Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

HardCandy

Zamieszcza historie od: 30 czerwca 2012 - 22:27
Ostatnio: 25 lipca 2016 - 12:26
O sobie:

Miłośniczka kawy, anime i czystego stołu w kuchni.
Zbieraczka pierdół z Hello Kitty, lakierów do paznokci oraz kubków.
Z wykształcenia socjolog, z zamiłowania socjopatka.

  • Historii na głównej: 27 z 34
  • Punktów za historie: 27058
  • Komentarzy: 141
  • Punktów za komentarze: 1829
 

#54795

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sekretarka na zwolnieniu lekarskim, ktoś telefony w firmie odbierać jednak musi. Szef nie bardzo kwapił się, by ogarnąć kogoś na zastępstwo, umówiliśmy się więc, że każdego dnia funkcja ta przypadnie komuś innemu.

- Haloooo- wyrzuciłam z siebie po raz setny w ciągu trzech godzin, jednocześnie przeglądając wymagania przesłane przez jednego z klientów.
- Zastrzeżenia mam co do faktury - burknięcie pierwszej klasy, bez żadnych wstępnych głupot w stylu "dzień dobry, moje nazwisko....". - Przekręty jakieś!

Uwielbiam takich. Można spokojnie zadzwonić, przedstawić swoje wątpliwości, spróbować wyjaśnić? Nie. Od razu trzeba z mordą.

- Z szefem chcę rozmawiać. Natychmiast - do tego jeszcze baczność i prezentuj broń. Byłby komplet idealny.
- Niestety, szef jest w tej chwili nieobecny, proszę podać mi swoje nazwisko i numer faktury, co do której ma pan jakieś wątpliwości. Spróbujemy rozwiązać ten problem.
Podał, z oporami i docinkami, ale jednak.
- Poproszę o chwilę cierpliwości, muszę poszukać tych dokumentów - "w burdelu Hanki" dodałam do siebie w myślach i wyciszyłam mikrofon. Zaczęłam szybko przerzucać powpinane do wielkiego segregatora kartki, ciągle trzymając słuchawkę ramieniem.

- Synek, k*rwa, nie drzyj mi się! Nie dość, że rozmawiam z jakąś babą, nieogarniętą pipą, jeszcze Ty musisz mnie wk*rwiać?!

Dziękuję za komplement. Jest mi przemiło.

praca

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 128 (148)
zarchiwizowany

#54981

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przychodnia, godziny poranne.
Jak na początek sezonu przeziębień i grypy, poczekalnia stosunkowo luźna, cisza i spokój. Przynajmniej można dospać kilka minut czekając na swoją kolej wejścia do gabinetu. Tak też właśnie uczyniłam zwijając się na krzesełku i wyłączając. Przynajmniej do czasu, gdy usłyszałam przeraźliwie głośne sapanie i pojękiwanie.
Otworzyłam oczy i ujrzałam babę. Taką typową, wielką babę, taszczącą niebotycznych rozmiarów torbę. Zdjęła płaszcz i usiadła kilka krzesełek obok wzdychając ciężko. Im dłużej siedziała w dość bliskiej odległości, tym bardziej zaczęłam czuć otaczającą ją intensywną, nieprzyjemną woń pomieszaną z jakąś mocną wodą toaletową. Wsunęłam dyskretnie nos w szalik i próbowałam normalnie oddychać. Po chwili jednak nawet to przestało działać, baba bowiem postanowiła dać swoim stopom pooddychać i zdjęła pantofle prezentując światu brudne jak święta ziemia stopy.
Po kilku minutach na szczęście zakończyła proces wietrzenia stóp, co inni pacjenci (ze mną na czele) przyjęli z widoczną ulgą. Nie trwała ona jednak zbyt długo, bo baba wyciągnęła pilniczek do paznokci i zaczęła wydłubywać nim brud spod paznokci, strzelając czarnymi płatami prosto na podłogę.

"Dlaczego ludzie się nie myją?!" pomyślałam i już w głowie rodził mi się plan ucieczki. Na szczęście nadeszła moja kolej i zamknęłam za sobą drzwi gabinetu oddychając głęboko, całkiem świeżym powietrzem.

Po wyjściu, stojąc w kolejce do rejestracji zerknęłam jeszcze w stronę gabinetu. Akurat w momencie, gdy obok baby usiadła matka z dzieckiem, oboje o śniadej karnacji i nieco arabskiej urodzie.
- No nie! obok brudasów to ja siedziała nie będę!- rzuciła półgębkiem baba, podniosła się szybko i podreptała na drugi koniec poczekalni.

