Profil użytkownika

Mieszkaniec
Zamieszcza historie od: | 11 marca 2025 - 20:13 |
Ostatnio: | 19 marca 2025 - 19:08 |
- Historii na głównej: 2 z 2
- Punktów za historie: 112
- Komentarzy: 2
- Punktów za komentarze: 4
W wieku niemal 30 lat zamieszkałem w bloku. Zastanawiam się, czy ludzie się zmienili na gorsze, czy to jednak ja się przyzwyczaiłem do mieszkania w domu jednorodzinnym. Opiszę tu kilka perypetii pomiędzy mieszkańcami.
Ostatnio skończyliśmy na tym, że deweloper zrezygnował z funkcji zarządu i zarządcy po piśmie od kilku mieszkańców dotyczącym rozliczenia rocznego i dziury finansowej na kwotę ok. 40 000 zł.
Po rezygnacji dewelopera, udało się zorganizować pierwsze spotkanie z mieszkańcami osiedla. Wywieszono kartki na drzwiach wejściowych, że tego dnia o tej godzinie zapraszamy w to miejsce na zebranie. Sytuacje utrudniał wtedy początek pandemii Covid-19. Na spotkanie przyszło kilkanaście osób i w sumie nic nie zostało ustalone, ponieważ całe spotkanie to próba ponownego wyjaśnienia sytuacji w jakiej się znajdujemy i oskarżanie kilkunastu osób, że przez nich deweloper zrezygnował. Na plus, dla ułatwienia kontaktu, założyliśmy osiedlowego messengera.
Po kilku dniach bezczynności jeden z mieszkańców wziął sprawy w swoje ręce. Znalazł prywatną firmę, która wyraziła zainteresowanie funkcją zarządcy, a my mielibyśmy wybrać z pośród siebie zarząd. Zaczął chodzić po wszystkich mieszkaniach i metodą indywidualnego zbierania głosów, chciał przegłosować uchwałę o wyborze nowego zarządcy. Ludzie zadowoleni, że nie muszą się tym martwić i po zapoznaniu się ze stawką dla zarządcy, ochoczo podpisywali listę głosowania. Mieszkaniec jeszcze przed końcem terminu wypowiedzenia uzbierał wymagane ponad 50% głosów i wtedy do akcji wkroczył deweloper.
Przykleił na drzwiach wejściowych informację, że znalazł dla nas ofertę na zarządzanie. Ja, wraz ze znajomymi (tymi, którzy pisali pismo z wyjaśnieniem do dewelopera) zdziwieni takim obrotem sprawy, postanowiliśmy się dowiedzieć czegoś o tej firmie, ponieważ nie chcieliśmy już, żeby deweloper miał nad nami jakąkolwiek władzę. Okazało się, że w zarządzie tej firmy siedział człowiek, który przyjaźnił się z deweloperem.
Postanowiliśmy zorganizować spotkanie obu firm i wysłuchać ich propozycji. Stawiła się tylko jedna firma- ta, dla której mieszkaniec zbierał glosy. Druga firma nie dotarła tłumacząc się ważnym spotkaniem. Cóż, wysłuchaliśmy pierwszej firmy, nawet wynegocjowaliśmy lepszą stawkę niż pierwotnie chcieli. Udało się zebrać kandydatów na członków zarządu i zaakceptować ich kandydatury glosowaniem przez podniesienie ręki. Na potrzeby glosowania i całej sprawy, ustalono również, żeby forma glosowania odbyła się jako jeden właściciel-jeden głos, a nie przez udział procentowy we wspólnocie. Nie było to nam na rękę, bo to my mieliśmy największe udziały i zwolennicy dewelopera potrzebowali 3 głosów, żeby przebić jednego z nas.
Po kilku kolejnych dniach udało się zorganizować spotkanie z tą drugą firmą. Niestety, mieszkańcy popierający dewelopera i kilku innych podeszło entuzjastycznie do tej firmy, ponieważ ich siedziba była w tym samym mieście co nasze osiedle. Opuszczałem zebranie z mieszanymi uczuciami, ponieważ ludzie popierający dewelopera postanowili nawet zmienić głosy na liście tamtego mieszkańca (na potrzeby dalszych historii nazwę go kolegą) i wycofać poparcie dla pierwszej firmy wobec czego nie było wymaganych 50%.
