Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Monomotapa

Zamieszcza historie od: 1 stycznia 2011 - 11:19
Ostatnio: 14 lutego 2024 - 11:16
Gadu-gadu: 9348988
O sobie:

http://www.piekielni.pun.pl/forums.php

  • Historii na głównej: 6 z 20
  • Punktów za historie: 3169
  • Komentarzy: 1289
  • Punktów za komentarze: 11126
 
zarchiwizowany

#22687

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Skoro wielu użytkowników przypomniało sobie czasy szkolnej ławy/męczarni studenckich to i ja sobie pozwolę powspominać.
Za każdym razem, gdy wspomnę tę sytuację, okazuje się, że moje ręce są tak długie, że mogą dotknąć podłogi, a czoło ma bliskie spotkanie trzeciego stopnia z biurkiem.

Były to czasy, gdy chodziłam do gimnazjum. Jak wielu uczniów, kombinowaliśmy, jak by tu zdobyć ładną ocenkę i się nie narobić. W przypadku biologii było to o tyle proste, że nauczycielka od lat dawała te same wersje prac klasowych i trzymała je w biurku, którego nie zamykała na klucz. Ponieważ nauczycielka często wychodziła na chwilę, koledzy z pierwszych ławek wykorzystywali tę chwilę na zwędzenie po jednym sprawdzianie z każdej grupy. W kolejnym etapie operacji kartki wędrowały do mnie. W domu trochę samodzielnie, trochę z pomocą podręcznika rozwiązywałam te testy, a na następny dzień chętne osoby kserowały sobie gotowce. Było to zazwyczaj trzy, cztery dni przed sprawdzianem. Dość czasu, by się nauczyć trzydziestu pytań na pamięć.
Niestety, były osoby zbyt głupie lub zbyt leniwe, by umiejętnie wykorzystać takie ułatwienie.
Akurat przed tą pracą klasową gotowce wyciekły do równoległej klasy, powiedzmy że B. Dzień po sprawdzianie w B afera na całą szkołę - uczniowie kradną prace klasowe.
Wyrazy uznania należą się osobnikom, którzy uznali, że nie będą się przemęczać i wezmą dwa arkusze A4 jako ściągę. Dodatkowe noty za styl przyznano zawodnikowi, który w pięknym stylu upuścił rzeczone ściągi. Pod nogi nauczycielki. Od tego czasu biurko wzbogaciło się o zamek i kluczyk i tak zakończyło się ułatwianie sobie nauki. Najwyraźniej nigdy nie jest dość łatwo, by nie mogło być "lepiej".

Niby nic nie zdarza się dwa razy, a ludzie uczą się na błędach. Błąd. Sytuacja bliźniacza wydarzyła się później na sprawdzianie z fizyki: szczegóły operacji jak i dekonspiracja były bliźniaczo podobne.

Mimo to do dziś nie mogę uwierzyć we własne szczęście, że nauczyciele nie szukali autora gotowców po charakterze pisma, bo gdyby tak się wydarzyło, miałabym o wiele większe kłopoty niż kretyni z amputacją mózgu - w końcu byłabym pierwszą podejrzaną w sprawie kradzieży.

Bo kombinować to trzeba jednak umieć...

Ach szkolna ławka...

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 56 (228)
zarchiwizowany

#15903

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak wspomniałam we wcześniejszej historii, pracuję na infolinii DOBRY NUMER TP.

Przyjaciółka opowiedziała mi o swoim kliencie, który buractwem przebił każdą osobę, jaką znałam.
Pan, jak twierdził "mieszkaniec Warszawy" zgubił się we własnym mieście. Życzył sobie, by naprowadzić go w konkretne miejsce, jednak jako punkty orientacyjne służyły mu budynki. Przyjaciółka, która w Warszawie była raz w życiu przelotem nie miała prawa wiedzieć, gdzie ten pan się znajduje. Próbowała zasugerować, żeby podawał nazwy ulic, które mają dziwny zwyczaj być umieszczone na tabliczkach na każdym z skrzyżowań (mogła mu pomóc, patrząc na mapę w internecie).
Pan w szok i oburzenie.
- Jak to, pani nie jest z Warszawy?!
- Nie, proszę pana, nie jestem z Warszawy.
- A skąd pani jest?
- Z Poznania.
- Z PYRAMI NIE BĘDĘ GADAŁ! - pan się rozłączył.
Cóż, najwyraźniej ktoś, kto jest takim fajtłapą, że gubi się we własnym mieście, jest zbyt wspaniały, by prosić o pomoc kogoś z "prowincji".