No, chyba mamy tu delikatne różnice definicyjne.

Przychodnia

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 388 (444)
zarchiwizowany

#46717

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Krótko, z odrobiną ognia i humoru.

Mama zadzwoniła do mnie z prośbą czy mogłabym jej podrzucić do pracy jakieś dokumenty, które zostawiła w domu. Akurat dzisiaj cały dzień pracowała w przychodni, więc nijak nie mogła urwać się chociaż na pół godziny by po nie podjechać.

Z teczką pod pachą wkraczam na korytarz przychodni, pod gabinetem w którym przyjmuje moja mama siedzą dwie panie w wieku średnim.
- Przepraszam, jestem córką pani doktor. Chcę tylko dać jej te dokumenty- popukałam palcami w teczkę- i już się zmywam. To zajmie dosłownie kilka sekund. Czy mogłabym wejść przed paniami?
Solidarnie pokiwały głowami, żadnego problemu nie widzą. Stoję pod drzwiami, czekam aż osoba będąca obecnie w gabinecie wyjdzie. Widzę opadającą klamkę, drzwi się otwierają.
Już miałam wejść do środka, kiedy poczułam niesamowity ból w nogach.
- Tera wchodzę ja!- warknął pan koło sześćdziesiątki, którego wcześniej nie widziałam, uderzając mnie laską pod kolanami.- Ja tu już od ósmej czekam!
Jak powiedział, tak zrobił. Wszedł trzaskając zamaszyście drzwiami. Jednak dosłownie po kilkunastu sekundach wypadł z gabinetu.
- KUR..! Przecie to jest lekarz dla bab! Od ósmej pod złym gabinetem żem siedział!
Tak, moja mama jest ginekologiem.

Karma moi mili, karma!

karma

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 500 (574)

#46111

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mąż mojej mamy jest chirurgiem plastycznym.
Kiedyś niezwykle fascynowały mnie jego opowieści o pracy, bardzo lubiłam jak opowiadał mi o specyfice swojej pracy, o dziwnych przypadkach, itp.
Po tych wszystkich opowieściach niewiele jest mnie już w stanie zdziwić lub zaszokować. Przynajmniej tak myślałam do wczoraj.

Do jego gabinetu dostojnym krokiem weszło małżeństwo koło czterdziestki. Eleganccy państwo przyciągnęli za sobą córeczkę, na oko osiemnastoletnią. Wróć, wgląd w kartę, weryfikacja - rok urodzenia dziewczęcia 1998, jednak czternastoletnią.

U tak młodych ludzi możliwości chirurgii plastycznej są mocno ograniczone. Najczęściej dotyczą korekcji odstających uszu czy usunięcia znamion. Więc co tym razem? Uszy?

Nie, implanty piersi.
Artur, jako lekarz doświadczony i zaprawiony w bojach, wcale nie był szczególnie zaskoczony. Przynajmniej kilka razy w miesiącu do jego gabinetu rodzice ciągną małoletnie córki, a nierzadko i synów, w celu przeprowadzenia bezwzględnie koniecznych operacji jak powiększenie piersi, odsysanie tłuszczu czy korekcja nosa.

Krótka rozmowa - wszczepienie implantów piersi u tak młodej, ciągle rozwijającej się i niedojrzałej psychicznie dziewczynki w ogóle nie wchodzi w grę.
"Ale doktorze! Ona już miała powiększone piersi! Ale coś się stało z nimi i trzeba to poprawić!"

Artur zbierał szczękę z podłogi.

Teraz kilka słów ode mnie:
Srebrny medal za bezgraniczną głupotę pragnę wręczyć rodzicom za skrzywdzenie własnego dziecka i chwytanie się najbardziej absurdalnych metod by zrobić z niej miss.
Złoty medal natomiast wędruje do chirurga, a raczej rzeźnika, który zdecydował się wykonać operację powiększenia piersi u trzynastoletniej wówczas dziewczynki. A żeby Ci ta kasa co ją wziąłeś stanęła głęboko w gardle.

rodzice lekarze

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1025 (1075)
zarchiwizowany

#46511

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przed świętami Bożego Narodzenia zdarzyło się coś nieprawdopodobnego. Grajcie, surmy anielskie! Bratowa znalazła pracę.
Przez ponad miesiąc żyłam w przekonaniu, że może razem z moim bratem wzięli się w garść, może ktoś nalał im odrobinę oleju do głów. Może uznali, że przyszła w końcu pora by uniezależnić się od rodziców?

