Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Iksowate

Zamieszcza historie od: 28 maja 2017 - 10:34
Ostatnio: 29 czerwca 2018 - 1:42
  • Historii na głównej: 15 z 27
  • Punktów za historie: 1795
  • Komentarzy: 76
  • Punktów za komentarze: 223
 

#81794

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem czy piekielne, bo wszystko niby cacy i zgodnie z prawem, ale...

Jestem szczęśliwa bezrobotną, kilka dni temu rzuciłam pracę. Dlaczego?

Miałam pracować na 'stanowisku biurowym w wydawnictwie'. Co prawda zlecenie, ale ładna podstawa, no i, oczywiście prowizje. Nic tylko brać. Na rozmowie kwalifikacyjnej miła pani opowiedziała, że dostanę temat artykułu branżowego i moim zadaniem jest znalezienie firm działających w danym obszarze i sprzedanie powierzchni reklamowej w gazecie. Takie trochę call Center, ale, wydawało mi się, fajniejsze. Można spróbować.

Na szkoleniu dowiedziałam się, że mam mówić przez telefon, iż jedna emisja reklamy kosztuje xxx zł, klient może się zawsze wycofać, a płatność należy uregulować dopiero po ukazaniu się gazety. Bardziej szczegółowych informacji mam udzielać tylko na prośbę klienta. Ach. I w ogóle to nie muszę też czytać regulaminów czy wzoru umowy, którą ma podpisać klient, bo to leży w jego interesie (swoją drogą nie wiedziałabym nawet jak odpowiadać na pytania takiego klienta). Wszystkie dokumenty przesyłane były wcześniej mailem, więc można było się z nimi zapoznać wcześniej.
Pierwsze 2 dni pracy minęły mi w świetnej atmosferze, bez cienia wątpliwości, że pracuje w uczciwej firmie. Przecież ja sprzedaję reklamy na fajnych, klient inwestuje i później czerpie zyski. Świetnie prawda?

Trzeciego dnia zadzwoniłam do pewnego Pana, który wypytywał o szczegóły i wydawał się szczerze zainteresowany. Ja odpowiadałam na pytania tak, jak uczyli na szkoleniu. Cud miód i orzeszki. Aż tu nagle Pan zaczął mówić, że jesteśmy oszustami, że wpędziliśmy jego kolegów w długi i że nie udzielamy wszystkich informacji, a ludzie nie wiedzą co podpisują. Gratulował mi też braku sumienia.

Coś mnie ruszyło i zaczęłam sprawdzać. Okazało się, że regulamin jest niejasny (myślę, że taki przeciętny, prosty przedsiębiorca by go nie zrozumiał), wzór umowy nieczytelny: musiałam go powiększać kilka razy na komputerze, żeby cokolwiek przeczytać. Ale przeczytałam Wszystko, czego miałam nie mówić potencjalnym klientom.

- umowa obejmuje emisję na 2 lata, klient więc kwotę xxx musi wpłacać co miesiąc;
- owszem klient może się wycofać w każdej chwili, ale wtedy płaci ponad 10-krotność xxx. Generalnie bardziej się opłaca zostać;
- jeśli natomiast klient zachowa jakiś tam okres wypowiedzenia, to i tak płaci lwi procent wartości umowy.
- kwota xxx to cena netto.

Oczywiście, klient ma wszystko w umowie i w jego interesie jest przeczytanie jej, ale sprzedawcy (pracownicy call center) nie mogą mówić o tych kruczkach, a co za tym idzie muszą celowo wprowadzać ludzi w błąd. Umowa to obejmuje, więc działania te są (chyba) legalne, ale jak już mówiłam, regulamin jest mocno enigmatyczny, a umowa napisana tyciusieńką czcionka i ogólnie nieczytelna.

Po wieczorze dumania nad piwkiem i innymi trunkami (z koleżanką z Piekielnych zresztą;p) stwierdziłam, że moje sumienie jednak takie mocne nie jest i następnego dnia złożyłam wypowiedzenie.

Nauczyłam się przynajmniej, że jeśli coś wygląda pięknie jak np. hajs za siedzenie na d... I picie kawki to coś musi być nie halo. Jutro zacznę 2tygodniowe bezpłatne szkolenie na ciekawe i wcale niełatwe stanowisko za tę samą pensję, więc w sumie cieszę się, że uciekłam z tamtej firmy.

