Profil użytkownika
Madika
Zamieszcza historie od: | 27 listopada 2021 - 9:11 |
Ostatnio: | 27 sierpnia 2024 - 20:02 |
- Historii na głównej: 6 z 7
- Punktów za historie: 657
- Komentarzy: 27
- Punktów za komentarze: 133
Dziś spotkałam "dziadka roku".
Poszłam z dziećmi (8 i 5 lat) na plac zabaw. Po niedługim czasie przyszedł tam około trzyletni chłopczyk z dziadkiem. Mój pięciolatek chwilkę się z tym chłopcem pobawił, ale potem moje dzieci zechciały wrócić do domu. No to wracamy.
Po chwili zauważyłam że ten chłopczyk dogonił mojego syna i zaczynają się ścigać po chodniku. Maluch rowerkiem, a mój syn hulajnogą. Dogoniłam, kazałam obu się bezwzględnie zatrzymać, a potem rozglądam się za dziadkiem, a tu dziadka nie widać. Pytam małego gdzie dziadek, a on pokazuje w kierunku placu zabaw (jakieś 200 m dalej). Wróciliśmy z nim na plac, a tam dziadek siedzi na ławce i rozwiązuje krzyżówkę, nawet nie zauważył że mały zniknął. Gdyby dzieciak poszedł w kierunku przeciwnym niż my to 20 m od placu przebiega ruchliwa droga wojewódzka, strach pomyśleć co by się mogło stać.
Czy to koniec? No nie. Jakieś pół godziny później wyszłam z młodszym przed blok. Zaraz pojawił się ten chłopczyk. Pojeździli z moim, ale my już wracaliśmy. Mały w płacz. Pytam gdzie dziadek. Nie wie. Poszliśmy szukać. Na szczęście dziadek pojawił się dość szybko. Też szukał wnusia. No chyba jednak starszy pan nie ma najlepszych kwalifikacji na opiekuna ruchliwego trzylatka.
Dodam ze to nie typ zgrzybiałego dziadzia, a pan około 60-tki, w dość dobrej kondycji, po prostu bardzo nieuważny.
Poszłam z dziećmi (8 i 5 lat) na plac zabaw. Po niedługim czasie przyszedł tam około trzyletni chłopczyk z dziadkiem. Mój pięciolatek chwilkę się z tym chłopcem pobawił, ale potem moje dzieci zechciały wrócić do domu. No to wracamy.
Po chwili zauważyłam że ten chłopczyk dogonił mojego syna i zaczynają się ścigać po chodniku. Maluch rowerkiem, a mój syn hulajnogą. Dogoniłam, kazałam obu się bezwzględnie zatrzymać, a potem rozglądam się za dziadkiem, a tu dziadka nie widać. Pytam małego gdzie dziadek, a on pokazuje w kierunku placu zabaw (jakieś 200 m dalej). Wróciliśmy z nim na plac, a tam dziadek siedzi na ławce i rozwiązuje krzyżówkę, nawet nie zauważył że mały zniknął. Gdyby dzieciak poszedł w kierunku przeciwnym niż my to 20 m od placu przebiega ruchliwa droga wojewódzka, strach pomyśleć co by się mogło stać.
Czy to koniec? No nie. Jakieś pół godziny później wyszłam z młodszym przed blok. Zaraz pojawił się ten chłopczyk. Pojeździli z moim, ale my już wracaliśmy. Mały w płacz. Pytam gdzie dziadek. Nie wie. Poszliśmy szukać. Na szczęście dziadek pojawił się dość szybko. Też szukał wnusia. No chyba jednak starszy pan nie ma najlepszych kwalifikacji na opiekuna ruchliwego trzylatka.