Ku naszemu zaskoczeniu, sprawa znowu przycichła. Jednak po kilkunastu dniach od zebrania przeżyliśmy szok. W gablocie z ogłoszeniami w każdym bloku pojawiła się informacja o wyborze nowego zarządcy przez zarząd wspólnoty. Została nim firma, w której zarządzie był przyjaciel dewelopera. W "zarządzie" zasiadło 5 osób. 3 były znane z wcześniejszych spotkań, 2 obce. Po wykonanych kilku telefonach okazało się, ze te 2 osoby to kolejni kumple dewelopera. Na messengerze napisaliśmy żądanie wyjaśnień, argumentując, że nie było żadnego głosowania, podpisów, ani uchwały na wybór zarządu osiedla i nie mieli prawa wypowiadać, ani podpisywać żadnych dokumentów w imieniu wspólnoty. Jednak tamci stwierdzili, że głosowanie się odbyło na pierwszym zebraniu. Wtórowała im jedna kobieta, która przedstawiła się jako Pani Adwokat. Oczywiście ona również popierała dewelopera. Stwierdziła, że działamy w stanie wyższej konieczności i nie potrzebujemy przewagi 50% udziałów co jest nieprawdą, ponieważ w Ustawie o własności lokali nie ma ani słowa o stanie wyższej konieczności.
Prośba o okazanie dokumentacji z glosowania do której każdy właściciel mieszkania ma prawo wglądu została zignorowana
Ostatnio skończyliśmy na tym, że deweloper zrezygnował z funkcji zarządu i zarządcy po piśmie od kilku mieszkańców dotyczącym rozliczenia rocznego i dziury finansowej na kwotę ok. 40 000 zł.
Po rezygnacji dewelopera, udało się zorganizować pierwsze spotkanie z mieszkańcami osiedla. Wywieszono kartki na drzwiach wejściowych, że tego dnia o tej godzinie zapraszamy w to miejsce na zebranie. Sytuacje utrudniał wtedy początek pandemii Covid-19. Na spotkanie przyszło kilkanaście osób i w sumie nic nie zostało ustalone, ponieważ całe spotkanie to próba ponownego wyjaśnienia sytuacji w jakiej się znajdujemy i oskarżanie kilkunastu osób, że przez nich deweloper zrezygnował. Na plus, dla ułatwienia kontaktu, założyliśmy osiedlowego messengera.
Po kilku dniach bezczynności jeden z mieszkańców wziął sprawy w swoje ręce. Znalazł prywatną firmę, która wyraziła zainteresowanie funkcją zarządcy, a my mielibyśmy wybrać z pośród siebie zarząd. Zaczął chodzić po wszystkich mieszkaniach i metodą indywidualnego zbierania głosów, chciał przegłosować uchwałę o wyborze nowego zarządcy. Ludzie zadowoleni, że nie muszą się tym martwić i po zapoznaniu się ze stawką dla zarządcy, ochoczo podpisywali listę głosowania. Mieszkaniec jeszcze przed końcem terminu wypowiedzenia uzbierał wymagane ponad 50% głosów i wtedy do akcji wkroczył deweloper.
Przykleił na drzwiach wejściowych informację, że znalazł dla nas ofertę na zarządzanie. Ja, wraz ze znajomymi (tymi, którzy pisali pismo z wyjaśnieniem do dewelopera) zdziwieni takim obrotem sprawy, postanowiliśmy się dowiedzieć czegoś o tej firmie, ponieważ nie chcieliśmy już, żeby deweloper miał nad nami jakąkolwiek władzę. Okazało się, że w zarządzie tej firmy siedział człowiek, który przyjaźnił się z deweloperem.
