Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Kampo

Zamieszcza historie od: 9 października 2012 - 15:48
Ostatnio: 16 marca 2016 - 11:28
O sobie:

Nowy na piekielnych, jednak wsiąkłem już po uszy. Pewnie swego czasu dodam coś od siebie, bo każdego coś spotyka.

  • Historii na głównej: 16 z 16
  • Punktów za historie: 8978
  • Komentarzy: 72
  • Punktów za komentarze: 381
 

#71545

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam znajomego, który to w zasadzie jest znajomym znajomych. Dowiedziałem się jednak, że od dwóch lat jeździ sobie po mieście bez żadnych uprawnień - nigdy nie miał kursu jazdy, nigdy nie zdawał egzaminu, prawa jazdy nie posiada. Samochód ma i nim śmiga po mieście.

Dla mnie samo to już jest piekielne. Nie wiem, czy jeździ dobrze, czy źle, ale tu nie o to chodzi. Czy można z tym coś zrobić? Nie wiem, jakim samochodem jeździ ani tym bardziej, jaki jest numer rejestracyjny pojazdu, znam tylko jego imię i nazwisko. Nigdzie jeszcze tego nie zgłaszałem, bo nawet nie wiem, jak się za to zabrać, nie mając praktycznie żadnych danych. Czy ktoś wie, co należałoby zrobić?

Dodam jeszcze, że nie mam z nim na tyle jakiegokolwiek kontaktu, by poruszyć ten temat w rozmowie w cztery oczy.

samochód jazda bez uprawnień

Skomentuj (62) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 97 (205)

#70767

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ot, sytuacja z dzisiejszego poranka. Nie jest specjalnie piekielna, ale ciśnienie mi podniosła na tyle, że kawy w pracy już nie potrzebowałem.

Z samego rana wszedłem do osiedlowego sklepiku spod szyldu "Społem", w którym dość często robię niewielkie zakupy. Wszystkie pracujące tam panie znam z widzenia, one mnie także.

Położyłem na ladzie kilka produktów do zeskanowania, pik, pik, pik, gotowe. Pytam, czy można kartą zbliżeniowo, oczywiście, że można. Kiedy na terminalu pokazała się kwota (przyznaję, nie sprawdzałem, czy była poprawna), przyłożyłem kartę, bo autobus za chwilę, trzeba się do pracy spieszyć. A pani zza kasy na mnie podnosi głos:

[P]ani: I co pan zrobił?! No i za szybko pan przyłożył kartę! Zła kwota była!
[J]a: Przepraszam, ale to Pani wpisuje kwotę.
[P]: Gdyby pan tak szybko karty nie przyłożył, nie byłoby problemu!
[J]: Ale skąd mogłem wiedzieć, że kwota będzie zła? Śpieszy mi się, to przyłożyłem, jak tylko było można!
[P]: I niepotrzebnie! Teraz przez pana musimy jeszcze raz.
[J]: A mogę zobaczyć ten paragon?
[P]: A niby dlaczego, co ja, pana chcę oszukać?!
[J]: Chcę się tylko upewnić.

Po tym Pani rzuciła mi tylko wydruk, dalej tylko patrząc na mnie spode łba, jakbym ją znieważył wielce. Faktycznie, z wydruku wynikało, że zła kwota została wpisana, ale przecież to nie była moja wina. Czy może ja już postradałem zmysły i jednak była?

sklep osiedlowy Społem

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 175 (225)

#68464

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczorajszym późnym wieczorem, jadąc samochodem odebrać narzeczoną z pracy, w odstępie ledwie kilku minut dwukrotnie niemal nabawiłem się zawału, a wciąż nie przekroczyłem jeszcze trzydziestki.

Najpierw, mając zielone światło, rozpocząłem manewr skręcania w prawo przy rozsądnej prędkości. Niby jakieś latarnie przy ulicy były zapalone, ale światła dawały niewiele, generalnie ciemno i mało widać. I nagle w odległości może dwóch - trzech metrów przed moim samochodem śmignęła postać na rowerze. Skoro ja miałem zielone, on musiał przejechać na czerwonym świetle, gdyż jest to skrzyżowanie bezkolizyjne, a delikwent nie miał żadnych świateł, odblasków, ciemny rower i ciemny strój - gdyby nie przejechał przede mną, nie wiedziałbym, że w ogóle tam był.

