Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

LunaSkamander

Zamieszcza historie od: 29 marca 2018 - 13:30
Ostatnio: 18 stycznia 2021 - 14:28
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 175
  • Komentarzy: 10
  • Punktów za komentarze: 40
 

#87569

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zainspirowana historią o problemach z operatorem, postanowiłam opisać moje problemy z różową siecią z T w nazwie. Aż żałuję, że nie mam talentu Cranberry, bo historia będzie mieć kilka aktów rozciągniętych przez 4 lata i bardzo by się tutaj przydał.

W 2016 roku Różowi zadzwonili do mojej mamy z propozycją tabletu. Wylosowali ją ponoć z puli stałych klientów, tablet miał kosztować tylko złotówkę. Prosiłam, mówiłam, żeby się nie zgadzała, bo na pewno są tam ukryte koszty, a już wtedy mieszkałam za granicą i nie byłam wstanie przeczytać tej umowy. Tablet niestety przyszedł, okazało się, że w sumie to rodzice go nie potrzebują, a z tabletem w komplecie przyszedł Internet za który trzeba płacić (i z którego w ogóle nie korzystali, bo tablet dostałam ja, a karta została w Polsce). Trudno, mleko się rozlało.

Dwa lata później, w 2018, mama zmarła. Ja nadal mieszkałam za granicą, w związku z czym przyleciałam zorganizować pogrzeb i zająć się formalnościami które także obejmowały pójście do Różowych z aktem zgonu. Anulowaliśmy wszystkie usługi, okazało się, że muszę zapłacić 723 zł rat sprzętowych (za tablet który nie był jednak za złotówkę i za telefon). Dostałam fakturę na to 723 zł plus ostatni miesiąc usług na maila (na który przychodziły wszystkie wcześniejsze faktury przez ostatnie kilka lat) i ją opłaciłam. Zostawiłam też ponownie swoje dane kontaktowe na wszelki wypadek, mimo że i tak byłam osobą upoważnioną do zarządzania kontem mamy u Różowych, a także wszystkie rachunki przychodziły na mojego maila, więc sądziłam, że jeśli będą potrzebowali się z kimś skontaktować, nie będzie to stanowić problemu. Jeszcze nie wiedziałam jak bardzo się pomyliłam.

Pech chciał, że dosłownie w kilka dni po pogrzebie musiałam służbowo polecieć do Australii na 2 miesiące. Tam dostałam maila w którym Dział Ponagleń wzywał mnie do zapłaty długu na kolejne 723 zł. Pokonana żałobą, jetlagiem i pracą byłam przekonana, że to 723 zł to kolejna kwota do zapłaty (suma poprzedniej faktury była inna ze względu na doliczone usługi) więc zrobiłam przelew. Tydzień później chciałam się upewnić, że z niczym im już nie zalegam i po konsultacji telefonicznej dostałam na maila informację, że wszystkie należności są uregulowane. W miedzy czasie, tata w punkcie uzyskał informację, że jest tam „jakaś nadpłata”.

W międzyczasie nasza sytuacja życiowa się skomplikowała i tata trafił do prywatnego domu opieki, a ja zapomniałam o „jakiejś nadpłacie”. Aż do lipca 2020, kiedy to do mojej sąsiadki trafił list polecony, zaadresowany na moją mamę od Różowych, mówiący, że ma do zapłaty 564 zł zaległych rat sprzętowych za tablet. Od razu zadzwoniłam na infolinię, gdzie powiedziano mi, że zaległość jednak wynosi 576 zł i ostatnia faktura za ten tablet została opłacona 05.07.2019 – której nie dostałam, podobnie jak poprzednich, bo całość mojej korespondencji z nimi skończyła się w połowie 2018.

Poprosiłam ich o wysłanie mi kopii umowy na tablet i skontaktowałam się z UOKiKiem, gdzie uprzejma pani mi powiedziała, że o ile kwota na umowie nie będzie się zgadzać, o tyle oni mają związane ręce, a Różowi nie ponoszą żadnej odpowiedzialności w związku z poprzednią korespondencją gdzie wielokrotnie pisali o braku zobowiązań wobec nich, braku wysłania faktur (skoro były wystawione i niektóre do 2019 zostały opłacone), braku ponagleń i wysłania korespondencji na nazwisko zmarłej (to najbardziej zbulwersowało panią, chociaż nie wiem dlaczego). Złożyłam reklamację załączając maile z ich poprzednimi potwierdzeniami o braku zobowiązań, ale w odpowiedzi napisali, ze jest im przykro, poprzednie przelewy nie pokryły zadłużenia sprzętowego i kwota do zapłaty wynosi 568,04 zł (czyli to już trzecia wersja tego samego zadłużenia!). Po wymianie kilku maili... których odpowiedzi brzmiały tak samo: „prosimy o uregulowanie zadłużenia, nie wyrażamy zgody na wzięcie udziału w postępowaniu w sprawie pozasądowego rozwiązywania sporów przed Prezesem UKE” poddałam się i zapłaciłam, mając nadzieję, że to już koniec tego żenującego spektaklu.

