Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

KatzenKratzen

Zamieszcza historie od: 31 marca 2017 - 11:37
Ostatnio: 11 października 2024 - 19:32
O sobie:

Szanuję Cię.
Zatem Ty szanuj mnie, proszę.
Będzie nam łatwiej żyć.
Naprawdę.

  • Historii na głównej: 98 z 107
  • Punktów za historie: 15776
  • Komentarzy: 1378
  • Punktów za komentarze: 8969
 

#89254

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem, to chyba nie wpisuje się w klimat tej strony, ale jestem taka wzburzona, że muszę z kimś pogadać, podzielić się z kimś, wygadać się a tu, na tej stronie, jestem już tyle czasu i wiem, że jest tu tyle fajnych, empatycznych osób.

Nie mogę zapomnieć, boli mnie to.

Wojna na Ukrainie...

Przeczytałam dziś, co ruskie orki (bo nie da się ich nazwać ludźmi) robią ukraińskim jeńcom... Przeczytałam i żałuję, że przeczytałam, bo nie się przestać o tym myśleć... A matka, której ork chwalił się jak torturował ukraińskich jeńców, chwaliła go ”Dobrze robisz, synu, to nie są ludzie”...

Niedaleko mojej pracy jest Biedronka.

Pod tą Biedronką co dzień pojawia się ukraiński wolontariusz. Chłopiec w wieku mojego syna - 15 może 16 lat. Jest codziennie, zbiera nie tylko pieniądze do zawieszonej na piersi skrzynki ale też dary rzeczowe do wózka. Jest co dzień. Nieważne, czy słońce, czy deszcz, czy ciepło, czy zimno. Od rana, bo widzę go gdy przyjeżdżam do biura na 9 i widzę go, gdy wyjeżdżam o 17. Drepta 5 kroków w jedna stronę, 5 w drugą. Nie ma tam żadnej ławeczki, na której mógłby chociaż na chwilę przysiąść, nie ma się gdzie schować. Pomimo to jest codziennie. Nie nachalny, nie nagabuje. Uśmiecha się tylko i dziękuje, gdy ktoś coś wrzuca do kosza czy puszki. Nie bywam w biurze codziennie (praca hybrydowa), a nawet jak jestem to nie zawsze robię zakupy. Ale któregoś dnia go zauważyłam. Szłam po coś do tej Biedry i zobaczyłam koszyk z darami. Pytam chłopca, co trzeba, a on mi na to „wszystko”. No to kupiłam jakieś ryże, makarony, mięsa w słoikach, szampony, rajstopy, podpaski itp. Potem przyszło mi do głowy, żeby kupić coś tylko dla tego dzieciaka, który tam stoi. Kupiłam mu czekoladę.

Wrzuciłam do wózka to, co przeznaczyłam na dary, a chłopcu dałam czekoladę. Patrzył na mnie długą chwilę szeroko otwartymi oczami a potem wyjąkał „Dziękuję!.

Następnym razem, gdy go zobaczyłam nie planowałam robić zakupów, ale dałam pieniądze do puszki.

Potem były święta, majówka, pracowałam z domu.

Wczoraj poszłam po drobny zakup, chłopiec był na posterunku, poznał mnie i uśmiechnął się. Kupiłam tylko czekoladę dla niego. Znów te szeroko otwarte ze zdumienia oczy. Powiedziałam tylko „Biedaku, mam syna w twoim wieku” i uciekłam.

Dzisiaj znów w pracy i zakupy. Chłopiec był. Kupiłam mu rogalik i sok. Cały dzień biedak tam stoi. Gdy podałam mu siatkę z tymi rzeczami rozpłakał się i przytulił do mnie. Nie mogę zapomnieć tego jego przytulenia się - jakbym przytulała małego kotka - same delikatne kości obciągnięte skórą.

Co ja mogę zrobić? Jak mogę pomóc, taki nic nie znaczący człowiek, nie mający na nic wpływu, z przeciętnymi dochodami? Pismo powiada „cokolwiek uczyniliście najmniejszemu z braci moich - mnieście uczynili” Ale co to za pomoc - rogalik i sok?