Niedzielny, rodzinny obiad. Atmosfera podejrzanie spokojna. Nie zrozumcie mnie źle, nie żeby moja rodzina kojarzyła mi się z awanturami, sączeniem jadu i zimną wojną.
Po prostu od momentu pojawienia się konfliktu na linii ja-brat i jego żona o spokój trudno.

Zapewne bardzo dobrze wspominałabym to spotkanie, gdyby nie...
- Jesteśmy w ciąży!- wyrzuciła w pewnym momencie z siebie dumnie bratowa. Cisza jaka zapadła po tym wyznaniu będzie mi się śniła po nocach, w najgorszych koszmarach.
- No cóż... myślałam, że to nastąpi znacznie później, ale ten... gratulacje- mama zdecydowała się pierwsza przerwać niezręczne milczenie.

-To już czwarty miesiąc! Mamusia da mi L4- tutaj przeuroczy, tylko odrobinę sztuczny, uśmiech w stronę mojej mamy- pracować przecież nie będę, a kaska będzie spływała na konto co miesiąc! Nieźle to sobie wykombinowaliśmy, nie?

Faktycznie, genialnie.

Chyba nie muszę dodawać, że moja mama nie zgodziła się na wystawienie jej lewego L4. Bratowa zaniosła się łkaniem "bo nawet na rodzinę nie można liczyć! załatwi sobie u kogoś innego!"

No w to akurat niestety nie wątpię...

rodzinnie

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 497 (541)
zarchiwizowany

#46417

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wiecie jaka grupa ludzi, poza czytelnikami, jest niezwykle istotna dla dziennikarzy? Informatorzy.

Zimowy, poniedziałkowy poranek. Redakcja budzi się do życia, wszyscy jeszcze trochę zaspani, próbujemy postawić się na nogi kawą.

Marazm przerywa huk drzwi wejściowych, do biura wpada (niemal z całą framugą) zdyszany osobnik w gumofilcach, kufajce, z wielką papachą na głowie.
- Morderstwo! Za mno! Morderstwo! Leżo u mje w oborze, no pozarzynali się!- głos miał tak donośny, że nawet szef wyjrzał od siebie z gabinetu. Swoimi rewelacjami momentalnie postawił wszystkich na nogi.
Szef podsunął mu krzesło, dał wodę w kubeczku bo facet ledwo zipał.
- Na policję pan dzwonił?
- No nie! No gdzie tam! Ja tu najsampierw przyleciałem! Bo policja to nie pozwoli fotografiów zrobić!

Szef zapakował informatora do samochodu, lecz zanim wyjechali zadzwonił na policję.
Na miejsce zbrodni dotarli w tym samym czasie.
No i faktycznie- dwa ciała leżą twarzami w czerwonej brei. Bimbrem (czy innym trunkiem bardzo wyskokowym) wali na kilometr.
Policjanci dokonują oględzin.
- Kur**! Przecież to jest farba! - po chwili krzyknął zaskoczony funkcjonariusz. Chyba odrobinę za głośno, ponieważ jeden z denatów podniósł głowę całą w czerwono- brązowej mazi i otworzył oczy.
- Kazi, chu**, łeb mnie napieprza, zamknij ryj!

Spojrzenia wszystkich spoczęły na panu Kazimierzu, Informatorze.
- To co? Jednak nie bede w gazecie, nie?

redakcja

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 340 (384)
zarchiwizowany

#46333

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wezwałam pogotowie do mężczyzny, który spadł z wysokości drugiego piętra. Dokładniej z mojego balkonu.

Wyobraźcie sobie, że budzicie się bladym świtem, otwieracie oczy i pierwsze co widzicie to młody mężczyzna z rozpiętymi spodniami, opierający się o zewnętrzną stronę balkonowych drzwi i onanizujący się.

Ja przestraszyłam się nieziemsko.
On również- tak bardzo, że podjął próbę ucieczki przez barierkę. Mało efektownie mu to wyszło bo najzwyczajniej w świecie spadł. Prosto w ogromną zaspę. Myślę, że nie do końca podciągnięte spodnie mogły być przyczyną katastrofy.

Nigdy więcej nie zapomnę o zasunięciu wszystkich rolet.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 418 (486)

#45857

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeczytałam kiedyś w jakimś poradniku dla potencjalnych mistrzów podrywu, kilka sposobów jak subtelnie wymiksować się ze średnio udanej randki.
Widocznie nie wszyscy zapoznali się z tą zacną lekturą...

Jakiś czas temu na randkę zaprosił mnie mój kolega z pracy. Dość świeży współpracownik, bowiem do redakcji zawitał nieco ponad tydzień wcześniej. Wydawał się być interesujący - zgodziłam się.

