Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

LadyRabbit

Zamieszcza historie od: 30 sierpnia 2020 - 18:54
Ostatnio: 17 listopada 2022 - 17:27
  • Historii na głównej: 4 z 4
  • Punktów za historie: 435
  • Komentarzy: 8
  • Punktów za komentarze: 23
 

#89689

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po przeczytaniu historii https://piekielni.pl/89681, przypomniała mi się sprawa sprzed kilku lat.

Parking na blokowisku. Nie ma miejsca, jest ciasno, każdy kombinuje jak może żeby zaparkować. Będzie długo.

Mały zarys sytuacyjny jak wyglądało podwórko.
Są dwa bloki usytuowane po przekątnej. Przed obydwoma blokami są trzy parkingi. Jeden duży na tyłach pawilonu handlowego mieszczący ok 50-60 aut. Potem jest parking „strzeżony”, znaczy się kawałek placu ogrodzony siatką z bramą, kłódką i tyle. I na końcu mały parking mieszczący może ze 20 samochodów. Więc jak na dwa wieżowce to miejsca bardzo mało. Jako że sierpień jest, sezon w pełni to i sporo motocykli pod blokiem. Aby nikomu nie przeszkadzać zaczęliśmy je parkować pod siatką parkingu strzeżonego. Auto by już tam nie stanęło, a 5 motocykli się mieściło jeden obok drugiego.

Piękne popołudnie, wracam z pracy, zaparkowałam motocykl tak jak zawsze. Patrzę na samochód sąsiadki, stoi z siedem metrów ode mnie. Poszłam do domu, rozbieram się z kombinezonu, a tu dzwonek do drzwi. Przyszedł sąsiad z piętra niżej i z przerażeniem w oczach mówi mi:
- Rabbit chodź na dół. Gruba przejechała Ci po motocyklu i zwiała.

No i faktycznie. Sąsiadka nie dość że miała mnóstwo miejsca żeby wyjechać to i jeszcze musiała się nagimnastykować nieźle kierownicą żeby wjechać w motocykl. No dobra, zdarza się. Oglądam motocykl, zniszczenia ogromne, a karteczki z numerem telefonu brak. Narzeczony w tym czasie dzwoni po policję bo ja już zaczynałam wpadać w histerię i liczę naprawę w tysiącach.

Przyjechała policja oglądają motocykl, ja tam już gromkie łzy wylewam bo chucham i dmucham na maszynę. Która zresztą wtedy miała już 27lat i w dalszym ciągu była w 95% zachowana w oryginale. Oczywiście jak to na blokach, zaraz zgromadzenie sąsiadów bo coś się dzieje i trzeba się pogapić. Jeden z nich podchodzi i mówi, że może kamera przy klatce zarejestrowała zdarzenie.

Jeden z policjantów poszedł na górę do osoby która ma wgląd w monitoring przy bloku, wraca po chwili i mówi że no faktycznie widać jak przejeżdża po motocyklu, wychodzi obejrzeć uszkodzenia, wsiada do auta i odjeżdża. A że dużo sąsiadów się zleciało to podali pod którym numerem mieszkania sprawczyni mieszka.

W międzyczasie uciekinierka zdarzenia wraca swoim autem pod blok i parkuje tam gdzie stała wcześniej. Podchodzi do niej policja i pyta się o tożsamość i co może powiedzieć na temat zdarzenia. A ona z szyderczym uśmiechem mówi:
- Nie zauważyłam motocykla i przecież nic takiego się nie stało, po co policje wzywaliście!
- Jak nie zauważyłaś 300kilowego motocykla który jest wielkości krowy?! Wyrządziłaś szkody i nawet numeru nie zostawiłaś!
- No przecież mówiłam sąsiadowi który wyglądał przez okno że jak coś to mieszkam po czwórką!
I ogólnie rozmowa ciągle w ten deseń, ona nie widziała, nic się nie stało i po co cały ten cyrk.

Pani Policjantka pyta się mnie czy wyrażam zgodę na złagodzenie mandatu do 300zł, ja mówię że nie, proszę wystawić ten najwyższy, może to nauczy ją jeździć i ponosić odpowiedzialność.

Po całej tej sytuacji mieszkałam tam jeszcze trzy lata i sąsiadki nie widziałam ani razu. Chyba kanałami chodziła

parking blokowisko

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 137 (155)

#89522

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając losowe historie natrafiłam na tą o piekielnych sąsiadach, którym hałas przeszkadza wybiórczo, https://piekielni.pl/63280

W ciągu ostatniego roku sąsiedzi dali się poznać od tej gorszej strony w kilku przypadkach. Ale dziś będzie o tej najbliższej, bezpośrednio dzielącej ze mną płot.