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 185 (205)

#89228

przez (PW) ·
| Do ulubionych
No i co ze mnie zrobili?

Ano głupa zrobili.

Samochód, jaki jest, każdy widzi.

Ma karoserię, cztery koła i jeździ.

Od czasu do czasu coś się w nim zużywa i trzeba to wymienić na nowe.

W moim, po kilku latach użytkowania, zużyły się klocki hamulcowe. Kupiłam auto od pierwszego właściciela, ale samochód, wraz z pierwszym właścicielem, jeździł po górach, więc hamulce siłą rzeczy musiały być intensywniej użytkowane i ich kres nadszedł.

Hamulce, rzecz newralgiczna. Słabiej łapią, serwis, wymiana. Mam napęd na przód, więc przednie bardziej zużyte ale wiadomo, wymieniamy wszystkie. Zaznaczyłam, że zależy mi na oryginalnych, markowych, od producenta. Droższe, wiadomo, ale płacę i chcę. Wymienione, zapłacone. Mam fakturę, aha!

Jakiś rok później.

Coś mi piszczy po prawej. Piszczy i wkurza. Ki diabeł?

Oddaję do mechanika. Co piszczy? Klocki piszczą. Ale jak to? Markowe, DROGIE klocki piszczą?

Piszczą. Choć zapłaciłam za markowe, to dostałam zamienniki słabszej jakości. Swoją rolę spełniają, hamują, mechanik stwierdził, że grube, dobrze łapią, więc szkoda kasy na wymianę, piszczenie polubić.

Serwisu, który klocki na markowe (ha ha ha) wymienił i fakturę wystawił już nie ma, zakończył działalność. Wiec mogę reklamację wysłać na Berdyczów, skrytka pocztowa NieMa.

Przyzwyczajam się do upiornych dźwięków i dziwnych spojrzeń.

Fakt, łapią dobrze.

mechanik warsztat

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 98 (120)

#89185

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czasem przychodzi taka chwila w życiu lodówki, że się zepsuje. Lodówka, wiadomo, w dzisiejszych czasach produkt dość strategiczny. Bez pralki czy zmywarki da się tydzień czy dwa wytrzymać, bez lodówki gorzej.

Z takich czy innych powodów odmawia posłuszeństwa i bij, człowieku, głową o ścianę, egzorcyzmy odprawiaj, zaklinaj, proś i groź, ustrojstwo nie ruszy. Nie, bo nie.

Wiecie pewnie wszyscy, że obecnie urządzenia AGD są produkowane tak, żeby przetrwać bezawaryjnie czas gwarancji producenta (24 miesiące) a potem ... Niech się dzieje wola nieba z nią się zawsze zgadzać trzeba.

Moja lodówka przetrzymała dokładnie 4 lata i 11 miesięcy, więc i tak spisała się nieźle.

Dnia pewnego zauważyliśmy, że masełko takie miękkie dość. Wiadomo, masło po wyjęciu z lodówki winno twarde i nierozsmarowalne być. A nasze miękkie takie. Poobserwowaliśmy, podumaliśmy. W lodówce ciepło. Jaka temperatura na zewnątrz (w kuchni) takaż i w lodówce. Kompresor się włącza, pracuje normalnie, światło w lodówce świeci, ale efektów nie widać i nie czuć. Jako, że pracuję w elektronice już prawie 13 lat, objaw rozpoznałam. Ubytek czynnika chłodzącego. Wiem, że niektóre serwisy stosują napełnianie czynnikiem, ale z moich doświadczeń wynika, że nie jest to skuteczne, bo jak raz czynnik uciekł to i ucieknie znowu, bo gdzieś musi być nieszczelność. Na nieszczelność rady nie ma.

Święta idą to i w zamrażarce zacne i wyszukane mięsiwo oczekuje na swoje przeznaczenie. Producent lodówki gwarantuje trzymanie temperatury do 20 godzin w przypadku awarii. Nie ma na co czekać. W samochód i pędzimy kupić nową lodówkę, mięso ratować! Godzina 20, wpadamy jak dwie niewielkie burze, wybieramy tą! Nie, tą!, Nie, jednak tamtą! Po 15 minutach dochodzimy do konsensusu i jednak tamtą. Wszystkie są w miarę OK, czas się liczy, mięso ratować! Płacimy za lodówkę, dopłacamy za transport ekstra (na jutro - transport płatny dodatkowo, na pojutrze byłby już gratis, ale pojutrze za późno, bo mamy tylko 20 godzin na ratowanie dóbr kulinarnych).

