Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

InuKimi

Zamieszcza historie od: 18 lipca 2011 - 23:38
Ostatnio: 3 lipca 2022 - 9:37
Gadu-gadu: 8754834
O sobie:

Młoda, trochę idealistka, nie znosi wulgaryzmów. Ćwiczy i pasjonuje się Aikido. Lubi anime i mangę, książki i filmy.

  • Historii na głównej: 14 z 20
  • Punktów za historie: 4220
  • Komentarzy: 1271
  • Punktów za komentarze: 3963
 

#83913

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Parking pod sklepem w niewielkiej, górskiej miejscowości.

Wracamy z zakupów do samochodu i widzimy, że do samochodu obok zapakowuje się właśnie rodzinka - mężczyzna, kobieta, dziecko i starsza pani. Ponieważ miejsca zbyt wiele nie było, czekamy, aż tamci będą już w środku swojego pojazdu - nie chcemy się cisnąć. W pewnym momencie słyszę jednak charakterystyczne stuknięcie - zwabiona odgłosem, widzę, że drzwi od ich zielonej terenówki uderzyły w naszego żółtego Kangura. Zwracam się więc do kobiety, która te drzwi otworzyła:
- Proszę uważać, uderzyła pani w nasz samochód.

Wtedy rozpętało się piekło.

Pani spojrzała na mnie wzrokiem bazyliszka i zaczęła wykrzykiwać:
- Co pani? Ja uderzyłam? Nie uderzyłam! Co pani opowiada?!

Poleciał słowotok w tym tonie. Podeszłam do miejsca uderzenia i oszacowałam straty - nic wielkiego się nie stało, odprysk lakieru, ale wyraźnie został zielony ślad na naszym żółtym.

- Proszę zobaczyć tutaj, są ślady.

Ale babeczka już się rozkręciła, do tego starsza kobieta zaczęła biadolić z tylnego siedzenia samochodu. Dziecko się schowało. Mężczyzna cały czas milczał, kobieta wykrzykiwała dalej:

- Jak pani śmie tak kłamać! Nic nie uderzyłam! Co za ludzie, co za ludzie!

I tak dalej, sama się nakręcała. Po chwilowej, raczej bezproduktywnej dyskusji stwierdziłyśmy z mamą, że nie ma sensu się denerwować, więc wsiadłyśmy do samochodu i odjechałyśmy. Kobieta dalej coś tam wykrzykiwała i gestykulowała.

A wystarczyłoby powiedzieć "przepraszam"...

parking sklepy samochody

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 108 (134)

#80734

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w charakterystycznych blokach w stolicy Śląska. Mieszkania na pierwszym piętrze mają osobne wejścia "z zewnątrz", z własnymi schodami, nie przez środek budynku. W większości z nich zwyczajnie mieszkają ludzie, ale kilka jest przerobionych na lokale usługowe - i w ten sposób moim najbliższym sąsiadem jest studio tatuażu.

Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie dziwne zamiłowanie jego pracowników do pracy po nocach. Kilka razy interweniowałam w sprawie głośnej muzyki na przykład o pierwszej w nocy. Ale to nic w porównaniu do tego, co było ostatnio...

To była noc z soboty na niedzielę.
W środku nocy ze snu wyrwał mnie stukot. Początkowo byłam przekonana, że stukanie wydarzyło się we śnie i usiłowałam wrócić do krainy marzeń... Jednak po dłuższej chwili dźwięk ponowił się, nawet głośniejszy. Zerknęłam na zegarek - 4.00, a tu ktoś wyraźnie rąbie mi młotkiem w ścianę. Po chwili do młotka doszła wiertarka. Kosmos.

W takich warunkach nie dało się spać, wobec tego wstałam, na piżamę założyłam ciepłą kurtkę, wdziałam czapę i człapię w grobowym nastroju do drzwi sąsiadów.
Dłuższą chwilę stałam na dworze pod drzwiami, zawzięcie pukając. Niełatwo było przebić się przez odgłos wiertarki, która nadal pracowała. W końcu gdzieś w korytarzu pojawiła się kobieta - która widząc mnie zrobiła przestraszoną minę i czmychnęła w głąb mieszkania. Nadal bębniłam w drzwi, zapewniając ją, że to nie senny koszmar. Po chwili wróciła z brodatym grubaskiem z naburmuszoną miną. Podeszli do drzwi, otworzyli i gapią się na mnie jak sroka w gnat.
Zagajam więc:

- Przepraszam, ale poważnie? Remont? O czwartej nad ranem? W niedzielę?...
Brodacz skrzyżował ramiona na klatce, zrobił minę obrażonego dziecka i odburknął z naciskiem:
- W sobotę.
- W niedzielę - Odrzekłam z równie dużym naciskiem.

