Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Lapis

Zamieszcza historie od: 19 listopada 2011 - 21:43
Ostatnio: 9 sierpnia 2020 - 19:24
  • Historii na głównej: 3 z 3
  • Punktów za historie: 293
  • Komentarzy: 851
  • Punktów za komentarze: 4954
 
zarchiwizowany

#39044

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Żegluję. Już drugi sezon, a oto historia, która zdarzyła się niedawno.
Jak wiadomo - wakacje, to i łódki szybko znikają na wynajęcie. + jeszcze jakaś szkółka + obóz, jakieś kolonie, to łódkę trzeba najpierw zarezerwować telefonicznie, żeby potem nie było niedomówień.
Pewna Pani owej łódki nie dostała, więc wszczęła awanturę. Bosman młodszy był, próbował tłumaczyć, że szkółka, że przyjechała stara ekipa, że im się należy.. Owej Pani to nie obchodzi, ma dostać łódkę i koniec, że niekompetentni ludzie pracują.. No to dostała żaglówkę (żeby był spokój, bo inaczej dogadać się nie dało)
No i płynie sobie Pani z trzema Panami, a dwóch wpada na pomysł żeby sobie popływać. Na środku jeziora (!) wyskakują bez kapoków z łódki.. Żagle nie zrefowane (przy ostrym wietrze jest to konieczne), miecz tylko zanurzony 2-3 cm w wodzie (jedyny balast łódki - mocniejszy powiew wiatru i łódka leży). I wyobraźcie sobie, że łódka zaczyna odpływać, a jeden z chłopaków zaczyna się topić. Hmm.. co tu zrobić. Rzucają koło ratunkowe. Jeden chłopak dopływa cudem do łódki i go na nią wciągają (nikt nie zrobił, żadnego manewru awaryjnego, ale dobrze, że pomoc wezwali) i teraz pomyślcie, że przyjeżdża OSP, WOPR itd. i chłopaka nie ma.. koło jest.. a jego nie ma. Przez dwa dni nie został znaleziony. Nurkowie bezradni - ciała nie ma. Najprawdopodobniej młody chłopak nie żyje.
Nie wiem kto był bardziej piekielny:
Ten kto wymyślił pomysł z pływaniem.
Czy może:
Pani, która się nie umówiła i wykłócała o łódkę, a teraz ma tragedię.

Głupota

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 142 (216)

#38972

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia opowiedziana mi przez moją byłą, która pracowała swego czasu w sklepie zoologicznym.

No więc do sklepu przyszła klientka. Oznajmiła, że sprawiła sobie małego kociaka i potrzebuje wyprawki.

Jak się okazało, wcześniej nie miała do czynienia z kotami, jednak zależało jej na dobru zwierzaka. Wyprawka z podstawowej przerodziła się w full-wypas gdyż klientka chciała jeszcze to, tamto, a to może się przyda aby kotek miał dobrze. Dziewczyna cieszyła się, że futrzaste stworzonko będzie miało dobrze (a i przy okazji utarg będzie dobry, choć to drugorzędne wobec dobra kota). Wspomogła fachowymi radami, jako że sama należy do kotofilii.

Mija dzień-dwa...

Do sklepu wpada ta sama klientka z nosidełkiem (z wyprawki) wraz z zawartością w ręce i lekkim przerażeniem w oczach.

- Bo wie Pani, od paru dni coś się kotu dzieje z gardłem, może chory, jakąś chrypkę ma? Ma Pani jakieś lekarstwo na to? Kot jakoś tak charczy jak oddycha. O proszę zobaczyć, właśnie teraz.

Dziewczyna rzuciła okiem na prześliczne puchate maleństwo i korzystając z fachowej wiedzy (studia weterynaryjne) i praktyki ze zwierzętami szybko mogła postawić odpowiednią diagnozę:

- Proszę Pani, ten kot mruczy.

sklep zoologiczny

Skomentuj (62) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1709 (1793)
zarchiwizowany

#38826

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie wiem czy będzie krótko, jednak naszło mnie na wspominki.

Biorąc pod uwagę fakt iż to moja pierwsza historia na piekielnych – powiem coś o sobie. Jestem niepełnosprawną dziewczynką w wieku „króla gimbazy”. Cierpię na paskudną odmianę skoliozy i jamistość rdzenia (http://pl.wikipedia.org/wiki/Jamisto%C5%9B%C4%87_rdzenia) z większością objawów. Dodatkowo mam nogę krótszą prawie osiem centymetrów i jest neurogenna – po polsku mówiąc, nie mam w niej czucia. Wstęp wstępem. Może przejdę do sedna sprawy.