Największe absurdy o co sąsiadka ma pretensje:

1) Ponad 1000m ogródka więc jest gdzie szaleć i z czym. To drzewo wyciąć, tamto przyciąć, a ten krzaczek to w ogóle przesadzić w inne miejsce. Więc jak pogoda ładna a mi się jakaś wizja pojawi w głowie to łopata, siekiera czy też piła idą w ruch. Nie mija 30 sekund po odpaleniu piły jak sąsiadka stoi pod płotem i lament na pół wsi bo głośno, bo śmierdzi bo tak się nie da żyć. Acha, czyli w środku tygodnia w południe nie można bo przeszkadza, w sobotę też nie i niedzielę też. Czyli w ogóle nie można bo za głośno.

2) Kosiarka – temat rzeka. Nieważny dzień tygodnia i godzina (raz późną porą kosiłam bo późno wstałam po nocnej zmianie, i była to godzina 18:00) Głośno, śmierdzi, nie da się żyć, chamstwo się sprowadziło i jakim prawem śmiem kosić trawę!

3) Przyjadą znajomi – najczęściej jest to małżeństwo w średnim wieku, przyjadą na kawkę i ciacho. Ale to następny powód aby stać pod płotem, podsłuchiwać i lamentować, że głośno. I to na beszczela staje i krzyczy: Halo, halo! Można trochę ciszej! No kto to widział żeby sobie gości sprowadzać do domu!!
Spoko, był piątek godzina 19, o 20:30 znajomi pojechali.

4) Motocykl – 125ccm. Potężna machina cichsza od kosiarki. Odpalenie motocykla powoduje alarm pod płotem w postaci sąsiadki drącej się w niebogłosy: to działki rekreacyjne, tu ma być cisza i spokój. Chamstwo się sprowadziło i hałasuje!

5) Palenie w kominku – jedyne źródło ciepła w domu. Palić też nie mogę spokojnie bo sąsiadce śmierdzi. Pierwszy dymek wyjdzie z komina i już jest pod płotem.

Tak więc motocykl mam wypychać przed bramę po cichutku, nie odpalając a najlepiej to w ogóle nic nie robić bo jest głośno. Palić w kominku nie, mimo że za drewno płacę krocie i kupuję to z wyższej półki. Prace w ogródku nie i znajomi też nie.

Ostatnio miałyśmy spięcie przy płocie, pierwsze w tym sezonie ale na pewno nie ostatnie! W połowie sierpnia mam umówiony grill z większą ilością osób – oj będzie się działo!

działka

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 104 (120)

#89380

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając zawsze historie o psach miałam wrażenie, że ludzie nie mogą być aż tak bezmyślni.., a jednak mogą.

Mieszkam ja sobie na wsi. Nawet "Wieś" mamy w nazwie. Co prawda może tylko 10% domów to gospodarstwa gdzie można jeszcze spotkać krówki, kurki i stodołę. Następne 50% to letniskowy i reszta to stali mieszkańcy. Jak pogoda jest ładna to sporo ludzi spaceruje sobie z jednego końca wsi na drugi.

Korzystając dzisiaj z ładnej słonecznej pogody i że w końcu mam wolne i nie trzeba gnić w biurze to zapadła szybka decyzja: czterołap na smycz i idziemy na lody! Ale aby na te lody dojść to muszę przejść całą wieś. Mieszkam na jednym końcu, a lodziarnia jest ze 200 m za znakiem z drugiej strony.

Małe wprowadzenie: czterołap jeszcze jest szczeniakiem albo już młodziakiem. Ma półtora roku, jest socjopatą i średnio reaguje na inne psy, ale daje się pokierować więc wielkiej dramy na spacerach nie ma. Na szczęście bo utrzymać pieseczka 40 kg na smyczy, który się szarpie nie jest łatwo.
Więc tak dreptamy sobie soszą, podziwiając jakie to ludzie mają ładne ogródki, aż tu nagle przy jednym gospodarstwie rzucają się na ogrodzenie dwa psy, z zachowania bardzo agresywne. Nic nadzwyczajnego, pies odciągnięty, komenda idziemy dalej i już. Psy przy płocie szaleją i jakby mogły to by przez siatkę przeszły. Przyspieszamy żeby się jak najszybciej oddalić aż tu nagle oba ujadacze wylatują na szosę... przez otwartą na oścież bramę!! Ujadacze w szale, mój aż bulgocze i się rwie. Jakoś udało nam się oddalić, ciągnąć psa za sobą co łatwe nie było.

