie jakieś soczki, cole itp. (w końcu poszliśmy tam głównie dla towarzystwa i potańczyć) a starsi piwko. Jedna dziewczyna od starszych znajomych wypiła tego piwa więcej niż inni i była tak pijana, że zaczęła się awanturować. Padła decyzja "odtransportować do domu". Ale to okazało się nie takie łatwe jak się spodziewaliśmy.

Dziewczyna zaczęła się rzucać bić wszystkich, którzy chcieli ją do tego domu zaprowadzić. Skończyło się to tak, że dwóch chłopaków miało malownicze lima pod oczami, trzeci zwijał się z bólu (dostał kopniaka w wiadome miejsce) a koleżanka z którą ta panna przyszła miała połamany aparat na zębach (musiała go zdjąć i wyrzucić bo był zdecydowanie nie do naprawy).

Zostawiliśmy ją więc na ławce pod klubem z jej piwem w ręce (którego za żadne skarby nie dała sobie odebrać), a sami wróciliśmy do klubu. Stamtąd napisaliśmy smsy do jej rodziców "Pani córka jest pijana i agresywna, prosimy żeby ją pani odebrała z pod klubu XXX" do jej matki oraz "Pana córka jest naje*ana i agresywna. Niech ją pan zabierze z pod klubu XXX" do jej ojca. Na komórki przyszły raporty o tym, że wiadomości te zostały odczytane.

Mogłoby się wydawać, że to koniec sprawy. Otóż nie. Gdy wychodziliśmy z klubu 3 godziny później ona nadal leżała na ławce. Przemarznięta i przemoczona przez deszcz, który musiał spaść jak już wróciliśmy do klubu. Wezwaliśmy karetkę . Skończyło się to zapaleniem płuc u tej dziewczyny i wielką obrazą na nas, że jej do domu nie zanieśliśmy. Zerwała z nami kontakt całkowicie.

Do dziś mnie zastanawia jak to możliwe, że żadne z jej rodziców nie ruszyło tyłka żeby odebrać swoją córkę. I uprzedzając pytania, nie pochodziła ona z patologicznej rodziny. Jej rodzice są bogaci i zawsze wydawało się wszystkim że są strasznie nadopiekuńczy w stosunku do córki, chuchali na nią i dmuchali, przytulali kiedy tylko się dało mimo, że była pełnoletnia itp. Więc dlaczego żadne z nich jej nie zabrało ?

klub

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (28)
zarchiwizowany

#52279

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z czasów gdy jeszcze mieszkaliśmy na wsi i uczęszczałam do wiejskiej szkoły. Był to tzw. zespół szkół, czyli podstawówka połączona z gimnazjum. Po jednej klasie z każdego rocznika.

Miałam w klasie dziewczynę o imieniu Emilia. Była ona najpiękniejszą dziewczyną w klasie, w szkole, ba, nawet można powiedzieć że w całej wsi. Do tego była niezwykle miła, więc wszyscy ją uwielbiali. Jej jedyną wadą było to, że nie była zbyt inteligentna, z czym nie mogła pogodzić się jej matka, która uczyła matematyki w naszej szkole. Emilia miała zawsze najwyższą średnią w całej szkole... Jak ? Skoro nie była inteligentna ? Nie, to nie to co większość z was pomyślała. Jej matka wcale nie używała swoich nauczycielskich wpływów do podnoszenia jej ocen. Więc jak ? Korepetycje ! Matka Emilii pilnowała, żeby jej córka ciągle się uczyła. Dzień Emilii wyglądał tak, że wstawała o 7.00 i szykowała się do szkoły na 8.00. Po powrocie ze szkoły około godz. 13-14 Emilia zjadała obiad, po obiedzie kładła się na pół godzinki w idealnie wyciszonym pokoju, do którego nie docierał naprawdę żaden dźwięk. Potem Emilia odrabiała prace domowe i uczyła się bieżących tematów lekcji. Musiała się z tym wyrobić do 17.00 bo o tej godzinie przychodzili korepetytorzy, którzy siedzieli do 19.00 przygotowując ją do licznych konkursów, na które zapisywała ją jej matka. O 19.10 była kolacja po której Emilia szła czytać lektury i oglądać filmy naukowe. O 20.40 szła się myć i o 21.00 spać bo na 7.00 wstawała do szkoły. W soboty mogła pospać do 10.00 po czym wstawała, jadła śniadanie wykonywała poranną toaletę i o 11.00 spotykała się z korypetytorami. Korepetycje trwały do 15.00. O tej godzinie był obiad, po obiedzie drzemka w idealnie wyciszonym pokoju, po drzemce czytanie inteligentnych książek i oglądanie naukowych filmów. W niedziele po mszy o 9.00 wracała na śniadanie do domu i się cały dzień uczyła z przerwami na jedzenie. Skąd wiem tak dokładnie jak wyglądał jej dzień ? Od niej samej. Emilia odczuwała ogromną potrzebę rozmawiania z ludźmi, jednak nie mając z nimi wspólnych tematów (ponieważ żyła tylko uczeniem się), po prostu odpowiadała na pytania rówieśników. A ciekawskie dzieci wypytywały o wszystko.

