Profil użytkownika
Hideki
Zamieszcza historie od: | 9 stycznia 2011 - 18:05 |
Ostatnio: | 6 września 2024 - 14:22 |
- Historii na głównej: 29 z 56
- Punktów za historie: 9077
- Komentarzy: 646
- Punktów za komentarze: 2058
Jakiś czas temu wystawiłem na lokalnej grupie 4 różne drukarki do oddania. Każda z nich wymagała mniej lub więcej miłości od nowego właściciela, żadna z nich nie nadawała się do pracy bez wcześniejszej konserwacji, jedna wymagała poważniejszej naprawy. Wszystkie dokładnie opisałem, ofotografowałem, napisałem nawet, kiedy ostatni raz były używane (najstarsza 5 lat temu, najmłodsza rok temu). Na wszystkie drukarki od razu miałem chętnych. 2 wydałem w 2 dni, natomiast 2 pozostałe...
Potencjalni odbiorcy umawiali się ze mną na następny dzień. Nie przychodzili. To odzywałem się do oczekujących w kolejce. Umawialiśmy się na następny dzień, po czym nie przychodzili. To odzywałem się do kolejnych i kolejnych i po tygodniu dałem sobie spokój...
Jakieś 2 miesiące później ponownie wystawiłem te drukarki. Wydałem je od razu.
Ja rozumiem, że jedna, dwie osoby mogą się nie stawić, ale wszyscy następni również? Po co się ludzie umawiają, jeśli nie zamierzają w ogóle odebrać sprzętu? Przecież gdy się odezwałem do nich, czy nadal są zainteresowani, wystarczyło napisać, że nie.
Potencjalni odbiorcy umawiali się ze mną na następny dzień. Nie przychodzili. To odzywałem się do oczekujących w kolejce. Umawialiśmy się na następny dzień, po czym nie przychodzili. To odzywałem się do kolejnych i kolejnych i po tygodniu dałem sobie spokój...
Jakieś 2 miesiące później ponownie wystawiłem te drukarki. Wydałem je od razu.
Ja rozumiem, że jedna, dwie osoby mogą się nie stawić, ale wszyscy następni również? Po co się ludzie umawiają, jeśli nie zamierzają w ogóle odebrać sprzętu? Przecież gdy się odezwałem do nich, czy nadal są zainteresowani, wystarczyło napisać, że nie.
Internet
Ocena:
119
(127)
Jakiś czas temu rezerwowałem hotel w jednym z popularnych serwisów. Jeden pokój dla mnie i żony, drugi dla teścia, który leci z nami.
Jeśli wrzucam do koszyka oba pokoje i płacę za nie razem, mam zniżkę z tytułu rezerwacji dwóch pokoi w tym samym hotelu. Ale wtedy pojawia się pierwszy zgrzyt. Przy każdym pokoju trzeba podać nazwisko co najmniej jednej osoby, która będzie w tym pokoju nocować. To nie byłby problem, gdyby portal miał opcję dania osobnych danych dla każdego pokoju. Na tym portalu jednak technicznie możliwe jest podanie tylko jednego, wspólnego nazwiska dla wszystkich pokoi. Podałem więc moje nazwisko, po czym wszystko zatwierdziłem. Płatność miała być ściągnięta z karty tydzień przed terminem noclegu.
Po otrzymaniu potwierdzenia rezerwacji od razu wszedłem w rezerwację pokoju dla teścia i zmieniłem nazwisko lokatora na nazwisko teścia. I się zaczęło...
Zmiana została zaakceptowana, ale rezerwacja była na etapie procesowania, a nie jak w przypadku mojego pokoju, że wszystko ok i można przyjeżdżać. Po kilku dniach otrzymałem wiadomość, że w celu przeprocesowania tej zmiany (przypominam, chodziło o zmianę nazwiska gościa) muszę opłacić ten pokój już teraz.
Wszedłem więc na portal i dobre pół godziny szukałem opłacenia tej rezerwacji, ale nigdzie tego nie znalazłem. W samej rezerwacji wciąż były informacje mojej karty i komunikat, że opłata zostanie ściągnięta na tydzień przed noclegiem.
W związku z tym najpierw chciałem skontaktować się z obsługą. Na stronie nigdzie nie ma kontaktu telefonicznego, jedynie Live chat. Z botem. Pierwsze pytanie - podaj numer rezerwacji. Podałem numer rezerwacji i oberwałem komunikatem w stylu "wystąpił błąd, nie możemy przetworzyć tej rezerwacji. skontaktuj się telefonicznie". Ale nigdzie nie ma telefonu do kontaktu...
Odpisałem więc na maila, opisałem całą sytuacją. Po 2 dniach otrzymałem odpowiedź, że nie mogli autoryzować płatności i żebym podał telefonicznie dane karty. Tym razem w mailu był numer telefonu, na który mam dzwonić. Odpisałem im, że nie mogę tego zrobić, bo jest to niezgodne z regulaminem mojego banku. Mógłbym zmienić dane karty na stronie, gdyby była taka opcja, ale wiem, że podane dane są poprawne i mogliby przecież ponownie spróbować pobrać opłatę...
Po kilku dniach dostałem odpowiedź, że nadal nie mogą autoryzować płatności i żebym w portalu z poziomu rezerwacji podał jeszcze raz dane karty. Tyle że... w portalu nie ma takiej opcji - ani w rezerwacji, ani nigdzie indziej nie ma pola, przycisku, formularza umożliwiającego ponowne wprowadzenie danych karty.
Wkurzyłem się i postanowiłem anulować teściowi rezerwację i ponownie zabukować mu pokój, nawet gdyby miało wyjść drożej. Ale ponieważ ta rezerwacja była "procesowana", anulowanie było niemożliwe. Zrobiłem więc drugą rezerwację dla teścia (która wyszła taniej niż pierwotna ze zniżką) i napisałem w odpowiedzi na poprzedniego maila, by pierwotną rezerwację usunęli. Na szczęście byli na tyle kompetentni, że ta czynność została wykonana bezproblemowo.
To, że portal jest kiepsko zaprojektowany, to jedno. Ale że obsługa na różnych etapach prosi mnie o wykonanie czynności, których nie da się wykonać (zadzwoń pod numer, którego nie znasz; wprowadź dane karty w miejscu, w którym nie możesz wprowadzić tych danych) to już dla mnie absurd.
