Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Jacobs

Zamieszcza historie od: 13 kwietnia 2012 - 1:54
Ostatnio: 26 maja 2018 - 9:48
  • Historii na głównej: 17 z 21
  • Punktów za historie: 23174
  • Komentarzy: 201
  • Punktów za komentarze: 2923
 

#54962

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeczytałem koledze historię Nieuprzejmej, o gościu który obsikał ciuchy w sklepie, a kolega mi opowiedział coś takiego.
Był w sklepie bieliźnianym (w UK) w którym była zorganizowana jakaś akcja w stylu "przynieś swój stary strój kąpielowy, a dostaniesz nowy" (lub sporą zniżkę na nowy)
Jak wchodził trafił na scenkę jak starsza babka, z tłustymi włosami, wyraźnie zaniedbana choć odstrojona w mini i koronkową "sexy koszulkę";) wykłóca się z ekspedientką o przyjęcie strojów.

Dziewczyna za ladą, na skraju załamania tłumaczy, że stroje mają być czyste i to jest warunek. Babka na to, że jak mają być czyste, skoro mają być używane? I coś w ten deseń przez kilka minut. Kolega płacąc obok za swoje zakupy zerknął na stroje i skomentował:
- Ta pani tylko zaznaczała gdzie jest przód a gdzie tył.
:)
Jeden z jasnych strojów miał wyraźne plamy, pożółkłą i brązową, w wiadomych miejscach. Reszta łachów była w nie lepszym stanie, powyciągana i wyraźnie zużyta do cna. Tylko wymieniać...

sklep.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 541 (619)
zarchiwizowany

#54383

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wycieczka szkolna z okazji dnia dziecka-jakiś teatr, spacer, lody wliczone w wycieczkę. I przy powrocie-NIEPLANOWANA wizyta w McDonaldzie. Bo nauczycielki i opiekunki głodne, bo po drodze, bo mamy nadmiar czasu, a dzieciaki już oszalały ze szczęścia" Pieniądze właściwie wszyscy mają z domów, ci co nie mają to pożyczają. Ja oczywiście nie miałem swoich pieniędzy, i nie przyjaźniłem się z nikim na tyle, żeby pożyczać, zresztą nie za bardzo miałbym z czego oddać. Mówię jednej pani że boli mnie brzuch i chcę zostać w autobusie. "Nie, nie, idziemy wszyscy". Po cichu liczyłem, że ktoś się zlituje i mi kupi hamburgera, ale skończyło się na tym, że wyjąłem własną kanapkę i jadłem, żeby już tak bardzo nie odstawać. Ale nadeszła odsiecz-pani opiekunka (świetliczanka), nie mogła mi pozwolić na takie upokorzenie. I, chyba po to żebym lepiej się poczuł, zawinęła mi moją kanapkę w cudzy papierek po hamburgerze. Mniam...

takie tam

Skomentuj (109) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 470 (590)
zarchiwizowany

#52483

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kupowałem ostatnio na ryneczku jagody (3zł za szklankę:) i przytoczę pewną sytuację sprzed kilku lat.
Z moim chłopakiem też zbieraliśmy jagody na sprzedaż. Robota ciężka, trzeba wstać bardzo wcześnie, dojechać do lasu, poszukać dobrego miejsca, naschylać się, podźwigać wiadra do miasta żeby możliwie jak najwcześniej zająć miejsce na ryneczku i jeszcze wystać kilka godzin. Wtedy cena za szklankę to było ok 1,5zł-2zł. Zazwyczaj ktoś jeszcze stał w pobliżu więc umawialiśmy się na tą samą cenę, najczęściej właśnie 2zł. Często stali ci sami ludzie i nie było problemu. Raz ustawiła się obok młoda dziewczyna, akurat na zmianie był mój chłopak, umówił się z nią na 2zł, zgodziła się... Ale jak ktoś brał u niej jedną szklankę, to proponowała że sprzeda dwie za 3zł za, a za każdym razem jak ktoś podchodził do Dawida, dziewczyna wyrywała się z tekstami: "pani/panie, ja sprzedam za złotówkę".
Tylko kilku klientów się nie pokusiło, uznając, że tańsze to gorsze, a jedna pani sama jej powiedziała żeby nie podbierała klientów i kupi za 2zł bo ją jeszcze stać.
Dawid zwrócił dziewczynie parokrotnie uwagę, ale w końcu jak chciała sprzedawać za bezcen to proszę bardzo. Jak wpadłem do niego po południu z kanapkami i piciem, to dziewczyna kończyła robotę, a Dawid sprzedał może 1/5 tego co mieliśmy. Ale był jeszcze czas, i do 17.00 sprzedaliśmy właściwie wszystko za normalną cenę, a te jagody co zostały, już przygniecione zjedliśmy sami. A po kilku dniach gdy rozmawiałem o tej sytuacji ze znajomą kobietą, to przyznała się, że to jej córka, którą poprosiła o zastępstwo (bo bolały ją plecy), i której się po prostu nie chciało długo stać, więc wyprzedała jagody zebrane przez matkę za pół ceny.

