Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

LadyMakbet

Zamieszcza historie od: 24 maja 2011 - 18:39
Ostatnio: 17 października 2017 - 22:44
  • Historii na głównej: 14 z 15
  • Punktów za historie: 3210
  • Komentarzy: 67
  • Punktów za komentarze: 600
 

#11240

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracowałam w pewnej znanej sieci "sklepów z kulturą" na literę 'E'. Dzisiaj jedna z moich ulubionych historii, choć po latach już mniej mnie zdumiewa. [K]lientka ze wspomnianego gatunku "ręce opadają".

Godziny wieczorne, salon prawie pusty. Siedzę przy biurku w swoim dziale, wprowadzam faktury. Niemal biegiem wpada klientka (ok. 35 lat) i zaczyna nerwowo przerzucać książki kulinarne (dodam, że stały naprzeciwko mnie). Widząc, że czegoś intensywnie szuka, zaoferowałam pomoc.
K: Kiedyś tu u państwa byłam i widziałam taką książkę kucharską... macie ją jeszcze?
J: Proszę pani, mamy trzy regały książek kucharskich... pamięta pani jakieś szczegóły? Autora, tytuł, może chociaż kolor okładki?
K: Nie, no ale jak to pani nie wie, no była u was... taka fajna książka kucharska... i bardzo chciałam ją kupić! Gdzie ona teraz jest?
J (cierpliwie): A może kojarzy pani tematykę? Czy to miały być obiady, wypieki, jeszcze coś innego? Jaką dokładnie książkę pani u nas widziała?
K (zdziwiona): No jak to jaką? Taką Z PRZEPISAMI!
J: Innych chyba nie mamy.

Pani kontynuowała jeszcze przez chwilę rewolucję na regale, po czym wybiegła tak samo szybko, jak wbiegła. Żądanej pozycji niestety nie znalazła.

E.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 348 (420)

#10503

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracowałam w znanej sieci „sklepów z kulturą” na literę ‘E’. Poniższa historia przydarzyła się koleżance (nazwijmy ją [J]ulia), ale byłam naocznym świadkiem obu wizyt [K]lientki - jeśli nie piekielnej, to przynajmniej specyficznej.

Pewna pani, z wyglądu lat 45-50, po godzinie grzebania w stojakach i zaangażowaniu do pomocy połowy personelu, nabyła w końcu dwie świeczki dekoracyjne za łączną kwotę ok. 20 zł (istotne, dlatego wspominam).

Dobre trzy miesiące później po przyjściu do pracy zastałam w salonie właśnie opisaną wyżej panią, która próbowała ten towar zwrócić. Koleżanka tłumaczyła jej, że termin zwrotu przewidziany przez firmę (60 dni od zakupu!) dawno upłynął i zwrotu nie przyjmie, poza tym babka zgubiła paragon. Klientka w takim razie zażądała formularza reklamacji, dowodząc, że prawo gwarantuje jej możliwość zareklamowania niepełnowartościowego produktu. I tu dochodzimy do punktu kulminacyjnego:

[J]: Dlaczego pani uważa, że te świeczki są wadliwe? Przecież już na pierwszy rzut oka widać, że nie mają żadnych ubytków!
[K]: No bo ja kupiłam te świeczki dla mojego syna i jego dziewczyny w prezencie zaręczynowym, a oni się rozstali. Ona go rzuciła!!! I ja teraz koniecznie muszę cofnąć ten zakup... rozumie pani, nie wyrzucić albo oddać, tylko koniecznie cofnąć zakup, bo te świeczki teraz mają złą energię i w przeciwnym razie będą wszystkim przynosić pecha! A skoro mają złą energię, to są niepełnowartościowe, tak czy nie?

Centrala oczywiście reklamację odrzuciła, ale dyrektor zdecydował się mimo wszystko zwrócić klientce pieniądze, argumentując, że z takimi szkoda dyskutować - tym bardziej, że kwota zakupu niewielka.

