Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

M3FJU

Zamieszcza historie od: 8 czerwca 2017 - 7:14
Ostatnio: 18 sierpnia 2023 - 17:24
  • Historii na głównej: 3 z 4
  • Punktów za historie: 414
  • Komentarzy: 55
  • Punktów za komentarze: 111
 

#78515

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak przestrzegany jest przepis, w myśl którego nie wolno zastawiać bram wjazdowych? Ano tak:

Obok mojego bloku znajduje się ogrodzony placyk z bramą wjazdową. Na tym placyku mieszczą się śmietniki i 4 miejsca parkingowe – opłacane, każde dla konkretnego samochodu, w tym mojego. Z ulicy skręca się w 6-metrowy podjazd zamknięty bramą wjazdową na ten placyk. Te 6 metrów jest po to, żeby można tam było postawić auto na czas ręcznego otwierania bramy, aby nie blokować ruchu ulicznego. Ulica jest wąska, dwukierunkowa. Wzdłuż niej, przed blokiem też są miejsca parkingowe, ale oczywiście niepłatne i „losowe” czyli jest miejsce to parkujesz, nie ma – to nie.

1. Wracając z pracy dojeżdżam i widzę na podjeździe terenówkę. Kierowcy brak, ot stoi, samotny. Na chodniku miejsca brak. Pewnie kierowca poszedł do pobliskiego sklepu i za chwilkę wróci. Sytuacja o tyle niekomfortowa, że stojąc na pasie ruchu zwyczajnie go blokuję. Objeżdżam blok wraz z placykiem, raz, drugi, trzeci. Terenówka jak przyspawana. Trudno, wrzucam kierunkowskaz i czekam. Po jakimś czasie drepce lasia z siatkami. Ignoruje kompletnie mnie i mój kierunkowskaz. Otwiera bagażnik i zaczyna układać siatki. Ułożyła i wsiada. No, super, zaraz odjedzie. Ha ha, ale ja naiwna. Lasiątko otwiera jakieś pudełeczko i zaczyna... poprawiać makijaż w lusterku wstecznym. Jak staram się nie używać klaksonu bez naglącej potrzeby (na kursie uczyli, że w mieście używa się go tylko w sytuacjach zagrażających bezpieczeństwu), tak tym razem wkurzona wcisnęłam klakson. Błąd! Lasia się wystraszyła, wzdrygnęła i upuściła to, co trzymała w rękach. Kolejne minuty stracone na wydłubywanie kosmetyków spod nóg.

2. Druga sytuacja była dla mnie gorsza, bo wystąpiła rano, kiedy mam określony czas na odwiezienie synka do szkoły i dojechanie do pracy. Oczywiście, byłam po drugiej stronie bramy – od wewnątrz i chciałam wyjechać. Ale nie mogę bo na podjeździe stoi Fiacik. Kierowcy brak. Spokojnie wypaliłam papierosa, bo zawsze te 10 minut zapasu czasu mam. Ale po 20 minutach zaczęłam się jednak niepokoić. Czas mi się kurczy, a kierowcy ani widu ani słychu. Po pół godzinie zdecydowałam się zadzwonić na straż miejską. Gdy wybierałam numer, do Fiata spacerowym krokiem zbliżyła się para ludzi w średnim wieku. „Och, my tu przeszkadzamy, hihihi, no już już sobie jedziemy, co pani taka nerwowa, hihihi, przecież to tylko chwilka”. Taaaaa... To zaledwie półgodzinna chwilka w czasie porannego szczytu.

3. Wracałam z pracy. Podjazd zastawiony niby tradycyjnie, ale jednak coś jest inaczej. Samochód stoi na światłach, ma otwarte okna. Podjeżdżam, wrzucam kierunkowskaz i czekam. Czekam. Kierowca powinien mnie już dostrzec i wycofać, ale jakoś nie wycofuje. Wyłażę zatem ze swojego i idę wymierzyć sprawiedliwość. Ale nie ma komu, bo nie ma nikogo w środku. Samochód z włączonymi światłami i otwartymi oknami stoi sobie porzucony samopas. Ki diabeł? Komuś jego własność niemiła? Stoję z włączonym kierunkowskazem, blokując pas ruchu. Po kierowcy śladu ni popiołu. Ustawia się za mną sąsiad, parkujący na sąsiednim miejscu, też chce wjechać. Dość krewki pan. Wyskakuje z auta. Ulicą naszą nadjeżdża radiowóz policyjny. Ja wyskakuję ze swojej madzi i oboje machamy na radiowóz. „Rajdowóz” przyspiesza i ucieka (nie jestem pięknością, sąsiad też nie, ale żeby aż tak?). Sąsiad zaczyna wykrzykiwać różne inwektywy, zagląda do pustego samochodu, szarpie za klamkę. Kiedy już zdenerwowany niebotycznie zaczyna żądać ode mnie pomocy w wypchnięciu tego auta z podjazdu na ulicę, zjawia się rodzinka z kilkoma pudełkami pizzy. Zadowolona, roześmiana. "Ale o co państwu chodzi? Przecież czekanie na kilka pudełek pizzy musi trochę potrwać! Ci ludzie dzisiaj! Pieniacze!"