Ale wróćmy do Emilii. Mówiłam, że była wyjątkowo piękna ? Była i z tym także nie mogła pogodzić się jej matka, która swoją drogą była brzydka jak noc. Zazdrościła córce do tego stopnia, że robiła wszystko, żeby ją oszpecić. Emilia nosiła staromodne ubrania, naprawdę brzydkie swetry i babcine spódnice. Mimo to i tak wyglądała w nich przecudnie. Co więc wymyśliła jej matka ? Okulary, mimo że jej córka wcale żadnych nie potrzebowała, oraz aparat na zęby, mimo że jej zęby były idealnie proste. A także "pajączek" to urządzenie na plecy, które teoretycznie miało utrzymać prostą postawę. Mimo to z Emilii nikt się nie naśmiewał w szkole nawet jeśli wyglądała jak typowy obiekt kpin. Wszyscy ją uwielbiali, bo była niesamowicie dobrą osobą.
Tak było przez całą podstawówkę i gimnazjum. Potem nadszedł czas liceum (Emilia oczywiście poszła do najlepszego), którego w naszej wiosce już nie było, więc trzeba było dojeżdżać do miasta. Matka Emilii chciała ją osobiście odwozić, ale ponieważ nie miała prawa jazdy (12 razy oblała kurs praktyczny i odpuściła), więc musiała się zgodzić żeby jej córka dojeżdżała sama pociągiem. Emilia jeździła do szkoły rano, do domu natomiast wracała ostatnim możliwym pociągiem, tłumacząc się matce dodatkowymi zajęciami. Tak naprawdę znalazła sobie przyjaciół i o rok starszego chłopaka z pobliskiej zawodówki z którymi spędzała czas. Była szczęśliwa, ale tylko do czasu. Na półrocze miała 3 zagrożenia. Gdy jej matka się o tym dowiedziała zamknęła ją na całe ferie zimowe w domu w idealnie wyciszonym pokoju. Pod koniec ferii zaczęło się dziać z nią coś złego, codzienne wymioty sprawiły, że wypuszczona została z domu w celu pójścia do lekarza, gdzie okazało się, że jest w ciąży. Matka była wściekła i pobiła córkę, ta trafiła do szpitala z którego odebrał ją jej chłopak i jego rodzice, z którymi zamieszkała.

Czemu przypomniałam sobie to wszystko właśnie teraz ? Spotkałam Emilię w parku z wózkiem wracającą z urzędu. Jej dziecko słodko spało, więc sobie pogadałyśmy. Dowiedziałam się, że jej chłopak skończył w tym roku zawodówkę i właśnie zaczął pracę. Planują skromny ślub gdy tylko Emilia skończy 18 lat. Dalej mieszkają u jego rodziców, którzy są kochani i pomagają im jak mogą. Emilia oczywiście nie skończyła tej pierwszej klasy liceum, ale od września wybiera się do zaocznego technikum na kucharza. Mówi, że jest szczęśliwa jak nigdy dotąd zwłaszcza, że dzięki temu, że jej chłopak niedawno dopiero skończył 18 lat to nie zostanie posądzony o stosunek z nieletnią i dzięki temu też że skończył te 18 lat będzie mógł być prawnym opiekunem ich synka, bo inaczej prawdopodobnie to jej matka przejęłaby oficjalną opiekę nad dzieckiem (co odgrażała się, że zrobi).