E.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 537 (629)
zarchiwizowany

#10747

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia dosłownie sprzed chwili, spisywana "na gorąco", pod wpływem emocji.

Słowem wstępu - jestem właścicielką młodego psa. Psiak kocha wszystkie "człowieki", a zwłaszcza dzieci miłością wielką (czasem zbyt wielką...)i niespełnioną, a jakakolwiek agresja jest mu obca.

Historia właściwa. Spacerujemy sobie, pupil buszuje w trawie. Za nami idą dwie kobiety, na oko trzydziestoletnie, typu plastik-fantastik, a z nimi dwóch chłopców w wieku 5-6 lat. Dzieciaki zobaczyły psa i od razu do niego podbiegły, po czym (bez żadnych pytań w stylu "czy można pogłaskać?") zaczęły szarpać czworonoga za wszystkie dostępne części ciała. Pies początkowo ucieszył się i chętnie poddał tym "torturom". Po chwili jednak chłopcy uznali, że zaczną psa straszyć. Ignorowali moje uwagi, że tak nie wolno. Zaczęli więc krzyczeć, warczeć i udawać, że chcą pupila uderzyć. Ich opiekunki, matki czy kto to tam był oczywiście nie reagowały, zajęte plotkowaniem jakieś 100 m dalej. Próbowałam psa odciągnąć, skręciłam w boczną ścieżkę, ale dzieciaki popędziły za mną. W końcu jeden z chłopaków zaczął deptać psu po łapach. Czworonóg próbował uciec, ale że był na smyczy i nie miał dokąd - zdesperowany wyszczerzył zęby. Podkreślam - nie ugryzł, nie skoczył,po prostu pokazał zęby. Wtedy nagle blondynom przypomniało się, że mają po opieką dzieci.

Jak się domyślacie - nasłuchałam się, że naślą na mnie straż miejską,że taki agresywny pies powinien być uśpiony i to natychmiast. W końcu jedna z nich, przyjrzawszy się uważnie zwierzakowi, powiedziała:
- A ja wiem co to za rasa! To jedna z tych najbardziej niebezpiecznych, a TY na pewno nie masz zezwolenia na HODOWLĘ!
Ja: Mają panie rację. Pies jest absolutnie dziki i agresywny, a ja bardzo chętnie spuszczę go ze smyczy, jeżeli natychmiast nie uspokoją panie tych chłopców.

Puentując - mam foksteriera o wyglądzie i charakterze pluszowej zabawki i oczywiście nie potrzebuję żadnego zezwolenia na trzymanie go w domu...

Przepraszam, że długo i nie o klientach. "Piekielni" pomagają mi odreagować :)

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 208 (236)

#10399

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tym razem nie będzie tak porywająco, ale za to bardzo na temat. Klient bowiem był nie tylko piekielny, ale też z gatunku „ręce opadają” - czyli po chwili rozmowy z nim doszłam do wniosku, że mówimy zupełnie różnymi językami i wszelkie próby porozumienia zakończą się fiaskiem.

Przypomnę tylko, że pracowałam w znanej sieci „sklepów z kulturą” na literę ‘E’. Tego dnia akurat zastępowałam koleżankę w tzw. punkcie info (dla niewtajemniczonych - miejsce składania i odbioru zamówień, wystawiania faktur itd.)

Do rzeczy. Przychodzi [K]lient, facet około 60.

K: Dzień dobry.
[J]a: Dzień dobry.
K: Pani jest niemiła! Za grosz kultury pani nie ma! Ja to zgłoszę!
J (zszokowana): Bardzo przepraszam, nie chciałam pana niczym urazić. W czym mogę pomóc?
K: W niczym nie może pani POMÓC! Pani ma wykonywać swoje obowiązki! Przyszedłem odebrać paczkę i pani ma mi ją wydać! (wszystko wykrzyczał)
J: Dobrze, na jakie nazwisko?
K: J** O*** (do końca życia zapamiętam te dane)

Wraz z koleżanką przeszukałyśmy wszystkie półki - nie ma. Sprawdzam w systemie - nie ma takiego zamówienia do odbioru. Grzecznie tłumaczę klientowi, że może np. nie odebrał paczki w terminie i została zwrócona do magazynu, za co zostałam obrzucona wiązanką wyzwisk. W końcu znalazłam w systemie informację, że zamówienie NIE ZOSTAŁO zrealizowane i klient powinien zostać o tym poinformowany.

