Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Kamisia1990

Zamieszcza historie od: 2 grudnia 2016 - 17:55
Ostatnio: 28 lutego 2018 - 2:19
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 396
  • Komentarzy: 16
  • Punktów za komentarze: 68
 

#81564

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szlag mnie jasny trafi.

Mam dziecko. Pięknego, zdrowego chłopca, któremu nie szczędzę spacerów, nawet w tym mroźnym okresie, który teraz mamy. U nas temperatury w dzień sięgają nawet -15. I co znajduję w skrzynce? Zawiadomienie z MOPSu, z prośbą o pilny kontakt. Zdziwienie niemałe.

Kolejne zdziwienie, gdy usłyszałam, że "zaniedbuje dziecko". Omówiłam się z cudownie miłymi Paniami na rozmowę, pogaduszki itd. Nie mam nic do ukrycia. Ale jaką mendą trzeba być, by zgłaszać zaniedbanie dziecka, które dziennie jest dwa razy na spacerze (bo nie dbam o nie i je wyziębiam - tytuł skargi) i które "płacze" - bo tak, to też usłyszałam. Że dziecko wieczorem płacze.
Z tym, że moje 10-miesięczne dziecko płakało w życiu swoim kilka razy. Jest według wszystkich najspokojniejszym pomiotem, jakiego w życiu wiele osób z rodziny widziało.

Ale przecież jestem wyrodną matką. Zabiorą mi dzieciaka. Przetrzepią całe mieszkanie - Nie bardzo wiem, jak się takie spotkanie odbywa, stąd moje oczekiwania - bo, cholera, wychodzę z dzieckiem na spacery w każdą pogodę, żeby nabrał odporności, a nie był wiecznie zasmarkanym bobkiem, który na każdy deszcz, każdą zmianę temperatur czy wyjście z domu reaguje gorączką.
Dziękuję życzliwy człowieku. Zrobiłeś mój dzień.

EDIT: Wie ktoś w ogóle, jak wyglądają takie spotkania? Czy można się dowiedzieć, skąd wyszła skarga itd? Bo jestem w kropce.

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 167 (211)

#76164

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Bardzo popularny w ostatnich tygodniach temat.
Szlachetna Paczka.
Zostałam w tym roku wolontariuszką Szlachetnej Paczki i aż mnie nosi z bezsilności, zażenowania i tego, jak dałam się nabrać.

Swoje obowiązki od początku starałam się wypełniać jak najlepiej potrafię. Jednak to, że jestem "tylko" wolontariuszem, nie znaczy, że mam sprawę olewać. Chodziłam na spotkania między godzinami uczelni i pracy, które odbywały się albo w sobotę i niedzielę od godziny 8 rano, lub w tygodniu po godzinie 20. Także drałowałam prosto ze szkoły, lub z pracy kilka przecznic dalej, lub dojeżdżałam autobusem miejskim (każdy wie, jak to jest w godzinach szczytu). Oprócz spotkań zaliczyłam kilka rozmów twarzą w twarz z potrzebującymi rodzinami. Większość z nich została przyjęta do programu po weryfikacji. ogólnie poznałam super ludzi. Dobrych, miłych, mających cudowne dzieciaki- dla mnie świetna i przejmująca rzecz.
Ale... ale działanie SP mnie bardzo razi. Dobija do tego stopnia, że nie umiem przejść obojętnie obok niektórych spraw. Oto one:

1. Dokumenty.
Przy każdej rodzinie wolontariusz musi uzupełnić formularze. Wiadoma rzecz - taka żmudna, papierkowa robota to minimum 10 stron formatu a4. Na szkoleniu dostałam jeden egzemplarz dokumentów (dla jednej rodziny, podczas gdy do odwiedzenia było przynajmniej 3-później się okazało, że rodzin może być więcej). Gdy zapytałam, co z resztą i dlaczego tylko jeden, kazali mi sobie samej wykombinować resztę. Nie jestem życiową łamagą. Umiem pójść do ksero i poprosić o wydruk. Niby groszowe sprawy - do wydruku jedynie około 30 kartek - nie narzekałam.
Gdy jednak teraz o tym myślę, to jednak wydaje mi się trochę słabe to, że wolontariusze muszą sami, będąc często osobami ograniczonym budżetem, płacić za takie rzeczy.