No dalej to już chyba przewidywalnie. Ja poszłam do pracy ale mąż siedział kamieniem w domu i czekał. Transport, zaplanowany na godziny 10:00 - 20:00 nie dojechał. Istotne jest to, że nie była to zewnętrzna firma kurierska tylko transport własny sieci. Około 19:45 zadzwoniłam na infolinię. Dowiedziałam się, że kierowca ma jeszcze 15 minut. Zapytałam, co mam zrobić w razie, jak nie dojedzie, do której pracuje infolinia. Okazało się, że właśnie do 20. A co mam zrobić, jak lodówka nie dojedzie do 20, skoro infolinia już nie będzie pracować? Panienka z rozbrajającą szczerością poradziła mi dzwonienie z reklamacją od jutra.

Jest oczywiste, że lodówka nie dojechała.

Dzwonię nazajutrz punkt 8:00. I co słyszę? Słyszę mianowicie, że około 23 poprzedniego dnia kierowca wpisał w system, że „była próba doręczenia, ale nikogo nie zastał” Co mnie trafiło? No szlag a co miało trafić? Tłumaczę, że mąż, że czekał, że nie było, że mięso, że lodówka, że zepsuta, że nowa, że dopłata za ekspres, że nie dojechał. Dużo tłumaczę. Pani wysyła mi formularz reklamacyjny. W międzyczasie mięsiwo świąteczne intensywnie się rozmraża, już go nie uratujemy (fakt, ze te 20 godzin wytrzymało, nie kłamali), mąż zaczyna przyrządzać świąteczne dania na teraz, przecież nie wyrzucimy tego wszystkiego a zamrozić ponownie się nie da, ja jedną ręką wypisuję formularz reklamacyjny, drugą trzymam telefon i żądam skomplikowanych przysiąg, że lodówka DZIŚ dojedzie.

Nie dojechała.

Dojechała na trzeci dzień. Zaoferowano nam - jako rekompensatę za trzydniowe oczekiwanie 50 zł w formie bonu na kolejne zakupy w tej sieci.

A wsadźcie sobie! Nic już nigdy u was nie kupię!!!

sklepy

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 206 (224)

#89176

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Specjalista informatyk.

W poprzedniej firmie wszystkimi pracami "informatycznymi" - wliczając w to wetknięcie wtyczki w gniazdko - musiał zajmować się "specjalista- informatyk". Nikomu z laików nie wolno było nawet dotknąć kabelka, bo zepsuje! Wiadomo - międzynarodowa korporacja. W kierunku serwerowni nawet nie wolno było spojrzeć, nie mówiąc o próbie wejścia!

Problem tkwił tylko w tym, że dział pomocy technicznej IT znajdował się w Holandii a nasz oddział korpo - w Polsce.

Omijaliśmy problem jak tylko się dało. Trudno w końcu czekać aż do wypiętej z kontaktu wtyczki przyjedzie specjalista z Holandii. Komputery - komputerami, ale serwerownia - rzecz święta, miejsce poświęcone, sacrum po prostu.

Tego problemu jednak ominąć się nie dało.

Przyjechała do nas super-mega-hiper wypasiona maszyna wielofunkcyjna, łącząca w sobie funkcje drukarki, skanera, faksu, masażu i drapacza po plecach. Maszyna miała być podłączona do internetu tak, aby wszyscy pracownicy mogli z niej korzystać przez sieć.

Dla niewtajemniczonych - drukarka sieciowa.

Do podłączenia tak szalenie technologicznie wymagającego sprzętu musiał przyjechać specjalista-informatyk. Z Holandii. Przyjechał.

Dla żeńskiej części zespołu stanowił miły akcent, ponieważ był sobowtórem Willa Smitha. Równie ciemnoskóry i równie przystojny.

Ale na tym się jego pozytywy kończyły.