*Imię oczywiście zmienione. Koleżanka zgodziła się na napisanie tej historyjki anonimowo w internecie. Powiedziała tylko: "Dobra, opisz. Skoro takie masz hobby. Mi tam to nie przeszkadza i tak wszyscy o mnie to wiedzą. Tylko zmień imię, bo w internecie tak się robi, zmienia imiona zawsze." Koleżankę pozdrawiam jeśli to czyta :*

życie

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 73 (353)
zarchiwizowany

#51430

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opowieść o kupie.
Pewnego dnia zdarzyło się, że moja przyjaciółka musiała w szkole udać się do toalety za grubszą potrzebą. Ja jako dobra przyjaciółka udałam się do przybytku zwanego toaletą razem z nią, by trzymać jej drzwi, żeby nikt nie wszedł do kabiny, gdyż zamków w szkolnych kabinach nie ma.
W tym czasie wszystkie inne kabiny były wolne. Do łazienek weszła trójka innych dziewcząt i zaczęła się malować przy lustrze, rozmawiając o jakiejś imprezie.
Moja przyjaciółka wyszła z toalety, podeszła do umywalki umyć ręce. Jedna z trójki dziewczyn postanowiła skorzystać z toalety i pomimo, że wszystkie kabiny były puste weszła do tej, w której wcześniej była moja koleżanka. Wypadła stamtąd z hukiem, pchnęła drzwi tak mocno, że odbiły się one od ściany i uderzyły ją w twarz z powrotem wpychając do kabiny. Gdy wreszcie stamtąd wylazła wrzeszczała niemiłosiernie:

[Dziewczyna]: KU*WA !!! NASRAŁAŚ TAM !!! NORMALNA JESTEŚ ?!

[Przyjaciółka]: Ale o co ci chodzi ?! Wszystko spłukałam, nie ma śladu !

[D]: NORMALNA TY JESTEŚ ?! TU SIE NIE SRA !!!

W tym czasie oględziny kabiny (wąchanie i sprawdzanie czystości) przeprowadzały koleżanki tej dziewczyny.

[Koleżanka dziewczyny nr 1]: Ty Anka. Uspokój się!! Przecież tu nic nie ma, czysto! Ledwo zapach czuć!

[D]: KU*WA !! LEDWO NIE LEDWO NIECH SIĘ NAUCZY, ŻE TU SIĘ NIE SRA !! JA PIE***LE CO ZA PRZYCHLAST!!
Wtrąciłam się ja:

[J]: To idź do innej kabiny, wszystkie masz wolne.

[D]: Cccccccco mnie ku*wa obchodziiiiiii. Tu sie nie ssssssra... - wysychała przez zaciśnięte zęby.

Odezwała się jej druga koleżanka:

[Koleżanka dziewczyny nr 2]: Anka wyluzuj. Co miała iść pod krzaka sie wysrać ?

[D]: A ty sie nie udzielaj - zwróciła się do swojej koleżanki - jesteś tak samo obrzydliwa, wczoraj też nasrałaś i wiesz co ? Powiem to Mańkowi! Tak, Mańkowi ! Niech twój chłopak sie dowie jaka ohydna jesteś. - i w tym momencie dało się na jej twarzy zauważyć triumfalny uśmieszek.

Jej koleżanka się jednak tą groźbą nie przejęła, wybuchła śmiechem, a razem z nią druga koleżanka oraz ja z przyjaciółką. Dziewczyna na to zrobiła się cała czerwona i wybiegła z łazienki.

Działo się to jakieś 2 miesiące temu, a ja do dziś na wspomnienie tej sytuacji nie mogę się przestać śmiać. Ktoś może zapytać co w tym piekielnego ? Ano to, że to piekielnych osób, które uważają, że szkolna toaleta nie służy do załatwiania grubszych potrzeb niestety jest na tym świecie więcej. Niedawno moja koleżanka z klasy (bardzo nieśmiała swoją drogą) pobiegła na długiej przerwie do galerii handlowej jakieś 100 m od szkoły. My z koleżankami byłyśmy tam po jedzenie i przy okazji zaszłyśmy do łazienek. Kogo tam zastałyśmy ? Ową nieśmiałą koleżankę, która wychodziła z toalety w oparach "wiadomego" zapaszku. Pobiegła do galerii handlowej "na kupę" tylko dlatego, że bała się załatwić swoją potrzebę w szkolnej toalecie, właśnie żeby nie spotkała jej taka sytuacja jak moją przyjaciółkę, bała się owych "Obrońców świeżego powietrza w kiblach" jak to zwykłyśmy nazywać takie osoby z koleżankami.