2. Panel wolontariusza na stronie internetowej.
Po odwiedzeniu rodzin (na których jest do napisania dużo) trzeba przyjść do domu i wypełnić wszystko w internecie - przepisać to, co napisaliśmy o rodzinie. Z tym, że formularze mało się pokrywają w tym roku. I nie ma opcji, by wpisać jedno słowo jako odpowiedź, mimo że pytanie pojawia się po raz czwarty (w lekko zmienionej formule).

Ja naprawdę jestem w stanie zrozumieć potrzebę prześwietlenia historii rodziny, żeby nie wspomagać nieróbstwa, lenistwa i wiecznego życia z zasiłków. Jednak poświęcając dziennie kilka godzin na naukę, potem na pracę i zmagając się trzeci raz z zapaleniem ucha wewnętrznego (w ciągu dwóch miesięcy), nie mam czasu by rozwijać każde zdanie. Przedstawię przykład podobny do zobrazowania sytuacji.

Pytanie do rodziny:
Czy potrzebujący bierze zasiłek? Jeśli tak, napisz dlaczego, jak wpływa to na jego życie?
Odpowiedź:
Potrzebujący nie pobiera zasiłku.
Formularz do mnie wrócił, żeby go poprawić, gdyż nie ma uzasadnienia. Pal licho błędy - to nie było nawet sprawdzane. Co z tego, że ostatnie trzy pytania nawiązują do tego samego i jest dokładnie wyjaśnione, czemu się tej osobie zasiłek nie należy.
"Walnijmy jeszcze 4 kolejne, coby się upewnić."
Nie mogę pominąć faktu, że na początku wypełniałam to wszystko z zapałem, z przeświadczeniem, że niosę pomoc. Później, przy coraz to kolejnej poprawce już miałam dość. Minimum, które poświęciłam na wypełnianie 'wytycznych' jednej rodziny to 2 godziny 18 min. Bez poprawek. Bez opisu, który trzeba później stworzyć, by rodzina odnalazła pomoc. I owszem, liczyłam. Bo strona się resetuje po równo dwóch godzinach i wszystkie rzeczy, które wpisaliśmy ulatniały się i trzeba było zacząć od nowa. Ale cóż... sama wybrałam sobie ten wolontariat, sama chciałam, więc muszę to zrobić.

3. "Skąd się biorą tacy ludzie?"
Jedna rzecz mnie bardzo zabolała. Jadąc autobusem słyszałam liderkę zespołu. Nie widziałam jej ani szkoleniach, więc nie mój rejon pewnie, aczkolwiek to samo miasto stołeczne :) Kobieta, młoda całą drogę rozmawiała przez telefon (stąd wywnioskowałam, że jest 'w randze wyżej") z inną osobą z paczki i opowiadała, jacy wolontariusze są niekompetentni. Użyła słów, które mnie brzydzą. Poważnie. Opowiadała głośno o tym, że takich to tylko do sprzątania ulic wziąć, bo nigdzie się nie odnajdą. Skrytykowała fakt, że niektórzy są nieśmiali, że nie umieją poprawnie napisać zdania i że ogólnie takich to powinno społeczeństwo eliminować, bo nie ma pojęcia jak oni wszyscy skończyli podstawówkę. Zrobiło mi się szalenie przykro i pluję sobie w brodę za to, że baby nie wytargałam za wszarz i nie przeciągnęłam koło jej wydziału polonistyki, do którego się skierowała po tym, jak wysiadła z autobusu.
Ja wiem, że nie wszyscy są orłami, ale żeby publicznie obrażać ludzi, którzy poświęcają masę czasu na to, by pomóc innym?