Call center

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 97 (121)

#81562

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedawno za namową Bardzo Ważnej Osoby, oficjalnie zdiagnozowałam i zaczęłam leczyć silną depresję, która wraz z innymi zaburzeniami towarzyszyła mi od wielu lat. Gorzej, że przed początkiem leczenia zdążyłam zniszczyć relację z Bardzo Ważną Osobą - obawiam się, że tym razem odeszła na dobre. Generalnie mam teraz ciężki czas i spędziłam bite 3 dni w łóżku, byłby czwarty, ale niestety albo stety mam do załatwienia parę spraw.

Piekielnością wykazała się dziś moja matka. Jakoś tak wyszło, że dowiedziała się o mojej jutrzejszej wizycie u lekarza. Komentarz? 'Zawsze byłaś dziwna i chyba nie masz na co wydawać pieniędzy'.

Noż kurde. Ja nie oczekuję, że wszyscy będą mnie traktować jak jajko (czasem wiadro zimnej wody pomaga bardziej niż głaskanie po główce), ale własną matka mogłaby mnie chociaż trochę wesprzeć. Albo przynajmniej zamilknąć. Zwłaszcza, że przez ostatnie 10 lat prawdopodobnie wysyłałam setki sygnałów, że coś jest nie tak.

Wisienką na torcie jest fakt, że rok temu - jeszcze przed falą bardzo złych wydarzeń - na moją prośbę o pożyczkę na wizytę u psychologa stwierdziła, że wymyślam. Była wtedy w świetniej sytuacji finansowej.

Ps: Matka jest pielęgniarką z 40-letnim doświadczeniem. Wydawało mi się, że zrozumie w czym rzecz zamiast traktować to jako kolejną fanaberię (jak na ironię skłonność do takowych powiązana jest z jednym z moich zaburzeń:p).

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 121 (157)

#81459

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ja rozumiem wszystko, no ale bez przesady.

Mam kota Gingera, rudego dachowca o podobno nieprzeciętnej urodzie. Byłam kilka dni temu u weta, musiałam skorzystać z transportu wiejsko-miejskiego - czyli rozlatującego się busa, w którym pasażerowie siedzą jeden na drugim. Mój transporter jest tak naprawdę torbą na zwierzaka, zamykaną z dwóch stron na zamek błyskawiczny.

W busie usiadłam bokiem na pojedynczym siedzeniu (tak było wygodniej z moim bagażem), transporter położyłam na kolana w taki sposób, że kot był widoczny przez "okienko". Mój nieprzyzwyczajony do podróży kocur trochę sobie pokrzykiwał, czym wywołał zainteresowanie współpasażerów, w tym siedzącego po drugiej stronie chłopca, który zaczął wypytywać mnie o zwierza. Trochę rozproszył moją uwagę i nie zauważyłam zachowania wymalowanej Karyny, która również bokiem siedziała przede mną. Zaalarmował mnie dopiero głośny syk Gingera.

Co się stało? Babsko otworzyło torbę i wepchnęło do środka łapę. Chciała "tylko pogłaskać, bo śliczny". Miała szczęście, że mój rudy do agresywnych nie należy, bo przysięgam, że jego poprzednik by ją pogryzł albo podrapał. Szkoda tylko, że moje już wcześniej zestresowane kotko nie wytrzymało i zrobiło kupę pod siebie. Śmierdziało niesamowicie przez resztę drogi. Mam nadzieję, że Karyna była zadowolona. Gorzej z nami - bo trzeba było tak pójść do weta i jeszcze do domu wrócić. Na szczęście kierowca w drodze powrotnej nas nie wyrzucił. W domu oczywiście kąpiel obowiązkowa - kolejny stres dla Rudego.

Ludzie, nie dotykajcie obcych zwierząt w podróży, nieważne jak ładne by nie były. Transporter nie jest naturalnym środowiskiem zwierzęcia, taki delikwent się stresuje i naprawdę nigdy nie wiadomo, jak zareaguje - mój kot jest bardzo otwarty, nie było problemów z jazdą w aucie, nie spodziewałam się tego cuchnącego "dramatu".

busy

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 117 (147)

#81173

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem opiekunką osoby starszej w Niemczech. Pracuję za pośrednictwem dobrze rozreklamowanej agencji (swoją drogą tak słaba, że prawdopodobnie się pożegnamy, zwłaszcza po poziomie profesjonalizmu zaprezentowanym przez koordynatorów).