Wisienkami na tym gorzkim torcie żenady była pani z BOK, która „próbowała podjąć ze mną próbę kontaktu, niestety bezskutecznie” dzwoniąc na numer mamy, nieaktywny od dwóch lat oraz umowa w której raty sprzętowe za tablet „za złotówkę”, który nowy, 4 lata temu kosztował 900 zł, wynosiły 2448 zł. Najlepszym podsumowaniem chyba jest cytat pani z UOKiKu: „Och, no cóż, wszyscy czasem podpisujemy niekorzystne dla nas umowy”.

operator uslugi

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 134 (146)

#81833

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po przeczytaniu ostatnich historii o wynajmowaniu mieszkań przypomniała mi się moja.

Na trzecim roku inżynierki wprowadziłam się do dzielonego mieszkania w Warszawie. Dobry dojazd na uczelnię, do centrum, niedaleko park i sporo sklepów. Mieszkanie niezbyt duże i w babcinym, mocno PRL-owym stylu, z wyposażeniem starszym ode mnie (cyrylica na lodówce, pralka pamiętająca czasy mojego dzieciństwa etc.).

Właścicielka [„W”], kilka lat starsza, zajmująca drugi pokój, stwierdziła, że mieszkanie odziedziczyła i nie stać jej na jego utrzymanie, tym bardziej na remont, a ze względu na sentyment nie chce go sprzedać.

W miarę szybko okazało się, że przecieka prysznic, zalewając połowę łazienki, a odpływ jest zapchany, potęgując problem. Zaproponowałam hydraulika, koszt dzielony na pół, albo chociaż odetkanie odpływu przy pomocy tzw. kreta. Odpowiedź: hydraulik jest za drogi, odpływ jest zatkany, bo ja mam długie włosy i ich nie zbieram codziennie, tak jak ona. Kret odpada, bo rury są stare i nigdy nic nie wiadomo, a w ogóle to prysznic stawiał jej tata, więc wszystko jest ok. Jeśli za dużo wody wylewa się na podłogę, powinnam brać krótsze prysznice.

Któregoś poranka wstałam później niż „W” i w kuchni zastałam mokrą podłogę. Okazało się, że winowajcą był cieknący kaloryfer, wiszący pod sufitem. Wytarłam podłogę, podstawiłam wiadro, zadzwoniłam do „W”, wysyłając od razu numer do spółdzielni. Spóźniłam się na zajęcia.

Usłyszałam: „To niemożliwe, jak ja wychodziłam wszystko było ok… KTOŚ musiał CZYMŚ w ten kaloryfer przywalić”. Ręce mi opadły. Administracja wymieniła go na własny koszt, włącznie z montażem. Kilka kaloryferów miało wadę fabryczną. Wtedy usłyszałam „dziękuję”. Jej!

Przeważnie jakieś trzy – cztery miesiące w roku spędzałam poza mieszkaniem. W wakacje nie było mnie miesiąc, półtora, ponieważ pracowałam jako petsitter kilka ulic dalej, mieszkając w domu klientki. Oczywiście płaciłam „W” czynsz. Zaniesiony w gotówce – ok. Raz na jakiś czas wpadałam na dwie-trzy godziny, żeby zabrać moje rzeczy etc. Komentarz: to mieszkanie to nie hotel, jak już przychodzisz, to mogłabyś posprzątać.

Kiedy kończyłam studia mgr (tak, mieszkałam tam prawie cztery lata), dostałam pracę za granicą i złożyłam wypowiedzenie, sprzęty domowe zaczęły się na potęgę psuć. Szczególnie pralka, której podobno odpadły drzwiczki. Po awanturze zapłaciłam za montera, który najpierw mnie wyśmiał, że chcę naprawić taki rzęch. Tydzień później okazało się, że pralka w ogóle nie działa. Atmosfera zgęstniała, każde nasze spotkanie kończyło się kłótnią i oskarżeniami z jej strony. Zaczęłam nocować na uczelni albo u znajomych, nie mogąc znieść atmosfery w mieszkaniu.

Na początku ostatniego miesiąca mój tata trafił do szpitala. Postanowiłam wyprowadzić się wcześniej o jakieś trzy tygodnie. „W” dzień wcześniej zaczęła „remont” kuchni, chcąc odmalować ściany. Skończyło się odpadającym tynkiem, zniszczoną elektryką i próbą wypalenia farby olejnej ze ścian.

Została kwestia płatności, którą musiałam jakoś rozwiązać, zakładając, że w tej sytuacji „W” nie będzie chciała oddać mi kaucji. Miałam zdecydowanie dość oskarżeń i robienia ze mnie idiotki. Postanowiłam dopłacić różnicę w czynszu i kaucji (w międzyczasie czynsz wzrósł) i 150 zł za plastikowy karnisz, który zniszczył jej znajomy, ale lampka stała u mnie w pokoju. Tak zrobiłam, ona nie wzięła pieniędzy do ręki, pożegnałyśmy się.

Potem przez trzy miesiące dzwoniła, pisała na fb, że kaucji w ogóle jej nie zapłaciłam, zmieniając później wersję wydarzeń, że nie powinna mi jej oddać, bo nie umyłam podłogi w pokoju i karnisz na suficie był brudny, a miałam oddać pokój w stanie, w jakim go zastałam. Dowiedziałam się też, że „przygarnęła” mnie do swojego domu i jestem niewdzięczna.

Powiecie, że rozsądnie byłoby się wyprowadzić zaraz jak się zorientowałam w tym, z kim mieszkam. To nie tak, że „W” była jakimś demonem – spędzałyśmy razem sporo czasu na herbatowaniu i rozmowach. I przykro mi, że nie udało się nam dogadać w kwestiach koegzystowania w tym samym mieszkaniu.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 55 (109)

1