Przez tą dosyć widoczna różnicę w długości nóg, ogółem poruszam się używając jednej kuli by moja skolioza się nie pogłębiała przez… Chodzenie przypominające krzywą wieżę z Pizy. Jest to strasznie irytujące – szczególnie, gdy muszę skorzystać z okrzykniętej przez większość piekielną komunikację miejską. Ludzie zazwyczaj są mili, ba, najczęściej starsze babcie. Ustępują mi miejsca i pytają czy mogą jeszcze jakoś pomóc. Bardzo mi głupio, odmawiam im, ale jak się przewrócę, to są tak zawzięte, że prawie same mnie sadzają na ich miejscu. Miło, prawda? Nie ma jednak reguły bez wyjątku. Są też te typowe mohery, które muszą mieć miejsce siedzące, bo siatki im się zmęczyły. Staram się zajmować pojedyncze miejsca w autobusach, by nikomu nie wadzić. I tym razem tak było. Siedzę sobie spokojnie, wpatrzona w krajobraz remontowanej drogi za oknem, słuchawki w uszach, a w moich rękach widać kulę, którą opierałam przed sobą. Autobus stanął na przystanku, a do „limuzyny” weszła wielce poszkodowana babcia [PB], dla której najważniejszy jest szacunek więc najmłodszy ma zejść z jej siedzenia. Jej schorowanym, acz zwinnym okiem – rozejrzała się po całym autobusie w poszukiwaniu miejsca dla siebie. Były to jednak godziny szczytu. Każdy zmęczony po pracy, ani śni oddać miejsce zdobyte potem i krwią. No to babuleńka też jest zmęczona po tych swoich czynnościach dla których musi wyjechać autobusem w porannych godzinach szczytu, a potem wracać w tych po pracy. Wypatrzyła sobie mnie. Podeszła, jakże schorowana. Chyba chrząkała, nie wiem. Miałam słuchawki w uszach. Ktoś mnie szturchnął w ramię. Olałam to, przecież w autobusie wiele ludzi. Każdemu może się zdarzyć szturchnąć. Potem drugi… Trzeci… Aż w końcu ŁUP! Stwierdziła, że trzeba na ostro. Uderzyła mnie laską w kostkę.
[Ja]: Ałć…
I się rozejrzałam, a tu piekielna babcia coś krzyczy… Wyciągnęłam słuchawki, ale pożałowałam tego, bo jej krzyk był straszny.
[PB]: … KTO TO WIDZIAŁ, ŻEBY MŁODE TOTO ZAJMOWAŁO MIEJSCA! Ja taka schorowana, a to ma siłę i sobie bezkarnie siedzi!!
[Ja]: … Przepraszam…
[PB]: MOŻE PO STAĆ, ALE NIE. SIEDZI SOBIE I ZAJMUJE CENNE MIEJSCE…
[Ja]: Przepraszam, może mnie pani posłu…
[PB]: NIE WTRĄCAJ MI SIĘ JAK MÓWIĘ. LEPIEJ USTĄP MI MIEJSCA, BO PRZYŁOŻĘ CI MOCNIEJ TĄ LASKĄ.
Zachichotałam i pokazałam jej moją kulę.
[Ja]: Lubi się pani bić? Ja też mam broń. To co – na następnym przystanku wysiadamy razem?
Powiem wam, że jej mina była… BEZCENNA! Zamilkła i odeszła gdzieś na koniec autobusu. Jacyś młodzi chłopcy za mną śmiali się donośnie, a ludzie którzy bali się wtrącić patrzyli na mnie z lekkim uśmiechem na twarzy. Sorka, kierowca nie wyszedł ani nie bili mi braw. Pani nie została wyrzucona za fraki. Ot, zwykła historia, gdzie nie wiadomo kto jest piekielny. A może jednak. C:

MPK a jakże!

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 230 (304)

#38563

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Koleżanka mojej mamy razem z mężem przeprowadzała się do nowego mieszkania. I jak to w małżeństwie razem chodzili po sklepach i kupowali wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. I teraz małe wyjaśnienie – fakturę VAT wystawia się na tego, który daną rzecz kupuje, a paragony raczej nie przypisuje się właścicielowi.