K: Niemożliwe, smsa dostałem, że mam przyjść do salonu! Proszę mi je natychmiast znaleźć!
J(tknięta przeczuciem): A może mi pan pokazać tego smsa?
K: Nie mogę, to mój telefon!
J: A mógłby mi go pan chociaż przeczytać? (Byłam pewna, że w smsie jest informacja o tym, że były jakieś problemy z zamówieniem, a nie żadne zaproszenie po odbiór).
K: Nie, bo to NIE BYŁ SMS! Dzwonił do mnie ktoś od Was i stąd wiem, że mam odebrać zamówienie!

(Dodam tylko, że dzwoniliśmy do klientów jedynie w wyjątkowych przypadkach i na pewno nie po to, żeby zaprosić po odbiór paczki).

J: Dobrze, a co DOKŁADNIE powiedziała panu ta osoba, która dzwoniła?
K (wrzeszcząc): Nie wiem, bo NIE ODEBRAŁEM!!! Prowadziłem samochód, zresztą nie mam obowiązku odbierać waszych telefonów! Sprawdziłem potem tylko, że to wasz numer i WIEDZIAŁEM, że po to dzwonicie! I dlatego przyjechałem tu z drugiego końca miasta!

W tym właśnie momencie opadły mi ręce... Pan J** O*** jeszcze chwilę mnie powyzywał, a potem poszedł, odgrażając się, że więcej do nas nie wróci. Niestety słowa nie dotrzymał i koleżanka z info jeszcze nie raz miała z nim do czynienia.

E.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 721 (801)

#10148

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracowałam w pewnej znanej sieci "sklepów z kulturą" na literę 'E' - i zapewne o tym będzie większość moich historii. Na początek jednak nie klient, a taksówkarz. (Przepraszam, ale będzie dość obszernie).

Musiałam się pilnie dostać z dworca PKP do pracy, więc szybko wsiadłam do stojącej pod dworcem taksówki, zauważywszy tylko kątem oka, że auto ma logo jednej z tańszych korporacji w mieście. Okazało się, że trafiłam na taksówkarza - gawędziarza, w dodatku w depresji. Zaczął od przestrzegania mnie, żebym pod żadnym pozorem z nikim się nie wiązała, bo jego zostawiła kobieta, więc wszystkie związki są do d**y i nie mają przyszłości. Nieco rozbawiona uświadomiłam go, że jestem mężatką i nie narzekam. W odpowiedzi otrzymałam kilkuminutowy wykład na temat tego, że na pewno mąż mnie zostawi, że pewnie ma inną na boku i że pożałuję, iż kiedykolwiek wyszłam za mąż.

Zaczęła mnie irytować ta paplanina, więc zmieniłam temat - niefortunnie, na pracę... Kiedy tylko się wydało, że pracuję w dziale z książkami, wywiązał się poniższy dialog ( [T] - taksówkarz, [J] - ja):
T: To jak przyjdę do pani i poproszę o książkę, to pani mi jakąś poleci?
J: Oczywiście, na tym m.in. polega moja praca.
T: To pani przeczytała te WSZYSTKIE książki z całego sklepu?
J: Nie... wszystkich to się nie da... ale czytam sporo.
T: Zatem... jest pani niekompetentna i powinni panią zwolnić! Jak idę do księgarni, to liczę, że sprzedawca przeczytał wszystkie książki, którymi handluje!
J (zirytowana): A jak pan idzie do sklepu z bielizną, to też pan oczekuje, że sprzedawca nosił wcześniej te wszystkie gacie?

O dziwo, kierowca - gawędziarz do końca drogi już się nie odezwał.

E.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 696 (784)