Zahamowałem z piskiem i w złości zacząłem trąbić, jednocześnie czując, jak serce podeszło mi do gardła. Zauważyłem, że rowerzysta zatrzymał się i coś do mnie odkrzykuje, więc opuściłem szybę i wydarłem się (inaczej tego nazwać nie umiem, do dziś mi gardło po tym szwankuje) w nieprzyjaznych słowach, co sądzę o takim stosunku do przepisów.

Bez przytaczania cytatów, których i tak z racji emocji nie pamiętam dokładnie, wnioski były takie, że to w zasadzie moja wina, że musiałem gwałtownie hamować, że on jest rowerzystą i miał prawo tak zrobić, po czym pomachał mi wesoło środkowym palcem i odjechał.

Z duszą na ramieniu ruszyłem, jadąc jeszcze wolniej niż przedtem, kiedy może dwieście metrów dalej na ulicę w nieoznakowanym miejscu wbiegła przed mój samochód jakaś kobieta, oczywiście także w ciemnych kolorach i bez odblasków.

Noż do ciężkiej choroby, czy ludzie naprawdę są tacy głupi? I co z tego, że ja nie popełniłem błędu i nie złamałem przepisów, jak potem przez resztę życia bym musiał przez jednego debila z drugą żyć ze świadomością, że komuś wyrządziłem krzywdę, czy nie daj, zabiłem. To jest jeszcze brak wyobraźni, czy już tendencje samobójcze?

ulica rowerzyści piesi

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 361 (409)

#67451

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od pewnego czasu zajmuję się pewnym projektem, do którego materiały muszę zamawiać spoza kraju (najczęściej są to Chiny). Z tego powodu większość paczek idzie zwykłą pocztą, nie kurierami, na szczęście w serwisie znajduje się bardzo szczegółowa informacja dotycząca stanu przesyłki (nie tylko "wysłano" i "dostarczono", ale także "spakowano", "znajduje się w XXX", etc.).

Jednak od tych kilku tygodni / miesięcy paczki docierają do mnie w bardzo dziwnych okolicznościach, co nie jest winą sprzedawców.

Pierwsza sytuacja (a także druga, trzecia, czwarta i piąta): W serwisie informacja, że paczka została doręczona. W skrzynce brak awizo. Udałem się na pocztę i udało się odebrać paczkę tylko po okazaniu dowodu osobistego. Dwa-trzy dni później w skrzynce znajduję awizo z datą sprzed kilku dni. Po okazaniu awizo na poczcie okazuje się, że to za już odebraną paczkę. Zgłosiłem dwukrotnie skargę na listonosza (odpowiednio po trzeciej i piątej sytuacji).

Szósta sytuacja: W serwisie informacja, że paczka została doręczona. W skrzynce brak awizo. Udałem się na pocztę i dowiaduję się, że paczki nie ma, bo została już dostarczona. Podpis nieznanej mi osoby. Po tygodniu okazało się, że listonosz, nie zastając nikogo w mieszkaniu, pozostawił paczkę (małą, 4cm x 6cm) nie u któregoś z sąsiadów w klatce, ba, nawet nie w bloku. Listonosz zostawił paczkę w lokalnym warzywniaku, ok. 500m od budynku, w którym mieszkam. Dowiedziałem się przypadkiem, gdy robiłem tam zakupy i sprzedawca zapytał mnie, czy znam może kogoś o moim nazwisku.

Siódma sytuacja (jak dotąd ostatnia): W serwisie informacja, że paczka została doręczona. W skrzynce brak awizo. Udałem się na pocztę i dowiaduję się, że najpewniej listonosz ma paczkę przy sobie, żeby zgłosić się dnia następnego i czekać na awizo. Następnego dnia awizo brak, więc znowu udałem się na pocztę. Pytam o paczkę. Pani w okienku odpowiada, że nie ma. Proszę, by sprawdziła jeszcze raz, bo być może to jedna z tych, co za Panią leżą (gabarytowo jedna wyglądała właśnie na moją). Nie, to na pewno nie moja paczka, Pani by wiedziała, gdyby było inaczej. Następnego dnia znowu poszedłem na pocztę i, szczęśliwie, obsługiwała inna Pani. Moja paczka, będąca mistrzem gry w chowanego, to była właśnie ta paczka leżąca za Panią w okienku.