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 218 (244)

#78533

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sprzedaję samochód. Będzie o piekielnych potencjalnych klientach.

Auto sprowadzone, pierwszy właściciel w Polsce, auto zadbane garażowane, siedmioletnie, bezwypadkowe... nie będę wymieniał więcej, bo to nie ogłoszenie :)
Cena oczywiście mała nie jest, ale mimo to wielu pyta o szczegóły.
Są normalne pytania o rzeczy nie zawarte w ogłoszeniu, ale napisze tu o tych dziwnych.

Jedna Pani zapytała mnie czy da się to auto przerobić na gaz i ile to by kosztowało - odpowiedź, że to Diesel jej nie przekonywała i uznała mnie za osobę, która nie wie co sprzedaję, bo każde auto można na gaz przerobić.

Jeden Pan zapytał o to czy nie sprzedam na części, bo z tego można więcej i szybciej zarobić - oczywiście chciał też obniżki ceny z mojej strony.

Ogólnie istnieje możliwość negocjacji ceny, ale nie o 10 tys. jak chciała jedna Pani :P

Pewien Pan zaproponował dwunastoletniego Passata i dopłatę 2 tys. Jak powiedziałem, że sprzedaję by kupić nowsze i ta oferta mnie nie interesuje, to wyzwał mnie od kretynów.

Żądanie jazdy próbnej na drugim końcu Polski jest dla mnie rzeczą śmieszną. Nie będę jeździć 500 km tylko po to, aby ktoś sobie moim autem pojeździł.

Były też pytania o wypożyczenie auta na wypad nad jezioro w ramach próbnej jazdy - bo oni muszą przetestować samochód.

Na wiadomości typu "Panie dam 11 tys. od ręki i będziemy zadowoleni" nawet nie chce mi się odpowiadać, ta cena jest zdecydowanie za niska.

Była nawet Pani, która napisała mi o swojej trudnej sytuacji w rodzinie i czy nie sprzedam jej tego auta za połowę, bo ona więcej nie ma... Powiedziałem, że rozumiem jej sytuację, ale niestety za pół ceny nie sprzedam, bo to za mało. Zostałem nieczułym dla innych samolubnym człowiekiem.

Wszystko wydaje się mało piekielne, ale gdy zdarza się to notorycznie to zaczyna denerwować. Wszyscy chcą najlepiej wszystko za półdarmo i to jeszcze z pocałowaniem ręki.

samochód

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 188 (212)

#78668

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znowu sobie lecę Ryanairem do Polski.
Lot pełny, ścisk, dzieci piszczą. Przede mną jakieś dziecię zamiast siedzieć to zdecydowało się skakać, marudzić i płakać (tak ze smarkami po brodę) przodem do mnie. Matka nie reaguje. Pasażer siedzący obok mnie też już jest zirytowany.

Po jakiejś pół godzinie wzdychania i przewracania oczami, dzióbnęłam matkę palcem miedzy siedzeniami i poprosiłam o posadzenie dziecka, bo przeszkadza. Foch! Marcinku, usiądź, BO PANI WRAŻLIWEJ TAK BARDZO PRZESZKADZASZ!! Plus spojrzenia dookoła szukające aprobaty wśród innych pasażerów. W sumie to się nie doczekała.

Podziałało to na ok. minutę i Marcinek już był z powrotem nade mną z wiszącym gilem i różnymi odgłosami. Stwierdziłam, że oleję i z głupią kobietą się w dyskusję wdawać nie będę. Włączyłam laptopa, założyłam słuchawki i zaczęłam sobie jakieś pracownicze dokumenty przeglądać.

Za ok. 30 sekund na klawiaturze ląduje mi ośliniony, wymemłany i klejący lizak, który podniosłam z obrzydzeniem dwoma palcami i z premedytacja i z okrzykiem 'fuuuu, zabieraj to' rzuciłam przez siedzenie... matce we włosy. Bujne i kręcone. Kobieta zaczęła na mnie krzyczeć, dzieciak się rozpłakał, hałas się zrobił i... w tym momencie chciałam podziękować wszystkim sąsiadom-pasażerom każącym się jej zamknąć, uspokoić bachora, i w końcu wytrzeć mu te brudne gile, bo się ludziom niedobrze robi.

I tak naprawdę 'te brudne gile' ją w końcu zamknęły, dzieciak przypięty na dobre do fotela z lekką histerią przez resztę lotu, laptop wymyty i nawet kanapkę zjadłam jak już te smarki nade mną nie wisiały. Ludzie, skąd się biorą takie 'matki'?

samolot

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 282 (300)
Skoro moda na taksówkarzy...

Parę lat temu wsiedliśmy z kuzynem w krakowska taksówkę przy Plantach, prosząc o kurs na Cichy Kącik.