Dodam ze to nie typ zgrzybiałego dziadzia, a pan około 60-tki, w dość dobrej kondycji, po prostu bardzo nieuważny.
plac zabaw opieka dziadek
Ocena:
117
(137)
zarchiwizowany
Skomentuj
(3)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
[historia opisana przez mojego Małża]
A ten Orange to jest banda telebanksterów. Odkąd mam u nich Internet, nagabują mnie, bym wziął światłowód, bo się pojawił miesiąc po podpisaniu przeze mnie umowy. W końcu uległem, to się zaczęły cyrki:
1. Z centrali zadzwoniła do mnie jakaś mało kumata bździągwa by mnie poinformować, że mój nowy Internet będzie kosztował prawie 105 zeta, zamiast obiecanych 75. Napisałem do kobiety, która mnie wcześniej naszła z tą atrakcyjniejszą ofertą, że wobec tego to ja wolę nadal mieć Internet z miedzianego kabla, jak do tej pory. Co się okazało? Ano "konkurencyjny dział" w Orange próbuje mnie zniechęcić do umowy.
2. Przybyli panowie technicy, po czym odkryli, że zupełnie nie mają pojęcia, którędy ten światłowód doprowadzić mi do mieszkania. Oryginalny, miedziany Internet jest ponoć wmurowany w ścianę, dlatego ta droga odpada. Trza będzie wiercić dziurę w podłodze, tylko nie za bardzo jest gdzie.
3. Panowie technicy w końcu nic nie zrobili, bo mieszkanie wynajmuję, więc na robienie dziur w ścianach i podłodze potrzebna jest pisemna zgoda właściciela. Uprzejma pani nagabywaczka na zmiany umowy stwierdziła, że zaczeka na zgodę właściciela, z którym kontakt będę miał po pierwszym marca.
4. Samo Orange co miesiąc mi próbuje też wcisnąć atrakcyjne pakiety, korzystne oferty i inne głupoty. A ja tego nie potrzebuję. Mam to, co chcę i jak chcę. Czemu te gumowe fajfusy się ode mnie nie odwalą?!
Rozważam by po prostu powiedzieć, że zdaniem właściciela liczba otworów w lokalu jest wystarczająca, więc nie ma jak światłowodu puścić, przez co będę ostatnim użytkownikiem miedzianego Internetu w całej osadzie...
A ten Orange to jest banda telebanksterów. Odkąd mam u nich Internet, nagabują mnie, bym wziął światłowód, bo się pojawił miesiąc po podpisaniu przeze mnie umowy. W końcu uległem, to się zaczęły cyrki:
1. Z centrali zadzwoniła do mnie jakaś mało kumata bździągwa by mnie poinformować, że mój nowy Internet będzie kosztował prawie 105 zeta, zamiast obiecanych 75. Napisałem do kobiety, która mnie wcześniej naszła z tą atrakcyjniejszą ofertą, że wobec tego to ja wolę nadal mieć Internet z miedzianego kabla, jak do tej pory. Co się okazało? Ano "konkurencyjny dział" w Orange próbuje mnie zniechęcić do umowy.
2. Przybyli panowie technicy, po czym odkryli, że zupełnie nie mają pojęcia, którędy ten światłowód doprowadzić mi do mieszkania. Oryginalny, miedziany Internet jest ponoć wmurowany w ścianę, dlatego ta droga odpada. Trza będzie wiercić dziurę w podłodze, tylko nie za bardzo jest gdzie.
3. Panowie technicy w końcu nic nie zrobili, bo mieszkanie wynajmuję, więc na robienie dziur w ścianach i podłodze potrzebna jest pisemna zgoda właściciela. Uprzejma pani nagabywaczka na zmiany umowy stwierdziła, że zaczeka na zgodę właściciela, z którym kontakt będę miał po pierwszym marca.
4. Samo Orange co miesiąc mi próbuje też wcisnąć atrakcyjne pakiety, korzystne oferty i inne głupoty. A ja tego nie potrzebuję. Mam to, co chcę i jak chcę. Czemu te gumowe fajfusy się ode mnie nie odwalą?!
Rozważam by po prostu powiedzieć, że zdaniem właściciela liczba otworów w lokalu jest wystarczająca, więc nie ma jak światłowodu puścić, przez co będę ostatnim użytkownikiem miedzianego Internetu w całej osadzie...
Ocena:
-8
(20)
Ciepło się zrobiło więc z dziećmi lat 4 i 7 chodzę często na plac zabaw. Dzieci jak to dzieci bawią się dość energicznie. I nie tylko moje, wszystkie. To normalne, po to tam przyszły. Gdzie mam problem?