Postanowiliśmy zorganizować spotkanie obu firm i wysłuchać ich propozycji. Stawiła się tylko jedna firma- ta, dla której mieszkaniec zbierał glosy. Druga firma nie dotarła tłumacząc się ważnym spotkaniem. Cóż, wysłuchaliśmy pierwszej firmy, nawet wynegocjowaliśmy lepszą stawkę niż pierwotnie chcieli. Udało się zebrać kandydatów na członków zarządu i zaakceptować ich kandydatury glosowaniem przez podniesienie ręki. Na potrzeby glosowania i całej sprawy, ustalono również, żeby forma glosowania odbyła się jako jeden właściciel-jeden głos, a nie przez udział procentowy we wspólnocie. Nie było to nam na rękę, bo to my mieliśmy największe udziały i zwolennicy dewelopera potrzebowali 3 głosów, żeby przebić jednego z nas.
Po kilku kolejnych dniach udało się zorganizować spotkanie z tą drugą firmą. Niestety, mieszkańcy popierający dewelopera i kilku innych podeszło entuzjastycznie do tej firmy, ponieważ ich siedziba była w tym samym mieście co nasze osiedle. Opuszczałem zebranie z mieszanymi uczuciami, ponieważ ludzie popierający dewelopera postanowili nawet zmienić głosy na liście tamtego mieszkańca (na potrzeby dalszych historii nazwę go kolegą) i wycofać poparcie dla pierwszej firmy wobec czego nie było wymaganych 50%.
Ku naszemu zaskoczeniu, sprawa znowu przycichła. Jednak po kilkunastu dniach od zebrania przeżyliśmy szok. W gablocie z ogłoszeniami w każdym bloku pojawiła się informacja o wyborze nowego zarządcy przez zarząd wspólnoty. Została nim firma, w której zarządzie był przyjaciel dewelopera. W "zarządzie" zasiadło 5 osób. 3 były znane z wcześniejszych spotkań, 2 obce. Po wykonanych kilku telefonach okazało się, ze te 2 osoby to kolejni kumple dewelopera. Na messengerze napisaliśmy żądanie wyjaśnień, argumentując, że nie było żadnego głosowania, podpisów, ani uchwały na wybór zarządu osiedla i nie mieli prawa wypowiadać, ani podpisywać żadnych dokumentów w imieniu wspólnoty. Jednak tamci stwierdzili, że głosowanie się odbyło na pierwszym zebraniu. Wtórowała im jedna kobieta, która przedstawiła się jako Pani Adwokat. Oczywiście ona również popierała dewelopera. Stwierdziła, że działamy w stanie wyższej konieczności i nie potrzebujemy przewagi 50% udziałów co jest nieprawdą, ponieważ w Ustawie o własności lokali nie ma ani słowa o stanie wyższej konieczności.
Prośba o okazanie dokumentacji z glosowania do której każdy właściciel mieszkania ma prawo wglądu została zignorowana
zarzad deweloper zarzadca wspolnota mieszkanie
Ocena:
90
(94)
W wieku niemal 30 lat zamieszkałem w bloku. Zastanawiam się, czy ludzie się zmienili na gorsze, czy to jednak ja się przyzwyczaiłem do mieszkania w domu jednorodzinnym? Opiszę tu kilka perypetii pomiędzy mieszkańcami.
Nowe osiedle, 8 bloków, podzielone na 2 wspólnoty mieszkaniowe i 2 oddzielne adresy (np. Nowa 18 i Nowa 20), ale z wspólnym wjazdem na osiedle dla samochodów. Każdy mieszkaniec w cenie mieszkania miał jedno miejsce parkingowe na terenie osiedla.
Żyjemy sobie spokojnie, nikt nikomu nie wadzi. Ponieważ to nowe osiedle, niektórzy zamieszkali w nim szybciej, ponieważ bloki budowano po kolei. Budując mieszkania, deweloper, zgodnie z ustawą o własności lokali ustanowił się zarządcą i zarządem pierwszej wspólnoty do której należę. Żaden z kolejnych właścicieli nie miał nic przeciwko, wszystkim było to na rękę. Płacimy czynsze, deweloper nam zarządza, itd.