Spędził u nas 2 dni. Tyle czasu zajęło mu podpięcie super-mega-hiper wypasionej maszyny wielofunkcyjnej do naszej sieci. Maszyna działała. Will Smith wyjechał żegnany westchnieniami żeńskiej części zespołu.

Dzień po jego wyjeździe wynikł problem. Przestały działać telefony. Dla nas - jako call center firmy ubezpieczeniowej, przyjmującej szkody (ludzie, którzy wykupili polisy i oczekują natychmiastowej pomocy) - był to problem bardzo dużego kalibru.

Zgłosiliśmy do naszego IT Support czyli do Holandii. Popatrzyli, pomyśleli... (linie nie działają już drugi dzień, zaczyna się Harmageddon). Myśleli, myśleli... i wymyślili! - problem leży po stronie polskiego dostawcy usług telefonicznych!

Zgłosiliśmy. Wizyta technika jutro (linie nie działają już trzeci dzień! Harmageddon stał się stanem faktycznym).

Przyjechał starszy pan. Wszedł do świątyni (serwerowni). Spokojnie wpiął w odpowiednie miejsce kabelek od centrali telefonicznej, wypięty przez Specjalistę, który wypiął go w jakimś tam sobie znanym celu i zapomniał podłączyć z powrotem.

Telefony odżyły.

call_center

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 211 (223)

#89126

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Smartfon zombie...

Właśnie omal nie przejechałam psa.

Absolutnie nie specjalnie i wbrew swojej woli.

Jechałam sobie prawym, skrajnym pasem. Po mojej prawej wąski trawniczek i za nim chodniczek. Na chodniczku pańcia z pieskiem na smyczy, niestety bardzo zajęta rozmową przez telefon. Na smyczy hasał sobie wesoło łaciaty kundelek. I wszystko byłoby OK, gdyby smyczka nie była z tych takich długich "samorozciągających się". No wiecie, takich co to same się rozwijają, mają duży zasięg i piesek sobie biegnie, biegnie, póki się smyczki nie ściągnie lub gdy nie skończy się jej naprawdę długi zasięg. Piesek ruszył dziarskim krokiem wprost pod koła mojego samochodu. Pańcia, zajęta telefonem, nawet tego nie zauważyła. Smycz nie szarpnęła, bo była automatyczna taka "samorozwijająca się".
Na szczęście mam dobre hamulce.


Właśnie zniszczyłam komuś telefon.

Absolutnie nie specjalnie i wbrew swojej woli.

Stoję samochodem na czerwonym. Trwa ono już dość długo i zaraz będzie się kończyć. Piesi przeszli w tą i w drugą, lada chwila zielone i ruszamy. Na przejście wchodzi powolnym kroczkiem nastolatka wpatrzona w telefon. Widać, że całkiem wylogowana z reala. Powolutku, kroczek za kroczkiem, idzie i widać, że cała jej uwaga poświęcona jest pisaniu na telefonie. Zielone światło dla mnie zapaliło się, gdy wolniutki kroczek zaprowadził ją do połowy mojego pasa. No to co? Ano klakson. Gwałtowne drgnięcie dziewczynki, telefon wylatuje z ręki...

Nie chciałam..

telefon pasy

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (160)
zarchiwizowany

#89058

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
A tak jakoś ... na bazie historii o wyśmiewaniu dzieci, które nie znają znaczenia pewnych słów...

Moja mama ma sporo starszego od niej brata. Siłą rzeczy dzieci jej brata a mojego wujka są sporo starsze ode mnie - około 10-12 lat. Teraz - jak jesteśmy wszyscy starymi końmi - nie ma to już takiego znaczenia ale w dzieciństwie, owszem, miało.

Wujek ma trójkę dzieci - najstarszego syna Maćka, starszego ode mnie o 12 lat i dwie córki - starsze odpowiednio o lat 11 i 10.

Wujek wżenił się w gospodarstwo na wsi mieszczącej się niedaleko od miasta, w którym mieszkali dziadkowie i - do pewnego czasu - on sam. Mieszkają tam też do tej pory moi rodzice no i ja (już ze swoją rodziną). Wakacje spędzaliśmy wówczas na ogół tak, że wyjeżdżaliśmy gdzieś na wczasy, na ile urlopy rodziców pozwalały, a potem byłam wysyłana na miesiąc do wujka na wieś.