Jeśli wrzucam do koszyka oba pokoje i płacę za nie razem, mam zniżkę z tytułu rezerwacji dwóch pokoi w tym samym hotelu. Ale wtedy pojawia się pierwszy zgrzyt. Przy każdym pokoju trzeba podać nazwisko co najmniej jednej osoby, która będzie w tym pokoju nocować. To nie byłby problem, gdyby portal miał opcję dania osobnych danych dla każdego pokoju. Na tym portalu jednak technicznie możliwe jest podanie tylko jednego, wspólnego nazwiska dla wszystkich pokoi. Podałem więc moje nazwisko, po czym wszystko zatwierdziłem. Płatność miała być ściągnięta z karty tydzień przed terminem noclegu.
Po otrzymaniu potwierdzenia rezerwacji od razu wszedłem w rezerwację pokoju dla teścia i zmieniłem nazwisko lokatora na nazwisko teścia. I się zaczęło...
Zmiana została zaakceptowana, ale rezerwacja była na etapie procesowania, a nie jak w przypadku mojego pokoju, że wszystko ok i można przyjeżdżać. Po kilku dniach otrzymałem wiadomość, że w celu przeprocesowania tej zmiany (przypominam, chodziło o zmianę nazwiska gościa) muszę opłacić ten pokój już teraz.
Wszedłem więc na portal i dobre pół godziny szukałem opłacenia tej rezerwacji, ale nigdzie tego nie znalazłem. W samej rezerwacji wciąż były informacje mojej karty i komunikat, że opłata zostanie ściągnięta na tydzień przed noclegiem.
W związku z tym najpierw chciałem skontaktować się z obsługą. Na stronie nigdzie nie ma kontaktu telefonicznego, jedynie Live chat. Z botem. Pierwsze pytanie - podaj numer rezerwacji. Podałem numer rezerwacji i oberwałem komunikatem w stylu "wystąpił błąd, nie możemy przetworzyć tej rezerwacji. skontaktuj się telefonicznie". Ale nigdzie nie ma telefonu do kontaktu...
Odpisałem więc na maila, opisałem całą sytuacją. Po 2 dniach otrzymałem odpowiedź, że nie mogli autoryzować płatności i żebym podał telefonicznie dane karty. Tym razem w mailu był numer telefonu, na który mam dzwonić. Odpisałem im, że nie mogę tego zrobić, bo jest to niezgodne z regulaminem mojego banku. Mógłbym zmienić dane karty na stronie, gdyby była taka opcja, ale wiem, że podane dane są poprawne i mogliby przecież ponownie spróbować pobrać opłatę...
Po kilku dniach dostałem odpowiedź, że nadal nie mogą autoryzować płatności i żebym w portalu z poziomu rezerwacji podał jeszcze raz dane karty. Tyle że... w portalu nie ma takiej opcji - ani w rezerwacji, ani nigdzie indziej nie ma pola, przycisku, formularza umożliwiającego ponowne wprowadzenie danych karty.
Wkurzyłem się i postanowiłem anulować teściowi rezerwację i ponownie zabukować mu pokój, nawet gdyby miało wyjść drożej. Ale ponieważ ta rezerwacja była "procesowana", anulowanie było niemożliwe. Zrobiłem więc drugą rezerwację dla teścia (która wyszła taniej niż pierwotna ze zniżką) i napisałem w odpowiedzi na poprzedniego maila, by pierwotną rezerwację usunęli. Na szczęście byli na tyle kompetentni, że ta czynność została wykonana bezproblemowo.
To, że portal jest kiepsko zaprojektowany, to jedno. Ale że obsługa na różnych etapach prosi mnie o wykonanie czynności, których nie da się wykonać (zadzwoń pod numer, którego nie znasz; wprowadź dane karty w miejscu, w którym nie możesz wprowadzić tych danych) to już dla mnie absurd.
Portal bukingowy
Ocena:
102
(102)
Historia 91411 użytkownika janhalb o fachowcach przypomniała mi niżej opisane zdarzenie.
Kilka lat temu w mojej firmie padł elektryczny podgrzewacz wody ze zbiornikiem. Wygooglowałem trochę firm z okolicy, które na swoich stronach internetowych twierdziły, że zajmują się naprawą takich urządzeń. Jeśli w ogóle udało mi się dodzwonić, to wszyscy mieli taką samą odpowiedź - oni tylko gazowe naprawiają (ich strona twierdzi coś innego). Nieodbierający połączeń, na SMSy nie odpowiadali. Potem obdzwaniałem kolejnych majstrów znalezionych na lokalnym portalu z ogłoszeniami. Efekt podobny.
W końcu, po kilkudziesięciu telefonach, udało mi się umówić fachowca. Przyjechał, popatrzył, po czym stwierdził, że wróci następnego dnia, bo nie ma części przy sobie. Nie wrócił, telefonów nie odbierał, na SMSa nie odpisał.
Skontaktowałem się więc z producentem sprzętu, czy może mają jakąś listę autoryzowanych serwisantów. Mają. Najbliższy z nich miałby 120 km do nas. Zadzwoniłem, ale usłyszałem, że on tylko do 100 km jeździ. Zaznaczam, że nie chodziło o wyjazd na jakieś zapupie, tylko do stolicy województwa, w którym mieszkał.
No to kolejny mail do producenta, czy może samemu dam radę to naprawić. Z mojego opisu stwierdzili, że pewnie padł programator i że nie mają takiego modelu, ale inny powinien pasować i że z podłączeniem powinienem sobie poradzić. Programator przyszedł dość szybko, ale bardzo się różnił elektryką i elektroniką, więc z dużą obawą go podłączałem, ale ostatecznie się udało i podgrzewacz w ten sposób został naprawiony.
Morał z tej historii taki, że czasami samemu trzeba się stać "fachowcem", żeby robota została wykonana.
Kilka lat temu w mojej firmie padł elektryczny podgrzewacz wody ze zbiornikiem. Wygooglowałem trochę firm z okolicy, które na swoich stronach internetowych twierdziły, że zajmują się naprawą takich urządzeń. Jeśli w ogóle udało mi się dodzwonić, to wszyscy mieli taką samą odpowiedź - oni tylko gazowe naprawiają (ich strona twierdzi coś innego). Nieodbierający połączeń, na SMSy nie odpowiadali. Potem obdzwaniałem kolejnych majstrów znalezionych na lokalnym portalu z ogłoszeniami. Efekt podobny.
