Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

MrSZ

Zamieszcza historie od: 27 października 2014 - 16:45
Ostatnio: 24 maja 2021 - 8:00
  • Historii na głównej: 6 z 6
  • Punktów za historie: 1266
  • Komentarzy: 152
  • Punktów za komentarze: 1300
 

#86421

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielna jest paranoja związana z #zostanwdomu.

Wiemy jak wirus się przenosi. Potrzebny jest do tego kontakt z człowiekiem, lub z przedmiotem, z którym zarażony wszedł w interakcję w nieodległym czasie. Dlatego warto zawiesić na ten czas spotkania towarzyskie, czy niepotrzebne wyjścia do sklepu. Osobiście robię duże zakupy raz w tygodniu. Z jedną lodówkozamrażarką da się zrobić zapas dla pięcioosobowej rodziny. Nawet pieczywo z zamrażarki, jak się je ponownie przypiecze w piekarniku jest całkiem smaczne. Rozumiem ludzi którzy wkurzają się na tych, którzy przychodzą do sklepów po przytaczanego często batonika. Problem w tym, że apel społeczny nie brzmi "ogranicz kontakty", a "zostań w domu", a ja tak nie potrafię.

Pracuję z domu i nie wychodząc z dziećmi na dwór zwyczajnie bym nie wytrzymał psychicznie. Wychodzę więc ma spacery i czasem na rower w miejsca gdzie ludzi prawie nie ma. To spotyka się z krytyką, często z personalnym obrażaniem, że nie potrafię usiedzieć "na d*pie" jak to mówią. No nie potrafię i koniec. Wybrałem więc metodę, która ogranicza problem zarażenia do totalnego minimum. Jeżdżę na rowerze. Trasa to prawie 40km, z czego ponad 30 po bezludnych terenach. Nie da się tam dojechać samochodem, więc jedyne co można spotkać to innych rowerzystów. Samo gadanie, że robię źle nie boli i można je zignorować. Problem w tym, że policja zaczyna ścigać za spacerowanie i jazdę rekreacyjną na rowerze. Boję się mandatu i nie jestem sam.

W zeszłe lato jak na te prawie 40km trafiłem jednego człowieka to było dużo. Teraz mijam 3-4 osoby lub rodziny z dziećmi na początkowym odcinku. Ludzie uciekają w to miejsce, bo patrol nie pojedzie tam samochodem. Jest jednak kolejny problem, a mianowicie dojazd do tego miejsca, a są to 3 km po osiedlu. Jeżeli kiedyś zatrzyma mnie patrol i wlepi mandat, to przestanę jeździć. Zacznę robić to co jest legalne, czyli chodzenie do Lidla po chleb każdego dnia z rana. Wprawdzie jest to znacznie bardziej niebezpieczne niż 2-godzinna jazda rowerem gdzie spotkam garstkę osób, a i z nimi minę się w przeciągu ułamka sekundy, ale jednak jest legalne i jest na to przyzwolenie społeczeństwa.

Przez cześć czytelników zapewne to ja zostanę okrzyknięty piekielnym, ale ja nic na to nie poradzę. Nie zmuszę się do zostania w domu i wyjścia raz na tydzień na zakupy. Jeżeli wasza akcja #zostanwdomu przyniesie efekt i zostanę ukarany za coś bezpiecznego, to zacznę robić rzeczy legalne, ale niebezpieczne. Dlatego proszę was o przemyślenie zakazów, nakazów, co faktycznie jest dzisiaj niebezpieczne, co warto popierać i jaki efekt będzie jeżeli ludzie zaczną się buntować na swój sposób.

Skomentuj (140) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (221)

#86051

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czasem przychodzi czas, że zastanawiamy się nad zmianą pracy. Podczas ostatniego takiego okresu, dostałem na linkedin ofertę z przedstawionym ogólnie stanowiskiem oraz zapytaniem czy możemy umówić się na rozmowę telefoniczną w sprawie szczegółów. Odpowiedziałem, umówiliśmy się i doszło do rozmowy. W jej trakcie ja upewniłem się, że stanowisko naprawdę jest tym czym było w ogłoszeniu, a Pani z HR, że faktycznie posiadam umiejętności wraz z doświadczeniem potrzebnym do tej pracy.