Pierwszy zgrzyt zaczął się przy sprawozdaniu i rocznym rozliczeniu kosztów zarządzania. Przyznam szczerze, nie znałem się na tym i po prostu zaakceptowałem rozliczenie (można to było zrobić online na portalu dewelopera). Kilku osobom rozliczenie się jednak nie spodobało. Napisali do dewelopera pismo, w którym wskazali nieścisłości (na kwotę ok. 40 000 zł) i prośbą o wyjaśnienie, gdzie zaginęły pieniądze oraz zawiadomili pozostałych mieszkańców wspólnoty i nieprawidłowościach przez wrzucenie pism do skrzynek pocztowych. Każdy, kto nie potrafił samodzielnie zapoznać się z rozliczeniem, mógł się umówić na spotkanie, gdzie zostało to wyjaśnione. Sam poszedłem na takie spotkanie i przyznałem im rację. W odpowiedzi na pismo kilku mieszkańców, deweloper złożył rezygnacje ze stanowiska zarządu i zarządcy, argumentując ją czepianiem się mieszkańców i brakiem szacunku do wykonywanej przez nic CHARYTATYWNIE pracy. Co zrobili pozostali mieszkańcy, którzy do tej pory stali z boku? Stanęli po stronie dewelopera i obrazili się na kilkanaście osób, którzy wysłali pismo tylko dlatego, że straciliśmy zarząd i zarządcę.
Serio? Mieć wywalone za zaginione 40 000 zł?
Nowe osiedle, 8 bloków, podzielone na 2 wspólnoty mieszkaniowe i 2 oddzielne adresy (np. Nowa 18 i Nowa 20), ale z wspólnym wjazdem na osiedle dla samochodów. Każdy mieszkaniec w cenie mieszkania miał jedno miejsce parkingowe na terenie osiedla.
Żyjemy sobie spokojnie, nikt nikomu nie wadzi. Ponieważ to nowe osiedle, niektórzy zamieszkali w nim szybciej, ponieważ bloki budowano po kolei. Budując mieszkania, deweloper, zgodnie z ustawą o własności lokali ustanowił się zarządcą i zarządem pierwszej wspólnoty do której należę. Żaden z kolejnych właścicieli nie miał nic przeciwko, wszystkim było to na rękę. Płacimy czynsze, deweloper nam zarządza, itd.
Pierwszy zgrzyt zaczął się przy sprawozdaniu i rocznym rozliczeniu kosztów zarządzania. Przyznam szczerze, nie znałem się na tym i po prostu zaakceptowałem rozliczenie (można to było zrobić online na portalu dewelopera). Kilku osobom rozliczenie się jednak nie spodobało. Napisali do dewelopera pismo, w którym wskazali nieścisłości (na kwotę ok. 40 000 zł) i prośbą o wyjaśnienie, gdzie zaginęły pieniądze oraz zawiadomili pozostałych mieszkańców wspólnoty i nieprawidłowościach przez wrzucenie pism do skrzynek pocztowych. Każdy, kto nie potrafił samodzielnie zapoznać się z rozliczeniem, mógł się umówić na spotkanie, gdzie zostało to wyjaśnione. Sam poszedłem na takie spotkanie i przyznałem im rację. W odpowiedzi na pismo kilku mieszkańców, deweloper złożył rezygnacje ze stanowiska zarządu i zarządcy, argumentując ją czepianiem się mieszkańców i brakiem szacunku do wykonywanej przez nic CHARYTATYWNIE pracy. Co zrobili pozostali mieszkańcy, którzy do tej pory stali z boku? Stanęli po stronie dewelopera i obrazili się na kilkanaście osób, którzy wysłali pismo tylko dlatego, że straciliśmy zarząd i zarządcę.
Serio? Mieć wywalone za zaginione 40 000 zł?
deweloper zarzadca zarzad wspolnota mieszkancy
Ocena:
124
(140)
1
« poprzednia 1 następna »