W końcu, po kilkudziesięciu telefonach, udało mi się umówić fachowca. Przyjechał, popatrzył, po czym stwierdził, że wróci następnego dnia, bo nie ma części przy sobie. Nie wrócił, telefonów nie odbierał, na SMSa nie odpisał.
Skontaktowałem się więc z producentem sprzętu, czy może mają jakąś listę autoryzowanych serwisantów. Mają. Najbliższy z nich miałby 120 km do nas. Zadzwoniłem, ale usłyszałem, że on tylko do 100 km jeździ. Zaznaczam, że nie chodziło o wyjazd na jakieś zapupie, tylko do stolicy województwa, w którym mieszkał.
No to kolejny mail do producenta, czy może samemu dam radę to naprawić. Z mojego opisu stwierdzili, że pewnie padł programator i że nie mają takiego modelu, ale inny powinien pasować i że z podłączeniem powinienem sobie poradzić. Programator przyszedł dość szybko, ale bardzo się różnił elektryką i elektroniką, więc z dużą obawą go podłączałem, ale ostatecznie się udało i podgrzewacz w ten sposób został naprawiony.
Morał z tej historii taki, że czasami samemu trzeba się stać "fachowcem", żeby robota została wykonana.
Fachowcy
Ocena:
153
(161)
W ostatniej dekadzie spędziłem łącznie 2,5 roku w Niemczech. Ponieważ nie pojechałem "za chlebem", tylko z takiego powodu, że polski pracodawca mojej żony oddelegował ją na dłużej do pracy u niemieckiego klienta, mogłem przebierać w ofertach.
Najpierw szukałem pracy adekwatnej do moich kwalifikacji. Odpowiedzi wiele nie było, a jeśli się pojawiały, to często szukali kogoś o "innym profilu", cokolwiek to miało znaczyć. Mój niemiecki nie był perfekt (certyfikat B1, faktycznie B2), ale wszystkie sprawy urzędowe załatwiałem bezproblemowo, rozmowy po niemiecku z potencjalnymi pracodawcami prowadziłem swobodnie, nie aplikowałem do pracy z klientem, gdzie mój niemiecki musiał być płynny.
Pewnego dnia zadzwonił do mnie potencjalny pracodawca. Zapytał, czy jestem na niemieckim zasiłku dla bezrobotnych. Grzecznie wytłumaczyłem, że nie mam uprawnień, bo wcześniej w Niemczech nie pracowałem. "A to szkoda, bo gdyby Pan był na zasiłku, Urząd Pracy pokrywałby część pensji... Do widzenia!"
Agencja pracy do mnie zadzwoniła z propozycją zatrudnienia. Na miejscu wypełniłem długą ankietę, byłem pytany o wiele rzeczy moim zdaniem wykraczających poza zakres pytań czy dokumentów, o które powinienem być proszony, ale inny kraj, inne przepisy i zwyczaje, więc potulnie wykonywałem kolejne polecenia. Przez następny tydzień dostarczałem kolejne pisma, o które byłem proszony i wpadłem w pewnym momencie w limbo między agencją pracy, kasą chorych i ubezpieczalnią emerytalną, bo agencja wymagała jakiegoś papierka od ubezpieczalni, ubezpieczalnia mi mówiła, że oni niczego takiego nie wydają i odsyłali do kasy chorych, kasa chorych twierdziła, że ubezpieczalnia jak najbardziej ten papier powinna mi wydać i tak w kółko... Po pół roku dostałem ten papier od ubezpieczalni (agencja mnie zatrudniła bez tego, ale co chwila się przypominała, że muszę im to dostarczyć).
Koniec końców wylądowałem na magazynie z oknami na paletach, bo w branży nikt mnie nie chciał zatrudnić. Pracę wspominam bardzo dobrze - nie było zapier.olu, szefostwo było w porządku, zdobyłem parę ciekawych umiejętności.
Po niecałym roku od zatrudnienia na magazynie stanęliśmy z żoną przed dylematem - niemiecki klient jej pracodawcy zerwał kontrakt, więc "niemiecka" pensja żony się skończyła i została tylko "polska" pensja. Żona miała możliwość i zgodę od szefa na pracę zdalną, więc mogliśmy zostać w Niemczech lub wracać do Polski. Moja niemiecka pensja nie była jakaś rewelacyjna, ale na horyzoncie miałem awans z magazynu do biura. Szefostwo widziało, że moje kwalifikacje mocno przewyższały stanowisko (słowa szefostwa), a mój profil językowy świetnie się nadawał do ich firmy. Firma duńska (komunikacja z centralą po angielsku), siedziba w Niemczech, palety przyjeżdżały z Polski (w tamtym momencie nie mieli w siedzibie nikogo innego gadającego po polsku). Rozmowę odbył ze mną lokalny prezes (Duńczyk) najpierw po niemiecku, potem po angielsku. Po rozmowie zapewnił mnie o awansie. No to czekałem jeden miesiąc, drugi, trzeci...
W międzyczasie zauważyliśmy z żoną, że nasze fundusze powoli przestają rosnąć i albo dostanę ten awans, albo wracamy do Polski. Ponieważ po kolejnym miesiącu nie było żadnej wzmianki o awansie, złożyłem wypowiedzenie z powodu powrotu do Polski. Wtedy się okazało, że już jest dla mnie stanowisko przygotowane, już jest laptop gotowy, już się drukuje umowa... I może faktycznie tak było, bo z wcześniejszych doświadczeń w Polsce wiem, że najprostsza rzecz potrafi i pół roku czekać na zgody poszczególnych szczebli w korporacji, ale decyzji o powrocie już nie cofnęliśmy.
Najpierw szukałem pracy adekwatnej do moich kwalifikacji. Odpowiedzi wiele nie było, a jeśli się pojawiały, to często szukali kogoś o "innym profilu", cokolwiek to miało znaczyć. Mój niemiecki nie był perfekt (certyfikat B1, faktycznie B2), ale wszystkie sprawy urzędowe załatwiałem bezproblemowo, rozmowy po niemiecku z potencjalnymi pracodawcami prowadziłem swobodnie, nie aplikowałem do pracy z klientem, gdzie mój niemiecki musiał być płynny.
