Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

LittleM

Zamieszcza historie od: 25 kwietnia 2016 - 12:24
Ostatnio: 31 maja 2019 - 7:20
  • Historii na głównej: 21 z 22
  • Punktów za historie: 4165
  • Komentarzy: 237
  • Punktów za komentarze: 3154
 

#84681

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Duży klub piłkarski 2 czerwca organizuje dziecięcą imprezę na terenie swojego stadionu. Ponieważ mój młodociany uwielbia piłkę uznałam, że to fajny pomysł na spędzenie tego weekendu i zaopatrzyłam się w wejściówki. Jak na tego typu wydarzenie cena raczej symboliczna - 10 zł. Gdzie piekielność?

W komentarzach pod facebookowym wydarzeniem. Milion pretensji, że za dziecko trzeba płacić i pytań z rodzaju "a jak ma miesiąc i jeździ w wózku, to też?", "a jak będę go miała cały czas na rękach?". No ludzie...

roszczeniowi rodzice

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 132 (148)

#83570

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w sklepie branżowym. Klientów mamy różnych- od takich, którzy wpadną dwa razy do roku i wydadzą po 50 groszy, po takich którzy jednorazowo zostawiają kilka tysięcy, a są u nas tak często, że mówimy sobie po imieniu. Żeby premiować stałych klientów szefowa wprowadziła karty rabatowe. Karta o z niższym procentem (powiedzmy 4%), przeznaczona raczej dla hobbystów, wydawana jest przy jednorazowym zakupie za określoną kwotę.

Karta z wyższym procentem (powiedzmy 10%) jest przeznaczona raczej dla klientów prowadzących działalność, ponieważ przyznawana jest po wydaniu u nas kilku tysięcy w ciągu miesiąca. Co ważne karty są na okaziciela. Jest to wygodne dla nas- nie musimy przechowywać danych i sprawdzać tożsamości, oraz dla klientów- na zakupy mogą wysłać żonę/męża, kierowcę, pracownika, albo i Pana Zdzisia z 4 piętra. System jest prosty - wystarczy pokazać kartę (nie trzeba jej nawet wyciągać z portfela) i na kasie wbijany jest rabat. Dla większości jest oczywiste, że jeśli ktoś nie ma karty przy sobie, to rabatu nie dostanie, ale zawsze znajdzie się wyjątek.

Piekielny wpadł w piątek po południu i poprosił o przygotowanie towaru, za jakieś 20 zł. Ruchu nie było wtedy zbyt dużego, więc kiedy kompletowałam zamówienie koleżanka poszła nabić je na kasę, żeby było szybciej. Piekielny poleciał za nią wykrzykując "Proszę mi nabić rabat!" Koleżanka w pierwszej chwili zdębiała, ale szybko uświadomiła sobie, że pewnie w ten uroczy sposób klient informuje, że posiada naszą kartę, więc poprosiła o jej okazanie. Piekielny nie miał jej ze sobą.
P: Nie będę sobie portfela obciążał! Zawsze mam rabat!
K: Czy mógł by Pan powiedzieć jaki ma pan rabat?
P: 6%! Powinnaś to wiedzieć!
Takiej zniżki u nas nie ma i nigdy nie było, więc oczywiście włączyła nam się wielka czerwona lampka i już wiedziałyśmy, ze cokolwiek Pan by nie zrobił (oprócz okazania karty) rabatu nie dostanie. Z naszej perspektywy wyglądało to po prostu na próbę wyłudzenia, a żadna z nas nie ma ochoty potem odpowiadać za przyznawanie zniżek na lewo. Piekielny oczywiście się wkurzył, zaczął nas wyzywać od idiotek, które szkół nie pokończyły i nadają się tylko do szorowania kibli, po czym wpadł na genialny pomysł.
P: Sprawdźcie na fakturze! Zobaczycie, że zawsze miałem rabat!
K: A kiedy była ostatnia faktura?
P: Dwa lata temu, jakoś na wiosnę.
Ta... Jasne, już biegniemy.
Pan poawanturował się jeszcze trochę i wyszedł, żeby pięć minut później zadzwonić i jeszcze kilka razy wyzwać koleżankę od idiotek.

klient nasz pan

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 179 (189)

#82297

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tego chyba jeszcze nie było.