Zarys okoliczności: ponad miesiąc temu ustaliłam z opiekunką kontraktu, nazwijmy ją X, że po aktualnym 6-tygodniowym zleceniu, jadę bezpośrednio na kolejne, nieco krótsze. Taki był roboczy plan, w międzyczasie X miała dowiedzieć się, czy na miejscu jest Internet czy może powinnam zaopatrzyć się we własną kartę prepaid (no wiecie mam 20 lat, jestem za granicą całkiem sama, potrzebuję kontaktu ze światem, żeby nie oszaleć).

Minął miesiąc, zaczął się powoli mój piąty tydzień pracy, więc wypadałoby czegoś konkretnego dowiedzieć. X miała zadzwonić po Nowym Roku. Okej. Czekam. Cały tydzień cisza. Dzwonię w piątek 5 stycznia, pani nie odbiera. No nic - myślę - może urlop. Poniedziałek to samo, wtorek podobnie. W środę zdecydowałam się zadzwonić do biura, bo za tydzień miałam wyjeżdżać i nie wiedziałam czy do domu czy na kontrakt. W biurze nic nie wiedzą.

Dziś (czwartek) dzwonię z trzech różnych numerów do X (mam dwa swoje, a trzeci to domowy podopiecznej). Nic. Null. Więc próba do biura. (Nie)miła pani w biurze, chyba zła, że znowu jej truję d..., zwyczajnie mnie zbywa stwierdzeniem, że wyślę wiadomość do X. Na moje pytanie czy koordynatorka na pewno jest osiągalna, czy może jest na urlopie albo innym zwolnieniu, usłyszałam, że oni takich informacji nie udzielają. No i okej. Próbuję dalej z marnym skutkiem dodzwonić się do mojej X.
Ostatecznie zadzwoniłam do rejonowego biura w moim mieście, gdzie naprawdę uprzejma pani powiedziała, że postara mi się pomóc. Pół godziny później. Magia! Dzwoni X z prawie wszystkimi wiadomościami.

Dlaczego tyle to trwało?
- Ja nie oddzwaniałam, bo nie miałam, żadnych nowych informacji.

Aha. Czyli ja siedzę i się martwię, że firma się wypięła, że nie wiem czy i jak pojadę do domu, a jej się po prostu nie chce odebrać telefonu, żeby zwyczajnie mi przekazać, że jeszcze nic nie wie. Świetnie.

Polskie agencje pracy

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 158 (176)

#81135

przez (PW) ·
| Do ulubionych
- 'Kto debilem się rodzi, debilem umiera' - Mój brat o tej sytuacji.

27 grudnia zadzwoniła do mnie Mama z informacją, że odebrała za mnie list z sądu - pozew od mojego piekielnie zadłużonego ojca, mam się stawić za dwa miesiące. Rodzicielka zrozumiała, że jej były mąż nie chce już płacić alimentów na mnie. Ma prawo. Nie uczę się, pracuję za bardzo dobrą pensję, to i tatuś płacić nie musi - słuszne i logiczne. Ale...

Kilka miesięcy temu, żeby uniknąć właśnie takiej sytuacji złożyłam pismo u komornika, że od września (skoro już wiadomo, że w tym roku na studia nie pójdę) zrzekam się bieżących alimentów. Zapytacie, może: 'jak to? To nie wiedział, że nie płaci?'. Płaci... Zaległości z ostatnich lat, aktualnie czterokrotność zasądzonej kwoty. Tyle, że w jego wielce cwanej główce nie mieści się, że to dług jak każdy inny, a dług spłacić trzeba. Po moim telefonie do komornika i bardzo serdecznej, momentami żartobliwej rozmowie, okazało się, że ja załatwiłam wszystko 'po Bożemu' i to on wyrzuci pieniądze w błoto.