No i jak tutaj sobie z tym poradzić? Średnio raz w tygodniu mam takie problemy. Próbowałem podawać adres, pod którym pracuję, ale tutaj, o dziwo, paczki w ogóle nie trafiają, gdyż "podany adres nie istnieje" - choć oficjalna poczta do firmy, w której pracuję, jakoś tutaj trafia.

Poczta Polska listonosz

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 354 (380)

#64968

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tak sobie przeglądałem piekielnych i pewna historia (http://piekielni.pl/64110) przypomniała mi to, co działo się przy domu moich rodziców w ciągu ostatnich kilku lat.

Gwoli wprowadzenia - dom rodziców stoi na rogu dwóch małych uliczek. Jedna to taka dojazdówka do domków jednorodzinnych, druga to "wlot" w tę dojazdówkę, szerokości półtora samochodu. Co ważne, jest ona pod dość sporym kątem (nikt chyba nie mierzył, więc dokładnie nie wiem). I ta właśnie wąska, stromawa uliczka była zwyczajną, ugniecioną ziemią.

Rodzice wraz z sąsiadami napisali do odpowiednich władz z prośbą, by tę dróżkę utwardzić, bo problemów z nią było sporo: dziurawa niczym po nalocie, latem strasznie kurząca, a zimą grożąca wpakowaniem się w płot sąsiada. Odpowiedź była przecząca, bo formalnie przez względu na kąt nachylenia nic się z tym zrobić nie da (co ciekawe, przecznicę dalej znajduje się podobna dróżka, dużo bardziej stroma, którą rok wcześniej pokryto świeżą warstwą równego asfaltu).

Komitet sąsiedzki postanowił się jednak nie poddawać i wystosowali kolejne pismo z prośbą. Przyjechał nawet jakiś urzędnik, pooglądał, popatrzył, kamień czy drugi kopnął i pojechał. Pół roku później przyjechała jakaś ekipa, która zasypała dziury ziemią (ot, taką zwyczajną ziemią, bez żadnego utwardzenia). Przyszedł pierwszy deszcz i ziemię wymyło, za to sąsiadowi pod płotem błota narobiło.

Kolejna próba interwencji, kolejny urzędnik, kolejna ekipa i tym razem przyjechali z asfaltem. Ale przecież w uliczce są dziury, na to asfaltu nie położą, a miało być ponoć wyrównane cały kwartał temu. I pojechali, nic nie zrobiwszy.

Następnej zimy, co ciekawe, nie z powodu interwencji komitetu sąsiedzkiego, przyjechała znowu ekipa. Prawie sąsiadowi płot rozjechała, bo po oblodzonej, stromej uliczce duży pojazd zjechał bardzo gwałtownie. Po namysłach i kombinacjach, na uliczkę (która była pokryta lodem i śniegiem, co zapełniło też dziury) wyłożono asfalt (!).

Po tygodniu z asfaltu wiele nie zostało.

Dopiero rok później (czyli w sumie, po jakichś dwóch latach, może dwóch i pół) ktoś normalny się zabrał za przerobienie tej uliczki.

ulica przy domku jednorodzinnym

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 284 (338)

#64058

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Całkiem niedawno, bo trochę ponad miesiąc temu, zmarł mój tata. Był w relatywnie młodym wieku i było to dla wszystkich wielkim zaskoczeniem. Wsparcie od rodziny i znajomych było ogromne, ale to nie dlatego tutaj piszę. Najbardziej piekielnym, co mnie spotkało, była interakcja z kobietą, która wcześniej ubezpieczała oba rodzinne samochody.

Po załatwieniu najważniejszych spraw, tuż po pogrzebie postanowiłem dowiedzieć się, co należy zrobić z ubezpieczeniem jednego z samochodów (Opel Corsa), jako, że był zapisany na taty imię i nazwisko. Wśród dokumentów znalazłem wizytówkę kobiety, która się tą sprawą wcześniej zajmowała, więc - w miarę logicznie myśląc - postanowiłem zapytać o poradę specjalistki. Jako, że działo się to w godzinach mojej pracy, wymiana następowała mailowo.

Napisałem wiadomość, w której opisałem niedawne zdarzenie i zapytałem wprost, co zrobić, skoro samochód jest ubezpieczony na tatę. W odpowiedzi dostałem kondolencje i informacje, że ubezpieczenie drugiego z samochodów (Merivy) kończy się następnego dnia i trzeba coś z tym zrobić.