Kobieta w typie "Grażyny" zrobiła dzisiaj mi i innym rodzicom awanturę o to, że dzieci hałasują i jak biegają to sypią piaskiem, a ona chce się spokojnie opalać. Może nawet ktoś okazał by jej zrozumienie, gdyby nie to, że Piekielna rozłożyła sobie kocyk na ogrodzonym placu zabaw.
Dla jasności- nie miała ze sobą żadnego dziecka.

plac zabaw

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 213 (231)

#81571

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio wysyp historii o WF-ie, więc i ja dodam swoją.

Urodziłam się z deformacją stóp (stopa końsko szpotawa, można wygooglować). Kiedy zaczynałam edukację nadal nosiłam specjalne buty i chodziłam na "korektywę", ale poza tym radziłam sobie nieźle. Razem ze wszystkimi dzieciakami biegałam, grałam w piłkę, łaziłam po drzewach itp. Mimo, że dużo częściej niż inni przewracałam się (dosłownie o własne nogi), nie czułam się gorsza od reszty dzieci.

Dramat zaczął się razem z lekcjami WF. Nauczycielka mimo, że wiedziała o moich problemach uznała, że jestem świetnym przykładem dla innych dzieci "jak nie robić". Mam 30 lat, a nadal pamiętam jej teksty. "Patrzcie, LittleM znowu przewaliła się o własne nogi, jak takiej niezdarze w ogóle udaje się chodzić?", "A teraz LittleM biegnie, a my wszyscy patrzymy jak się tego nie robi", "Będziemy grać w siatkówkę, drużyna która przegra, w następnej rozgrywce ma w składzie LittleM".

Oczywiście im częściej słyszałam uwagi, tym bardziej się stresowałam i tym częściej popełniałam błędy. Jak można się domyślić, szybko stałam się dla klasy kozłem ofiarnym i w innych dziedzinach.

Gimnazjum zaczęłam już ze zwolnieniem ze znienawidzonych zajęć. Na lata zniechęciłam się do jakiejkolwiek aktywności fizycznej, nawet poza szkołą. Tak naprawdę odbija się to na mnie do dziś. Kilkukrotnie podejmowałam próby poprawienia swojej kondycji, ale najmniejsza nawet krytyczna uwaga powoduje, że natychmiast rezygnuję.

szkoła WF

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 129 (159)

#81632

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Było o serwisach komputerów, więc dodam swoją, o naprawie innego sprzętu.

Zepsuła mi się maszyna do szycia. Stuka, zgrzyta i czuć opór w czasie pracy. Jak to zwykle bywa, akurat kiedy miałam coś pilnie uszyć. Niestety przy okazji ostatniego czyszczenia mąż tak mocno dokręcił śrubki, że nie byłam w stanie samodzielnie zdjęć obudowy i sprawdzić co jest nie tak. Mąż w delegacji, więc podjęłam szybką decyzję o zaniesieniu do serwisu.

Na wstępie dowiedziałam się, że za samo obejrzenie 50 zł, a potem to się okaże. Czas nagli, innego speca w moim zasięgu brak. Zapłaciłam i zostawiłam. Po dwóch dniach odebrałam, w serwisie sprzęt działa. Zatarł się element, wymiana 150 zł. Przyniosłam do domu i robię szycie próbne po szmacie. Cieknie olej. Po czyszczeniu się zdarza, trzeba szyć po materiale "na zmarnowanie", dopóki nie przestanie. Tylko, że zużyłam całą szpulkę nici (500 m), a olej nadal leci, co już nie jest normalne. Szycie skończyłam ręcznie. Kiedy wrócił mąż i rozkręcił obudowę okazało się, że mechanik, niemal na pewno, nawet nie zajrzał do środka, tylko zalał olejem i wziął kasę. Żeby naprawić maszynę wystarczyło odrobinę poluzować jedną śrubkę.

Dodatkowy smaczek, że moja maszyna w chwili naprawy miała już 8 lat, a nowa kosztuje 350 zł. Jestem pewna, że mechanikowi zapłaciłam więcej niż jej wartość rynkowa.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (150)

#80967

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem w jaki sposób szkoleni są wolontariusze DKMS, ale powinni być szkoleni lepiej.

Wczoraj zadzwoniła do mnie szwagierka, działaczka tej i kilku innych fundacji. Trochę się zdziwiłam, bo raczej nie dzwonimy do siebie bez okazji. No ale rozmawiam o pogodzie, nadchodzących świętach i innych nieistotnych sprawach. Aż postanowiła przejść do konkretów.