Wprawdzie kancelaria komornika moim zdaniem powinna dłużnika w jakiś sposób o tej sytuacji powiadomić, a tak to tylko szkoda pieniędzy ojca - bo będzie musiał zapłacić za tak beznadziejna sprawę, sumę tę wolałabym widzieć na moim koncie oszczędnościowym. I szkoda mojego czasu, bo nie stać mnie na jeden długi urlop, a dwóch krótkich raczej nie dostanę. Pracuję za granicą i w tej chwili po 6-tygodniowym kontrakcie, zamiast do domu jadę bezpośrednio na kolejny, na szczęście krótszy. Mam nadzieję, że mina ojca mi to wynagrodzi. Obym musiała go oglądać następnym dopiero za rok, kiedy to ja złożę pozew o nowe alimenty.
Niemniej jednak trochę to przykre.

Ps: 'zrzeczenie' się złożyłam według porady dobrze już poznanego komornika.

Home sweet home

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 75 (101)

#80995

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Parę godzin temu zadzwoniła do mnie moja ulubiona siostrzyczka. Usłyszałam, że jestem ścierwem, leniem śmierdzącym (zabawne, pracuję od 16. roku życia), hieną itd.

Bez słowa wyjaśnienia się rozłączyła. Po telefonie do mamy dowiedziałam się, że siostra rozmawiała z ojcem (dla mnie jest po prostu byłym mężem Mamy) - 'biednym, starszym człowiekiem' i okazało się, że narzeka, bo jego ukochana najmłodsza córka nasłała na niego komornika.

Cóż. Przez ostatnie 10 lat z człowiekiem nie rozmawiałam. Numeru nie zmieniłam w tym czasie, poza tym są social media, gdzie jest bardzo aktywny, no i przecież często się mijaliśmy na ulicy, bo mieszka w mieście, w którym kończyłam LO. 'Tato' alimenty na mnie płacił rzadko (pracował 'na czarno' przez cały ten czas), a w ostatnich miesiącach mojej nauki w liceum dostawałam sumy rzędu 8 zł (Nie żartuję! Naprawdę tyle raz dostałam!).

Miesiąc temu, jako że w tym roku się nie uczę, zrzekłam się alimentów, ot, jako uczciwy, dobrze wychowany przez Mamę człowiek.

A komornik 'siadł' na wypłacie eks-męża Mamy z powodu ok. 20 tysięcy długów, których dorobił się, nie płacąc alimentów przez całą dekadę.

Ale to ja jestem zła i niedobra.

Home sweet home

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 114 (148)

#80982

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem, czy piekielne, ale na pewno bardzo przykre.

Kilka miesięcy temu, przed wyjazdem do pracy jako opiekunka, załatwiłam sobie 'na próbę' coś w rodzaju praktyk w prywatnym domu opieki, żeby zobaczyć, co i jak. Przez około 2 tygodnie przychodziłam na dyżury i przyglądałam się, jak pracują opiekunki, częściowo wykonywałam ich obowiązki w ramach nauki itd.

Mam też pracującą tam jako pielęgniarka Mamę. Mama jest takim archetypem 'siostry' idealnej, w pracy osoba niesamowicie empatyczna, ciepła, w dodatku ma właściwie ponad 40-letnie doświadczenie i po prostu czuć, że zna się na swojej robocie.

Czas na właściwą historię.

Pierwszego dnia miałam pomagać pani Asi (imiona zmienione), opiekunce. Na samym początku, bardzo słusznie, zabrała mnie do sali z przykutą do łóżka kobietą. Właściwie to średnio przypominała człowieka, bliżej jej było do ufoludka z kreskówki. Moja 'instruktorka' głośno i wyraźnie przedstawiła panią:

- To jest Stasia, nasza roślinka. I jak Iksowate? Nie wystraszyłaś się jej? Bo ja za pierwszym razem uciekłam i nie chciałam wracać, hihi.

Faktycznie wrażenie niezbyt przyjemne. No ale przecież takich widoków się spodziewałam, tyle że ta pani wodziła za mną wzrokiem i to, jak mi się wydawało, dosyć świadomie.

No nic to. Pracę wykonałyśmy, ja nie dałam dyla. Jest dobrze.

Następnego dnia moja Mama pomagała opiekunkom przy kolacji i karmiła Stasię, bo Stasia podobno od innych jadła niechętnie. Dziwne, prawda? Cóż, dziwniejsze było to, że Mama mnie Stasi przedstawiła i powiedziała w prostych słowach, po co tu jestem. Rozmawiała z nią, ta jej odpowiadała, co prawda nieartykułowanymi dźwiękami, ale można było się zorientować, kiedy mówiła ‚tak', a kiedy ‚nie’.