Poznań vs. Warszawa

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (158)
zarchiwizowany

#15894

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Krążąc po internecie, można się natknąć na dyskusję między mieszkańcami Warszawy, a... resztą kraju. Mieszkańcy stolicy są atakowani za swoją wyniosłość, potrzebę lansu, cwaniactwo.
Oczywiście, wrzucanie wszystkich do jednego worka jest krzywdzące, ale spora grupa osób bardzo się stara, by niechlubną opinię o Warszawiakach podtrzymać.
Pracuję na infolinii DOBRY NUMER TP. Na infolinii tej można zapytać się dosłownie o wszystko: o rozkład PKP, PKS, jak dojść z jednego miejsca do drugiego, dyżury aptek, adresy i numery telefonów firm, sklepów. Dzwonią do nas ludzie z całej Polski. Ale dziwnym trafem piekielnymi są niemal wyłącznie Warszawiacy.
Infolinia mieści się w Poznaniu, co jest istotne dla jednej z opowieści.

Przy zapytaniach o połączenia kolejowe, gdy słyszę, że klient wyjeżdża z Dworca Zachodniego, wpadam w konsternację - znam co najmniej dwa miasta, w których mieści się dworzec Zachodni, a mogę się założyć, że jest ich więcej. Gdy pytam, jaka miejscowość interesuje klienta, słyszę oburzone "No przecież z WARSZAWY!".
Podobną reakcję słyszę, gdy mam czelność nie mieć zdolności użytkowniczki Werbeny i nie zgaduję, skąd wyjeżdża.

Inny przykład na przekonanie mieszkańców Warszawy o tym, że ich miasto jest jedynym istniejącym w Polsce: zapytanie o dyżury aptek i po wyciągnięciu informacji, że klient ma na myśli stolicę - reakcją jest szok: "A to nie jest infolinia w Warszawie?" czy "A ja myślałem, że ta infolinia jest TYLKO dla Warszawy...".
Oczywiście wymaganie idealnej znajomości rozmieszczenia warszawskich dzielnic jest na porządku dziennym.

Jak tu nie "Zakochać się w Warszawie"?

Najostrzejszy foch z przytupem zasługuje na osobny wpis, którego nie omieszkam umieścić trochę później.

Poznań vs. Warszawa

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 74 (148)
zarchiwizowany

#14180

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Svaria i ja zanudzamy Was historyjkami o Wiraż-Busie.
Gwoli przypomnienia, jest to firma obsługująca transport publiczny na terenie miasta i gminy Swarzędz. Tego, co wydarzyło się wczoraj, nie odpuszczę.
Jechałam sobie autobusem wyżej wymienionej linii do Poznania, gdy zadzwonił mój telefon. Dzwoniła pielęgniarka z przychodni, informując, że jest u niej moja babcia ze sporą raną na ręce - trzeba było zawieźć ją do szpitala na prześwietlenie, czy przypadkiem żadna kość się nie złamała. Na szczęście ujechałam zaledwie jeden przystanek, więc wyleciałam z autobusu, zaalarmowałam mamę, by czekała na nas w szpitalu, ojca, by wziął samochód, dobiegłam do domu i wyruszyłam po babcię. Gdy ta opowiedziała nam, co się stało, myślałam, że coś rozwalę.
Kierowcy Wiraż-Busu są znani z delikatnie mówiąc brawurowego stylu jazdy. Rozpędzanie się do 60 km/h na drodze z ograniczeniem do 30 km/h oraz gwałtowne hamowanie przed progami zwalniającymi są na porządku dziennym.
Tego dnia babcia wybierała się na cmentarz. Wsiadła do autobusu i niestety nie doszła do miejsca siedzącego. Autobus niemal z piskiem opon ruszył do przodu, a ona upadła na plecy. Na ręce pojawiła się duża rana, natychmiast ktoś pobiegł do niej tamować krwotok. Myślicie, że kierowca zareagował(MUSIAŁ widzieć poruszenie w autobusie i słyszeć płacz babci)? Nie, najzwyczajniej w świecie jechał sobie dalej. Na szczęście skończyło się na szyciu ręki i siniakach na całym ciele. Boję się pomyśleć, co by się stało, gdyby babcia, upadając, uderzyła się w głowę... W sumie cud, że nie doszło do złamania, a to nie jest trudne u ponad 80 - letniej kobiety.

Wiraż-Bus

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 163 (207)
zarchiwizowany

#11815

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Właśnie doświadczam uroków życia z przedszkolem za płotem.
Bez informowania mieszkańców przedszkole zorganizowało "piknik rodzinny". Muzyka huczy tak, że trzęsie się woda w szklance, DJ drze mordę, a ja tracę nadzieję, że we własnym domu można się uczyć do egzaminu.
Niech żyją piekielne przedszkolanki.