ludzie z lasu:>

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 314 (418)

#51003

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłem niedawno w szpitalu i kontakt ze znajomymi miałem głównie przez sms-y. Nie mogłem wstawać, konto się wyczyściło, ale kobieta odwiedzająca swojego wujka akurat mu mówiła, że skoczy do sklepiku, więc wyciągnąłem kaskę i poprosiłem o kupno doładowania za 10zł.
"Ależ pewnie, żaden problem".

Wróciła, zostawiła wujkowi zakupy, pożegnała się z nim, mi wychodząc podała doładowanie - jak po chwili się okazało - za 5zł i się szybko zmyła.

A ja jeszcze wołałem za nią, że dziękuję bardzo.

...

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 698 (772)

#48143

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Eleganci klient, z eleganckiego samochodu, płaci kartą.
Transakcja przyjęta, mówię:
- Można wziąć kartę.
- WziąŚĆ - poprawia mnie pogardliwie i głośno, i wychodzi z cwanym uśmieszkiem, chyba zadowolony, że nauczył czegoś biednego durnia.

Skomentuj (86) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1057 (1179)

#45357

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Poranna msza noworoczna. Zaraz za mną na ławeczce dwie panienki i chłopak. On się nie odzywał, za to one, dla popisu lub z głupoty prowadziły (głośnym szeptem) mniej więcej taką konwersację:
- Ja pi...olę, łeb mi, ku...a, rozp..dala. Po ch... tu przyleźliśmy?
- Bo się, ku...rwa, zaczyna new year.
- Ale ja już zdyyycham.
- To idź jeb...j się w toi-toiu.
- Haha, kur...a, sama idź...
I takie coś 10 minut mszy, aż jedna stwierdziła:
- Spier...my - i wszyscy wyszli.

Wiem, jak mówi teraz młodzież, ale inaczej to wszystko brzmi pod monopolowym, a inaczej w kościele. Choć w obu przypadkach obleśnie.

młodzież

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 704 (910)

#42193

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jedną z najbardziej denerwujących mnie rzeczy są informacje na temat utrzymania i żywienia więźniów (i ich narzekania na warunki życiowe).

14 lat mieszkałem w domu dziecka, większa część pobytu przypadła na lata 90, ale nie wydaje mi się, by dużo się do tego czasu zmieniło. Wiadomo jak działa żywienie w większości publicznych stołówek. Poniedziałek kurczak - więc wtorek lub środa potrawka z kurczaka, zrazy to dzień później gulasz, a kotlety mielone zamieniają się w farsz do naleśników. Jakości mięsa, pełnego chrząstek (do tej pory dodatkowo mielę każde mięso mielone) czy suchych, szarych ziemniaków nawet nie chcę pamiętać.

Któregoś obiadu dziewczynka straciła mlecznego zęba, jedynkę. Zaczęła ryczeć, wszystko wypluła na talerz, zabrali ją do łazienki. Zdziwię kogoś, jeśli napiszę, że dzień czy nawet dwa później ząbek był dodatkiem do obiadu innego dzieciaka?

Co jest najbardziej piekielne? Więzień może mieć roszczenia, pisać skargi i żądać odszkodowań. Państwo reaguje. Ale po co ma pomagać dzieciakom, które nie mają komu się poskarżyć, że jest im źle, zimno czy niesmacznie? I ponarzekać dlaczego tak się im dzieje, skoro nikomu nie zawiniły. Każdy wie, co się dzieje w domach dziecka i wiadomo też, że ci co najbardziej potrzebują pomocy proszą o nią najciszej.

wywód :/

Skomentuj (102) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1559 (1675)

#41369

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka tygodni przed ukończeniem 18. przydzielono mnie do mieszkania usamodzielniającego. Złożyłem wniosek o przyznanie mieszkania socjalnego, dorabiałem sobie na ulotkach i sprzątaniu, wciąż się uczyłem więc udało mi się spełnić warunki by tam zamieszkać.