Po wyjściu z sali opisałam Mamie sytuację z dnia poprzedniego i zapytałam, jak to jest z tą Stasią. Mamie zrobiło się bardzo przykro i powiedziała, że według niej i dzieci tej pani jest ona świadoma, ale ciało protestuje. Lekarz to podobno potwierdził.

Cóż, mam nadzieję, że Stasia przy okazji jest też głucha i nie usłyszała, jak przeraziła biedną Asię.

Dom opieki

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 85 (107)

#80928

przez (PW) ·
| Do ulubionych
A propos starszych ludzi (historia #80903).

Pracuję w tym roku jako opiekunka w Niemczech. Jestem zatrudniona w polskiej firmie i wymieniam się z kobietą, G., z bułgarskiej lub węgierskiej, która współpracuje z moją.
Generalnie za sobą nie przepadamy, mam wrażenie, że traktuje mnie jak konkurencję troszkę.

Od dwóch dni jestem chodzącą furią. Może jestem za miękka do tej roboty (przy kilkudniowym wolontariacie-praktykach w polskim domu opieki też miałam takie wrażenie z powodu podejścia opiekunek), ale...

Zajmuję się panią J., lat 94 prawie, poza faktem iż porusza się na wózku jest całkiem sprawna. Czasem zapomina, co robiła godzinę temu, ale poza tym psychicznie jest w dobrym stanie. Ot, taka fajna starsza pani, która traktuje mnie bardziej jak wnuczkę niż pomoc.

Pani, jak można się domyślić z opisu, nie ma problemu z sygnalizowaniem potrzeby skorzystania z toalety. Przeważnie w ciągu dnia pojawia się ona dwa razy, ale czasem zdarza się, że częściej. Normalna u człowieka rzecz prawda? No cóż, nie dla każdego.

Kilka dni temu (G. wyjeżdżała jakieś 24h po moim przyjeździe, więc tego dnia podzieliłyśmy się pracą), kiedy robiłam coś w innej części domu usłyszałam jak G. kłóci się z babcią. Poszłam sprawdzić co się dzieje. O co chodziło? Cóż. Pani J. Chciała 'dodatkowy' raz zrobić siku, moja zmienniczka natomiast stwierdziła, że skoro podopieczna wcześniej była już dwa razy w toalecie, to ona teraz jej wozić nie będzie. Ostatecznie ja pomogłam J, a G. nadal wesoło trajkotała z mężem na Skypie. Wściekłam się o to, bo przecież wystarczyło mnie zawołać, zamiast zaczynać od krzyków na babcię.

Dziś babcia mi powiedziała, że jej córka (moja klientka) zatrudnia G., bo jest tańsza, a ona sama woli Polki, bo zwyczajnie lepiej pracują. Przeraża mnie, że przez cały mój 5-tygodniowy urlop G. mogła tak traktować J. Coś czuję, że chyba przy najbliższej okazji przekażę klientce, jak wyglądała sytuacja i dodam co nieco o wątpliwej jakości chemii w domu, bardzo tanich produktach w lodówce i brakach w kosmetykach*. Ach! I mam wrażenie, że mogła sobie przywłaszczyć pieniądze przeznaczone na prowadzenie domu, bo jak wyjeżdżała to nic nie zostawiła (a jeśli w tym miejscu istnieje zwyczaj zabierania 'reszty' dla siebie, to powinna mnie poinformować o nim, kiedy mnie zmieniała, bo ja pieniądze dla niej zostawiłam). Chociaż wątpię, żeby to miało cokolwiek zmienić, skoro ona jest tańsza i podobnie jak ja, 'na stałe'.

*sama robiąc zakupy staram się nie wybierać rzeczy z 'najniższej polki', ot, mam tyle i tyle pieniędzy i robię tak, żeby się zmieścić w budżecie. Często zostają mi pieniądze i ta nadwyżka idzie na rzeczy typu specjalistyczne kosmetyki: maści, kremy itp., itd, które aż takie znowu tanie nie są.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 100 (116)

#80898

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rok temu pracowałam 'wakacyjnie' z koleżanką w Holandii. Agencję wybrałyśmy fatalną, źle traktowali pracowników, pracy, a co za tym idzie pieniędzy było mało (aczkolwiek wiem, że to nie jest nic nadzwyczajnego w tym kraju). Jedynym plusem było to, że wysokość opłat za mieszkanie zależało od zarobków (niska pensja = niski czynsz). I o mieszkaniu będzie, a raczej o współlokatorach.