Tutaj nadmienię, że mama, wykorzystując kończącą się umowę o ubezpieczenie, przeniosła się do innej firmy, o czym poinformowała w/w panią od ubezpieczenia w oficjalnym piśmie o rezygnacji (wszystko według procedur).

Odpisałem więc, podając powyższą informację, oraz dodając, że piszę również odnośnie drugiego samochodu (Corsy), którego ubezpieczenie skończy się dopiero za pół roku.

W odpowiedzi otrzymałem informację, że pani w następnym mailu wyśle mi dokumenty, które mam podpisać, aby przedłużyć ubezpieczenie do Merivy. Zdziwiło mnie to bardzo, ale odpisałem szybko, aby mi takich dokumentów nie wysyłała, bo Meriva została już przeniesiona do innej "ubezpieczalni". Co więcej, jako, że nie jestem właścicielem samochodu, chciałem tylko zasięgnąć informacji, bo podpisywać dokumentów nie mogę w tej kwestii.

Tutaj przez dłuższy czas nie otrzymałem odpowiedzi. Zamiast tego, otrzymałem telefon od mamy, że dzwoniła pani od ubezpieczenia. Zdziwiłem się, ale słuchałem dalej. Dostałem ochrzan, że Pani zaoferowała mi się z pomocą, że próbuje mi pomóc przedłużyć ubezpieczenie, a ja ją w niemiły sposób zbyłem. Nie dość, że Pani sama się zainteresowała i pierwsza nawiązała kontakt (mnie też ta wieść zdziwiła), ja byłem obcesowy i odmówiłem współpracy.

Napisałem więc do Pani kolejnego maila, w którym zapytałem, o co chodzi. Dodałem, że ja pierwszy się skontaktowałem, że pytałem tylko o informacje, jako że decyzji sam podjąć nie mogę i zapytałem, dlaczego zdecydowała się zadzwonić do mamy.

W odpowiedzi dostałem maila o treści mniej więcej takiej:
"Jestem po rozmowie z P.[imię mamy], jeśli nie jest Pan upoważniony do podejmowania decyzji, to do ustaleń odnośnie drugiego pojazdu, o którym pisaliśmy również nie powinien się Pan kontaktować. Jeśli mama ma jakieś pytania to proszę o kontakt z jej strony, a nie z pańskiej, choć adres emaliowy pewnie od kogoś Pan otrzymał, więc nie sądzę, żeby tak do końca P. [imię mamy] nie wiedziała, że się Pan ze mną kontaktuje. Kończymy."

Przyznam się, że mnie zatkało. Do dziś nie mogę uwierzyć w takie zachowanie poważnej agentki ubezpieczeniowej.

usługi ubezpieczenie samochód

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 417 (501)

#48882

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wysłano mnie z samego rana do sklepu, aby w małym, osiedlowym sklepiku kupić chleb na święta Wielkanocy. Sklep typowy, miejsca w środku na co najwyżej sześć osób, jedna pani obsługująca zamówienia. W czasie, kiedy ja byłem w środku, poza mną było obecnych czworo innych klientów.

Godzina wczesna, sklep ledwie otwarty. Stałem dokładnie w środku kolejki, kiedy czułem, że kobieta za mną uparcie stara się podejść jak najbliżej, przez co wbijała mi swoją torebkę w udo i naprawdę, torebka ta musiała być wykonana z jakiegoś metalu, tak twarda była. Posunąłem się kilka centymetrów do przodu, ot tyle, by nie czuć już niczego obcego na swoim udzie. Ale znowu. Tym razem odwróciłem się, zmierzyłem kobietę wzrokiem, wskazałem na torebkę i nieśmiało odezwałem się, mówiąc "przepraszam".

Nie pomogło.

Dwie osoby przede mną już zdążyły zakończyć zakupy i na pytanie ekspedientki "dzień dobry, co podać?" już chcę odpowiadać, kiedy kobieta za mną szturchnęła mnie swoją torebką i wykrzykuje zamówienie.

- Przepraszam, stałem tutaj przed panią w kolejce - odezwałem się.
- Oj, nie bądź taki, pozwól pani Basi zrobić zakupy pierwszej - niespodziewanie odezwała się ekspedientka.

Spojrzałem na nią z szeroko otwartymi oczyma i wydukałem tylko:
- Gdyby pani Basia poprosiła, to bym ją wpuścił przed siebie, ale że wolała mnie bić, to ja nie pozwolę.