Sz: Słuchaj, a może oddałabyś krew? Teraz jest taka fajna akcja.
Ja: Przykro mi ale, nie mogę.
Sz: No mogłabyś się wreszcie odwdzięczyć za te dwie jednostki trzy lata temu! (Swoją drogą świetna pamięć).
Ja: Nie mogę. Mam zdiagnozowaną chorobę autoimmunologiczną, która mnie dożywotnio wyklucza z dawstwa.
Sz: No przecież nie musisz się przyznawać w RCK!

Wryło mnie. No tak, bo te zasady są po to, żeby były, a nie po to, żeby komuś nie zaszkodzić. Mam nadzieję, że to odosobniony przypadek.

krwiodawstwo wolontariusze

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 153 (159)

#80787

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szlag mnie trafił.

Szyję, głównie dla siebie i swojej rodziny, ale zdarza mi się też przyjąć zlecenia od znajomych, czy dalszej rodziny. Na początku zeszłego tygodnia zadzwoniła do mnie teściowa. Kuzynka (którą widziałam tylko na jakichś weselach i nawet nie poznałabym na ulicy), spodziewa się dziecka i czy nie mogłabym jej uszyć "po taniości" kocyka, takiego jaki teraz jest w modzie. Bo młode małżeństwo, bo kredyt, a wyprawka tyle kosztuje. Tylko trzeba się streszczać, bo termin porodu na już. No i dałam się ugadać. Trochę dlatego, że z moją teściową mam naprawdę przyzwoite kontakty, a trochę dlatego że sama nie tak dawno kompletowałam wyprawkę i przerażały mnie koszty. Zgodziłam się uszyć kocyk w zamian za zwrot kosztów materiału.

Z przyszłą mamą kontakt przebiegał bezproblemowo. Bardzo spodobała jej się propozycja wykorzystania materiałów bardzo zbliżonych wyglądem i właściwościami do tych "modnych", ale o tyle lepszych, że wykonanych z bawełny, a nie poliestru. Są nieco droższe, ale różnica w użytkowaniu kolosalna. Zresztą i tak zapłaciłaby o niebo mniej niż gdziekolwiek indziej. Kolory i wzory wybrane, koszt ustalony. Wszystko super.

Wczoraj skończyłam szyć, z własnej inicjatywy dorobiłam jeszcze poduszeczkę z resztek materiału. Dziś wysłałam zdjęcia z prośbą o podanie adresu i moim numerem konta, oraz informacją, że jak tylko pieniążki znajdą się na koncie wyślę paczkę.

W odpowiedzi stwierdziła, że w sumie to ona by jednak chciała w innym kolorze. Noż... To po co pytałam się trzy razy, czy na pewno taki ma być? Po co pisałam, że zamawiam i jutro już nie da się zmienić? Odpisałam, że w takim razie ma mi jeszcze zwrócić koszt kolejnego materiału, kuriera i dorzucić za robociznę. Kwota nadal niższa niż wartość rynkowa, choć już niewiele. Nie, bo przecież umawiałyśmy się na konkretne pieniądze i ona ma prawo zmienić zdanie. No nie, bo umawiałyśmy się na konkretną pracę, a nie wykonanie jej dwa razy i ponoszenie przeze mnie dodatkowych kosztów.

Nie minęło pół godziny od zakończenia rozmowy, kiedy teściowa zadzwoniła do mnie z pytaniem, co ja odwalam. Oczywiście sytuacja została opisana zupełnie inaczej. Podobno nagle zaczęłam się domagać więcej pieniędzy, niż za firmowy. No i oczywiście nic nie wspomniała o zmianie zdania. Po przejrzeniu screanshotów, teściowa zadzwoniła jeszcze raz. Z przeprosinami.

Jutro komplet wstawiam na alledrogo. Przyda się zastrzyk gotówki przed świętami.

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 158 (168)

#80502

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Skoro na fali są historie kolejkowo-przychodniowe, to i ja dodam swoją.

Młody miał wtedy niecałe pół roku i dostał kaszlu. Wizyta umówiona na konkretną godzinę i informacja z rejestracji, że z tak małymi dziećmi wchodzi się o umówionej godzinie, choćby obsuwa w kolejce była duża. Przyszłam i na szczęście nikogo nie było, a w gabinecie pacjent. Super nie będzie problemów.