Zza płotu

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (203)

#9767

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o lekarzu.

Moja rodzicielka pracuje w administracji jednego z poznańskich szpitali. Ostatnio, w ramach restrukturyzacji, zlecono dyżurującym lekarzom podpisywanie pewnych papierów w sprawach pacjentów. Jakie to były papiery, nie orientuję się, poza tym nie mają znaczenia w tej historii.
W tej sprawie przybył do mamy bardzo zirytowany lekarz. Od samego progu zaczął tłumaczyć, co mu leży na wątrobie:
- Proszę pani, to rozporządzenie to jakiś absurd! To bezczelność! Ja sobie ŚPIĘ NA DYŻURZE, a tu pielęgniarka mnie budzi i każe coś podpisywać!
- Proszę pana, przykro mi, takie jest rozporządzenie.
- Ale nikt mi za te papiery nie płaci!
Tu moja mama rzuciła sarkastycznie:
- A płacimy panu za pracę na dyżurze, czy za spanie?!
Wtedy lekarz zorientował się, co powiedział i szybko opuścił pokój.

Szpital, poprawiłam błąd

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 493 (587)
zarchiwizowany

#10205

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W czasach, gdy chodziłam do gimnazjum, bardzo chętnie czytałam książki. Nie była to literatura najwyższych lotów- ot, powieści dla nastolatków.
W pierwszej klasie gimnazjum, w listopadzie, wypożyczyłam jedną książkę, właśnie z takiego "nastoletniego" gatunku. Pomimo tego, że zawsze czytałam dość szybko, książkę tę skończyłam tuż przed świętami i oddałam ją niedługo przed ostatnim dniem zajęć w Starym Roku. O sprawie zapomniałam.
W połowie kwietnia pani bibliotekarka poinformowała mnie, że nie oddałam rzeczonej książki. Długo wykłócałam się, że dokonałam zwrotu jeszcze w grudniu, książki na półce nie było. Wystraszona poszłam do domu, przetrząsnęłam cały dom - książki nie było. Próby odnalezienia jej spełzły na niczym. Jako obowiązkowa i całkiem dobra uczennica byłam zrozpaczona - zgubienie książki było dla mnie straszne. W końcu, zrezygnowana, udałam się do biblioteki, by poprosić o wskazówki, co powinnam zrobić - zbliżał się koniec roku szkolnego. Pani poprosiła, bym kupiła identyczną książkę, ponieważ w bibliotece znajdował się tylko jeden jej egzemplarz. Umówiłam się z rodzicami, że następnego dnia pojadę z nimi do Empiku.
Danego dnia już wychodziliśmy z domu, gdy ze szkoły wróciła moja rok starsza siostra, która była dość mocno związana z tą biblioteką. Siostrzyca odezwała się do mnie w te słowa:
- Nie jedźcie do tego Empiku, książka się JEDNAK znalazła.
Czyli innymi słowy, oskarżano mnie o zgubienie książki, co jednak nie przeszkadzało w wypożyczaniu jej innym osobom - najwyraźniej tytuł ten był dość popularny w mojej szkole. Jak już zaznaczyłam, szkoła miała jeden jedyny egzemplarz, więc trudno było nie zauważyć tego, że co jakiś czas pojawia się w ręce bibliotekarki.
Długo zastanawiałam się, czy był to przypadek, czy sposób na powiększenie zasobów bibliotecznych. Dwa lata później, przetrząsając ponad 40 egzemplarzy lektury szkolnej, w celu udowodnienia bibliotekarce, że ZWRÓCIŁAM książkę o danym numerze na mojej karcie (sytuacja identyczna), zrozumiałam, że bardziej prawdopodobna była ta druga opcja.

Biblioteka szkolna

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 102 (174)
zarchiwizowany

#9067

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o Romach w szpitalu przypomniała mi historię opowiedzianą przez moją mamę.
Rodzicielka jest pielęgniarką na oddziale toksykologii w jednym z poznańskich szpitali. Tego dnia miała dyżur w godzinach nocnych.
O godzinie pierwszej w nocy usłyszała głośne zawodzenie.
Ktoś najwyraźniej umarł, pomyślała.
Jednak zawodzenie nie ustawało, wręcz w każdą chwilą wzmagało się.
Po dwóch godzinach mamie zaczęło to przeszkadzać, więc zadzwoniła do recepcjonistki na dole, by spytać się, co się dzieje.
- Zejdź i sama zobacz - usłyszała w słuchawce.
Widok przeszedł jej najśmielsze oczekiwania.
Cały korytarz na parterze wypełniony był Romami, którzy zawodzili w nieprawdopodobnie głośny sposób. Było rzucanie się na podłogę, wrzaski, jęki... Ze względu na liczbę osób, nikt nie miał odwagi zwrócić im uwagi, że to szpital, że nie pozwalają spać pacjentom...
Zgromadzenie opanowała dopiero Policja.
Okazało się, że tamtej nocy w szpitalu zmarł ich król.