Pewnego dnia zadzwonił do mnie potencjalny pracodawca. Zapytał, czy jestem na niemieckim zasiłku dla bezrobotnych. Grzecznie wytłumaczyłem, że nie mam uprawnień, bo wcześniej w Niemczech nie pracowałem. "A to szkoda, bo gdyby Pan był na zasiłku, Urząd Pracy pokrywałby część pensji... Do widzenia!"
Agencja pracy do mnie zadzwoniła z propozycją zatrudnienia. Na miejscu wypełniłem długą ankietę, byłem pytany o wiele rzeczy moim zdaniem wykraczających poza zakres pytań czy dokumentów, o które powinienem być proszony, ale inny kraj, inne przepisy i zwyczaje, więc potulnie wykonywałem kolejne polecenia. Przez następny tydzień dostarczałem kolejne pisma, o które byłem proszony i wpadłem w pewnym momencie w limbo między agencją pracy, kasą chorych i ubezpieczalnią emerytalną, bo agencja wymagała jakiegoś papierka od ubezpieczalni, ubezpieczalnia mi mówiła, że oni niczego takiego nie wydają i odsyłali do kasy chorych, kasa chorych twierdziła, że ubezpieczalnia jak najbardziej ten papier powinna mi wydać i tak w kółko... Po pół roku dostałem ten papier od ubezpieczalni (agencja mnie zatrudniła bez tego, ale co chwila się przypominała, że muszę im to dostarczyć).
Koniec końców wylądowałem na magazynie z oknami na paletach, bo w branży nikt mnie nie chciał zatrudnić. Pracę wspominam bardzo dobrze - nie było zapier.olu, szefostwo było w porządku, zdobyłem parę ciekawych umiejętności.
Po niecałym roku od zatrudnienia na magazynie stanęliśmy z żoną przed dylematem - niemiecki klient jej pracodawcy zerwał kontrakt, więc "niemiecka" pensja żony się skończyła i została tylko "polska" pensja. Żona miała możliwość i zgodę od szefa na pracę zdalną, więc mogliśmy zostać w Niemczech lub wracać do Polski. Moja niemiecka pensja nie była jakaś rewelacyjna, ale na horyzoncie miałem awans z magazynu do biura. Szefostwo widziało, że moje kwalifikacje mocno przewyższały stanowisko (słowa szefostwa), a mój profil językowy świetnie się nadawał do ich firmy. Firma duńska (komunikacja z centralą po angielsku), siedziba w Niemczech, palety przyjeżdżały z Polski (w tamtym momencie nie mieli w siedzibie nikogo innego gadającego po polsku). Rozmowę odbył ze mną lokalny prezes (Duńczyk) najpierw po niemiecku, potem po angielsku. Po rozmowie zapewnił mnie o awansie. No to czekałem jeden miesiąc, drugi, trzeci...
W międzyczasie zauważyliśmy z żoną, że nasze fundusze powoli przestają rosnąć i albo dostanę ten awans, albo wracamy do Polski. Ponieważ po kolejnym miesiącu nie było żadnej wzmianki o awansie, złożyłem wypowiedzenie z powodu powrotu do Polski. Wtedy się okazało, że już jest dla mnie stanowisko przygotowane, już jest laptop gotowy, już się drukuje umowa... I może faktycznie tak było, bo z wcześniejszych doświadczeń w Polsce wiem, że najprostsza rzecz potrafi i pół roku czekać na zgody poszczególnych szczebli w korporacji, ale decyzji o powrocie już nie cofnęliśmy.
Niemcy
Ocena:
117
(125)
Historia o tym, jak brat babci wypisał się z rodziny.
Moja babcia posiada dwoje rodzeństwa - siostrę i brata. Jako jedyna nie wyprowadziła się z rodzinnego miasteczka, w związku z czym pod koniec życia ich rodziców była jedynym dzieckiem na miejscu, a potem jedynym dzieckiem zajmującym się rodzinnym grobem. Fundatorem pomnika i "właścicielem" grobu (według parafialnych dokumentów) była siostra babci.
Brat babci zawsze był... dziwny. Swoim zachowaniem antagonizował różnych członków rodziny i potem zachowywał się tak, jakby to on dostał w twarz, a nie odwrotnie. Generalnie wszyscy źli, a on święty. Jak tylko rodzina dawała mu szansę, nie mijało dużo czasu i znów był ze wszystkimi skłócony.
Ponad 10 lat temu wrócił do rodzinnego miasteczka, żeby na stare lata odnowić relacje z moją babcią i jej potomkami. Niedługo po powrocie zburzył pomnik na grobie rodziców i postawił nowy, wypasiony, przepychem wyróżniający się wśród innych pomników. Babcia i jej siostra były złe o to, że nie tylko nie brały udziału w decydowaniu o wyglądzie nowego pomnika, ale że brat bez ich wiedzy i zgody zburzył stary pomnik i postawił nowy. Brat z kolei nie rozumiał ich pretensji i obraził się na nie o to, że go skrytykowały zamiast mu podziękować.
Minął jakiś czas i brat babci zaczął się dopominać od sióstr partycypacji w kosztach nowego pomnika (po 1/3 na każde z trójki rodzeństwa). Obie siostry zgodnie odmówiły, bo to była jego indywidualna decyzja, na którą one nie miały żadnego wpływu.
Minęło kilka lat i brat babci zaprosił jej dzieci na obiad, bez uprzedniego informowania, z jakiej okazji. Spotkanie trwało krótko, bo dość szybko okazało się, że chciał posłużyć się nimi do przekonania babci do partycypowania w kosztach pomnika.
W ubiegłym roku jednak przekroczył wszelkie granice i wysłał swoim siostrom pismo od prawnika, w którym żądał tych pieniędzy (plus odsetki).
Moja babcia posiada dwoje rodzeństwa - siostrę i brata. Jako jedyna nie wyprowadziła się z rodzinnego miasteczka, w związku z czym pod koniec życia ich rodziców była jedynym dzieckiem na miejscu, a potem jedynym dzieckiem zajmującym się rodzinnym grobem. Fundatorem pomnika i "właścicielem" grobu (według parafialnych dokumentów) była siostra babci.