Przenieśli nas do mieszkania, które na początku dzieliłyśmy z mocno imprezową ekipą (disco polo wiecznie na full, dużo alkoholu i zioła). Z początku była to para w okolicach późnej trzydziestki, jedna dosyć spokojna dziewczyna i ON. Areczek, na oko 40-letni alkoholik, który z każdej pracy wylatywał, miał problemy z higieną i bardzo, ale to bardzo podobała mu się moja koleżanka.

Po jakimś czasie para 'wymieniła' się na dwie bardzo fajne niepijące dziewczyny. I zaczęły się schody.
Areczek uznał się za samca alfę (w mieszkaniu poza nim było 5 dziewczyn). Po pierwsze nie miał się z kim napić czy napalić, poza tym kobietami przecież trzeba pomiatać. Kobiety muszą mu posprzątać, wyprać, ugotować... (Niestety to pierwsze naprawdę robiłyśmy, bo się nie dało). Kiedy śmiałam pójść pod prysznic przed Areczkiem nastąpiła wielka obraza majestatu, w wyniku której Areczek zakręcił mi ciepłą wodę (było upalne lato, nawet nie zauważyłam). Miał też dosyć obrzydliwy zwyczaj oglądania porno na tablecie w kuchni i dogadzania sobie w spodniach. Odliczałyśmy dni do jego urlopu, a tymczasem rodzynek stawał się coraz gorszy.

1. Pewnego dnia pracowałam z nim w sortowni śmieci. Praca wbrew pozorom fajna (trzecia w moim rankingu tych, które wykonywałam w życiu;p), Ale...
- śmieci jak to śmieci. Głównie budowlane, jednak zdarzały się różne rzeczy. Byłam tam jedyną kobietą, więc chłopcy stojący na początku taśmy dla mnie układali na niej misie albo gazety dla panów. Wszytko w formie żartu. Areczek też chciał dołączyć do zabawy. Tyle, że on rzucał we mnie pluszakami. Raz dostałam w nos tak mocno, że polała się krew (mam pewną wadę genetyczną i niewiele mi trzeba). Marokański szef zbył sprawę.

Szef olał też sytuację, kiedy Areczek chciał mi pomóc oczyścić się z kurzu po pracy (ja naiwna myślałam, że mu głupio) i dosłownie mnie przedmuchał. Próbował mi wsadzić między uda końcówkę węża od takiej 'dmuchającej' maszyny (czyściliśmy się czymś, co wyglądało trochę jak suszarki na basenach). Wszystko przy szefie, który zdawał się tego nie zauważyć, dziwne, bo widzieli to pozostali, jeden z chłopaków nawet wziął Areczka na stronę. Później był miły przez parę dni.

2. Generalnie nakryłam go przyciskającego do ściany moją koleżankę i powtarzającego coś w stylu 'co mi teraz zrobisz'. Jedyne co mogłam zrobić to zacząć krzyczeć. Narobiłam szumu, zablefowałam, że zadzwoniłam na policję już*. Gość się wystraszył, trochę powyklinał i poszedł do siebie.
Koleżanka mi później opowiadała, że zwróciła mu uwagę na nieumytą patelnię, której używał. W odpowiedzi zaproponował 'wylizanie jej patelni'.

Największa piekielnością wykazało się biuro. Otóż zgłosiłyśmy to, opisałyśmy sytuację i to jak się wcześniej zachowywał itd. Miałyśmy nadzieję, że zmienią mu mieszkanie, zwłaszcza, że z innego domku został wcześniej wyrzucony. Nie. Od jednej z dziewczyn dowiedziałam się, że wrócił. Na szczęście już nas nie było.