Ano problem mam z opiekunami małych dzieciaków takich 1-2 lata. Puszczają takiego malucha luzem, a potem pretensje do przedszkolaków czy dzieci wczesnoszkolnych bo małe leży na ziemi i ryczy popchnięte czy przewrócone w biegu przez starsze dzieci. Na litość, może warto włączyć myślenie? Te dzieci nie będą chodzić po placu zabaw na paluszkach bo ledwo chodzący maluszek ma chęć usiąść pod zjeżdżalnią i grzebać palcem w piasku. One tu się przyszły wyszaleć. I nie do nich, a do opiekuna malucha należy zadbanie, by maluch był bezpieczny.
Sama nie tak dawno jeszcze miałam malutkie dzieci i chodziłam z nimi na plac zabaw gdy było pusto lub gdy były tam tylko maluchy w podobnym wieku, po to by sobie zaoszczędzić stresu, a dziecku dać szansę bezpiecznej zabawy.
Ano problem mam z opiekunami małych dzieciaków takich 1-2 lata. Puszczają takiego malucha luzem, a potem pretensje do przedszkolaków czy dzieci wczesnoszkolnych bo małe leży na ziemi i ryczy popchnięte czy przewrócone w biegu przez starsze dzieci. Na litość, może warto włączyć myślenie? Te dzieci nie będą chodzić po placu zabaw na paluszkach bo ledwo chodzący maluszek ma chęć usiąść pod zjeżdżalnią i grzebać palcem w piasku. One tu się przyszły wyszaleć. I nie do nich, a do opiekuna malucha należy zadbanie, by maluch był bezpieczny.
Sama nie tak dawno jeszcze miałam malutkie dzieci i chodziłam z nimi na plac zabaw gdy było pusto lub gdy były tam tylko maluchy w podobnym wieku, po to by sobie zaoszczędzić stresu, a dziecku dać szansę bezpiecznej zabawy.
Ocena:
96
(138)
Za kilka dni kończy się ważność orzeczenia o niepełnosprawności mojej córki. Zebrałam więc do kupy potrzebne papiery: wniosek, zaświadczenie lekarskie, dokumentację medyczną, zaświadczenie o tymczasowym zameldowaniu w miejscu zamieszkania i udałam się do Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie.
Jeśli myślicie że dałam papiery i wyszłam, to nie. To by było za łatwe. Jeszcze bym uznała że urząd jest mi przyjazny. O nie! Urząd reprezentowany przez frustratkę w średnim wieku zaczął wymyślać problemy: A dlaczego pani mieszka pod nowym adresem dopiero od września? A na terenie powiatu jak długo pani mieszka? A dziecko od kiedy mieszka? Noż k.. Skoro ja mieszkam od ponad 30 lat to chyba logiczne, że dziecko mieszka od urodzenia. A dlaczego pani ma inny stały adres zameldowania niż dziecko? A czemu pani nie wzięła swojego zaświadczenia o tymczasowym zameldowaniu? Może nie mieszka pani w tym samym miejscu co dziecko? A akt urodzenia jest? Nie ma? Może coś się w nim zmieniło przez trzy lata które upłynęły od wydania ostatniego orzeczenia. Taa... dziecko się rozmyśliło i uznało, że woli mieć urodziny w lipcu, bo wtedy cieplej niż w maju.
To ten sam urząd którym ostatnio zainteresowała się Uwaga, czy inna Interwencja ponieważ uznali że jedna z mieszkanek naszego powiatu nie potrzebuje stopnia niepełnosprawności, bo skoro mimo posiadania protezy nogi pracuje i dojeżdża do pracy rowerem to znaczy że jest zdrowa.
I tak właśnie w praktyce wygląda państwo przyjazne niepełnosprawnym. Państwo które interesuje się niepełnosprawnymi do chwili ich urodzin, bo potem skoro już się urodzili to jakoś sobie poradzą.