Brat babci zawsze był... dziwny. Swoim zachowaniem antagonizował różnych członków rodziny i potem zachowywał się tak, jakby to on dostał w twarz, a nie odwrotnie. Generalnie wszyscy źli, a on święty. Jak tylko rodzina dawała mu szansę, nie mijało dużo czasu i znów był ze wszystkimi skłócony.
Ponad 10 lat temu wrócił do rodzinnego miasteczka, żeby na stare lata odnowić relacje z moją babcią i jej potomkami. Niedługo po powrocie zburzył pomnik na grobie rodziców i postawił nowy, wypasiony, przepychem wyróżniający się wśród innych pomników. Babcia i jej siostra były złe o to, że nie tylko nie brały udziału w decydowaniu o wyglądzie nowego pomnika, ale że brat bez ich wiedzy i zgody zburzył stary pomnik i postawił nowy. Brat z kolei nie rozumiał ich pretensji i obraził się na nie o to, że go skrytykowały zamiast mu podziękować.
Minął jakiś czas i brat babci zaczął się dopominać od sióstr partycypacji w kosztach nowego pomnika (po 1/3 na każde z trójki rodzeństwa). Obie siostry zgodnie odmówiły, bo to była jego indywidualna decyzja, na którą one nie miały żadnego wpływu.
Minęło kilka lat i brat babci zaprosił jej dzieci na obiad, bez uprzedniego informowania, z jakiej okazji. Spotkanie trwało krótko, bo dość szybko okazało się, że chciał posłużyć się nimi do przekonania babci do partycypowania w kosztach pomnika.
W ubiegłym roku jednak przekroczył wszelkie granice i wysłał swoim siostrom pismo od prawnika, w którym żądał tych pieniędzy (plus odsetki).
rodzina
Ocena:
118
(128)
Na fali historii o rodzinnych zaproszeniach przypomniała mi się poniższa historia. Wujostwo mojej mamy posiadało domek wakacyjny w górach. Podczas jednej z rozmów ja i moja dziewczyna zostaliśmy zaproszeni do niego. Bez zastanowienia z dziewczyną stwierdziliśmy, że jasne (w końcu połowa rodziny tam jeździła, więc czemu nie my?), tylko trzeba będzie uzgodnić termin.
Minęło kilka miesięcy, nadszedł czas planowania urlopów w pracy, więc próbowałem się z wujostwem skontaktować, by dogadać termin wyjazdu. Kilka razy otrzymywałem odpowiedzi, że jeszcze nie wiedzą, bo tam inni goście też chętni i czekają na ich terminy itd. Odczekałem tak kilka tygodni, po czym powiedziałem, że najdalej do końca tygodnia muszę podać termin urlopu. Wujostwo zaprosiło mnie więc do siebie na obiad.
Podczas tego obiadu w zasadzie dowiedziałem się, że wuj obraził się na mojego ojca, że na kilka innych osób z rodziny też się obraził (mniej więcej na jedną osobę z każdego domu z najbliższej rodziny) i że w sumie obcy ludzie, których niedawno poznał, są dla niego bardziej rodziną. No spoko, ale co to ma ze mną wspólnego? Ponieważ jestem synem mojego ojca, na którego wuj się obraził, nie będziemy mogli z dziewczyną pojechać na urlop w góry do domku wujostwa. O tym, że wuj był obrażony na mojego ojca, wiedziałem od wielu miesięcy, ale nie sądziłem, że to będzie miało wpływ na cokolwiek, bo ja z wujostwem żadnego konfliktu nie miałem.
Z dziewczyną stwierdziliśmy, że na szybko załatwimy sobie wyjazd w góry w pasującym nam terminie, niezależny od kaprysów wujostwa. Spędziliśmy w górach tydzień, podczas którego wysłaliśmy wujostwu widokówkę.
Minęło kilka miesięcy, nadszedł czas planowania urlopów w pracy, więc próbowałem się z wujostwem skontaktować, by dogadać termin wyjazdu. Kilka razy otrzymywałem odpowiedzi, że jeszcze nie wiedzą, bo tam inni goście też chętni i czekają na ich terminy itd. Odczekałem tak kilka tygodni, po czym powiedziałem, że najdalej do końca tygodnia muszę podać termin urlopu. Wujostwo zaprosiło mnie więc do siebie na obiad.
Podczas tego obiadu w zasadzie dowiedziałem się, że wuj obraził się na mojego ojca, że na kilka innych osób z rodziny też się obraził (mniej więcej na jedną osobę z każdego domu z najbliższej rodziny) i że w sumie obcy ludzie, których niedawno poznał, są dla niego bardziej rodziną. No spoko, ale co to ma ze mną wspólnego? Ponieważ jestem synem mojego ojca, na którego wuj się obraził, nie będziemy mogli z dziewczyną pojechać na urlop w góry do domku wujostwa. O tym, że wuj był obrażony na mojego ojca, wiedziałem od wielu miesięcy, ale nie sądziłem, że to będzie miało wpływ na cokolwiek, bo ja z wujostwem żadnego konfliktu nie miałem.
Z dziewczyną stwierdziliśmy, że na szybko załatwimy sobie wyjazd w góry w pasującym nam terminie, niezależny od kaprysów wujostwa. Spędziliśmy w górach tydzień, podczas którego wysłaliśmy wujostwu widokówkę.
Rodzina
Ocena:
123
(147)
W ubiegłym roku zamówiłem coś ze sklepu internetowego spoza Unii Europejskiej. Ponieważ jestem obywatelem UE, sklep z automatu do ceny doliczył VAT. Przy odbiorze paczki w placówce pocztowej zostałem zaskoczony tym, że musiałem zapłacić cło w wysokości VATu. Powinno być tak, że skoro VAT jest opłacony, a odpowiednia informacja jest na deklaracji celnej naklejonej na paczkę, nie powinienem płacić drugi raz. Ponieważ nie było możliwości odebrania paczki bez zapłacenia tej opłaty na poczcie, zapłaciłem, poprosiłem o wydruk wszelkiej dokumentacji z tym związanej, by mieć potem papiery do odwołania.