Kilka tygodni po przeprowadzce mąż owej koleżanki powiedział jej, że ma inną. Dodał jeszcze, że wszystkie rzeczy, które razem kupowali do mieszkania on zabiera ze sobą do kochanki. Kobieta oczywiście zaprotestowała, a wtedy on pokazał jej faktury VAT. Okazało się, że kiedy byli na zakupach i wychodzili ze sklepu on zawsze się wracał i wymuszał na sprzedawcach paragonem, aby wystawili mu fakturę VAT na nazwisko jego rodziców. Czyli, że jego żona została praktycznie w pustym mieszkaniu, bo zabrał jej wszystko – pralkę, łóżko, kuchenkę, meble i inne najpotrzebniejsze rzeczy.

Ja się pytam – jak można przez tyle czasu oszukiwać, jakby nie patrzeć – najbliższą osobę z którą spędza się czas, z którą się mieszka, której wyznawało się miłość? Jak potem można z tym żyć?

sklepy

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 960 (1042)

#38538

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Historia o walce z nastoletnim rozwydrzeniem (oraz dlaczego nie pochwalam tzw. bezstresowego wychowania).

Tydzień temu ciocia dzwoni, prosi mnie bardzo, żebym zajęła się jej 14 letnim cudem, bo ona jedzie na dwa tygodnie do sanatorium, a nie ma kto zostać z Kubusiem.
No dobrze - ja planów nie mam póki co, wakacyjne jakiekolwiek się posypały dawno (o tym może w kolejnej historii), a ciocia dużo mi swojego czasu pomogła - czas się zrewanżować.

Godzina sądu wybiła, taksówka podjechała, przez mój próg przechodzi wypielęgnowany nastolatek, dumnie wyprostowany, zarzucając blond grzywką.
Rzucił torbę i plecak na ziemię, zaczesał włos za ucho, spojrzał na mnie i przemówił:

- Zanieś mi to do mojego pokoju. I zrób herbatę, zieloną z jaśminem najlepiej.
Zdębiałam lekko.
- Co się gapisz? Pronto.
Wybuchłam śmiechem, wskazując mu schody.
- Schodami na górę i drabinką do klapy w suficie.
- No chyba cię poje*ało. Nie będę na strychu spał jak jakiś biedak.
- Oj, będziesz. W tej chwili zbieraj dupę w troki i śmigaj na górę. Jeszcze raz do mnie przeklnij, to pożałujesz.
- No, co mi zrobisz, co?
Zagiął mnie na chwilę. Bić przecież nie będę.
- No i co? Już taka w gębie mocna nie jesteś? Daj tą herbatę i mi nalej ciepłej wody do wanny, ale nie więcej niż 30 stopni. I przygotuj ręcznik, tylko nie szorstki. Mam nadzieję, że masz w tej dziurze suszarkę? Ej, mówię do ciebie!
- No to mów, tylko może zacznij z sensem. Co ty, do hotelu na wakacje przyjechałeś? Do pokoju, migiem, albo spać będziesz bez kolacji. I mnie nie denerwuj.
Rzucił mi spojrzenie zabójcy pluszaków, a ja z uśmiechem wskazałam mu schody.

Myślałam naiwnie, że kolejnego dnia weźmie sobie do serca złotą radę. Nie wziął.

Dzień 1.
Bilans: zbita waza japońska, kot zamknięty w koszu na pranie, wrzaski, wybrzydzanie przy obiedzie. Jak mu kazałam wstać i iść do pokoju, obraził się i poszedł. Trzy godziny później zleciał na dół, porwał garnek z shawarmą do pokoju i zamknął się w nim (pokoju, nie garnku).

Dzień 2.
Ukradł butelkę koniaku i próbował się napić. Nie był w stanie choćby odkręcić butelki. Kazał mi to zrobić. Byłam blisko, by kazać mu spierd*lać, ale powstrzymałam się metodą medytacji. "Nie zabijaj go, nie masz gdzie ukryć ciała" okazało się dobrą mantrą.

Dzień 3.
Złamał paznokieć. Histeria jak przy otwartym złamaniu. Nakrzyczał na mnie, zaczerwieniony od płaczu, że jestem beznadziejna, że on teraz umrze, żebym się pier*oliła, że naśle na mnie wszystkie możliwe instytucje broniące praw dziecka. Zapytałam, czy chce numery, bo z niektórymi jestem w kontakcie. Próbował mnie uderzyć(?!), udawał atak serca, próbował uciec z domu, niestety, zamiast na zewnątrz, trafił do łazienki (duży dom).

Dzień 4.
Moje wszystkie wyuczone na studiach, oraz przetestowane już w praktyce, metody ujarzmienia dzikiego nastolatka, spełzły na niczym. Zadzwoniłam, zdesperowana, do Piotrka, mojego brata. Na jego widok Kubuś wrzasnął "KU*WA KLON" i uciekł. Piotrek obiecał zająć się młodym i dostarczyć mu nieco rozrywki, jako że od dawna planował z kolegami paintball w plenerze.