*Nie myślałam racjonalnie, szczerze mówiąc nawet nie do końca pamiętam tę sytuację. Chciałam po prostu odwrócić jego uwagę, spróbować zawiadomić inne dziewczyny (które nagle ogłuchły, czemu w sumie się nie dziwię), szczerze mówiąc nie wiem. Teraz wydaje mi się, że powinnam go zdzielić patelnią czy coś w ten deseń:D chociaż obawiam się, że mogłabym sobie ostatecznie zaszkodzić ;p


Edit: przedstawiłam światopogląd Areczka. Żadna z nas broń boże nie prała mu brudnych majtek ani rosołku nie robiła (gorzej jak sobie brał sam). Sprzątałyśmy przestrzenie wspólne po nim. Małą piekielnością ze strony jednej z dziewczyn było czyszczenie zlewu jego szczoteczką do zębów.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 107 (133)

#80808

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O rzeczach dla mnie niepojętnych.
Odkąd pamiętam w moim domu były (i nadal są) zwierzęta. Po przeprowadzce z domu na odludziu do bloku, wpół dzikie koty zostały zamienione na chomiki, mysz i jakieś rybki. Od małego byłam uczona, że zwierzęta też odczuwają ból i że, na przykład, mam nie 'kochać' (tulić znaczy;)) gryzonia przesadnie mocno.

W klatce obok mieszkała lekko 'patoligiczna' rodzinka.
Ale miało być o futrzakach. Legenda podwórkowa głosi, że wyżej opisane dzieciaki te połamały/wyrwały/mocno uszkodziły nóżkę śwince morskiej. Zwierz cierpiał tak, że został podobno dobity młotkiem. I jestem skłonna w tę historie uwierzyć.

Dlaczego? Prawie 10 lat domu do mojego domu trafił kilkuletni pers Maciek. Kocur trochę skrzywiony psychicznie, po przejściach, bardzo długo się oswajał, często bywał agresywny i minęło sporo czasu zanim domownicy i kot 'nauczyli' się siebie nawzajem, a i w późniejszym okresie Maciej czasem źle reagował na sytuacje 'kryzysowe' (podczas spaceru na smyczy wystraszył się samochodu i wskazując mojej Mamie na ręce podrapał ją tak mocno, że przysługiwało jej jakieś odszkodowanie, nie wiem jak to załatwiła;)).

Dlatego z taką furią zareagowałam, kiedy wracając do domu zobaczyłam mojego Maćka dosłownie kamieniowanego przez bachory sąsiadów. Rzucali na szczęście malutkim kamieniami, takim żwirem bardziej. Gnojków odepchnęłam i nawet nie słuchając tłumaczeń, wzięłam kota pod pachę i zabrałam do domu. Następnie pobiegłam do sąsiadów, żeby podkablować, bo bić kolegów z podwórka nie będę, a i, jak mi się wydawało, rodzice lepiej im przemówią do rozsądku. O ja młoda i naiwna. Reakcja pani matki?

- Phi, bawili się, zresztą kto to widział takie bydlę* w domu trzymać.

Szczęka, ręce, cycki i wszystko co opaść mi może w tamtym momencie, opadło. Od tej pory kot stracił ochotę na wycieczki (wyskakiwał sam przez niewysokie okno, a nie mieliśmy takich uchylonych wtedy) i wychodził tylko na smyczy.
Ale cholera jasna. Jak można tak się pastwić? Nad świnką, kotem, psem. Nieważne. Nie rozumiem tego.

* Maciek był wyjątkowo duży i przypominał czarną, bardzo włochatą pumę. Sąsiedzi się go trochę bali z tego powodu. Nawet, kiedy był na smyczy (takie małe dziwactwo Iksowatego, że lubię spacerować z kotami;p). Woleli go oglądać na odległość, bo to piękny egzemplarz był ;) Przyjęło się, że był persem, ale dla mnie wyglądał bardziej jak kot norweski leśny, polecam wygooglać - przyjemnie się patrzy.



Edit: w domu na wsi koty były mocno podwórkowe. W zasadzie bardziej przybłędy, nad którymi moja Mama się zlitowała i zrobiła miejsce do spania. Natomiast historia kota Maćka miała miejsce już kilka lat później. Maciek był oddany nam bez zrozumiałego powodu. Ot, dzieci dorosły, rodzice nie chcieli się zajmować. W poprzednim domu był kotem wychodzącym, z tej przyczyny zaczęliśmy wyprowadzać go na smyczy, żeby się oswoił. W pierwszych miesiącach Maciek często uciekał (albob'zwyczajnie' drzwiami, między nogami wchodzącego albo w wersji ekstremalnej przez okno) i takiej sytuacji tyczy się historia. Po tym zdarzeniu nawet nie przyszło nikomu do głowy puszczać go samego i do końca życia wychodził tylko na smyczy.

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 124 (154)