P.S. Celem historii nie jest obrażanie tej narodowości.

ZOZ

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (214)
zarchiwizowany

#7631

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
To ja byłam piekielna.

Jak zapewne wielu z Was, irytują mnie częste telefony, w których konsultanci zapraszają na pokazy zdrowotno-genialnych garnków, pościeli, i wielu innych, "cudownych" produktów.
Główny problem polegał na tym, że najprawdopodobniej w bazie danych firmy telekomunikacyjnej, której klientami są moi rodzice, zostało błędnie wpisane nasze nazwisko. Jestem na to bardzo wyczulona, ponieważ błąd ten pojawia się w wielu sytuacjach - przy odczytywaniu listy obecności, przez kartoteki u lekarza, na dyplomach kończąc. Różnica między zmienionym a prawdziwym nazwiskiem jest mniej więcej taka, jak między Kowalskim a Kawolskim.
Tego dnia miałam kiepski humor i (jak zwykle) to ja miałam nieszczęście odebrać telefon, w którym informowano mnie o kolejnej prezentacji. Usłyszawszy po raz kolejny przekręcone nazwisko, rzuciłam do słuchawki:
- Proszę pani, nie nazywam się tak, więc najwyraźniej doszło do pomyłki. - Oczywiście, była to próba spławienia pani konsultantki, w sumie nie mijałam się z prawdą, osoba o takim nazwisku u nas w domu nie mieszka. ;)
Pani, jakby nie usłyszała tego, co mówiłam, kontynuowała swoją formułkę. Ostro wkurzona odezwałam się ponownie:
- Proszę pani! Nie mieszka w tym domu osoba o takim nazwisku, już pani mówiłam!
Pani przestała być uprzejma:
- Rzeczywiście, jest pani głupkowata - odpowiedziała i rzuciła słuchawką.
Ponieważ jestem mściwą osobą (nie, żeby to było dobre), szukałam firmy, z której dzwoniła w internecie, w celu złożenia skargi. Niestety, nie znalazłam nic.

Dodałam drugi raz - pomyślałam, że godzina nie była odpowiednia.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (77)
zarchiwizowany

#7190

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
To ja byłam piekielna.

Jak zapewne wielu z Was, irytują mnie częste telefony, w których konsultanci zapraszają na pokazy zdrowotno-genialnych garnków, pościeli, i wielu innych, "cudownych" produktów.
Główny problem polegał na tym, że najprawdopodobniej w bazie danych firmy telekomunikacyjnej, której klientami są moi rodzice, zostało błędnie wpisane nasze nazwisko. Jestem na to bardzo wyczulona, ponieważ błąd ten pojawia się w wielu sytuacjach - przy odczytywaniu listy obecności, przez kartoteki u lekarza, na dyplomach kończąc. Różnica między zmienionym a prawdziwym nazwiskiem jest mniej więcej taka, jak między Kowalskim a Kawolskim.
Tego dnia miałam kiepski humor i (jak zwykle) to ja miałam nieszczęście odebrać telefon, w którym informowano mnie o kolejnej prezentacji. Usłyszawszy po raz kolejny przekręcone nazwisko, rzuciłam do słuchawki:
- Proszę pani, nie nazywam się tak, więc najwyraźniej doszło do pomyłki. - Oczywiście, była to próba spławienia pani konsultantki, w sumie nie mijałam się z prawdą, osoba o takim nazwisku u nas w domu nie mieszka. ;)
Pani, jakby nie usłyszała tego, co mówiłam, kontynuowała swoją formułkę. Ostro wkurzona odezwałam się ponownie:
- Proszę pani! Nie mieszka w tym domu osoba o takim nazwisku, już pani mówiłam!
Pani przestała być uprzejma:
- Rzeczywiście, jest pani głupkowata - odpowiedziała i rzuciła słuchawką.
Ponieważ jestem mściwą osobą (nie, żeby to było dobre), szukałam firmy, z której dzwoniła w internecie, w celu złożenia skargi. Niestety, nie znalazłam nic.

call center

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -9 (37)