Dzień 5.
Dowiedziałam się, że Kuba próbował rozkazywać im (cokolwiek głosem drżącym i nieco niepewnym) w drodze na miejsce. Podczas "rozbijania obozu", zwędził niedźwiedziopodobnemu koledze mojego brata, F., papierosy. I portfel. Nakryty, po odebraniu przedmiotów, obraził się, nawrzeszczał. Problem w tym, że F. też wrzasnął. Kuba struchlał, niby wszystko ok. Jak kazali mu złapać za karabinek, zwyzywał ich od ch*jów, a później zmienił zdanie, złapał za broń i... strzelił w brzuch F. Trafił chyba jednak przez przypadek, bo jak się zorientował co zrobił, rzucił broń na ziemię i pocwałował w las. Po znalezieniu zguby, chłopcy postanowili poddać młodego małemu treningowi. Kubuś wrócił zabłocony, zmęczony, brudny, z siniakiem po kuli z farbą na tyłku. Palec się któremuś omsknął.

Dzień 6.
Zostałam zapytana, czy pomóc mi przy sprzątaniu po obiedzie. Na zakupach Kubuś niósł siatki nawet, a jak podniósł głos przy kolacji, to przeprosił i zapchał się na powrót omletem. Właśnie wstał (zazwyczaj schodzi z góry około 10.00).

Dzień 7 oficjalnie rozpoczęty :)

domowe przedszkole

Skomentuj (101) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1583 (1703)

#38379

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ciąg dalszy historii http://piekielni.pl/38168

Na wstępie dziękuję bardzo wszystkim, którzy próbowali pomóc i udzielali rad i wsparcia w komentarzach ;)

...a teraz do rzeczy:
Po rozważeniu wszelkich możliwych scenariuszy, tego samego dnia zgłosiliśmy sprawę na policję. Wszystko ogarnął nasz znajomy funkcjonariusz, została powiadomiona opieka społeczna. Potem, w ciągu dosłownie kilku godzin, Mała znalazła się pod opieką swoich Dziadków od strony matki. Takowi bowiem istnieją i nie mieli pojęcia, że ich Wnuczka nie poleciała do Tajlandii z rodzicami.

Dlaczego? Najpewniej z powodu dylematu finansowego Eksa i jego małżonki: albo zabieramy dziecko, albo all inclusive, jak to nieopatrznie palnęła moja Eks-teściowa. Ona nie chciała zająć się Małą, miała sanatorium i pierdylion lepszych zajęć, więc zaproponowała, żeby zostawili dziewczynkę u nas.

Z Dziadkami Mała ma świetny kontakt. Dopiero kilka miesięcy nie mieszkają razem, odkąd Eks kupił własne mieszkanie. Jednak mimo wyprowadzki Wnuczka bywała u nich praktycznie codziennie, po co najmniej kilka godzin, często nocowała.

Jednak na początku sierpnia wybuchła międzypokoleniowa awantura, jak nie wiadomo o co, to jasne, że o pieniądze. Z tego powodu Mała nie była puszczana do Dziadków, nie widywała się z nimi praktycznie wcale, miała wynajętą opiekunkę na całe dnie. Trzeba dodać, że matka Małej nie pracuje.

Eks i jego żona nie mają zamiaru przerywać urlopu. Po powrocie będą musieli złożyć wyjaśnienia, nie wiadomo czy i jakie zarzuty usłyszą w toku postępowania. Bez względu na przyszłe działania policji i prokuratury, szykujemy się do roli świadków w procesie przed Sądem Rodzinnym o ograniczenie praw rodzicielskich, na wniosek Dziadków. Wyrok da się przewidzieć, bo musicie wiedzieć, że nowa wybranka mojego Eks, nie idąc na prawo, złamała rodzinną tradycję ;)

Reasumując: mamy nowych znajomych prawników, Mała szczęśliwa, tylko wprawiła Babcię w konsternację, bo poznawszy smak świeżego mleka, prosto ze źródła, grymasi na to z kartonu ;) Jak ten cały bałagan się skończy to planujemy zacieśniać relacje, bo Dziadkowie i Mała polubili nas, a my ich, mimo tak dziwnych okoliczności, w jakich przyszło nam się poznać.
Eks-teściowa przepowiedziała mi najgłębsze otchłanie Piekieł, a Eks zwyzywał od najgorszych, co mam w głębokim poważaniu. Wstydzę się trochę satysfakcji na myśl, jak bardzo będą mieli przes*ane...