W skrócie, podniósł się w sklepie mały raban o tym, że jestem chamem niewychowanym (zaskakująco, beż żadnych słów wymagających cenzury), wszystkim się spieszy, a ja utrudniam i w ten deseń podobnie.

Udało mi się jednak doprosić obsłużenia w normalnej kolejności (w mojej obronie stanął nieznany mi, młody chłopak), wziąłem chleb i wyszedłem, co zajęło mi mniej więcej trzydzieści sekund.

Rozumiem, że starszym wypada okazać szacunek, ale odrobinę dla siebie też posiadam. I zastanawiam się tylko, czy ja też będę w przyszłości się tak zachowywał.

osiedlowy sklepik

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 880 (960)

#47547

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wyjątkowo historia nie jest moja per se, ale byłem świadkiem sposobu jak radzić sobie z denerwującymi ludźmi podczas podróży w pociągu PKP.

Jechałem akurat do Poznania ze swojego rodzinnego miasta w wagonie, w którym nie ma podziału na przedziały, a zwyczajne miejsca jak w autobusie lub tramwaju. Na wprost mnie siedział niczym nie wyróżniający się chłopak, ale za nim siedziała grupka bardzo hałaśliwych osób (jak zazwyczaj, oparcia sąsiednich siedzeń stykają się, przez co dość mocno czuć, gdy ktoś za tobą się ciągle wierci).

Ta grupka (bodajże dwóch chłopaków i dwie dziewczyny) bardzo dokazywała. Rozmowy prowadzili niemal krzykiem, rzucali niewybredne teksty (to chyba taki sposób podrywu) oraz śmiali się do rozpuku - zwłaszcza to ostatnie było irytujące dla mojego towarzysza podróży, gdyż jeden z chłopaków cały czas rzucał się na oparcie kiedykolwiek zaczynał się śmiać.

Widziałem, jak ten chłopak [Ch] próbuje odwdzięczać się tym samym, a nawet usiłuje zwrócić im spokojnie uwagę - ale jak można się domyślić, nawet tego nie zauważyli.

W końcu, gdzieś tak w połowie trasy, coś w nim pękło. Odwrócił się do nich, klękając na siedzeniu tak, że wystawał sponad niego, i zaczął trząść oparciem. Wtedy ten kłopotliwy [K] z pełnym oburzeniem wrzasnął:

[K] Poje**ło cię? Co ty, k**wa, robisz?
[Ch] Chciałem ci zwrócić uwagę, że mnie tym wkur**asz, ale to naprawdę fajne jest!

Po czym zaczął dalej trząść tym oparciem. Kłopotliwy chciał mu coś odpowiedzieć, ale dziewczyny z nim siedzące zaczęły się tak głośno śmiać, że ten tylko spalił cegłę i usiadł. Chłopak miał już spokój do końca podróży, a ja tylko zastanawiałem się, czy minę psychopaty wytrenował, czy może jakiś diablik w nim naprawdę siedział.

podróżni w PKP

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 922 (996)

#46282

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Większość swoich wyjazdów w roli opiekuna, mimo drobnych niedogodności, wspominam bardzo pozytywnie. Gdyby nie to, że często okazuje się to hobby, do którego czasem trzeba dopłacić, na pewno jeździłbym dużo częściej. Jednak na jednym wyjeździe zdarzyła mi się historia, może nie do końca piekielna sama w sobie, ale ujawniająca kilka pomniejszych piekielności.

Pojechałem kilka lat temu w nasze polskie góry jako opiekun z dużą (prawie sto osób, szczęśliwie opiekunów było więcej, niż zazwyczaj) grupą młodzieży z trudnych rodzin. W większości nie byli to ludzie przysparzający problemów. Przyznam się, że mam pewną mało pedagogiczną zasadę, pod którą po cichu podpisują się inni opiekunowie - jeżeli podopieczny/a pali papierosy, daję na tę czynność nieme przyzwolenie, pod warunkiem, że jest to poza terenem wypoczynku i tak, by nie rzucało się to w oczy. Wychodzę bowiem z założenia, że w ciągu dziesięciu dni nikogo palić nie oduczę, a że sam ten nałóg praktykuję, potrafię trochę spojrzeć nań pobłażliwiej. Jednak czasami są sytuacje, w których owe przyzwolenie cofam.

