Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

InuKimi

Zamieszcza historie od: 18 lipca 2011 - 23:38
Ostatnio: 3 lipca 2022 - 9:37
Gadu-gadu: 8754834
O sobie:

Młoda, trochę idealistka, nie znosi wulgaryzmów. Ćwiczy i pasjonuje się Aikido. Lubi anime i mangę, książki i filmy.

  • Historii na głównej: 14 z 20
  • Punktów za historie: 4220
  • Komentarzy: 1271
  • Punktów za komentarze: 3966
 
zarchiwizowany

#78695

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jestem wychowawczynią-trenerką na obozach dla dzieci i młodzieży.
Na samym początku turnusu wszyscy wychowankowie, nawet ci najmłodsi, muszą podpisać regulamin. Potem razem z kierowniczką sprawdzamy czy na liście widnieje stosowna ilość podpisów. Zdziwiłyśmy się, widząc z prawej strony pod tekstem starannie wysmarowany dziecięcym pismem podpis "Andrzej Duda".
Nie, na obozie nie mieliśmy żadnego Andrzejka o tym nazwisku. Bardziej śmieszne niż piekielne? Tak, dopóki nie pomyśli się o mieszaniu kilkulatków z polityką.

dzieci kolonie obóz polityka

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (34)
zarchiwizowany

#69425

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ta historia może wydać się niektórym nie na miejscu, jednak wydaje mi się, że dość dobrze obrazuje jeden z przejawów hipokryzji, bardzo częstej w naszym społeczeństwie.

Dwa tygodnie temu uczestniczyłam w pogrzebie. Odbywał się on w obrządku rzymskokatolickim, chociaż zmarły nie miał z tą religią wiele wspólnego. Najbliższa rodzina jednak zadecydowała tak, a nie inaczej.

Pierwsze zgrzyty pojawiły się już w kaplicy pogrzebowej, gdy ksiądz przyszedł i zaczął czytać formułki. Okazało się, że nieliczni zgromadzeni również do kościoła najwyraźniej za często nie uczęszczali - mało kto potrafił cokolwiek odpowiedzieć. Osobiście stałam w ciszy, na swój sposób przeżywając wydarzenie. Jako osoba niewierząca byłam obecna podczas ceremonii, jednak nie zamierzałam brać w niej udziału bezpośrednio.

Następnie trumna została przeniesiona do głównej sali kościoła. Żałobnicy pozajmowali miejsca w pierwszych rzędach, blisko ołtarza. Ja usiadłam w ciemnej niszy z tyłu, nie chcąc rzucać się w oczy. To właśnie hipokryzji chciałam uniknąć - jasne jest, że obrządków nie znam, wobec tego udawanie że się odmawia modlitwy i zerkanie po bokach żeby wiedzieć jak się zachować uważam za niewłaściwe.
Podczas mszy okazało się, że niektórzy tymże zerkaniem nie zawracali sobie głowy - i kiedy należało wstać czy uklęknąć, część nadal siedziała, nieświadoma gafy. Organista grał, tekst pieśni wyświetlał się na ekranie - ale nikt nie śpiewał. Nikt po prostu tych pieśni nie znał. Po przydługiej przygrywce włączył się sam ksiądz, śpiewając tylko z organistą.

Po mszy nastąpiło przejście na cmentarz. Obyło się bez zgrzytów, aż do momentu modlitw nad samym grobem. Tu odezwało się nieco więcej głosów, ale wciąż żałośnie mało. Jedna z osób, która najgłośniej odmawiała "Ojcze Nasz" w pewnym momencie przedwcześnie zakończyła... Tekstem zupełnie innej modlitwy. Ksiądz zerknął ze zgorszeniem, usiłując zagłuszyć błąd kobiety. Potem zrezygnował z mniej znanych modlitw, ponieważ nikt mu nie wtórował.

Pogrzeb skończył się obowiązkową stypą. Bez wpadek.