Nie powiem, byłam pod wrażeniem. Przyjechał po mnie do domu z kwiatkami, zabrał do restauracji z prawdziwego zdarzenia - pełna kultura.

Zjedliśmy posiłek cały czas rozmawiając, mieliśmy wiele wspólnych tematów. Muszę szczerze przyznać, że pomyślałam nawet, że na jednym spotkaniu może się nie skończyć.
W pewnym momencie zrobiło mi się gorąco więc zdjęłam marynarkę. Chwilę później on przeprosił stwierdzając, że musi udać się do toalety.
No i tyle go widziałam. Zostawił mnie ot tak przy stoliku z całym rachunkiem na głowie.

Następnego dnia przyszłam do pracy z zamiarem urwania mu głowy, wyłupania oczu bądź też zasztyletowania. A przynajmniej zapytania co się stało.
Zanim jednak zdążyłam skonfrontować się osobnikiem, znalazłam na moim biurku kopertę z listem.

Cytuję:
"Przepraszam, że wczoraj tak wyszło ale rodzice wychowali mnie na tyle kulturalnie by nie robić kobiecie scen publicznie. Niestety nie mogę umawiać się z kobietą, która ma stygmaty szatana. Szkoda, że wcześniej tego nie zauważyłem (tutaj błąd leży po Twojej stronie bowiem w pracy cały czas nosiłaś coś z długim rękawem). Przykro, że zmarnowałem na Ciebie cały tydzień.
PS. W kopercie znajdziesz należność za kolację".

Nie, nie zagotowałam się ze złości. W moich oczach nie zapłonęła też żądza mordu. Szczerze zaniosłam się śmiechem.
Stygmaty szatana? Tatuaż, który ciągnie się od pleców na ramię. Jeszcze nikt nie nazwał go w sposób tak pieszczotliwy!

Nadal pracujemy razem gdyby ktoś pytał. Jednak teraz kolega omija mnie szerokim łukiem jak tylko może.
No cóż... przynajmniej za kolację oddał.

randka

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1012 (1168)

#45760

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu dość poważnie chorowałam. Chorobę udało się wyleczyć, lecz od tego czasu co pół roku muszę chodzić na kontrolę do poradni.
Ostatni termin wizyty przypadał wczoraj. Zapisałam się do polecanej poradni przyszpitalnej jednego z najlepszych (podobno) szpitali specjalistycznych w województwie.
Dostałam przykaz aby zgłosić się o 8 rano, kiedy otwarte zostaje laboratorium, by jeszcze przed wizytą u lekarza pielęgniarka mogła pobrać krew.
Miałam cichą nadzieję, że uda mi się w miarę szybko sprawę załatwić, by normalnie pójść do pracy na godzinę 12.

1. Pielęgniarki, sztuk dwie. Siedziały w dyżurce popijając kawę i łypiąc z nienawiścią na każdego, kto śmiał w bezczelny sposób wtargnąć do ich przybytku z jakąś kompletnie niewartą uwagi sprawą, np. prośbą o wyjęcie karty czy wydanie numerka.

Poza mną na pobranie krwi czekały jeszcze dwie osoby. Gdy minęła 8:30 odważyłam się zapukać do pokoju pielęgniarek by przypomnieć im o osobach czekających na pobranie.
"ZARA! Prosze usiąźć i czekać, nie rozdwojim sie". Trzask drzwiami.
Czekaliśmy do 9:20. Krew do analizy zaniosły dopiero po 10. Podobno na wyniki analizy trzeba poczekać nawet do dwóch godzin. Ja czekałam pięć.

2. Zapisy i numerki. Lekarz przyjmuje od godziny 9. Po co bawić się w zapisy na godzinę? Dajmy każdemu przykaz pojawienia się o godzinie 9. Niech siedzą i czekają. Numerek odebrać można dopiero gdy przyjdzie się do przychodni. Ja byłam jedną z pierwszych osób, które zawitały - dostałam 26. Wytłumaczyłam sobie to jednak tym, że to dlatego by wyniki badania krwi zdążyły wrócić. Koło mnie jednak przysiadła się starsza Pani, która przyszła zaraz po mnie. Dostała numer 30, nie miała do zrobienia żadnych badań. Koło 11 pod gabinetem pojawiały się nowe osoby z numerkami 1, 5, 8... Czyli jednak wygląda na to, że wydawane są one losowo.