Gdy zdarzyła się się opisana sytuacja, syn wujka miał lat 20. Zatem dla mnie - wówczas 8-letniej - był dorosłym mężczyzną. Ponadto Maciek był bardzo opiekuńczy, bawił się ze mną, pokazywał wieś, zwierzęta, tłumaczył co, jak i dlaczego. Naprawdę miałam do niego zaufanie.

Głupia historia ale skoro minęło ponad 40 lat a wciąż to pamiętam, to musiało nieźle mną tąpnąć..

Maciek zabawił się kosztem głupiego dziecka głupim dowcipem. Pewnego dnia oznajmił mi, że "człowiek, który się smuci to smutas. Wobec tego, jak nazywa się człowiek, który się kłóci?"

Odpowiedź się rymuje.

Maciek powtarzał swój dowcip ze mną w roli głównej, która gorliwie odpowiadałam, jak się nazywa człowiek, który się kłóci, przed wszystkimi sąsiadami i reszta miejscowości. Wszyscy pękali ze śmiechu a ja wciąż nie potrafiłam (bo i skąd) zrozumieć, co takiego śmiesznego mówię.

Znaczenie powtarzanego gorliwie przeze mnie słowa wyjaśniła mi dopiero mama, która przyjechała odebrać mnie od wujka.

Moje zaufanie do brata legło w gruzach.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 35 (71)

#89022

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzień z życia likwidatora szkód:

(zgłoszenia mailowe)

"Proszę o szybkie rozpaczanie mojego wniosku"

„Szkło jest pękającego od kamyka rzucanego od sąsiadki”

„Zgłaszam uszkodzenie telewizora. Mąż że szwagrem  przenosili i mąż się po tkną opruk i upuscol telewizo”

„Witam chciała bym oddać urządzenie do naprawy z powodu zabitego ekranu w telefonie SAMSUNG”

„Po aktualizacji wersi 7,51 włancza się samo logo a puziniej sie wyłyancza i w sierpniu teras od dwóch dni spadła na podłogę spowoduje psa przebieg przes kabel pada i spadła na podłogę”

„- Szanowna Pani, Bardzo uprzejmie prosimy o jednoznaczne określenie gdzie znajdował się laptop.
- Ciekawe ile ma ale jeszcze do mnie napiszecie półka czy stolik co to za różnica laptop tam stał spać z tego”


„Telefon Jan Kowalski był w kieszeni w bluzie zapienty ekspres kieszeni A ja idąc podknołem się i nieszczęśliwie upadłem na bok w której miałem telefon na skutek tego upadku uszkodził się dotyk telefonu i przestał działać. Telefon kupiony właścicielem jestem ja Jan Kowalski”

„Siedząc na przystanku wjechał rowerzysta i spadl na mnie w wyniki pękła szybka”

Dzień dobry, przesyłam uszkodzenie do pralki

Proszę Państwa zdarzenie nieszczęśliwy wypadek zabawka niechconco trafiła w telewizor dziecko bawiło się zabawką betoniarkom Stał blisko telewizora chconc zucic na łóżko zabawka uderzyła w telewizor zapomniał nie pomyślał że za nim z tyłu był telewizor

Proszę o informacje co zagłodzeniem szkody.

Witam. Prosiłbym o kontakt w sprawie polisy xyz. Szkoda - podczas montażu telewizora na ścianę telewizor upadł na głowę.

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 185 (211)

#89021

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o sztucznej i naturalnej inteligencji.. Nie wiem, która bardziej piekielna. 
   
Mąż mój postanowił nabyć Super-Mega-Hiper abonament telewizyjny. Umowę zawarł przez internet zatem Super-Mega-Hiper dekoder z funkcją nagrywania w 4K i triliardem innych funkcji miał dotrzeć kurierem wraz z umową. I dotarł w odpowiednim czasie. 

  Mąż przestudiował instrukcję obsługi Super-Mega-Hiper-$k dekodera. 