Kościelne pogrzeby w wykonaniu osób, które do kościoła zwyczajnie nie chodzą, a równocześnie podczas samej ceremonii usilnie udają, że wiedzą o co chodzi, wypadają naprawdę źle.

pogrzeb kościół księża hipokryzja polska

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 12 (58)
zarchiwizowany

#51759

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja miała miejsce trzy lata temu. Na wstępie muszę wspomnieć, że mam takie dziwactwo - mianowicie mimo wieku bardzo lubię huśtać się na huśtawce. Z reguły w nocy, aby dzieciom nie blokować. Kiedy jednak huśtam się w dzień, to w razie pojawienia się malucha wbijającego utęsknione spojrzenie w obiekt na którym się znajduję zwalniam mu miejsce (o ile drugie nie jest wolne) ;)

Tak to właśnie spędzałam tamtego dnia swój czas wolny. Na miejscu obok mały chłopaczek oddawał się tej samej przyjemności. Słonko świeci, ptaszki śpiewają, dzieci się bawią.

Ścieżką w naszą stronę podążały dwie osoby. Specjalnie się im nie przyglądałam, bo i po co? Zrobiłam to dopiero w chwili, gdy jedna z osób zerwała się do biegu i podążała w naszą stronę. Patrzę - słusznych rozmiarów nastolatka. Trzynaście, może czternaście lat. Staje przede mną, rozstawia nogi szeroko, bierze się pod boki i... Jak nie spojrzy wzrokiem bazyliszka! Czoło zmarszczone, oczy rzucają gromy, usta skrzywione... Ja natomiast w rytmie bujania patrzę na nią beznamiętnie. Oj, co to to nie, kochana - jeśli chcesz się pohuśtać, nie mam nic przeciwko, ale duża jesteś na tyle by zapytać czy ustąpię. Grzecznie.

Pojedynek wzrokowy trwał dłuższą chwilę. Nastolatka jakby poczerwieniała, w milczeniu usiłując zabić mnie wzrokiem. A potem wpadła na pomysł genialny w swej prostocie - spojrzała na małego chłopca obok. Zanim się zorientowałam i w jakiś sposób zdążyłam zareagować, chłopczyk już umykał jak niepyszny. Byłam zdegustowana zachowaniem pulchniutkiej nastolatki, która w międzyczasie zajęła zdobyte miejsce. Może byłby to koniec historii, gdyby nie fakt że lada chwila doszedł jej opiekun, a dziewczyna z promiennym uśmiechem odezwała się w obcym narzeczu (pozwolę sobie przetłumaczyć):
-Widzisz? To zawsze działa.

Tak więc lepiej uważajcie! Piekielni grasują na placach zabaw ;)

ludzkie dzieci!

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 7 (45)
zarchiwizowany

#37754

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przed chwilą byłam świadkiem dość ciekawej sytuacji.

Mieszkam na osiedlu, otoczona większymi lub mniejszymi sieciowymi marketami. Podążałam więc do najbliższego, zacnej Stonki - muszę wspomnieć, że mieści się ona obok drugiego dużego marketu, Fraca, a miedzy nimi znajduje się kilka pomniejszych sklepików, zoologiczny, apteka i tym podobne.

Do jednego z tych pomniejszych sklepów podjechała właśnie dostawa towaru - samochód spory, ale nie typowy TIR. Ot, taki dostawczy.
Wysiada z niego mocno umięśniony, najwyraźniej też od samego rana wkurzony pan i chce zabrać się do swojej roboty. Zaraz jednak odzywa się pani, która właśnie przymierzała się do wyjechania spod tych sklepów swoją machiną na czterech kołach, zresztą bardzo elegancką, czarną i sportową.

(K)obieta: Panie! Ja chcę wyjechać!
Pan odwraca się, spogląda na odległości między jego samochodem a wyjazdem i krzyczy:
(M)ężczyzna: No to co, wyjedzie pani!
Zerkam ja. Owszem, miejsca jest aż za dużo, wyjechanie w tej sytuacji to nie sztuka.
(K), tonem nieznoszącym sprzeciwu: Cofnie pan tym do tyłu!
Tak, jakby miał gdzie. Najlepiej na ścianę, albo prosto do sklepowego wejścia.
(M): Nie cofnę! Co pani, jeździć nie umie?!
(K), z rozbrajającą szczerością: Nie umiem!
(M), już w stu procentach wkurzony: To pani problem! Niech pani po lawetę zadzwoni!
Po czym niesie swój towar do magazynu, więcej panią swej uwagi nie zajmując.
Obrażona kobieta wsiada do samochodu, trzaskając drzwiami... Na usta mi się cisnęło żartobliwe "mogę pani wyjechać, tylko nie mam prawa jazdy...", jednak postanowiłam się nie wtrącać, jeszcze by mi krzywdę zrobiła. A co dalej nie spojrzałam, bo doszłam do celu.
Wychodząc jednak z zacnej Stonki ujrzałam, że pani wciąż siedzi w samochodzie - rozmawia przez telefon, wciąż wyraźnie zdenerwowana, mocno gestykulując.