Jeśli myślicie że dałam papiery i wyszłam, to nie. To by było za łatwe. Jeszcze bym uznała że urząd jest mi przyjazny. O nie! Urząd reprezentowany przez frustratkę w średnim wieku zaczął wymyślać problemy: A dlaczego pani mieszka pod nowym adresem dopiero od września? A na terenie powiatu jak długo pani mieszka? A dziecko od kiedy mieszka? Noż k.. Skoro ja mieszkam od ponad 30 lat to chyba logiczne, że dziecko mieszka od urodzenia. A dlaczego pani ma inny stały adres zameldowania niż dziecko? A czemu pani nie wzięła swojego zaświadczenia o tymczasowym zameldowaniu? Może nie mieszka pani w tym samym miejscu co dziecko? A akt urodzenia jest? Nie ma? Może coś się w nim zmieniło przez trzy lata które upłynęły od wydania ostatniego orzeczenia. Taa... dziecko się rozmyśliło i uznało, że woli mieć urodziny w lipcu, bo wtedy cieplej niż w maju.
To ten sam urząd którym ostatnio zainteresowała się Uwaga, czy inna Interwencja ponieważ uznali że jedna z mieszkanek naszego powiatu nie potrzebuje stopnia niepełnosprawności, bo skoro mimo posiadania protezy nogi pracuje i dojeżdża do pracy rowerem to znaczy że jest zdrowa.
I tak właśnie w praktyce wygląda państwo przyjazne niepełnosprawnym. Państwo które interesuje się niepełnosprawnymi do chwili ich urodzin, bo potem skoro już się urodzili to jakoś sobie poradzą.
urząd
Ocena:
196
(210)
Mam męża i dwoje dzieci. Czasem z mężem miewamy różne zdanie na temat metod wychowawczych. Wczoraj mąż wspomniał o tym w rozmowie ze swoją matką. Kochana teściowa dała mu poradę życia. Doradziła by znalazł na mnie jakiegoś haka, by mnie szantażować, żebym robiła to czego on oczekuje. Mąż oburzony przerwał rozmowę, a teraz się zastanawia nad tym jak wyglądało małżeństwo jego rodziców.
Teściowa to osoba delikatnie mówiąc konfliktowa, szczególnie nie lubi mnie i swojej drugiej synowej. Jej starszy syn (brat męża) zerwał z nią kontakty. Mój mąż też miał dłuższą przerwę w kontaktach z matką gdy lata temu skrytykowała nasz związek. To ja namówiłam go do tego by ponownie nawiązał z nią kontakt, to to starsza samotna i schorowana osoba. Teraz zaczynam tego żałować.
Teściowa to osoba delikatnie mówiąc konfliktowa, szczególnie nie lubi mnie i swojej drugiej synowej. Jej starszy syn (brat męża) zerwał z nią kontakty. Mój mąż też miał dłuższą przerwę w kontaktach z matką gdy lata temu skrytykowała nasz związek. To ja namówiłam go do tego by ponownie nawiązał z nią kontakt, to to starsza samotna i schorowana osoba. Teraz zaczynam tego żałować.
Ocena:
155
(175)
Poczta Polska i mój wk...rw na jej "usługi".
Kilka tygodni temu przeprowadziłam się z miasta do wsi. Nie jakiejś takiej zabitej dechami, takiej średnio-dużej, ze szkołą, sklepami, kościołem i, a jakże, placówką Poczty Polskiej.
Placówka zatrudnia listonoszkę. Nie zdarzyło mi się jednak jej jeszcze zobaczyć. Za to już drugi raz zobaczyłam awizo. W obu przypadkach awizo było wezwaniem powtórnym do odbioru przesyłki poleconej. Po pierwszych wezwaniach nie ma śladu. Co w tym dziwnego? Ano to, że mieszkamy w bloku, ale
a) na parterze,
b) bezpośrednio przy skrzynkach na listy,
c) mąż pracuje zdalnie i jest w domu non stop.
Dziś mój wk...rw wywalił w kosmos. Rano znalazłam awizo, powtórne oczywiście, więc pofatygowałam się do placówki odebrać mój list polecony. Po powrocie przypomniałam sobie, że w piątek sklep Lidla wysłał moją paczkę. Zdziwiona, że jej jeszcze nie ma, (bo Lidl wysyła paczki bardzo sprawnie) weszłam na stronę z linkiem do śledzenia. Co tam zastałam? Otóż informację, że moja paczka od wczorajszego południa czeka na mnie w placówce Poczty Polskiej. Tej samej placówce, z której wróciłam kilka minut wcześniej. Ponownie sprawdziłam skrzynkę. Ani śladu awiza. Jutro kolejna wycieczka do placówki... Następnym razem zamówię paczkę z Lidla do paczkomatu, do którego zresztą zamawiam wszystko inne.