szkoła

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (317)
zarchiwizowany

#51416

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jestem tylko o 5 lat starsza od swojego brata. Tylko 5 lat, ale czasami mam wrażenie, że przeskok pokoleniowy między nami jest większy niż między mną a moją prababcią. W moim pokoleniu moda obejmuje ubrania, elektroniczne gadżety, modne miejscówki... bez tego jesteś nikim, co uważam oczywiście za przesadę. Natomiast moda w pokoleniu mojego brata zaczęła tak szeroko ingerować w życie, że drogie gadżety nie wystarczają i najwyraźniej trzeba przyjąć określoną osobowość żeby być modnym. Ale zacznijmy od początku:

Poniedziałkowe popołudnie. Wszyscy domownicy (Mama, Tata, Ja, Brat, Prababcia) zasiadają przy stole do obiadu. Duchota w mieszkaniu spowodowała, że otwarte zostało okno, a wraz ze świeżym powietrzem od strony ulicy do mieszkania wpadł zagłuszający wszystko hałas. Podczas rozmów przy stole musieliśmy naprawdę się wydzierać by wszystko usłyszeć. Rozmawiałam właśnie z siedzącą obok mnie mamą, podczas gdy tata rozmawiał z moim 12 letnim bratem, a prababcia ja zwykle dokarmiała kota pod stołem. Mój brat powiedział coś do taty, przez hałas nie dosłyszałam co, ale z pewnością było coś strasznego bo tata się zadławił. Bladł i czerwieniał na zmianę, mama zaczęła walić go w plecy, żeby wykrztusił to czym się zadławił, babcia zaczęła panikować, a mój brat rozryczał się i uciekł do swojego pokoju. Kotlet blokujący przełyk został wykrztuszony, ale ojciec nie przestawał na zmianę blednąć i puprurowieć.
Mama krzyknęła przerażona:

[M]: Co się stało ?
[T]: Ty... Ty... Ty wiesz co on mi powiedział ?! On chce gejem zostać !!!

Zatkało to nawet mnie, mimo że do tej pory spokojnie jadłam obiad, nie zważając na ten cyrk.

[J]: No i ? Jak jest gejem to nic z tym nie zrobisz, trochę tolerancji tato - powiedziałam i wróciłam do swojego kotleta.
[T]: Ty nie rozumiesz !!! On nie jest gejem, on che nim zostać !! Bo modne !!
[M]: Zmyślasz !!!

Mama poleciała pędem do pokoju brata po wyjaśnienia. Nie było jej przez około pół godziny. W tym czasie ojciec chodził po pokoju w te i wewte, paląc jednego papierosa za drugim, babcia karmiła kota, a ja spokojnie kończyłam swój obiad dalej. Po chwili z pokoju brata wyszła mama:

[M]: Nie będzie żadnym gejem. Porozmawiałam z nim o tym. Wszystko będzie w porządku.
[T]: No ja myślę !!
[J]: Co mu odbiło, że chciał zmienić orientacje ? Nieszczęśliwa miłość do dziewczyny ? - uważałam za stosowne zapytać.
[M]: Heh, nie. Jakieś dziewczyny w jego szkole chodzą ze sobą i wszyscy mówią jakie to one nie są fajne i on też chciał być fajny i one mu powiedziały że powinien znaleźć sobie chłopaka bo z dziewczyną być to nie modne i on chciał tak zrobić. -Wydukała jednym tchem mama.

Tutaj odezwała się prababcia:

[B]: To przez te telewizory jedne. Du py gołe tam pokazujo, wacki gołe tam pokazujo, to dzieciako tam we łbach sie przewraca. W piłke powinien grać, żaby łapać, a nie seksami się zajmować !!

Oczywiście brat miał później jeszcze kilka uświadamiających pogadanek, na TE tematy, że nie można uzależniać swoich uczuć od mody itp.
Ale mnie najbardziej dziwi, że takie coś miało miejsce. To wszystko brzmi jak jeden wielki kawał, ukryta kamera lub komedia pomyłek. Nie mam pojęcia, czy tylko szkolne środowisko mojego brata (swoją drogą odrobinę patologiczne) tak zwariowało czy reszta świata też. Gdyby ktoś mi to opowiedział nie uwierzyłabym za nic. Gdzie jest przyczyna tego szaleństwa ? Nie obwiniałabym raczej o to homoseksualistów, prędzej już media, które tak jak zauważyła prababcia emanują seksem i seksualizują dzieci, prawdopodobnie zbyt wcześnie. Boje się o ten świat, oj boję...

środowisko szkolne

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 42 (382)

1