Na to włączyła się kobieta, chyba widząc, że szef tego cyrku raczej nie zmierza w dobrą stronę. Przeprosiła i zapewniła że już nie będą, łagodząc sytuację. Wróciłam więc do siebie, zmarznięta i zła.

Efekt był taki, że cały dzień chodziłam niewyspana. A jeśli pan brodacz jeszcze raz zechce robić remont o czwartej w nocy (bez znaczenia czy w sobotę czy w niedzielę), chyba po prostu wezwę Policję, zamiast się fatygować i widzieć takie reakcje. Nie wiem co trzeba mieć w głowie?

sąsiedzi

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 111 (121)

#78817

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeczytałam ostatnio dwie historie na temat nagród w szkolnych konkursach. Że zamiast pucharu, medalu, czy innej rzeczy coś wartej dla dzieciaka - same reklamowe gadżety. I to mi przypomniało kuriozalną, jak o tym dzisiaj pomyślę, sytuację!

W szóstej klasie szkoły podstawowej byłam przewodniczącą samorządu. Nie mieliśmy jako samorząd za wiele do roboty, raczej figurowaliśmy dla zasady, "żeby był", bez realnych możliwości zgłaszania naszych inicjatyw i pomysłów.
Pewnego dnia ja i koleżanka (zastępca) dostałyśmy jednak bardzo odpowiedzialne zadanie - przejść się w wolnym czasie po okolicznych bankach i popytać o gadżety reklamowe, które mogliby przekazać nam do szkoły na jakieś dni sportu czy coś w tym rodzaju. Wyobraźcie sobie - dwie dwunastolatki wchodzą do banku i proszą losowego pracownika o breloczki, długopisy, maskotki... Do szkoły... Na nagrody... Istna komedia.

PS Z tego co pamiętam Deutsche Bank dał nam takie fajne papierowe czapeczki. :D

szkoła konkursy nagrody

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 179 (187)

#78392

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/78378 przypomniała mi coś podobnego, ale temat nawet nieco bardziej kontrowersyjny.

Jako nastolatka bywałam w sanatorium i tam też tymczasowo chodziłam do szkoły. Razem ze mną w ośrodku były dzieciaki z całej Polski - część z małymi problemami (bóle kolan, krzywe kręgosłupy, rehabilitacje po złamaniach etc.), część z większymi (niepełnosprawność).

Zawsze lubiłam konkursy związane z językiem polskim, więc kiedy okazało się, że istnieje możliwość pojechania do pobliskiej szkoły na konkurs recytatorski, zdecydowałam nauczyć się wiersza i wziąć udział. Razem ze mną pojechały jeszcze dwie osoby, w tym chłopak na wózku.

Uczestnicy po kolei recytowali wiersze, jedni lepiej, inni gorzej. Ja niestety miałam drobną wpadkę - trudno, zdarza się, z myślą o nagrodzie szybko się pożegnałam. Nasza sanatoryjna ekipa w ogóle miała słabszy dzień, bo każde z nas coś zepsuło w swoim wystąpieniu. Było za to kilka innych osób, które pokazało klasę.
Kto jednak ostatecznie został zwycięzcą? Niepełnosprawny kolega na wózku. Mimo, że jego występ wcale nie plasował się w czołówce.

Inni uczestnicy musieli poczuć się dotknięci. Za sam fakt niepełnosprawności ciężko przyznawać komuś nagrodę w konkursie recytatorskim, ale jednak tak się stało. Ja się jednak zastanawiałam także nad czymś innym - czy ten chłopak, inteligentny i sympatyczny, sam nie poczuł się urażony, że ocenia się go tylko przez pryzmat niepełnosprawności? Bo to nie był pierwszy raz, gdy wygrywał konkurs, wiedząc że niekoniecznie był najlepszym z rywalizujących. Wcale nie wyglądał wtedy na szczęśliwego.

dzieci konkurs szkoła sanatorium

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 183 (195)

#78351

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio dużo historii o uczniach niepełnosprawnych, z zaburzeniami zachowania i chorobami genetycznymi. Dla odmiany - historia o dzieciakach całkowicie zdrowych psychicznie i fizycznie... W teorii.