Żeby nie było, że tylko na wsi takie problemy z Pocztą... Moja teściowa mieszka w mieście wojewódzkim. Ulica, na której mieszka zmieniła nazwę kilka lat temu. Niestety zmianie nie uległa tabliczka na jej bloku. I to już był powód by poczta odesłała paczkę do nadawcy i naraziła teściową na stratę pieniędzy. Teściowa wykonała telefon na pocztę, gdzie jej powiedziano, że ulica zmieniła nazwę, ale nie ma przy niej żadnych bloków, bo bloki nie mają zmienionych tabliczek. Na mapach Google blok mieści się przy ulicy z nową nazwą. Zupełnie się nie dziwię, że Poczta ma problemy finansowe, i że funkcjonuje nadal tylko dlatego, że InPost nie może dostarczać przesyłek poleconych.
Kilka tygodni temu przeprowadziłam się z miasta do wsi. Nie jakiejś takiej zabitej dechami, takiej średnio-dużej, ze szkołą, sklepami, kościołem i, a jakże, placówką Poczty Polskiej.
Placówka zatrudnia listonoszkę. Nie zdarzyło mi się jednak jej jeszcze zobaczyć. Za to już drugi raz zobaczyłam awizo. W obu przypadkach awizo było wezwaniem powtórnym do odbioru przesyłki poleconej. Po pierwszych wezwaniach nie ma śladu. Co w tym dziwnego? Ano to, że mieszkamy w bloku, ale
a) na parterze,
b) bezpośrednio przy skrzynkach na listy,
c) mąż pracuje zdalnie i jest w domu non stop.
Dziś mój wk...rw wywalił w kosmos. Rano znalazłam awizo, powtórne oczywiście, więc pofatygowałam się do placówki odebrać mój list polecony. Po powrocie przypomniałam sobie, że w piątek sklep Lidla wysłał moją paczkę. Zdziwiona, że jej jeszcze nie ma, (bo Lidl wysyła paczki bardzo sprawnie) weszłam na stronę z linkiem do śledzenia. Co tam zastałam? Otóż informację, że moja paczka od wczorajszego południa czeka na mnie w placówce Poczty Polskiej. Tej samej placówce, z której wróciłam kilka minut wcześniej. Ponownie sprawdziłam skrzynkę. Ani śladu awiza. Jutro kolejna wycieczka do placówki... Następnym razem zamówię paczkę z Lidla do paczkomatu, do którego zresztą zamawiam wszystko inne.
Żeby nie było, że tylko na wsi takie problemy z Pocztą... Moja teściowa mieszka w mieście wojewódzkim. Ulica, na której mieszka zmieniła nazwę kilka lat temu. Niestety zmianie nie uległa tabliczka na jej bloku. I to już był powód by poczta odesłała paczkę do nadawcy i naraziła teściową na stratę pieniędzy. Teściowa wykonała telefon na pocztę, gdzie jej powiedziano, że ulica zmieniła nazwę, ale nie ma przy niej żadnych bloków, bo bloki nie mają zmienionych tabliczek. Na mapach Google blok mieści się przy ulicy z nową nazwą. Zupełnie się nie dziwię, że Poczta ma problemy finansowe, i że funkcjonuje nadal tylko dlatego, że InPost nie może dostarczać przesyłek poleconych.
Ocena:
148
(154)
Ostatnimi czasy Facebook dość często podrzuca mi linki do różnych zbiórek na rzecz zwierząt. Czasem z ciekawości tam zaglądam. I dochodzę do wniosku, że takie zbiórki to jedna wielka piekielność.