3. Lekarz. Jak mówiłam, powinien przyjmować od godziny 9. Przyszedł o 11:45. Może miał dyżur? Obchód? Operację? Nie... jakoś tak wyszło. Może jakieś przepraszam? Nie.
O 13 godzinna przerwa na obiad.

4. Pacjenci, w znakomitej większości starsi ludzie. Nie, tutaj nie będzie większej piekielności z ich strony. Ludzie mniej lub bardziej schorowani. Szkoda mi ich po prostu - pół dnia bezsensownego siedzenia pod gabinetem i czekanie na swoją kolej. Czy naprawdę tak ciężko zapisywać na godziny?
Wyjątkiem okazała się tylko jedna Pani z syndromem "wszystko mi się należy! Dlaczego? BO TAK". Przez kilka godzin krążyła po korytarzu od pielęgniarki do pielęgniarki, od pacjenta do pacjenta drąc się, że ona nie była zapisana ale jej koleżanka Danusia, pielęgniarka z oddziału załatwiła wizytę i wchodzi pierwsza.

Z poradni wyszłam po 16. Ponad osiem godzin mordowania się, by wejść do gabinetu i usłyszeć "wszystko jest dobrze, widzimy się za pół roku".

Nie twierdzę, że wszędzie jest podobnie, nie chcę generalizować. Ja, nigdy nie miałam większych problemów ze służbą zdrowia, a nasz romans trwa już jakiś czas.
Gdybym jednak mogła zaapelować do wyższych instancji to powiedziałabym, że zmiany trzeba wprowadzać nie tylko na szczeblu najwyższym. Warto zacząć od drobnych zmian wdrążanych w tych najniższych. Bo skoro wiele lat nie narzekałam specjalnie na różne poradnie i przychodnie to znaczy, że jednak można.

Tymczasem chyba poszukam innej poradni...

służba zdrowia

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 442 (522)

#45645

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zaczynam się utwierdzać w przekonaniu, że w każdej rodzinie istnieje osobnik, który odziedzicza wszystkie najgorsze geny, a wraz z nimi ponadprzeciętną skłonność do bycia idiotą stulecia.

Noc z soboty na niedzielę. Długo siedziałam nad pracą zaliczeniową na studia, położyłam się do łóżka kilka minut po 4 nad ranem.
Powoli zaczynałam odpływać w objęcia Morfeusza, kiedy zadzwonił mój telefon. Chciałam przykryć głowę kołdrą i zignorować, ale kto normalny dzwoni kilka minut przed 5 rano?! Pierwsze co przyszło mi do głowy: coś musiało się stać. Zerkam na ekran: bratowa.

- O Jezusie! Dobrze, że odebrałaś! Musisz natychmiast tu przyjechać, błagam! Stało się coś strasznego, błagam przyjedź jak najszybciej, pospiesz się! - wyrzuciła z siebie jednym tchem mocno łamiącym się głosem i rozłączyła zanim zdążyłam zapytać co dokładnie się stało.

Poderwałam się z łóżka, szybko ubrałam i popędziłam do domu rodzinnego. Przez cały ten czas próbowałam się do niej dodzwonić - bez skutku. W głowie rysowały mi się coraz czarniejsze scenariusze, począwszy od śmierci kogoś z rodziny na wypadku mamy i jej męża, którzy w nocy mieli wrócić z weekendowego wyjazdu do znajomych skończywszy.

Niecałe pół godziny później już byłam na miejscu. Otworzyła mi zapłakana bratowa.
- A. (mój młodszy brat, jej mąż) miał wypadek! Zatrzymała go policja, musimy go odebrać...

Hm... brat po pracy popił z kolegami. Był najbardziej "trzeźwy" (podobno wypił tylko dwa piwa, badanie alkomatem potwierdziło, że mogło tak być) z całej trójki, więc demokratycznie przegłosowali, że to on poprowadzi samochód.
To nic, że on także pił. To nic, że nawet nie ma prawa jazdy. Co to za problem, nie? Przecież każdy porządny facet potrafi prowadzić auto nawet bez świstka! Nawet pod wpływem alkoholu!.
Tak przynajmniej twierdził, kiedy już odebrałyśmy go z komisariatu.

A wypadek? Uderzyli w policyjny samochód, który zatrzymał się na czerwonym świetle. Nikomu nic na szczęście się nie stało.

Może i jestem wredną suką bez współczucia dla rodziny, jednak trochę żałuję, że policja pozwoliła nam zabrać go do domu. Być może jakiś czas spędzony w areszcie nabiłby mu trochę rozumu do tej durnowatej główki.
Nie mam współczucia dla debilizmu.

rodzina

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 986 (1060)