Zielona Szkoła, dzieci dziesięcioletnie. Dwóch chłopców wpadło na wspaniały pomysł - znaleźli na plaży duży kamień i oblepili go piaskiem. Tu przyklepali, tam wygładzili i voila - stoi zamek! Następnym etapem "zabawy" było podpuszczenie kolegi z klasy - "zbudowaliśmy zamek, jak chcesz, to możesz go teraz rozwalić!". Dla dziesięciolatka unicestwienie zamku jest równie dobrą (jak nie lepszą) zabawą co jego budowanie, wobec czego chłopiec bez zwłoki zabrał się do dzieła. Kopnął w ukryty pod piaskiem kamień - i bach, palec złamany.

Próba tłumaczenia podpuszczającego? "Bo ja nie wieeedziaaałeeeeem!". Ze złośliwym uśmieszkiem.

dzieci szkoła

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 162 (198)

#78031

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem wychowawcą-instruktorem (wychowawczynią-instruktorką ;)) na obozach sportowych i koloniach.

Jeżdżą naprawdę różne dzieciaki. Ale po niektórych zostaje przykre wspomnienie.

Była taka sobie dziesięciolatka. Żywa, energiczna, wesoła. Większych problemów wychowawczych nie sprawiała, ale gdyby wszystko było super, to nie powstałaby ta historia.

1. Obóz sportowy - sztuki walki. W programie dużo aktywności fizycznej, wycieczki w góry, na basen, codzienne treningi i wyjścia. Polskie lato, więc wiadomo że pogoda zmienna.
Większość garderoby dziewczynki stanowiły klapeczki, sandałki, kuse spódniczki i obcisłe bluzki z dekoltem i odsłoniętym pępkiem. Średnio pasujące do dziesięcioletniego dziecka... A wszystko to na obozie sportowym w górach.

Jakby tego było mało, dziewczynka nie dostała na wyjazd żadnego plecaka (mimo iż był wymieniony w spisie rzeczy obowiązkowych). Miała ze sobą jedynie wielką torbę "panterkę" (coś w tym rodzaju -> http://pewex.pl/pictures/p1/G5/335168-364307-product_original-szaleo-wielka-torba-w-panterke-odcienie-brazu.jpg). Biorąc pod uwagę, że sama była bardzo drobna i szczupła, z wielką panterkową torbą na ramię wyglądała komicznie...

2. Dziewczynka otwarcie przyznawała się do tego, że w domu żywi się głównie popcornem, nutellą i czekoladą. W trakcie wspólnych posiłków nie umiała przekonać się do niczego, co było prezentowane na stole. W ostateczności była skłonna spróbować dżemu. Warzywa, owoce, mięso, pieczywo - wszystko "FUJ". Matka nie zaprzeczała takiemu stanowi rzeczy. "Niech sobie kupi w sklepie nutellę i popcorn".

3. Dziesięciolatka posiadała stan uzębienia odpowiedni do sposobu odżywiania. Zwłaszcza, że nie myła zębów. Na obozie posiadała szczoteczkę i pastę (spis rzeczy obowiązkowych), jednak wyegzekwowanie umycia przez nią zębów nie mogło odbywać się inaczej niż poprzez stanie obok - żadne tłumaczenie, prośba czy groźba nie skutkowały. Zresztą nie ma się co dziwić - mała wielu zębów zwyczajnie nie miała, a to co jej pozostało, to były w większości poczerniałe, dziurawe kikuty - oczywiście bolące. Mama nie widziała problemu, bo przecież dała pół butelki "Nurofenu" w razie bólu (chociaż tyle)...

Wniosek jest krótki i bardzo przykry - żaden z tych zarzutów nie był winą dziecka. Szkoda, że dorosła osoba, która powinna otoczyć dziewczynkę opieką nie przejmowała się takimi "drobnostkami" jak właściwe odżywianie, higiena jamy ustnej czy zaopatrzenie w odpowiedni strój i wyposażenie...

obozy kolonie sport sztuki walki wychowawca dzieci młodzież

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 255 (267)

#77080

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzień jak co dzień.
Mama wstała, zebrała się do pracy, wyszła z domu i kieruje się w stronę samochodu. Usiłuje zapalić, a tu niespodzianka - poczciwy Kangoo odmawia współpracy. Ciekawe, bo dnia poprzedniego wszystko było w jak najlepszym porządku. Po chwili mrożących krew w żyłach odkryć ciąg dalszy - z bagażnika, w którym składowane były materiały do terapii (głównie zabawki i drewniane instrumenty, terapia niesłyszących dzieci) zniknęły torby z zawartością i - co gorsza - dokumentacja. Nic tajnego czy wrażliwego, jednak jej brak z pewnością będzie dokuczliwy dla terapeuty. Nie powinna była zostawić w samochodzie - ale Polak mądry po szkodzie, stało się.