I na koniec coś, o czym muszę wspomnieć: piekielny romantyzm Mojego Mężczyzny.
Kiedy wreszcie wszystko było jasne, Mała u Dziadków, a kolega policjant po służbie, usiedliśmy razem nienerwowo na tarasie, z piwkiem, i oddaliśmy się relaksowi. W międzyczasie poszłam do kuchni poczynić jakieś przekąski. Wtem wspomniany osobnik, z którym jestem w nieformalnym związku od ponad 6 lat, drze się z zewnątrz przez dwa pokoje:
- Kotek, jak już sobie kupię ten garnitur, żeby w sądzie wyglądać jak człowiek, to może się przy okazji chajtniemy?!...

Ba-dum-tsss... ;)

happy end

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1150 (1202)

#38311

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zrozumiałem ostatnio, że chyba nie czułbym się gorszy i inny (z racji tego, że mieszkałem w Domu Dziecka) od reszty dzieci, gdyby nie to, że na każdym kroku mi uświadamiano, że tak jest.

Piszę to, nie tylko żeby się trochę pooczyszczać z niemiłych wspominek, ale głównie z myślą o tym, by odrobinę rozjaśnić drogę postępowania tym mniej myślącym dorosłym.

W podstawówce zorganizowano przedstawienia jasełkowe. Miały kolejno występować IV, V i VI klasy. Ja wówczas byłem w IV. Gruba impreza ;> Z dyrekcją, nauczycielami, księżmi z parafii i oczywiście rodzicami.

Poprzedni rok był dla mnie bardzo, bardzo ciężki, opuściłem się w nauce, ledwie zdałem do kolejnej klasy. Potrzebowałem czegoś, co mnie dowartościuje, zresztą zawsze zazdrościłem dzieciakom, grających w takich przedstawieniach, odwagi, siły przebicia. I bardzo chciałem, by ktoś zwrócił na mnie uwagę. Występować miała cała klasa, osoby chętne miały podejść pod tablicę i losować role, reszta miała grać baranki i krzaki. Mimo ogromnej nieśmiałości zgłosiłem się do losowania głównych ról, poza mną jeszcze kilkanaście osób.

Wylosowałem nie byle kogo - Króla :>
Fajnie było, zamieszanie, dużo śmiechu.
Pokazałem pani co mam, na to ona zabrała mi z ręki karteczkę i się odwraca do reszty:

- Kto chce być królem, dzieci? Paweeł, chodź! - zawołała jednego kolegę, który miał ambicje grać krzak. - Chodź, będziesz królem. A ty idź, Kuba, usiądź sobie.

Było mi tak strasznie głupio, czułem ogromne rozczarowanie, nie wiedziałem, o co chodzi.
Wszyscy dalej się cieszyli i żartowali ze swoich ról. Nie chciałem płakać, ale łzy same mi pociekły po policzkach, nie nadążałem ich wycierać. Ktoś wygadał:

- Proszę pani, a Kuba płacze!

Pani wyprowadziła mnie całego zasmarkanego z sali, dała chustkę.

- Kuba, płaczesz bo nie będziesz królem? - spytała z troską. Pokiwałem głową. Dokładnie pamiętam co powiedziała, bo wpędziło mnie to jeszcze dodatkowo w poczucie winy, że nie potrafię się zachować:

- Kuba, zrozum, to przedstawienie dla rodziców. Nie będzie ci źle z tym, że zajmujesz miejsce komuś na kogo rodzice przyszli popatrzeć?

I dobrze, że nie grałem tego króla, bo nasze jasełka były beznadziejne.

szkoła

Skomentuj (111) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2112 (2200)

#38236

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Działo się to wcale tak nie dawno temu.

Tarija pracowała jako kelnerka w dość prestiżowym miejscu, obsługującym imprezy rządowe, wydarzenia "medialne" itp. Nauczono mnie tam wiele - jak dobierać ser i wina, jak ścinać szyjkę szampana, jak nosić obcasy, jak je nosić na złamanym paluchu, jak pracować 36 godzin bez przerwy, jak kraść, jak spać na betonowej wylewce za głośnikiem "koncertowym" w temperaturze -5, jak bić się z żulami o wóz z zapatrzeniem, i - najważniejsze - że chamstwo nie zależy od pieniędzy ani wykształcenia.
Istotne - byłam tam jedyną dziewczyną, i obsługiwałam tylko imprezy bez serwisu - czyli takie gdzie jedzenie można sobie samemu wziąć z bufetu, a obsługa nosi tylko alkohole, albo i to nie. Ew. imprezy gdzie goście stali, a kelnerzy krążyli z tacami.