Za pomocą platformy ePUPA (błąd czeski zamierzony) napisałem odwołanie do Urzędu Celno-Skarbowego. Załączyłem wszelkie dokumenty (zdjęcia etykiet na paczce, skany dokumentów związanych z opłatą na poczcie, zamówienie i faktura ze sklepu internetowego), opisałem sytuację i poprosiłem o zwrot VATu.
Zadzwonił do mnie urzędnik, który chyba intelektem nie grzeszył, bo podczas całej naszej rozmowy mówił o eBayu, mimo że zakup nie miał nic wspólnego z eBayem, o czym wielokrotnie mu mówiłem. Oczywiście musiałem mu opowiedzieć jeszcze raz to wszystko, co było napisane już w moim piśmie w ePUPA. Usłyszałem od niego, że do zwrócenia mi VATu potrzebuje jakiś numer (w tej chwili już nie pamiętam nazwy), coś w rodzaju identyfikatoru sklepu internetowego, i że dostanę w ePUPA pismo od niego z prośbą o te dane.
Następnego dnia faktycznie dostałem pismo mniej więcej o treści "odpowiedź w załączniku". Otworzyłem załącznik, a tam pusta strona. Nie, plik nie był uszkodzony, bowiem na drugiej stronie była normalna stopka urzędu. W odpowiedzi napisałem, że załącznik jest pusty i nie mam pojęcia, jak wygląda pismo urzędu (załączyłem zrzuty ekranu), ale w tej samej odpowiedzi wspomniałem rozmowę telefoniczną z dnia poprzedniego i podałem dane, o które byłem proszony przez telefon.
Po jakimś czasie w ePUPA czekała na mnie odpowiedź, że sprawa umorzona z powodu niedostarczenia przeze mnie wymaganych danych. Super. Napisałem zażalenie z odpowiednią argumentacją, ale to pismo pozostało już bez odpowiedzi...
Skoro Polska drugiego VATu mi nie oddała, spróbowałem pierwszy VAT odzyskać w miejscu zakupu. Sklep internetowy co prawda twierdził, że jasne, nie ma problemu, zwróci środki itd., ale środki zwrócił nie na moje konto bankowe, a na moje konto w tymże sklepie internetowym. Szkoda tylko, że nic więcej z tego sklepu mnie nie interesuje...
W ten oto sposób kolejny raz zostałem okradziony przez mój własny kraj. Tym razem na jedynie kilkadziesiąt złotych...
Za pomocą platformy ePUPA (błąd czeski zamierzony) napisałem odwołanie do Urzędu Celno-Skarbowego. Załączyłem wszelkie dokumenty (zdjęcia etykiet na paczce, skany dokumentów związanych z opłatą na poczcie, zamówienie i faktura ze sklepu internetowego), opisałem sytuację i poprosiłem o zwrot VATu.
Zadzwonił do mnie urzędnik, który chyba intelektem nie grzeszył, bo podczas całej naszej rozmowy mówił o eBayu, mimo że zakup nie miał nic wspólnego z eBayem, o czym wielokrotnie mu mówiłem. Oczywiście musiałem mu opowiedzieć jeszcze raz to wszystko, co było napisane już w moim piśmie w ePUPA. Usłyszałem od niego, że do zwrócenia mi VATu potrzebuje jakiś numer (w tej chwili już nie pamiętam nazwy), coś w rodzaju identyfikatoru sklepu internetowego, i że dostanę w ePUPA pismo od niego z prośbą o te dane.
Następnego dnia faktycznie dostałem pismo mniej więcej o treści "odpowiedź w załączniku". Otworzyłem załącznik, a tam pusta strona. Nie, plik nie był uszkodzony, bowiem na drugiej stronie była normalna stopka urzędu. W odpowiedzi napisałem, że załącznik jest pusty i nie mam pojęcia, jak wygląda pismo urzędu (załączyłem zrzuty ekranu), ale w tej samej odpowiedzi wspomniałem rozmowę telefoniczną z dnia poprzedniego i podałem dane, o które byłem proszony przez telefon.
Po jakimś czasie w ePUPA czekała na mnie odpowiedź, że sprawa umorzona z powodu niedostarczenia przeze mnie wymaganych danych. Super. Napisałem zażalenie z odpowiednią argumentacją, ale to pismo pozostało już bez odpowiedzi...
Skoro Polska drugiego VATu mi nie oddała, spróbowałem pierwszy VAT odzyskać w miejscu zakupu. Sklep internetowy co prawda twierdził, że jasne, nie ma problemu, zwróci środki itd., ale środki zwrócił nie na moje konto bankowe, a na moje konto w tymże sklepie internetowym. Szkoda tylko, że nic więcej z tego sklepu mnie nie interesuje...
W ten oto sposób kolejny raz zostałem okradziony przez mój własny kraj. Tym razem na jedynie kilkadziesiąt złotych...
Internet
Ocena:
127
(139)
W nawiązaniu do historii o "cudownej" obsłudze klienta CCC, mam kolejny przykład, jak to nie powinno wyglądać.
Co jakiś czas zamawiam przez Internet leki bez recepty dla mojej mamy. Jednorazowy zakup to koszt kilkuset złotych i różnica między cenami w aptekach jest na tyle znaczna, by nie kupować stacjonarnie. Ceny się zmieniają i za każdym razem z pomocą popularnej porównywarki cen szukam najtańszej opcji.
W grudniu 2022 padło na Aptekę Słoneczną 24 (według mojej wiedzy nie jest to ten sam byt co sieć aptek stacjonarnych o nazwie Apteka Słoneczna). Według strony internetowej towar był na stanie, a dostawa miała być do kilku dni, ale przez miesiąc nic nie przyszło. Po godzinie wiszenia na infolinii w końcu usłyszałem człowieka po drugiej stronie. Przedstawiłem sytuację i usłyszałem coś w stylu słynnego cytatu z szatni w jednym z filmów Barei. Nie mają na stanie i nie wiedzą, kiedy będzie. Ponieważ mamie się kończyły leki, nie mogłem czekać w nieskończoność i zrezygnowałem z zamówienia. Zwrot pieniędzy miał nastąpić do 2 tygodni. Trochę długo, no ale trudno. Od razu zamówiłem leki w innej aptece - trochę drożej, ale przyszły już następnego dnia.