Co ciekawe - poza torbą zabawek i dokumentów nie przedstawiających praktycznie żadnej realnej wartości (zabawki głównie z rodzaju "piszcząca mysz", "cymbałki") nic z samochodu nie zginęło. Włamano się, ale nic złośliwie zniszczone nie zostało (choć mogło).
Samochód na lawetę i do serwisu. Diagnoza była szybka - przecięte przewody paliwowe, poza tym nic. Żaden ze mnie mechanik, ale z tego co zrozumiałam dostęp do nich wcale nie jest taką oczywistą sprawą, w dodatku nic innego naruszone nie zostało, a rzecz działa się po ciemku, w nocy.
Dokumenty znalazły się w windzie kilka bloków dalej. Dziwnym trafem w tymże bloku mieszkała jedna z pacjentek, której dostarczył znalezione papiery życzliwy sąsiad.

Sytuacja upierdliwa, piekielna i bardzo dziwna. Zemsta? Złodziej bez piątej klepki? Do dziś nie wiemy.

samochód osiedle kradzież włamanie

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 171 (197)

#76896

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem wychowawcą-instruktorem (wychowawczynią-instruktorką :)) na obozach sportowych i koloniach.

Dziś będzie o sprawie bardzo trudnej - utrzymaniu czystości i porządku (na sobie oraz wokół siebie ;)).

Epizod I - Czternastolatek z mopem.

Wylał się sok na kafelki, to i pościerać trzeba, a że mop jest w zasięgu, to można zrobić to łatwo, szybko i stosunkowo przyjemnie. Chyba, że w ciągu swojego kilkunastoletniego życia nie miało się mopa w posiadaniu. Męczy się bidula, stoi, zastanawia - a którędy to do wiadra, a czemu tyle wody teraz jest na podłodze? Bo tu trzeba wykręcać? Włożył do siateczki i czeka, aż woda sama cudownie spłynie. Patrzy jak kotek ze Shreka i sam nie wie, jak skorzystać z tego wiadra wydajniej.
- A myłeś kiedyś podłogę?
- ... Tak... Ale innym mopem!
Skończyło się na kilkuminutowej nauce korzystania z wiadra, wykręcania mopa i zmywania podłogi tak aby nie można było się w niej utopić. Efekty nauki szczęśliwie powinny pozostać na dłużej. :)

Epizod II - Higiena osobista.

Myć się należy codziennie. Zwłaszcza, kiedy lat ma się jedenaście i powoli wchodzi w trudny okres dojrzewania. Niestety nie dla wszystkich jedenastolatków jest to jasne - ot, kolejna rzecz nad którą trzeba popracować, bo...
- Ja w domu myję się raz na tydzień!
- Naprawdę?
- Tak!
- Ciekawe czy mama uważa tak samo...
- No... Yyy... No dobra, może raz na dwa... albo trzy! dni...
Na obozie jednak ćwiczymy codziennie, to i myjemy się codziennie. Nawet jeśli takich niechętnych wychowanków trzeba prowadzić do łazienki za rączkę, a potem czekać pod drzwiami i nasłuchiwać czy na pewno woda leci. :)
- Umyłeś się?
- Tak!
- Na pewno?
- ... Taak...
- Mam powąchać? ;)
- ...To ja pójdę jeszcze raz.


Epizod III - Sprzątanie.

Udręką dla większości niechętnych myciu jest również czas po śniadaniu, przeznaczony na codzienne porządki w swoim pokoju. Wtedy to dopiero jest raban - a jeszcze ta niedobra pani przyjdzie i telewizor odłączy, no co za...!
Czy wiedzieliście, że śmieci magicznie się mnożą?

- Jasiu, idź posprzątać łazienkę, dzisiaj twoja kolej.