Organizowane często przez jakieś dziwne, nieznane szerzej fundacje, bez rozliczeń co zostało zrobione za zebrane pieniądze, bez informacji o dalszym losie zwierzaka, którego dotyczy zbiórka. Szczerze to wcale się nie dziwię, że te zbiórki w większości tak słabo idą. Rozumiem, że bezdomnym zwierzętom trzeba pomóc. Wyłapać z ulic, wysterylizować czy wykastrować, zaszczepić i poszukać dobrego domu. Ale nie ogarniam zbiórek na konia z rakiem kości, czy chorego neurologicznie, mającego problem z trzymaniem moczu kota. Leczenie tych zwierząt kosztuje ciężkie tysiące złotych, a większość z nich nie ma szans na adopcję. Po co je leczyć? By dożyły swoich lat w schronisku? Czy nie lepiej je humanitarnie uśpić?
Oglądałam kiedyś amerykański serial dokumentalny "Policja dla zwierząt". Ratowano tam zwierzęta naprawdę skrajnie złych warunków, ale po wstępnych badaniach były usypiane zwierzaki, których leczenie było zbyt kosztowne, które były agresywne, lub z innych przyczyn nie było szans na adopcję. I tak powinno być. A u nas, psy czy koty trzyma się latami w schroniskach, zupełnie nie wiem po co. Pomijając koszty, to przecież takie zwierzę cierpi, jest mu zwyczajnie źle w tym kojcu czy klatce.
Drugi temat: wykup koni przeznaczonych na ubój. Jeszcze mi się nie zdarzyło zobaczyć relacji z dalszych losów uratowanego na skutek udanej zbiorki konia. Skąd mam mieć pewność, że fundacje w ogóle wykupują te zwierzęta?
Uważam że o zwierzęta należy dbać, nie wolno ich krzywdzić i należy im zapewnić możliwie dobre warunki, ale takie zbiórki to dla mnie wyłudzanie kasy i często przedłużanie cierpienia nieuleczalnie chorych zwierzaków, bo może uda się zebrać kasę. A jak się nie uda zebrać pełnej kwoty i zwierzę nie przeżyje to przecież nie trzeba kasy zwracać czysty zysk.
Organizowane często przez jakieś dziwne, nieznane szerzej fundacje, bez rozliczeń co zostało zrobione za zebrane pieniądze, bez informacji o dalszym losie zwierzaka, którego dotyczy zbiórka. Szczerze to wcale się nie dziwię, że te zbiórki w większości tak słabo idą. Rozumiem, że bezdomnym zwierzętom trzeba pomóc. Wyłapać z ulic, wysterylizować czy wykastrować, zaszczepić i poszukać dobrego domu. Ale nie ogarniam zbiórek na konia z rakiem kości, czy chorego neurologicznie, mającego problem z trzymaniem moczu kota. Leczenie tych zwierząt kosztuje ciężkie tysiące złotych, a większość z nich nie ma szans na adopcję. Po co je leczyć? By dożyły swoich lat w schronisku? Czy nie lepiej je humanitarnie uśpić?
Oglądałam kiedyś amerykański serial dokumentalny "Policja dla zwierząt". Ratowano tam zwierzęta naprawdę skrajnie złych warunków, ale po wstępnych badaniach były usypiane zwierzaki, których leczenie było zbyt kosztowne, które były agresywne, lub z innych przyczyn nie było szans na adopcję. I tak powinno być. A u nas, psy czy koty trzyma się latami w schroniskach, zupełnie nie wiem po co. Pomijając koszty, to przecież takie zwierzę cierpi, jest mu zwyczajnie źle w tym kojcu czy klatce.
Drugi temat: wykup koni przeznaczonych na ubój. Jeszcze mi się nie zdarzyło zobaczyć relacji z dalszych losów uratowanego na skutek udanej zbiorki konia. Skąd mam mieć pewność, że fundacje w ogóle wykupują te zwierzęta?
Uważam że o zwierzęta należy dbać, nie wolno ich krzywdzić i należy im zapewnić możliwie dobre warunki, ale takie zbiórki to dla mnie wyłudzanie kasy i często przedłużanie cierpienia nieuleczalnie chorych zwierzaków, bo może uda się zebrać kasę. A jak się nie uda zebrać pełnej kwoty i zwierzę nie przeżyje to przecież nie trzeba kasy zwracać czysty zysk.
schronisko dla zwierząt
Ocena:
180
(222)
1
« poprzednia 1 następna »