Minęły 2 tygodnie, a pieniędzy nadal brak. Znowu wisiałem godzinę na infolinii, ale tym razem po tym czasie po prostu zostałem rozłączony. Wysłałem więc zapytanie mailem i wystawiłem też ocenę na porównywarce cen, w której opisałem to, co powyżej. Mail nie doczekał się reakcji, za to ocena owszem. "Dzień dobry. Bardzo przepraszamy za zaistniałą sytaucję Zwrot został przekierowany do dzaiłu ksiegowosci i nastapi wciągu 14 dni. Pozdrawiam serdecznie Apteka Sloneczna 24" - oczywiście z prośbą o zmianę negatywnej opinii.
Minęło 14 dni, zwrotu nadal nie było, tak samo jak nie zmieniłem opinii z negatywnej na pozytywną, bo niby czemu? Tym razem wysłałem list z potwierdzeniem odbioru na adres siedziby firmy z przedsądowym wezwaniem do zapłaty z zastrzeżeniem, że w przypadku braku zapłaty skieruję zawiadomienie do prokuratury z tytułu oszustwa.
Dwa miesiące po otrzymaniu potwierdzenia odbioru na moje konto wpłynęły pieniądze. Niemal pół roku po zakupie.
Co jakiś czas zamawiam przez Internet leki bez recepty dla mojej mamy. Jednorazowy zakup to koszt kilkuset złotych i różnica między cenami w aptekach jest na tyle znaczna, by nie kupować stacjonarnie. Ceny się zmieniają i za każdym razem z pomocą popularnej porównywarki cen szukam najtańszej opcji.
W grudniu 2022 padło na Aptekę Słoneczną 24 (według mojej wiedzy nie jest to ten sam byt co sieć aptek stacjonarnych o nazwie Apteka Słoneczna). Według strony internetowej towar był na stanie, a dostawa miała być do kilku dni, ale przez miesiąc nic nie przyszło. Po godzinie wiszenia na infolinii w końcu usłyszałem człowieka po drugiej stronie. Przedstawiłem sytuację i usłyszałem coś w stylu słynnego cytatu z szatni w jednym z filmów Barei. Nie mają na stanie i nie wiedzą, kiedy będzie. Ponieważ mamie się kończyły leki, nie mogłem czekać w nieskończoność i zrezygnowałem z zamówienia. Zwrot pieniędzy miał nastąpić do 2 tygodni. Trochę długo, no ale trudno. Od razu zamówiłem leki w innej aptece - trochę drożej, ale przyszły już następnego dnia.
Minęły 2 tygodnie, a pieniędzy nadal brak. Znowu wisiałem godzinę na infolinii, ale tym razem po tym czasie po prostu zostałem rozłączony. Wysłałem więc zapytanie mailem i wystawiłem też ocenę na porównywarce cen, w której opisałem to, co powyżej. Mail nie doczekał się reakcji, za to ocena owszem. "Dzień dobry. Bardzo przepraszamy za zaistniałą sytaucję Zwrot został przekierowany do dzaiłu ksiegowosci i nastapi wciągu 14 dni. Pozdrawiam serdecznie Apteka Sloneczna 24" - oczywiście z prośbą o zmianę negatywnej opinii.
Minęło 14 dni, zwrotu nadal nie było, tak samo jak nie zmieniłem opinii z negatywnej na pozytywną, bo niby czemu? Tym razem wysłałem list z potwierdzeniem odbioru na adres siedziby firmy z przedsądowym wezwaniem do zapłaty z zastrzeżeniem, że w przypadku braku zapłaty skieruję zawiadomienie do prokuratury z tytułu oszustwa.
Dwa miesiące po otrzymaniu potwierdzenia odbioru na moje konto wpłynęły pieniądze. Niemal pół roku po zakupie.
Apteka Słoneczna 24
Ocena:
96
(100)
Jest taki bardzo fajny portal rządowy zwany ePUAP. Ze względu na to, jak dobrze działa, ja go nazywam ePUPA. Średnio kilka razy do roku muszę coś załatwić i większości spraw się po prostu nie da w tym systemie z różnych powodów:
- ta konkretna sprawa musi być załatwiona osobiście (na stronie instytucji lub ministerstwa jest zachęcenie do używania ePUAP, ale urzędnik odpisuje, że trzeba to zrobić osobiście)
- pisma trafiają nie tam, gdzie powinny
- pisma nie doczekują się w ogóle żadnej odpowiedzi (termin ustawowy? coś takiego istnieje?)
Jedną z bolączek tego i innych systemów rządowych jest brak synchronizacji i przekazywania danych. Czasem w celu załatwienia jednej sprawy trzeba przejść przez 2-3 portale rządowe - za każdym razem logując się od nowa Profilem Zaufanym, za każdym razem podając swoje dane (np. PESEL) od nowa, mimo że te dane powinny być przekazywane na etapie przekierowania z jednego portalu do drugiego lub powinny być zaczytane z danych Profilu Zaufanego, skoro użytkownik został już zalogowany, a formularz dotyczy jego samego.
Wczoraj moja żona trafiła właśnie na jeden z takich absurdów. Od kilku lat posiadamy mieszkanie, ale żona do tej pory była zameldowana u rodziców. Idą wybory, więc jest to dobry czas, by się w końcu przemeldować. Da się to nawet zrobić przez Internet. Ale! Po wprowadzeniu numeru Księgi Wieczystej, która miałaby potwierdzić tytuł do lokalu, zwrócona została informacja, że w Księgach Wieczystych nie ma informacji, by moja żona była właścicielem tego mieszkania. A przyczyna jest taka, że w jednym systemie nazwa ulicy brzmi ul. Piekielnego, w innym ul. Anioła Piekielnego, w innym ul. Pułkownika Piekielnego, a jeszcze w innym ul. Pułkownika Anioła Piekielnego. Nie da się wpisać ręcznie nazwy ulicy we wniosku, musi być wybrana z listy. Nie, o aliasach projektanci tych systemów nie słyszeli. Podobnie jak o centralnej bazie przechowującej dane obywateli, z którą mogłyby się łączyć różne portale rządowe...