Nie wnikając w szczegóły, była grupka czterech nastolatków (starszych, niż młodszych), która miała u mnie zakaz na tym tle. Dlatego też pilnowałem ich (a także, w ramach sprawiedliwości, innych) bardziej, niż zazwyczaj. Pewnego razu, krótko po północy, wyszedłem (o hipokryzjo) na papierosa, bo skoro i tak miałem nocny dyżur, trzeba było go jakoś skrócić. Ci nastolatkowie mieli swój pokój na parterze, od strony ulicy, więc palące się w ich pokoju światło od razu rzuciło mi się w oczy.

Pod pokojem było jednak cicho. Odchodząc, kiedy już zdążyłem wyciągnąć papierosa, usłyszałem jednak jakieś szelesty za jednym z dwóch autokarów. Pomyślałem, że to na pewno któryś z chłopaków uciekł z pokoju, aby zapalić. Obszedłem autokar z jednej strony - niestety, pojazd stał tak blisko żywopłotu, że niczego nie widziałem. Postanowiłem więc podejść z drugiej strony i bingo, widzę jakąś postać, przykucniętą.

- No, no... Na papierosa się wyszło, co? - zapytałem, zbliżając się do postaci. Niestety, nie byłem zupełnie przygotowany na to, co nastąpiło.

Nim zdążyłem podejść na dwa metry, zobaczyłem tylko coś wielkiego lecącego w moją stronę. Nie zdążyłem się uchylić, skutkiem czego zachwiałem się, a postać zaczęła uciekać sprintem. Krzyknąłem za nim kilka inwektyw, których tu nie przytoczę i puściłem się w krótki, bo nieskuteczny, pościg. Wróciłem do autokaru, w szoku szukając, czego ktoś tam szukał i zobaczyłem trzy metalowe kanistry oraz długą, gumową rurkę, wciśniętą w bak, z której lała się ropa.

Pobudziłem kierownictwo ośrodka oraz kierowców. Wezwałem policję. Poszedłem uspokajać tych, którzy niekiedy przy okazji się obudzili. I dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że mam całkowicie rozciętą wargę, a na dodatek w mostku strasznie mocno coś boli.

W skrócie okazało się, że jeden kanister był pełny, ale blisko sto litrów płynu zdążyło przez rurkę wyciec na ulicę, gdyż w szoku nie pomyślałem, by tę rurkę wyciągnąć. Policja przyjęła zgłoszenie, przyznając, że to się powtarza od lat, kilkanaście razy w sezonie - a mimo tego nadal nie wiadomo, kto to robi. Kierownictwo ośrodka otwarcie przyznało, że u nich to już ósmy raz ktoś tak robił - nikt jednak o tym nie poinformował organizatora, który na dobre zrezygnował z tego miejsca. Monitoring (a jakże, jest!) niczego nie zarejestrował, bo kamery były ustawione tak, że nagrywały tylko mały kawałek z zupełnie innej strony.

Choć są i pozytywne strony tego zajścia. Drugi z kierowców dziękował mi za to nieustannie (tłumacząc, że gdyby nie moja przypadkowa interwencja, oba autokary zostałyby bez ropy), zadzwonił do organizatora z pochwałą, a za każdym razem, gdy mnie widział, częstował papierosami (i to nie byle jakimi!). Miłe też było to, że jak tylko krzyknąłem za złodziejem, to owi karani przeze mnie tytoniową prohibicją młodzieńcy wyskoczyli oknem (parterowym) z zamiarem pomocy w bójce.

A jakby ktoś się martwił - ból w mostku ustał po tygodniu, choć śmiać głośno się nie mogłem.

miejscowość na południu polski

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 728 (802)

#45481

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Widzę, że historie z perspektywy opiekuna obozowego są całkiem nieźle odbierane, zatem kontynuując wątek - kolejna historia. Tym razem jednak przedstawię kilka najbardziej męczących i denerwujących typów podopiecznych - bo choć naprawdę uważam, że jeśli tylko się dogadać, młodzież u nas jest świetna, to jednak zawsze znajdzie się ktoś, kto robi za przysłowiowy wyjątek.