Pan taksówkarz sympatycznie zagadał, skąd jesteśmy, czy pierwszy raz w Krakowie, a skoro nie, to czy często bywamy, a następnie usatysfakcjonowany obrał kurs na Nowa Hutę.

Tak się jednak sprawia, że nie byliśmy aż tak pijani jak mu się wydawało, do tego umiemy czytać drogowskazy, no i akurat drogę z centrum na Błonia znamy bardzo dobrze.

Poprosiłem więc, żeby zawrócił i zaczął jechać we właściwym kierunku. Pan się bardzo obruszył i powiedział, że nie będę go pouczać jak jeździć, bo on po Krakowie jeździ od 20 lat.

Odpowiedzieliśmy, że w takim razie niech dalej sobie jeździ "po Krakowie", a my sobie znajdziemy kogoś, kto nas zawiezie do celu, i korzystając z postoju na czerwonych światłach wysiedliśmy.


Pan cos tam krzyczał za nami, ale światła się zmieniły i klakson stojącego za nim TIRa zmusił go do odjazdu. Pewnie do Nowej Huty...

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 259 (265)

#78452

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Coś o policjantach. Nie wiem w gruncie rzeczy, czy klasyfikować ich jako piekielnych, upierdliwych, czy po prostu zbyt dokładnie wypełniających swoje obowiązki, sami oceńcie.

Jednym z moich samochodów jest starożytny Peugeot J5, rocznik 1984. To dostawczak z gatunku tych nieco większych, krewniak Ducato. Wygląda, jakby zaliczył obie wojny w Zatoce Perskiej, a resztę czasu pracował w lesie przy wyrębie drzewa, ale mechanicznie jest w stanie perfekcyjnym. Pilnuję tego. Co ważne, pod maską ma nie typowego dla dostawczaków diesla, ale silnik benzynowy.

Tak się złożyło, że w ostatni weekend pomagałem kuzynowi przy przeprowadzce. Parę kursów się zrobiło pomiędzy miastami, rezerwa się zaświeciła, zatem pora zatankować. Powiedziałem kuzynowi, że ma wlać benzyny do pełna i poszedłem zapłacić.

Wyjechaliśmy ze stacji, zleciało parę kilometrów i prffff... grat zgasł podczas jazdy gdzieś poza miastem. Rozpędem zjechaliśmy jeszcze na jakiś placyk zarośnięty dookoła gęstymi krzakami (to ważny detal dla reszty opowieści) i dawaj pod maskę znaleźć problem.

Co się okazało - ten cymbał kuzyn zalał pełen bak ropy. Dał się zbałamucić pompiarzowi, który mu wmówił, że to niemożliwe, żeby samochód dostawczy miał silnik benzynowy, musi być ropa, a że chłopak się nie zna na autach, to i wyszło jak wyszło. Mówi się trudno, pora ogarnąć problem. Kanister z pięcioma litrami benzyny mam, zawsze wożę. Z kuzynowych gratów wytargaliśmy jakieś wiadra, garnki, miski, słowem wszystko, co było pod ręką i dawaj zlewać tę ropę. Można niby na ziemię, ale to mało eleganckie rozwiązanie.

No i tak sobie lejemy, a tu nagle przy naszych krzakach zatrzymuje się radiowóz. Wysiada z niego dwóch panów policjantów [P] i wywiązuje się interesująca dyskusja:

[P] Dzień dobry panom, ciekawe rzeczy tu panowie robicie widzę.
[Ja] - <tłumaczę, co się wydarzyło>
[P] Interesujące... dokumenty proszę.

Tytułem wyjaśnienia - samochód zarejestrowany na firmę. Moją, jednoosobową, ale bez nazwiska w nazwie.

[P] Będziemy musieli panów zatrzymać do wyjaśnienia. Proszę wsiąść do radiowozu.
[Ja] Ale zaraz, chwileczkę, przecież to moje auto. Zlewam paliwo, bo zaszła pomyłka.
[P] Tak, tak, znamy te opowieści. Ropa zamiast benzyny albo bak dziurawy, nic nowego. Proszę z nami.

Nie dało się przegadać, wylądowaliśmy na komendzie, gdzie po paru godzinach czekania wreszcie komuś bystremu udało się odkryć, że mówię prawdę. Żadnego "przepraszam", tylko "jesteście wolni, możecie iść do domu".

Od taksówkarza, który nas wiózł z powrotem do samochodu dowiedzieliśmy się, że na tym placyku jeszcze do niedawna nagminnie odchodził taki proceder w przypadku firmowych busów, więc policja co chwilę robiła tam naloty... to też sobie idealne miejsce wybraliśmy.

Plusy w całej historii były dwa. Po pierwsze wracając komendy kupiłem benzynę ekstrakcyjną i powietrze w sprayu, bo bez tego wyczyszczenie gaźnika byłoby znacznie trudniejsze, po drugie ktoś w ciągu dnia spuścił mi resztę ropy z baku. W tej sytuacji to akurat też uznaję za plus :)

komenda policja samochody awaria problem heheszki

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (191)

1