"Sytuacyja" pierwsza. Posiadaliśmy markowe herbaty eksponowane na bufecie w ozdobnym drewnianym pudełeczku. To że czasem ktoś zabierał po parę torebek do kieszeni to w sumie norma, ale na przyjęciu dla pracowników największego warszawskiego uniwersytetu zginęło też pudełko. Brawo profesura!

Numer drugi: Tarija roznosi napitki na tacy. (Miejsce: multikino, premiera polskiego filmu, gwiazd tyle co okruchów w mojej klawiaturze, żadnej nie znam). Pan "Alternatywny Reżyseż" chce zgasić papierosa. Nie wie gdzie. O, najlepiej wrzucić do niesionych właśnie drinków. Już nie mówiąc o tym że zakaz palenia obowiązuje w całym budynku. Choć w sumie, na innej podobnej imprezie jakiś celebryta zgasił papierosa kelnerowi na mankiecie.

Trzy: Bal telewizji z niebieskim kółkiem. Znany showman, pijany jak ruski niedźwiedź, wdrapał się na najwyższe piętro budynku, gdzie rozstawiono kanapy dla gości. Położył się na ziemi i kazał się zanieść na kanapę. Zignorowany, postanowił dobrać się Tariji do majtek. Gdy cel przemieścił się w innym kierunku wyraził swoją złość na zaistniałą sytuację telefonem do kogoś "Bo stuuu bo... tuuuu... tak urfa... kurtfaaa... jedna...." Po czym zwymiotował do podgrzewacza z ryżem.

Cztery: Bal giełdziarzy. Młody, piękny, pachnący człowiek sukcesu podbija do Tariji.
- Pójdzie pani ze mną do wc za 6 tys złotych?
- Nie.
- Nie umiesz robić interesów. To dlatego zasuwasz z brudnymi garami, ha!

Pięć: Partia polityczna obchodzi rocznicę założenia - Jakiś zupełnie Tariji nieznany człowiek uporczywie za nią łazi i nagabuje, w miarę upływu czasu coraz bardziej zawiany. Tarija wypróbowała już wszelkie dostępne metody na spławienie gościa. Nie działają. Pozostało ignorowanie i w stu procentach profesjonalne zachowanie, ale zmiana długa i nerwy puściły w końcu o 4 rano.
- Czy tyyy wiesz... kim jaaaa jeeestem?
- A pan wie kto ja jestem?
- Tyy to jesteś służba. K-k-kelnerka.
- A nie prostytutka. Zan pan różnicę?

Sześć: Impreza firmy kosmetycznej. Na imprezie same prawie kobiety, w obsłudze sami prawie faceci i to młodzi - drzwi od łazienek się nawet zamykać nie zdążyły. Tarija myślała że będzie spokój - nie. Około północy uwaliła się na niej koszmarnie wyperfumowana kobitka - lubię kobiety w mundurkach, masz tam coś fajnego pod spodem? - zagaiła.

Siedem: Ile czasu musi trwać impreza partii prawicowej, zanim ktoś nie zrzyga się na stół z przepicia? 5 minut. Panowie przybyli już zawiani.

Osiem: Impreza banku. Pani dyrektor po paru głębszych postanowiła przelać sobie czekoladę ze specjalnej fontanny do torebki. Zległa w kałuży płynnego kakao.

Dziewięć: Już nie pamiętam kto, chyba giełdziarze: kilku panów zostało przez obsługę przyłapanych na pluciu do podgrzewaczy z jedzeniem.

Dziesięć: Dwie celebrytki znane z tego że są znane postanowiły ukraść... krzesło. Bo na pamiątkę.

Jedenaście: Kompletnie nagi facet odkryty przy sprzątaniu stołów, zwinięty pod bufetem. Po obudzeniu wstał i wyszedł bez słowa. Razem z moim zdrowiem psychicznym.

Dwanaście: Młody muzyk rzuca kieliszkami przez okno w przechodniów. Kieliszki usunięto z zasięgu - usiadł i się rozpłakał.

Trzynaście: Żona polityka zabiera ze sobą połowę kwiatów z dekoracji stołów. Bo ładne.

Witajcie w wielkim świecie.

Śmietanka towarzyska

Skomentuj (75) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1236 (1428)

#38208

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tak siedzę, czytam wszystkie historie i po natrafieniu na opowieść lindany (http://piekielni.pl/32408) uznałem, że warto opisać swoją. Uwaga będzie długo.