- ta konkretna sprawa musi być załatwiona osobiście (na stronie instytucji lub ministerstwa jest zachęcenie do używania ePUAP, ale urzędnik odpisuje, że trzeba to zrobić osobiście)
- pisma trafiają nie tam, gdzie powinny
- pisma nie doczekują się w ogóle żadnej odpowiedzi (termin ustawowy? coś takiego istnieje?)
Jedną z bolączek tego i innych systemów rządowych jest brak synchronizacji i przekazywania danych. Czasem w celu załatwienia jednej sprawy trzeba przejść przez 2-3 portale rządowe - za każdym razem logując się od nowa Profilem Zaufanym, za każdym razem podając swoje dane (np. PESEL) od nowa, mimo że te dane powinny być przekazywane na etapie przekierowania z jednego portalu do drugiego lub powinny być zaczytane z danych Profilu Zaufanego, skoro użytkownik został już zalogowany, a formularz dotyczy jego samego.
Wczoraj moja żona trafiła właśnie na jeden z takich absurdów. Od kilku lat posiadamy mieszkanie, ale żona do tej pory była zameldowana u rodziców. Idą wybory, więc jest to dobry czas, by się w końcu przemeldować. Da się to nawet zrobić przez Internet. Ale! Po wprowadzeniu numeru Księgi Wieczystej, która miałaby potwierdzić tytuł do lokalu, zwrócona została informacja, że w Księgach Wieczystych nie ma informacji, by moja żona była właścicielem tego mieszkania. A przyczyna jest taka, że w jednym systemie nazwa ulicy brzmi ul. Piekielnego, w innym ul. Anioła Piekielnego, w innym ul. Pułkownika Piekielnego, a jeszcze w innym ul. Pułkownika Anioła Piekielnego. Nie da się wpisać ręcznie nazwy ulicy we wniosku, musi być wybrana z listy. Nie, o aliasach projektanci tych systemów nie słyszeli. Podobnie jak o centralnej bazie przechowującej dane obywateli, z którą mogłyby się łączyć różne portale rządowe...
Ocena:
79
(89)
Od wielu miesięcy należałem do jednej z grup społecznościowych typu porady w konkretnej dziedzinie. Na wiele pytań udzielałem odpowiedzi, zostałem nawet oznaczony jako najaktywniejszy członek grupy. Niektórzy widząc moje odpowiedzi dopytywali dalej na privie równiez o inne rzeczy w tej tematyce i te rozmowy były długie, a ja się cieszyłem, że mogę się dzielić moją pasją, wiedzą i doświadczeniami.
Dziś zupełnie przypadkiem zauważyłem, że nie mogę się wypowiadać w tej grupie. Nie zostałem o tym w żaden sposób poinformowany. Za co? Nie wiem. Na ile? Też nie wiem. Czy miałem wcześniej jakieś ostrzeżenie? Nie. Czy robiłem coś niezgodnego z regulaminem grupy? Również nie. Mogę się jedynie domyślać, że poszło o to, że zwracałem niektórym uwagę na to, że Google i wyszukiwarka zawartości grupy (tzw. lupka) również istnieją. Ktoś mógłby powiedzieć, że grupa jest od tego, aby pomagać. Jasne, ale niektórzy traktowali tę grupę jako sposób na wysługiwanie się innymi (czyt. "wygoogluj to za mnie"), co nie wszystkim się podobało i nie byłem jedyną osobą zwracającą na to uwagę. Niektóre pytania potrafiły padać po kilka razy w tygodniu. Z kolei wpisanie wielu pytań w Google dałoby o wiele szybciej odpowiedź niż wpisanie na grupie i oczekiwanie na odpowiedź. I nie mówię o jakichś skomplikowanych kwestiach czy o wiedzy specjalistycznej, ale o naprawdę najprostszych rzeczach.
Jedną piekielnością jest to, że ludzie są tak leniwi, że nie włożą minimum własnego wysiłku w rozwiązanie problemu przed poproszeniem o pomoc. Drugą jest to, że administracja pozwala na to, by tworzył się śmietnik z tego właśnie powodu. Trzecią, że użytkownicy są cenzurowani ot, tak, bez powodu, bez poinformowania, bez uprzedzenia.
Nie jest to jedyna grupa, w której udzielam się w tej tematyce, więc nie żal mi tego, że dziś ją opuściłem. Szkoda tylko użytkowników, którzy przez głupotę administratorów na tym stracą.
Dziś zupełnie przypadkiem zauważyłem, że nie mogę się wypowiadać w tej grupie. Nie zostałem o tym w żaden sposób poinformowany. Za co? Nie wiem. Na ile? Też nie wiem. Czy miałem wcześniej jakieś ostrzeżenie? Nie. Czy robiłem coś niezgodnego z regulaminem grupy? Również nie. Mogę się jedynie domyślać, że poszło o to, że zwracałem niektórym uwagę na to, że Google i wyszukiwarka zawartości grupy (tzw. lupka) również istnieją. Ktoś mógłby powiedzieć, że grupa jest od tego, aby pomagać. Jasne, ale niektórzy traktowali tę grupę jako sposób na wysługiwanie się innymi (czyt. "wygoogluj to za mnie"), co nie wszystkim się podobało i nie byłem jedyną osobą zwracającą na to uwagę. Niektóre pytania potrafiły padać po kilka razy w tygodniu. Z kolei wpisanie wielu pytań w Google dałoby o wiele szybciej odpowiedź niż wpisanie na grupie i oczekiwanie na odpowiedź. I nie mówię o jakichś skomplikowanych kwestiach czy o wiedzy specjalistycznej, ale o naprawdę najprostszych rzeczach.
Jedną piekielnością jest to, że ludzie są tak leniwi, że nie włożą minimum własnego wysiłku w rozwiązanie problemu przed poproszeniem o pomoc. Drugą jest to, że administracja pozwala na to, by tworzył się śmietnik z tego właśnie powodu. Trzecią, że użytkownicy są cenzurowani ot, tak, bez powodu, bez poinformowania, bez uprzedzenia.
Nie jest to jedyna grupa, w której udzielam się w tej tematyce, więc nie żal mi tego, że dziś ją opuściłem. Szkoda tylko użytkowników, którzy przez głupotę administratorów na tym stracą.
Internet
Ocena:
110
(124)