Ciekawe, czy wzywała policję? :)

sklepy ulica mistrzowie kierownicy

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (198)
zarchiwizowany

#18339

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z młodszych lat mojego ojca.
Działo się to w czasach, gdy jedno z charakterystycznych blokowisk w stolicy Śląska było dopiero dość świeżo po budowie. Układ parteru i pomieszczenia z windami był wtedy bardzo nieczytelny - wiele podobnych, nieprzezroczystych drzwi prowadzących do różnych miejsc - dla kogoś niezorientowanego w terenie problemem mogło być znalezienie wyjścia z budynku.
Tak to się jakoś stało, że mój tata znajdował się na dole razem z kolegą. Czekali na kogoś, czy coś w ten deseń, w każdym razie - stali grzecznie i spokojnie w sali z windami. W pewnym momencie z jednej z nich wysiadł młodszy od nich chłopaczek. Pokręcił się chwilę po pomieszczeniu, po czym najwyraźniej nie znajdując tego, czego szukał, zapytał:
-Przepraszam, gdzie tu jest wyjście?
Na co kolega taty, wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna, odpowiedział iście grobowym tonem:
-Stąd nie ma wyjścia.
Podobno chłopak zbladł bardziej niż świeżo bielone ściany.

Śląskie blokowiska :)

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 183 (269)
zarchiwizowany

#15114

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia raczej zabawna, niż piekielna i moja pierwsza - zwykle nie mam "szczęścia" spotykać tak wielu piekielnych ludzi, jak niektórzy na stronie. Dotyczy się mojej pięcioletniej siostry - rezolutnej i wygadanej dziewczynki, która jak każde dziecko, nie rozumie pewnych zachowań społecznych...

Pewnego dnia, odbierając ją z przedszkola, postanowiłam wstąpić po drodze powrotnej do weterynarza, obciąć mojemu psu nieźle wyrośnięte już pazury. Milka była zachwycona - bardzo chciała to zobaczyć, jak to dziecko.
Weszłyśmy więc do poczekalni, w której siedziały już trzy osoby - dwie kobiety i jeden mężczyzna oraz dwa psy. Mila oczywiście była zaciekawiona, co to za osoby, co to za zwierzaki... I zaczęło się.
Najpierw się głośno przedstawiła, co państwo skwitowali uśmiechem. Następnie przedstawiła naszego psa, zaznaczając z jakim problemem przyszliśmy. Cóż, nie było w tym nic dziwnego ani piekielnego... Ot, zwykła dziecięca paplanina. Ludziom w poczekalni nie przeszkadzało jej zachowanie - na szczęście nie była uciążliwa. Pytała jedynie o wszelkie plakaty i zdjęcia, komentowała. Na szczęście państwo byli wyrozumiali, i odniosłam wrażenie, że dziecięca paplanina wręcz ich bawiła. Mila usłuchała, gdy powiedziałam jej, aby nie dotykała cudzych piesków i nie mówiła za głośno.
Po jakimś czasie (omówieniu wszystkich ścian poczekalni) siostra usiadła na moich kolanach. I wtedy zaczął się kabaret.
Do poczekalni wszedł dorosły mężczyzna, nie miał jednak przy sobie żadnego zwierzaka, jedynie małą, czarną teczkę. I to bardzo zaintrygowało moją siostrę. Obserwowała go ze zdziwieniem, aż czułam zażenowanie. Potem konspiracyjnie zapytała:
-Ago, a dlaczego ten pan nie ma ze sobą pieska?
Usiłowałam jej po cichu wytłumaczyć, że może przyszedł tylko o coś zapytać, ale mała drążyła temat, zadając niewybredne pytania dziecięcym, iście "teatralnym" szeptem - takim, że wszyscy wokół słyszeli i kwitowali wszystko pełnymi rozbawienia uśmiechami. Miarka jednak się przebrała, czy Mila, zdziwiona do granic możliwości, zapytała:
-A czy ten pan ma pieska w teczce?
Na tę perspektywę wszyscy zgromadzeni wybuchli śmiechem, a rzeczony mężczyzna wyszedł, gdzieś zadzwonić.

Osiedlowy weterynarz

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -8 (50)

1