  Przestudiował, brew zmarszczył, odchrząknął dwa razy i rozpoczął podłączanie wynalazku. 

  Wynalazek działał zaje - dobrze do pewnego momentu. Do momentu, w którym należało wsunąć do wynalazku kartę. W instrukcji jak byk "wsuń kartę stykami do dołu". Mąż wsuwa kartę stykami do dołu. Wynalazek oznajmia "wsuń kartę stykami do dołu". Mąż wsuwa kartę stykami do dołu. 

  Powtórka z rozrywki. Wynalazek oznajmia "wsuń kartę stykami do dołu". Mąż wsuwa kartę stykami do dołu. 

  Cóż robić? Telefon na infolinię. 

  Piekielność pierwsza - sztuczna inteligencja:  
  Witamy w Super-Mega-Hiper-Telewizji! Jestem Oskar, Twój wirtualny asystent! Jak mogę ci dzisiaj pomóc? 
  Mąż: dekoder nie działa, nie czyta katy 
  Oskar: Nie rozumiem, czy możesz powiedzieć to innymi słowami? 
  Mąż: nie mogę podłączyć dekodera 
  Oskar: Ach! Nie możesz podłączyć dekodera! Ach! Czy stoisz przy dekoderze? 
  Mąż: Tak 
  Oskar: Czy dekoder jest podłączony do prądu? 
  (wtf???) 
  Mąż: Tak 
  Oskar: Rozumiem, że dekoder jest podłączony do prądu. A czy dekoder jest podłączony do telewizora kablem HDMI? 
  (WTF???)) 
  Mąż: Tak 
  
Oskar: Rozumiem. Jakie polecenie wyświetla dekoder?
Mąż: Żeby wsunąć kartę stykami do dołu
Oskar: Rozumiem. Wsuń kartę stykami do dołu.
Mąż: Wsuwam i nie działa!
Oskar: Wsuń kartę stykami do dołu.
Mąż: (próbuje ochłonąć) Połącz mnie z konsultantem
Oskar: Rozumiem, że prosisz o połączenie z konsultantem. Może jednak ja spróbuję ci pomóc
Mąż: NIE! Połącz mnie z konsultantem!
Oskar: Rozumiem, że prosisz o połączenie z konsultantem. Może jednak dasz mi szansę, abym ci pomógł?
Mąż: (coś pękło) NIE!!! KUR.... !! POŁĄCZ MNIE Z KONSULTANTEM!!!!

O dziwo... Hasło uruchamiające windę w „Seksmisji” zadziałało i tu...
Oskar: Łączę z konsultantem

(Tu inteligencję sztuczną zastępuje ta prawdziwa)

- dzień dobry Karolina Piekielna, telewizja Super-Mega-Hiper, w czym mogę pomóc?

Tu następuje opis problemu.

Konsultantka radzi włożyć kartę tak, potem inaczej, potem przeczyścić styki i włożyć nazad. Do góry nogami i do dołu nogami. Nie działa. Nic nie działa.

W końcu następuje werdykt:
- Dekoder albo karta są uszkodzone. Proszę pojechać do punktu. Zabrać dekoder i kartę, coś jest uszkodzone, wymienią na miejscu.

Jedziemy.

Na dworze tzw marznąca mżawka. Każdy kierowca wie, czym to pachnie...

Punkt:
- Panie, bo nie czyta karty.
Sprzedawca podłącza Super-Mega-Hiper dekoder do swojego telewizora, wkłada kartę...
wkłada.. i... popycha ją z całej siły aż słychać głośne „KLIK”.
I co? I cud! Działa!

Sprzedawca: Proszę pana, bo w tych nowych dekoderach to nie wystarczy włożyć karty, jak w starych. Trzeba ją silnie popchnąć, żeby zaskoczyła. Musi być słychać KLIK
Mąż: (nieśmiało) Nie wiedziałem.. Bałem się mocniej wpychać, żeby nie uszkodzić.. Ale czemu ta pani z infolinii mi tego nie powiedziała, że w tych nowych dekoderach trzeba kartę wpychać siłowo?
Sprzedawca: (śmiech) Panie kochany, na tej infolinii to nie wiedza nawet, że mamy od niedawna w ofercie te nowe dekodery (???)