I tak się zastanawiam czy tak ciężko jest zamykać bramę od posesji skoro psy latają luzem?! I to nie było jedyne takie gospodarstwo z pieskami luzem i otwartą bramą...

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 163 (177)

#87064

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Covid-19, temat kontrowersyjny strasznie. Jedni w wirusa wierzą, inni nie. System mamy jaki mamy i nic na to nie poradzimy, i o tym systemie właśnie będzie mowa.

Na początku sierpnia w moim zakładzie pracy okazało się, że mamy osobę zakażoną. Zanim wyszło na jaw, że jest pozytywna, to osoba ta przychodziła do pracy przez tydzień mimo, że źle się czuła. Traf chciał, że osoba ta zaraziła kilka innych osób. Rozeszło się szybko, na szczęście zakład szybko zareagował i podjął odpowiednie kroki. Pech taki, że po przeprowadzeniu u wszystkich testów kilkanaście osób wylądowało w domu z wynikiem pozytywnym, kilkadziesiąt na kwarantannę jako kontakt z osobą zarażoną.
Jak wygląda dalsza droga przez mękę z wirusem? Na pewno nie jest kolorowa.

Pierwszy test w pracy wyszedł nierozstrzygający, po 5 dniach następny już pozytywny i się zaczęło...
Dzień po otrzymaniu pozytywnego wyniku dzwonię do sanepidu, myślę sobie- sama się zgłoszę, szybciej pójdzie, koszmar prędzej się skończy. Aha, jak pomyślałam tak zrobiłam. Rozmowa z sanepidem przebiegła mniej więcej tak:

Ja: Dzień dobry, LadyRabbit z tej strony. Mam pozytywny wynik na koronawirusa i chciałam się do Was zgłosić.
Sanepid: OOoooooooo, znalazła się nasza zagubiona owieczka!
Ja: Jak to?!
S: A dostaliśmy dzisiaj rano informacje z wojewódzkiego sanepidu, że mamy osobę w powiecie z pozytywnym wynikiem i tylko inicjały L.B., żadnych danych kontaktowych jeszcze nie mamy. Bardzo dobrze, że się Pani zgłasza sama! Poproszę dane...

*podałam wszystko co Pani chciała, łącznie z danymi domownika. Dostałam informacje, że test będę miała wykonany w 10 dobie od otrzymania pozytywnego wyniku i mam się jeszcze zgłosić do lekarza pierwszego kontaktu, żeby być pod stałą opieką.

Niby wszystko ładnie pięknie jak do tej pory. Myślę sobie, że skoro za pierwszym razem dodzwoniłam się do PSSE to gładko pójdzie.
Dzwonię do sanepidu zapytać czy oby na pewno wpisali mnie na listę do testu, bo pies z kulawą nogą się mną nie interesuje. Ani telefonu, ani policji na kontroli. Nic. Pani mi mówi, że tak, dzisiaj test, proszę czekać bo pewnie będą dopiero po południu. Przyjechali koło 16, test zrobili tylko mi - o domowniku nic nie wiedzieli. No to następnego dnia znowu telefon do sanepidu zapytać o wynik i zapytać co z testem domownika i dlaczego nie miał wczoraj razem ze mną! Pani mi mówi, że ona nie wie, ale test będzie jutro wykonywany u nas obydwojga. Minęły dwa dni- dzwonię zapytać o nasze wyniki i zapytać kiedy następny test u domownika i czy mogę swoje wyniki na maila prosić bo trzeba przecież zaświadczenie o zwolnieniu z izolacji załatwić. A Pani mi radosnym głosem mówi, że drugi test będzie za 4 dni! Czyli między testami u domownika 6 dni, zamiast dwóch.

Zdenerwowanie osiągnęło poziom krytyczny. Ja mając dwa wyniki negatywne dowiaduje się że mam jeszcze tydzień siedzieć w domu bo domownika wpisali na testy tydzień później. Bez sensu i logiki, zamiast gonić karetkę po wymaz na moje zadupie dwa razy, gonili trzy. Dodatkowo wypadało, że wyniki miały być w sobotę, więc dodatkowe 2 dni czekania do poniedziałku, żeby z sanepidem coś wywalczyć.

I tym oto sposobem zamiast siedzieć na izolacji/kwarantannie 14 dni, przesiedziałam 27.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (143)

1