Zaczęłam zdejmować z młodego jeszcze jedną warstwę ubranek, żeby poszło szybciej. W tym momencie przyszła Pani w wieku emerytalnym i zapytała kto w kolejce do doktora S. Odpowiedziałam, że my teraz wchodzimy i nikogo innego nie ma. Babka nie usiadła, tylko kręciła po poczekalni. Kiedy tylko otworzyły się drzwi gabinetu nabrała szybkości pendolino, ominęła mnie stojącą prawie w drzwiach i zatrzasnęła mi je przed nosem. Nie miałam szans na jakąkolwiek reakcję.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (155)

#80231

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przy okazji historii "kościelnych" przypomniały mi się wydarzenia z przed paru lat. Wśród moich znajomych była para z dość długim stażem. Świetnie się dogadywali, mieli wspólne pasje, podobne podejście do życia i wszyscy uważali, że to naprawdę dobrana para. On zdeklarowany ateista, który nie przyjął żadnych sakramentów (nie był nawet ochrzczony). Ona katoliczka, ale z tych co do kościoła chodzą dwa razy do roku na Boże Narodzenie i Wielkanoc, a przykazań przestrzegają, tylko kiedy im to pasuje. Nikt nie spodziewał się jakichś większych zgrzytów na tle religii.

Wszystko było w porządku aż do czasu zaręczyn. Ona oświadczyła, że chce ślubu kościelnego. On powiedział, że skoro dla niej to takie ważne, świetnym rozwiązaniem będzie ślub jednostronny. Z grubsza w kościele ona przysięga przed Bogiem, a on tylko podpisuje papiery cywilne. I tu nastąpił foch stulecia. Bo ona chce "normalnego" ślubu i "co ludzie powiedzą". Zażądała od niego, że natychmiast ma sobie zorganizować sakramenty, a potem sobie może dalej nie wierzyć.

Po długich miesiącach prób rozmów i tłumaczeń on zerwał zaręczyny argumentując, że nie może spędzić życia z osobą która kompletnie nie szanuje jego poglądów. Ona jeszcze długo opowiadała wszystkim jak podle została porzucona.
Które z nich było bardziej piekielne oceńcie sami.

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 186 (218)

#79996

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Muszę się przyznać, że historie o „madkach z horom curkom” uważałam do tej pory za mocno przesadzone i podkoloryzowane. Niestety muszę zmienić zdanie i zacząć w nie wierzyć.

Szyję. Głównie dla siebie i swojej rodziny, ale raz na jakiś czas zgadzam się na niewielkie zlecenia dla kogoś znajomego. Dodatkowe parę groszy zawsze się przyda. Zwykle działa to tak, że wspólnie wybieramy materiały, ja zamawiam (jako stała klientka mam zniżki), a osoba dla której szyję za nie płaci i dodatkowo za moją pracę.

Nie jestem profesjonalną krawcową, ale każdą pracę wykonuję z dużą dbałością o szczegóły, tym bardziej jeśli jest „dla kogoś”. Do tej pory działało bez zarzutu.

Wczoraj skontaktowała się ze mną „znajoma znajomego” z prośbą o komplet dresików dla dwójki dzieci. Pewnie od razu bym się nie zgodziła, bo kobietę widziałam ze dwa razy w życiu i nie sprawiła na mnie dobrego wrażenia, ale akurat cierpię na nadmiar wolnego czasu, więc czemu nie. Wszystko ustaliłyśmy – mają być dwie bluzy z kapturem i cztery pary spodenek, jak starczy materiału, to dwie czapeczki. Ok.

W końcu pada: „To 15 zł ci starczy? Albo borówka, w żadnej Biedronce już nie ma!”.

Zamurowało mnie i chyba z tego szoku zaczęłam się tłumaczyć. Że nici, że prąd, że konserwacja maszyny, że to wszystko nie jest za darmo, że chyba zgubiło jej się zero z tyłu, że mój czas też jest coś warty, a maskotki mnie nie interesują.

„Ale moje dzieci są chore!”

Dopytałam, o co chodzi, bo jak ostatnio się widziałyśmy, to było wszystko ok, ale to dawno było, więc może coś się zmieniło.

„A, bo znowu się przeziębiły”.

Opadło mi wszystko, co mogło opaść. Odpisałam, że jednak nic jej nie uszyję, a jak będę miała ochotę na pracę charytatywną, to sobie sama jakąś znajdę.

Odpowiedź? „Pieprz się, ty głupia cipo!”.

madka

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 216 (222)