4. Wzbudzanie poczucia obowiązku i poganianie.
Gdy chora nie odbierałam telefonu, nie wchodziłam na maila minimum 6h, to zaczynały się do mnie telefony. Gdy odpowiadałam, że czegoś nie zrobię - odpowiadał mi w słuchawce zawiedziony głos sugerujący, że jestem wolontariuszem, że się zgłosiłam, że to bardzo ważna rzecz i powinnam pomóc. No super. Nawet serce mi drgnęło i raz ubierając się w kilkanaście warstw, pojechałam tam, gdzie "trzeba". Okazało się, że jednak niepotrzebnie, bo rodzina nawet nie chciała wziąć udziału w tej akcji. Ba, mówili o tym jednej liderce przez telefon kilka razy, nawet tego samego dnia. Ja ani wolontariusz towarzyszący, numeru telefonu do tej rodziny nie otrzymałam, co się zdarzało dość często - wiadoma rzecz, czasem się nie podaje takich danych. Pierwsza taka sytuacja, gdzie mimo wyraźnego sprzeciwu musieliśmy nachodzić ludzi i zajmować nie tylko swój ale także ich czas.

5. Dojazd i rejonizacja.
Co z tego, że jesteś w danym rejonie, skoro musisz pojechać trzy dzielnice dalej do rodziny lub zupełnie poza miasto, gdzie sam dojazd zajmuje 2,5h? Ano, rejony są dla ułatwienia. Ja dowiedziałam się podczas pierwszego telefonu do rodziny, że mieszka ona hen hen i jeszcze dalej. No trudno, nie zbiednieję jak wydam to 10 zł w jedną stronę na przejazd. Sama się teoretycznie pchałam do SP, ale wydawało mi się, że skoro zgłaszam się jako osoba w danym rejonie i dzielnica reklamuje się szumnie jako konkretny rejon, to jest to właśnie w tych okolicach. Nie mam biletu na wszystkie autobusy, nigdy nie miałam, gdyż nie był mi on potrzebny, ale obecnie żałuję, że sobie takowego nie zafundowałam - wyszłoby o wiele taniej.

6. Ubrania Szlachetnej Paczki.
Ostatnia rzecz to koszulki. Nie można posiadać zwykłej w kolorach fundacji, nie można wykorzystać nazwy akcji, żeby zrobić taniej w byle jakim zakładzie, który się tym zajmuje. Wszyscy muszą zamówić takie same ('z obecnej kolekcji', nawet te z poprzednich lat nie wchodzą w grę).
Muszą - to obowiązek wolontariusza. Ponoć. Przy poświęceniu około 20-40h tygodniowo na aktywne popieranie akcji, przy częstych telefonach do rodzin, do darczyńców, do liderów (na szczęście mam nielimitowane połączenia - chociaż tyle), przy zakupie biletów komunikacji miejskiej i podmiejskiej, przy wydatkach na ksero, wydaje mi się nie ma miejscu, bym musiała kupować sobie koszulkę 3x droższą niż sama bym zamówiła, ale takie wymogi. Taka polityka fundacji.

To nie jest tak, że nic mnie nie cieszy i jestem gburowata. Długo próbowałam się przekonać, że tak już jest. Rodziny potrzebujące i darczyńcy są naprawdę wspaniali. Podziwiam ich i całym sercem życzę im jak najlepiej.
Nie zmienia to faktu, że się zawiodłam chyba permanentnie na tym, jak to funkcjonuje. Dodam, że byłam w innych fundacjach, "pracowałam" przy różnych akcjach i nigdy się z takim postępowaniem nie spotkałam. Zawsze jeżeli sama dawałam od siebie coś, dostawałam w zamian zrozumienie i pomoc. Tu nie otrzymałam nawet możliwości 'wygadania się' co do swoich obiekcji i kłopotów (systemowych). Byłam poganiana i wszystko było na mnie wymuszane, 'bo to rola wolontariusza i trzeba pomagać'. Gdyby nie ci cudowni ludzie, którym się źle wiedzie i ci, którzy są ofiarodawcami, w życiu bym nie została ani minuty dłużej przy tej akcji.
Mam nadzieję, że zajdą pewne zmiany i że w innych miastach jest inaczej. Długo próbowałam sobie wmówić, że nie powinnam w ten sposób myśleć, skoro sama się zgłosiłam, skoro to wolontariat.

Ale czy wolontariat polega na dawaniu wyciskać z siebie aż tyle czasu (serio, mogłabym spokojnie ten czas poświęcić na troszkę ponad półetatową pracę, pieniędzy i przekładania wszystkiego naokoło?

pomoc wolontariat w SP

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 231 (271)

1