Dziękujemy za pomoc. Wychodzimy.

Wracamy przez marznącą mżawkę.

Mąż: szkoda, że na infolinii nie powiedzieli, że karty nie wkłada się na sam czubeczek tylko trzeba wpychać ją po same jaja!

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 190 (214)

#88843

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O właścicielu firmy, który nie wierzy w covid (sytuacja z grudnia).

Nie wierzy. Takie jego prawo, żeby nie wierzyć. Jednak jest właścicielem wysoko wyspecjalizowanej firmy informatycznej, od której właściwego i nieprzerwanego działania zależy prawidłowe i nieprzerwane działanie wielu innych firm.

Jego firma liczy zaledwie kilku pracowników, jednak są to tzw "architekci systemów" (może to nieprawidłowe określenie, nie wiem, ale jeden taki architekt trzyma na sobie prawidłowość działania systemów kluczowych dla działania co najmniej kilku firm).

Dzieci jednego z pracowników mają potwierdzony covid. Ten pracownik nie chce pracować z domu, ma kupę zadań wymagających absolutnego skupienia, mega odpowiedzialności. Chore, marudne dzieci w domu, przeszkadzają. Ponadto jest szczepiony dwiema dawkami. Jest bezpieczny. Co robi właściciel? Ano, pozwala mu przyjeżdżać do biura. Bo przecież nie wierzy w covid.

Jaki jest efekt?

Tak, dokładnie taki. Covid zebrał radosne żniwo. Zaszczepiony pracownik nie zachorował. Ale... Pozostali pracownicy są częściowo chorzy (ci, którzy z powodów zdrowotnych mieli przeciwwskazania do szczepienia) a częściowo na kwarantannach (ci szczepieni). I jedni i drudzy bardzo serdecznie dziękują szefowi za samotne święta. Z uwagi na chorobę lub kwarantannę nie będą mogli ich spędzić w gronie rodziny. To przeważnie ludzie w średnim wieku, mają starszych wiekiem rodziców, o których się zwyczajnie boją.

Dwie kobiety, niezaszczepione z uwagi na przeciwwskazania przechodzą covid bardzo ciężko.

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 193 (211)

#89024

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jechałam autostradą A1. Jako, że mój obecny samochód nie jest demonem mocy (zaledwie 115 KM) a i ja już jestem w wieku, gdy życie zaczyna się cenić bardziej, niż możliwość "dociśnięcia" nie szarżuję. Nie twierdzę, że nie przekraczam ograniczeń prędkości, bo się zdarza, ale nie nagminnie i nie za bardzo.

Wyprzedzałam lewym pasem kolumnę TIR-ów. Miałam 160 km/h na godzinę, więc przekraczam, ale w rozsądnym zakresie.

Nagle za mną pojawił się ON. Bardzo charakterystyczne, żółto-kanarkowe BMW dwudrzwiowe, typowy model sportowy. Jechałam około 160/170km/h, on grzał dobre 200. Dojechał i się zaczyna. Siedzenie na zderzaku, miganie długimi. No, nie, nie zjadę, nie mam jak. Wyprzedzam kolumnę TIR-ów, nie zjadę pomiędzy nie, jadą dość blisko siebie.

Pozwoliłam się zdominować. Zestresowana przyspieszyłam do 200 km/h. Przeleciałam przez kolumnę TIR-ów, wrzuciłam prawy kierunkowskaz, zaczynam zjeżdżać.

Kierowca BMW wyprzedzając mnie bujnął gwałtownie kierownicą w prawo spychając mnie z pasa. No to ja też ruch w prawo, aby uniknąć stłuczki. Ledwie, ledwie opanowałam samochód, który zatańczył na jezdni. Przy tak dużej prędkości i biorąc pod uwagę, że nie jestem zbyt wprawnym kierowcą to pewny wypadek. Udało mi się jednak jakoś zapanować nad pojazdem, choć po fakcie byłam spocona jak mysz.

BMW raźno zatrąbiło klaksonem, przyspieszyło do około 220 i pomknęło w siną dal...

autostrada

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (166)