Na początek - osiedle - powiedzieć o nim "mało przyjazne" to jak nic nie powiedzieć. Niestety, było czysto patologiczne, brudne i niebezpieczne, większość mieszkańców stanowili Romowie (nie mam do nich nic, jako do nacji, ale oni się zachowywali, jakby za wszelką cenę chcieli wszystkich utwierdzić w stereotypach na ich temat). Co kilka dni na osiedlu interweniowała policja, kilka razy straż pożarna i pogotowie.

Spotkałem dziewczynę, która mieszkała tam 9 miesięcy i właśnie się wprowadzałem na jej miejsce. Pogadaliśmy chwilę, powiedziała, że mi współczuje i cieszy się jak głupia, że się stamtąd wynosi. Niezły początek...

Zamieszkałem z parką - Danielem i Aśką, starszymi ode mnie o 2 lata. Niby warunki umowy były są twarde - nie można palić ani pić alkoholu, musi być porządek, zero konfliktów z sąsiadami, pozytywne kontrole i czas zamieszkania - max. 2 lata. Oni mieszkali tam już 27 miesięcy (głównie dzięki ciążowym sztuczkom Asi). Mój pokój - wolny ledwie tydzień do czasu mojej przeprowadzki, był szary, śmierdzący, nie sprzątnięty z puszek po piwie i zużytej prezerwatywy. Gdy go porządkowałem, na przemian się ze mnie śmiali lub ubolewali, "gdzie się teraz będą pier..lić".

Basia, moja poprzedniczka, wcześniej była ich "sprzątaczką". Chcąc - nie chcąc rola przeszła na mnie. Próbowałem się buntować, ale nienawidzę smrodu i bałaganu, zresztą bałem się, że przyczepią się na kontroli i nas wywalą, więc szybko się poddawałem i sprzątałem. Nie będę wspominał o niezmywaniu przez nich naczyń czy podłogi (to się zdarzyło raz - pozmywali wodę wybitą z kibla moja koszulką). Oni potrafili się zalać i zwymiotować na podłogę lub do zlewu i oczywiście zostawiając to chyba dopóki "samo się nie sprzątnie".

- Gdy zostawałem na weekend u swojego przyjaciela, po powrocie mogłem zastać:

* kogoś obcego w moim łóżku
* czyjeś zasikane spodnie w moim łóżku
* brak łóżka
Nie mówiąc o innym syfie.

- Aśka notorycznie nie spuszczała po sobie wody w toalecie, zostawiała brudną bieliznę i zużyte podpaski gdzie popadło.

- Dostawałem niewielki zasiłek, który bez skrupułów mi ukradli.

- Nawet to, że wszedłem do kuchni, nie przeszkadzało im przerwać seksu na krześle (lub chociaż się zawstydzić czy zdziwić)

- Którejś nocy Aśka wpadła zapłakana o mojego pokoju krzycząc, że "Daniel się k*rwi z jakąś bladzią" i próbowała mnie w zemście uwieść. Cóż, nie udałoby jej się nawet gdybym był hetero ;>

- Już po tygodniu zacząłem trzymać większość jedzenia w pokoju, ale i stamtąd nie wahali się mi go zabierać.

- Nie prali ubrań, choć pralkę mieliśmy nawet niezłą. Nosili ciuchy do zdarcia i wyrzucali.

Spędziłem tam na szczęście tylko pół roku, choć teraz mam wrażenie, że to było o pół roku za długo ;>

współlokatorzy

Skomentuj (63) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 853 (1007)

#40775

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W III klasie liceum jedna z koleżanek z klasy, Ewelina, wiedząc, że jestem sam, zaczęła mnie gorąco zapraszać do siebie na święta Bożego Narodzenia. Początkowo się wykręcałem, wiadomo, że dodatkowy talerz dla gościa jest tylko dla picu. Jednak nalegała, więc dałem się przekonać, że to nie będzie żaden problem. I zawsze to nie będę się nudził w domu.