Zaczęło się kilka (może ze 3) lata temu. Miałem bóle w klatce piersiowej tak gdzieś w okolicach mostka. Bóle rzadko występowały, trwały kilkanaście minut, toteż zbagatelizowałem to. Po jakimś czasie zaczęły być częstsze. Udałem się do lekarza rodzinnego co by się dowiedzieć co to się takiego ze mną dzieje. Pani doktor wystawiła mi skierowanie na oddział kardiologiczny z podejrzeniem zapalenia mięśnia sercowego.
Pierwsze co mi przyszło do głowy: O! Będzie grubo :) jako, że nigdy nie podchodziłem pesymistycznie do niezbyt dobrych wiadomości, ale za to pewną dozą humoru.

Po 3 dobach spędzonych w szpitalu, badaniach ekg, morfologii zapadła decyzja, że nic mi nie jest, że najprawdopodobniej są to bóle międzyżebrowe wywołane jakimś naciskiem na kręgosłup (w dzieciństwie miałem lekkie skrzywienie kręgosłupa) lub po prostu nerwobóle wywołane stresem.

Czas mijał, bóle od czasu do czasu się pojawiały i znikały. Po roku od tej wspaniałej diagnozy, po której szczęśliwy na duchu wiedziałem, że to nic poważnego i będę żył, zaczęły się dziać dodatkowe objawy. Mianowicie zacząłem gorączkować. często dostawałem gorączki będąc w pracy. Z racji tego, że pracowałem typowo za biurkiem, a pomieszczenie było klimatyzowane pomyślałem, że być może się przeziębiłem.

Czasem takie gorączkowanie trwało kilka godzin, a czasem kilka dni. Jak się utrzymywało dłużej to oczywiście była wizyta u lekarza rodzinnego. Dostawałem jakieś antybiotyki, które pomagały i na jakiś czas był ze zdrowiem spokój.

Sytuacja zmieniła się w zeszłym roku, gdy na palcach rąk zaczęły pojawiać się zaczerwienienia, które dość mocno bolały, a niekiedy powodowały dość sporą opuchliznę. Od czasu do czasu oczywiście gorączka i do tego potworne bóle brzucha i klatki piersiowej. No to znów do lekarza. Niestety moja Pani doktor była na urlopie, więc wizyta była u Pani Znachorki, jak ja ją nazywam. Diagnoza? Robak mnie jakiś na pewno ugryzł. Dostałem jakieś antybiotyki znów no i przeszło.

Ale miesiąc później znów to samo. Hyc do lekarza, tym razem do mojej lekarki. Zrobiła wszystkie badania krwi i innych płynów ustrojowych i nie tylko. Wyniki niemożliwe dla mnie do analizy, wiem tylko, że tu za nisko, tam za wysoko, ogólnie jakiś stan zapalny. Pani doktor nie mogąc sama zdiagnozować problemu, wysłała mnie do szpitala.

Znów badania krwi, moczu i wszystkiego co się dało. Po tygodniu przyszły wyniki posiewu krwi. Diagnoza: infekcyjne zapalenie wsierdzia, a te "ukąszenia robaka", których mówiła Znachorka to oznaki bardzo zaawansowanego stadium choroby (tak mi tłumaczono). Leczenie trwało blisko 8 tygodni, z czego 6 spędziłem w szpitalu. Codzienna libacja kroplówkowa z antybiotykami.

Niestety choroba była tak rozwinięta, że nie dało się tego powstrzymać. Musiałem przejść operację serca, polegającej na wycięciu zainfekowanej zastawki, którą trzeba było zastąpić kawałkiem metalu.

Nie będę ukrywał, że mimo mojego wrodzonego optymizmu i poczucia humoru w każdej sytuacji, trochę się przejąłem, zwłaszcza że dotychczasowa partnerka mnie po prostu zostawiła. Nie będę pisał o tym, bo to temat na inną historię.
Wracając do tematu, byłem po prostu załamany. Było mi wszystko jedno czy operacja się uda czy nie. Ba, nawet nie stosowałem zaleceń lekarza, aby się do zabiegu przygotować (dieta, antybiotyki osłonowo, itp).

Skoro już tu piszę widać, że wszystko się udało. Jestem po półrocznej rehabilitacji i wrodzony optymizm wrócił. Nawet często żartuję z tego, że tykam jak bomba zegarowa. Ot taki Iron Man ze mnie :)

Zastanawiacie się pewnie gdzie piekielność. W zasadzie to ciężko mi powiedzieć. Może w tym, że w pewnym momencie się poddałem, a może w tym, że u 26 letniego mężczyzny lekarze (czyt. opisana znachorka) pozwolili na takie zaniedbania? Taka nieleczona choroba kończy się w 100% przypadków śmiercią.