W łazienkach wychowankowie mają między innymi kosze na śmieci. W ramach "posprzątania łazienki", należy między innymi je wynieść, a oprócz tego sprawdzić czy jest zapas papieru toaletowego, czy ręczniki nie spadły z wieszaków, ogólnie czy łazienka nadaje się do komfortowego używania.
Idę sprawdzić jak tam Jaś wywiązał się z zadania - jako, że to jeden z tych, co nad nimi trzeba stać, inaczej kręcą się w kółko i udają tylko że sprzątają. Wchodzę, a tam góra śmieci wysypująca się z kosza, tak ze dwa worki na pewno. Tragedia.

- Jasiu, chodź no tutaj. Twoim zdaniem w łazience jest posprzątane?
Jaś spogląda na mnie, spogląda na kosz, jeszcze raz na mnie i z rozbrajającą szczerością mówi:
- Tak. Jeszcze nie trzeba wynosić.
Uśmiecha się, wierząc niezachwianie w swoje słowa. Góra śmieci i jej kolonie poza koszem śmieją się szyderczo.


Epizod IV - Bielizna.

Że bieliznę zmienia się codziennie, każdy teoretycznie wie. Na obozie jednak trzeba pilnować, czy aby na pewno jest to takie jasne. W związku z tym dzieciaki mają worek z brudną bielizną, do której wrzucają zużyte majtki i skarpetki.
- Jasiu, ubrałeś czyste skarpetki?
- ... Ja już nie mam!
- Sprawdziłeś dokładnie?
- Tak!
- A ile mama ci spakowała?
- Pięć!

Nie wierzę. Wyjazd 6 noclegów, niemożliwe. Szukamy - w szafie rzeczywiście nie bardzo. Ale od czego jest kupa rzeczy znalezionych*?
- To twoje?
- ... Tak!
- A te?
- ... Też!
Tak oto kolejne stopy zostały uratowane.

*Taka górka rzeczy, do których przez większość czasu nikt z pokoju się nie przyznaje, a po powrocie mamy i tatusiowie od razu rozpoznają rzeczy syna/córki. ;)

obozy dzieci młodzież kolonie

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 175 (231)

#76826

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem wychowawcą-instruktorem na obozach sportowych i koloniach.

Chłopiec, lat 10, obóz sportowy (sztuki walki, a więc można pomyśleć, że większa dyscyplina).
Dzieciak w każdej wolnej chwili pisał listy. Dosłownie każdej. Długie, obszerne listy, wszystkie kierowane tylko do jednej osoby - najukochańszej mamy. Żeby było jasne - wyjazd krótki, zaledwie sześć noclegów, w dodatku nie było problemu z porozumieniem się z rodzicami (poprzez telefon wychowawcy, podopieczni swoich nie mieli).

To nie były jednak zwykłe listy; opisywał w nich każdą wykonaną czynność w chronologicznym porządku, a także zdawał dokładną relację z odbywanych zajęć oraz otrzymywanych posiłków, włącznie z tym ile i czego zjadł i czym popił. Zapisywał słowa wychowawców odwiedzających młodzież w pokojach, swoje perypetie z kolegami. Opisywał konsystencję swojego stolca (!) wraz z godziną, o której się pojawił.
Cały ten raport w liście do mamy z obozu.

Poza tym dzieciak fajny, niekonfliktowy, spokojny. Tylko fanatycznie wręcz wpatrzony w rodzicielkę. Razem z dokumentami przyszła kilkustronicowa "instrukcja obsługi" - właśnie w ten sposób podpisana. Instrukcja obsługi dziesięciolatka.

EDIT: Po wielu komentarzach oskarżających o czyny zabronione dodaję, że chłopiec dumnie pokazywał swoje listy wychowawcom. Nikt mu ich nie wykradał, nie otwierał nad świeczką i nie czytał wbrew jego woli.
Dzieciak też nie ma zaburzeń ze spektrum autyzmu, poza pewnymi aspektami to - jak już pisałam - sympatyczny dzieciak. Pozdrawiam.

obóz sportowy obozy kolonie sztuki walki dzieci

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 180 (234)

#75594

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem instruktorką sztuk walki. Z racji wykonywanej profesji stykam się z wieloma rodzicami oraz ich pociechami, a co za tym idzie z wieloma podejściami i postawami. Jako że sztuki walki rozwijają nie tylko sferę fizyczną młodego człowieka, dużą satysfakcją jest dla mnie obserwowanie pozytywnych zmian u podopiecznych.
Ostatnio miałam jednak dwie trudne sytuacje. Jako że wrzesień-październik obfitują w nowych uczniów, obie sytuacje związane są właśnie z takimi "świeżynkami".