Ucieszyła się że się zgodziłem, obiecała że będzie super wyżera, bo jej babcia jest byłą kucharką i ojciec pracuje jako szef kuchni, i że w ogóle mogę nocować, i zostać przez całe święta. Sam też się zacząłem cieszyć (lubię dobre jedzenie;). Spytałem o ilość i „rodzaj” osób w rodzinie, kupiłem każdemu drobny upominek. Dała mi adres na wszelki wypadek, ale obiecała, że z kimś po mnie przyjedzie o 15.00.

Udzielił mi się świąteczny nastrój, w wigilijny poranek poszedłem do kościoła, później ozdabiałem swoje prezenty, przygotowałem sałatkę ze śledziem, żeby nie iść z pustymi rękoma, założyłem nowe ubranie i już od 14.00 czekałem na przyjazd Eweliny. Nie zjawili się punktualnie, pół godziny później też nie. Myślałem, że może coś źle zrozumiałem, albo że im zamarzł samochód i nie mają mnie jak o tym powiadomić. Poczekałem do 16.00 i sam do nich pojechałem.

Znalazłem adres bez trudu, widziałem, że gdzieś w głębi domu pali się światło, choć lampki na podwórkowej choince były wyłączone. Zadzwoniłem na dzwonek przy bramce. Cyk. Światło w domu zgasło. Łudziłem się jeszcze, że zaraz zapali się na ganku i ktoś po mnie wyjdzie. Nie doczekałem się, zadzwoniłem raz jeszcze. Nic. Pokręciłem się jeszcze chwilę, w nadziei że jeszcze się ktoś zjawi, ale w końcu przewiesiłem prezenty przez płot (nie były mi potrzebne, i nie miałem zamiaru tego nieść z powrotem).

Przez całe święta pocieszało mnie wspomnienie jak (chyba) ojciec Eweliny niczym szpieg z Krainy Deszczowców skrada się w ciemności po reklamówkę, którą zostawiłem na płocie.
Przystanek był po drugiej stronie ulicy i wszystko dosyć ładnie widziałem :>
Jeszcze z autobusu widziałem, że w domu palą się już światła.

Dlaczego mi nie otworzyli? Ewelina tłumaczyła, że wyjechali do (a jakże) chorej cioci i nie mieli mnie jak powiadomić, bo nie miałem telefonu.
A naprawdę (dowiedziałem się dopiero w okolicach matur) – rodzince się odmieniło, bo mnie nie znali i chcieli spokojnych świąt bez niespodzianek.

gościnność i świąteczny duch

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1366 (1440)

#39636

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przytoczenie poniższej historii kosztowało mnie mnóstwo nerwów i łez. Zobaczymy, czy było warto.

Od 4 roku życia mieszkałem w Domu Dziecka. Nie miałem żadnego kontaktu z rodziną, moja adopcja się nie powiodła. Byłem samotnym, zamkniętym w sobie dzieckiem. Do tego nieśmiałym i niewyrośniętym, nigdy nie miałem bliskich kolegów, ani w szkole, ani w domu.

Miałem 9 lat. Któregoś dnia Daniel, starszy o 6 lat "nowy" z opinią łobuza, zaczął się ze mną zadawać. Mówił, że jestem fajny, grzeczny, że chciałby się ze mną kolegować. Byłem szczęśliwy jak mało kto.

Kiwałem skwapliwie główką, kiedy pytał, czy nigdy go nie zdradzę i zawsze się będziemy przyjaźnić. Mówił, że przyjaciele mają swoje specjalne tajemnice, o których nikt inny nie może wiedzieć, a także, że wiedzą o sobie wszystko. I nie wstydził mi pokazać "swoich tajemnic", nawet kazał ich dotykać, choć wcale tego nie chciałem.
Niezbyt lubiłem też, kiedy przychodził do mnie, zabraniał się odwracać, dyszał cicho i zostawiał mi mokrą pościel i piżamę. Czułem, że nawet przyjaciel nie powinien na mnie "robić siku" (nie miałem wtedy innego pomysłu co to mogło być). Ale to była nasza wspólna tajemnica, miałem nikomu nie mówić, bo to będzie "zdrada przyjaciela" i wtedy już naprawdę nikt nie będzie ze mną rozmawiał.

Któregoś dnia, przed kolacją, Daniel zawołał mnie do łazienki. Nie chciałem iść, bo trochę się już go bałem, ale gdybym się nie zgodził pewnie by później na mnie nakrzyczał i się obraził.