1. Lejdi.

Najczęściej występuje w liczbie mnogiej. Jest to córka dość zamożnych rodziców, obowiązkowo umalowana i ubrana tak, że ludzie się za nią obracają, do tego zmanierowana, jakby z salonów dopiero co wyszła. Z racji tego wszystkiego zachowuje się, jakby jej żadne reguły nie dotyczyły. Jeżeli napotka mój sprzeciw, najpierw próbuje flirtu, a następnie obraża się i obgaduje mnie za moimi plecami.
Dodatkowo, z racji zaplecza finansowego, wszystkie wycieczki ma wykupione, ale na żadną nie chce jechać, ponieważ przyjechała tu odpocząć i się opalać, a nie "biegać jak jakaś wariatka". Na górę nie wejdzie, quadem nie pojedzie, kościółka nie zwiedzi. Kapryśna, marudna, ale dość łatwa do opanowania.

2. Zbyt koleżeński.

Z zasady staram się trzymać dość luźne stosunki z podopiecznymi z racji niewielkiej różnicy wieku (w końcu trzy lata starszy chłopak, który usiłuje Ci rozkazywać, wygląda żałośnie). I choć pod obecność reszty kadry wymagam zwrotu "Panie Kamilu", to pod ich nieobecność nie przeszkadza mi bycie per "ty". Jednak czasem znajdzie się ktoś, kto będzie nagminnie używał imienia przy kierowniczce, witał się jak z kolegą z podwórka, prosił o pożyczkę, bo brakło pieniędzy, albo o kupno wódki w pobliskim sklepie. Kłopotliwy o tyle, że przez jego podejście kierowniczka siedzi mi na plecach i marudzi, że wszystko robię źle, skoro tak wygląda sytuacja (pomijając fakt, że pozostałe 40 osób jest posłuszne).

3. Dorosły.

Niemal zawsze jest to chłopak, który dopiero co skończył 18 lat. Dowód najchętniej by zalaminował i zawiesił sobie na szyi (albo na czole, by lepiej było widać). Nie obchodzi go zakaz spożywania alkoholu, bo przecież jest pełnoletni. Na uwagę, że podpisał regulamin, w którym zobowiązuje się nie pić ani palić, reaguje prychnięciem. Uważa, że przyjechał tutaj się najeb*ć i z planem obozu mu nie po drodze.
Dodatkowo dość często lubi poniżać młodszych, na cel oczywiście wybierając osobnika słabego, który mu nie odszczeknie ani nie odda. Mistrz podrywu, bo która nie poleci na pełnoletniego faceta, prawda?

4. BFFs.

Przyjaciółki typu "papużki-nierozłączki". Wszędzie razem. Często nawet identycznie ubrane. Szczebioczą, aż uszy bolą. I równie często, co wybuchają śmiechem, kłócą się jak dziewczynki z przedszkola. Jednak najgorsze, co im może się przytrafić, to trafić do dwóch osobnych grup. Bo one nie przeżyją w innych pokojach, one muszą siedzieć obok siebie, one nie potrafią bez tej drugiej, będą tęsknić, och i ach. Bardziej irytujące niż kłopotliwe, choć jeśli się je niechcący rozdzieli, będzie niemiło.

5. Cwaniak.

Jednocześnie jest to typ, którego najbardziej nie lubię, jak i którego najbardziej mi żal. To chłopak, który szuka akceptacji z wręcz desperackim zapałem. A ma na to różne patenty - będzie prowokował opiekunów i odszczekiwał, gdy będzie upominany; podlizywał się popularnym i gnoił tych mniej lubianych; próbował błysnąć zabawnym tekstem (broń obosieczna, jak się okazuje - chłopak zażartował, wspominając o leku Stoperan. Zgadnijcie, jaka ksywka do niego przyległa?). Łatwo go rozpoznać, bo zawsze w jego wyglądzie jest coś z piątego koła u wozu. Dość często również będzie sponsorował innym różne smakołyki (a czasem i alkohol), co skutkuje tym, że najdalej czwartego dnia nie ma już na nic pieniędzy, na co będzie się żalił opiekunowi. Najgorszym, co go może spotkać (a spotyka niemal zawsze) jest drwina i odrzucenie - bo nikt, na dłuższą metę, nie będzie go tolerował. Przez co on spróbuje jeszcze innych, głupszych sposobów na bycie zaakceptowanym (mój ulubieniec podjął wyzwanie rzucenia w ratownika szklaną butelką - szczęśliwie nie trafił).

obozy wakacyjne

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 576 (692)