Mimo to optymistycznie uważam, że ta przygoda była najlepszą rzeczą jaka mi się trafiła w życiu i cieszę się, że powróciłem do zdrowia, a przy okazji stałem się bardziej szczęśliwy z codziennych, czasem nawet piekielnych przygód.

służba_zdrowia

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 536 (616)

#38168

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeśli jestem w ukrytej kamerze, to proszę, niech ktoś wyskoczy już zza krzaków z euforycznym okrzykiem, bo to absolutnie nie jest zabawne.

Miałam kiedyś męża. Pewnego dnia wspólnie podjęliśmy decyzję, że chyba jednak popełniliśmy błąd, wzajemne porozumienie notorycznie nam nie wychodziło, game over.
Utrzymywałam z nim kontakt przez tych parę lat po rozwodzie, czasem się widywaliśmy, z moim obecnym partnerem zostaliśmy nawet zaproszeni na jego ślub, jakieś 3 lata temu.
Poślubił kobietę, która miała już dziecko - wówczas dwuletnie. Eks adoptował Małą, wychowują ją razem.
Odtąd nasze kontakty ograniczyły się do telefonów 2 razy w roku, trwających maksymalnie pół minuty.

Po wstępie chyba zrozumiecie, w jakim byłam szoku, kiedy wróciłam wczoraj do domu po karmieniu koni, parę minut przed 7:00 rano, i zastałam w chałupie dziewczynkę, jak mi oznajmiono - jego córkę.

Mój Mężczyzna uraczył Małą płatkami z mlekiem, a mi od progu zrobił awanturę. Nie miał nic przeciwko samej wizycie Małej, ale dlaczego ustaliłam to za jego plecami, dlaczego on nic nie wie i odkąd tak nam się poprawiły stosunki z Eks, że z uśmiechem na ustach podrzuca nam dziecko z wielką walizą o 6:15, okrasiwszy niespodziankę tekstem: "No, przywieźliśmy córę na parę dni, tak jak się umawiałem z Ventarron, trzymaj się, spieszymy się na samolot"...?

No cóż, załapałam karpika, oczy wylazły mi z orbit i tłumaczę, że NIC, urwał, nie wiem i jestem zaskoczona, tak samo jak on, jeśli nie bardziej.

Chłopa proszę o zajęcie się naszym niespodziewanym gościem, a sama drżącymi rękami wybieram numer Eks. Telefon wyłączony. Do jego kobiety nie mam numeru, bo i skąd? A tu wypadałoby się dowiedzieć, o co, do ciężkiej cholery, chodzi.

Podjęliśmy wspólnie decyzję, chyba jedyną możliwą w tym wypadku: zadzwonić do Eks-teściowej. Wolałabym do Cthulhu, ale mus to mus.

"Mamusia" zameldowała, co następuje:
- Eks z małżonką mieli owego dnia wylot na wakacje do Tajlandii na 2 tygodnie;
- ona jest w sanatorium w Ciechocinku do końca września;
- sama się zaoferowałam, że zaopiekuję się Małą, Eks na początku w ogóle nie rozważał takiej opcji, ale tak bardzo prosiłam, że w końcu się zgodził, w końcu oferuję wakacje z konikami na wsi;
- ona nie rozumie, o co mi chodzi, na pewno jak przyszło co do czego, to "mi palma odbiła, bo kobita bezdzietna nie zdaje sobie sprawy, ile to trzeba się dzieckiem zajmować" i teraz chcę wszystko odkręcać;
- jestem niepoważna i mam się wstydzić.
W jaki sposób obyło się bez ofiar w ludziach i rozwalenia telefonu o podłogę, nie wiem, podziwiam swoją samokontrolę.

Mamy więc Małą pod opieką przez 2 tygodnie(?). Grzeczna, fantastyczne dziecko, tylko będziemy się nią zajmowali na zmianę z moją stajenną młodzieżą, koleżeństwem z pracy i naszymi sąsiadami, bo oboje mamy absorbujące zajęcia i żadne z nas nie może sobie pozwolić na urlop.

Jak tylko Eks z małżonką się tutaj pojawią, to im za tę akcję pourywam łby przy samej d*pie, w podziękowaniu za ich odpowiedzialność, uczciwość oraz szacunek do nas i troskę o własne dziecko.
A jakby akurat nikogo nie było w domu?
Zostawiliby ją pod bramą z kartką na szyi?

na głupotę potrzeba strzelby i szpadla.

Skomentuj (105) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1477 (1545)