Zamknął nas w kabinie, rozpiął sobie spodnie, zdjął, ściągnął majtki. Poprosiłem cicho, żeby na mnie nie sikał. Kazał mi klęczeć, myślałem, że tak mam go błagać, żeby mi tego nie robił, to uklęknąłem i prosiłem. Nie posłuchał, kazał mi otworzyć buzię. Zacisnąłem wargi, zasłoniłem się dłonią, ale zatkał mi nos i musiałem jakoś zaczerpnąć powietrza.

Po wszystkim wytarł mi twarz i język rękawem, kazał mi posiedzieć trochę i później wyjść i się spokojnie zachowywać, a jak komuś powiem, to mnie za to "wyrzucą na ulicę". Posłuchałem. On poszedł. Ja próbowałem jeszcze ‘to’ zwymiotować, ale nie dawałem rady.

Kryjąc emocje zszedłem na stołówkę.
Spóźniłem się na kolację, akurat dyżur miała znienawidzona Kinga, tzw. "Zołza Zołz". Zobaczyła, że nie jem, tylko ledwie zacząłem siorbać herbatkę, podeszła, i chciała mnie nakarmić na siłę, ścisnęła za policzki i chciała wmusić we mnie kanapkę. Nie wytrzymałem kolejnej dawki agresji i upokorzenia. Emocje puściły, rozszlochałem się, chciałem wstać od stołu, złapała mnie za ramię, zaczęła wrzeszczeć, dostałem jeszcze klapsa, posadziła mnie z powrotem na krzesło, stała nade mną i pilnowała, aż zjem tą kanapkę. Dusiłem się łzami, nie mogłem nic przełknąć. Ale nie umiałem się postawić. Wszyscy patrzyli jak cały spocony i czerwony na twarzy wpycham w siebie jedzenie i co rusz nim pluję przy większym szlochu, przy akompaniamencie Zołzy:

- Zawsze tylko z tobą takie cyrki! !

W końcu się udało, popiłem herbatki, wstałem, uciekłem do pokoju. Zacząłem przytulać poduszkę, siebie, modlić się do Boga, żeby mnie w końcu zabrał w jakieś dobre miejsce, powtarzać "kocham cię Kubuś, nie martw się, jesteś fajnym chłopcem,". Była to moja jedyna forma miłości i pocieszenia przez wiele, wiele lat i zawsze mi to pomagało na smutki i samotność - ale nie tym razem. Chciałem, żeby ktoś inny mnie pożałował, naprawdę przytulił, żeby ktoś w końcu powiedział "biedny Kubuś, a my byliśmy dla niego tacy niedobrzy." I żeby ta durna Kinga się za mnie obwiniała.

Już następnego dnia zacząłem zbierać tabletki. Miałem jeden aviomarin z wycieczki, jedną tabletkę przeciwbólową wziąłem od wychowawczyni, zapitoliłem jeszcze z apteczki. W dwa dni uzbierałem 6 sztuk.
Teraz nazywam to żałosną próbą samobójczą, ale wtedy było to dla mnie bardzo poważne - zawsze mnie straszyli, że już dwie to za dużo, więc uznałem tych kilka tabletek za śmiertelną dawkę. Połknąłem je w trakcie mycia zębów, z pewną satysfakcją, że ci wszyscy ludzie którzy teraz mnie nie lubią, zaraz będą mnie żałować i się zamartwiać. Zacząłem się słaniać i źle czuć jeszcze zanim się położyłem do łóżka. Nie pamiętam dużo, tylko tyle, że zacząłem się panicznie bać, że naprawdę umrę, i że pani próbowała dać mi jeszcze jedną tabletkę, ale zacisnąłem usta, i machałem głową, że nie chcę.

W szpitalu cały czas trzymałem się wersji, że bolał mi brzuch i żadna tabletka nie pomagała i brałem jedną za drugą i za dużo wziąłem. Było mi wstyd za to co chciałem zrobić i nie chciałem, by ktoś się dowiedział, jaki miałem powód.

Kiedy wróciłem do domu (zatrzymali mnie w szpitalu ze względu na niedożywienie i anemię), dostałem tylko burę za swoją głupotę. Ale przynajmniej Daniela już nie było. Trafił gdzieś indziej, prawdopodobnie do poprawczaka, ale nie jestem pewien na 100%. I nie wiem czy za inne dzieci (chodziły jakieś plotki) czy za jakieś tam włamanie.

Przepraszam za może zbytnie rozpisanie się, ale trochę tego potrzebowałem.

ddz adult

Skomentuj (246) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1996 (2240)