1. Na pierwszy trening najmłodszej grupy (4-7 lat) przychodzą dwaj chłopcy z tatą. Obaj troszkę zestresowani, ale weseli, chętni do współpracy. Zajęcia się rozpoczynają, szybko staje się jasne, że obaj są raczej sprawni i wygląda na to, że zajęcia im się podobają. W tyle sali siedzi wspomniany wcześniej rodzic i bacznie się przygląda. W pewnym momencie jeden z synów łapie kontakt wzrokowy z ojcem i zbiega z maty. Zaczyna płakać, ojciec mówi coś do niego wzburzony, lekko szturcha, nie jest zadowolony.

Podchodzę aby zapytać czy coś się stało, i czy chłopiec chce dalej brać udział w zajęciach. Ojciec grzmi na synka "patrz na panią, kiedy do ciebie mówi", stresując dzieciaka, którego przyszłam zwyczajnie uspokoić. Mały stresuje się jeszcze bardziej i zacina, odmawia jakiegokolwiek kontaktu. Mówię, żeby się nie martwił, uspokajam i zachęcam - w razie gdyby chciał, zawsze może wrócić z powrotem do ćwiczeń. Ojciec groźnie patrzy, szepcząc do syna nieprzychylne słowa, coś na temat słabości i mięczaków.

Reszta grupy kontynuuje trening, w tym brat chłopca. Po pewnym czasie orientuje się on jednak, że drugi siedzi z tyłu na ławce i on również do niego dołącza, zalewając się łzami. Ojciec teraz jest już potężnie zdenerwowany na obu synów, czyni im gromkie wyrzuty. Mnie uprzejmie przeprasza, przy czym źle traktuje chłopców, nie pozwalając im uspokoić się i wrócić na zajęcia. Wychodzą.

2. Do klubu przyszedł ojciec z synem. Dzieciak lat sześć, dość wyrośnięty, raczej potężnej budowy, ale jeszcze nie gruby. Cichy, wycofany, przestraszony. Ojciec od samego początku rzuca na syna groźne spojrzenia i warczy, wręcz wypycha go na salę.
Przez pierwszy trening chłopiec ćwiczy z widoczną rezerwą, cały czas powracając wzrokiem do siedzącego na ławce ojca, który co jakiś czas rzuca mu różne uwagi, przeważnie krytyczne. Żeby było śmieszniej, krewkiego ojczulka uspokaja babcia jednej z pozostałych uczennic, informując o etykiecie panującej w dojo (brak kontaktu na linii trenujący - obserwujący).

Po treningu ojciec non stop pokrzykuje na syna, a to żeby patrzał w oczy, a to żeby stał prosto, a to że wolno ubiera kurtkę, ciągłe wyrzuty. Wysokie wymagania co do sześciolatka.

Z każdym kolejnym treningiem chłopiec coraz bardziej się otwiera. Jest wesoły, widać, że zajęcia sprawiają mu przyjemność, ma dużo zapału do ćwiczeń i przede wszystkim jest bardzo skupiony. Przed i po treningu jednak stale powtarza się sytuacja, w której ojciec strofuje syna za każdą bzdurę. Dotarliśmy do momentu, w którym przy ojcu nie zwracamy żadnej krytycznej uwagi chłopcu, wiedząc że ten zaraz wyolbrzymi problem i objedzie dzieciaka choćby za drobnostkę. W innej sytuacji (bez ojca obok) mały nie ma problemu ze zrozumieniem błędów i ich poprawą. Poza matą, przy ojcu, dzieciak jest zastraszony i zestresowany.

To co robi ten ojciec, nie jest przemocą fizyczną. Obawiam się jednak, że pod psychiczną mogłoby już podchodzić. Żadne dziecko nie powinno być w ten sposób traktowane - co jednak możemy w tym momencie zrobić, widząc chłopaczka przez zaledwie dwie godziny w tygodniu? Nie wiemy na ile jest to poza, jakie relacje mają poza dojo i treningami. Niewiele wiemy, ale to co widzimy już teraz bardzo nam się nie podoba. Od dzieci trzeba wymagać, ale nie rzeczy niemożliwych.

usługi sztuki walki treningi sport

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 250 (276)