Co istotne dla historii, zostałem zapytany o oczekiwania finansowe i powiedziałem kwotę przykładowo 10 000 zł brutto na umowę o pracę. Kwota zmyślona, ale na okrągłej łatwiej będzie zobrazować. Została przyjęta bez zastrzeżeń, więc umówiliśmy się na rozmowę rekrutacyjną.

Rozmowa była dość męcząca. Najpierw Pani z HR testowała moje umiejętności miękkie, potem dwóch specjalistów męczyło technicznie, a na końcu że poszło gładko, było już tylko zachwalanie firmy przez managera i korzyści jakie płyną z pracy u nich. Całość zajęła 3h, ale powiedzmy, że na to stanowisko to norma. Standardowa gadka, że się naradzą i odzwonią, chociaż już wiem, że będą składać ofertę, bo techniczni są zadowoleni. Z managerem i technicznymi od razu przeszliśmy na "ty", ale to też norma.

Mijają dwa tygodnie, czyli tyle, żebym się zniecierpliwił, ale jeszcze nie zdążył skończyć innej rekrutacji i dzwoni telefon. Pani bardzo miłym głosem gratuluje mi pozytywnego przejścia przez proces rekrutacji i radością informuje, że firma chciałaby mnie zatrudnić w pełnym wymiarze pracy za 8000 zł, ale jeżeli dobrze się spisze na okresie próbnym, to podniosą mi do 8500 zł. Później z marszu zaczyna opowiadać o możliwym terminie rozpoczęcia, konieczności badań itd. Ja nie przerywam, bo tak nakazuje kultura, choć zrobiło się przykro, bo firma fajna, no ale za 20% mniej to nie pójdę. Po skończeniu wymieniania detali rozmowa przeszła mniej więcej tak:

REK - Rozumiem, że przyjmuje Pan ofertę?
JA - Hmm, niestety, ale jestem zmuszony odmówić.
REK - Ale jak to? (Szczere zdziwienie, jakbym odmowa to było coś niespotykanego).
JA - Podczas pierwszej rozmowy powiedziałem o moich oczekiwaniach finansowych, a wasza oferta jest znacznie poniżej nich.
REK - Mhm, no dobrze, chociaż zaskoczył mnie Pan. Przekażę w takim razie Pana odpowiedź. Dziękuję i do usłyszenia.

Na ten moment pełna kultura. Mija może z 5 minut i telefon z nieznanego numeru.

Odbieram.
JA - Halo?
M - No cześć, Jan Nowak z tej strony (Manager), powiedz mi, co tam się nie dogadaliście z HR?
JA - A cześć. No kwota którą podałem w oczekiwaniach mocno rozbiegła się w tym co zaproponowaliście.
M - (chwila pauzy) Ale wiesz że to całkiem dobra kwota jak na to stanowisko? Poza tym, wydawało mi się, że warunki pracy ci odpowiadały.
JA - Może dobra, ale jednak moja stawka jest wyższa. Wiem na ile się cenić, więc myślę że po prostu źle dobraliśmy stanowisko do osoby. Fakt że warunki były fajne, ale jednak pracuję głównie dla pieniędzy.
M - Powiem ci, że mnie zaskoczyłeś. Wydawałeś się poważnym człowiekiem, a tu taki numer.

Tutaj nastąpiła lekka irytacja, bo chyba mnie obraził. Wyłączam więc tryb koleżeński i dopytuję o co chodzi.

JA - Jestem człowiekiem poważnym, przynajmniej w takich sprawach. Co rozumiesz przez "taki numer"?
M - No wiesz chyba, że rekrutacja kosztuje. 2 godziny rekrutacji po 2 dwoje ludzi plus przygotowania to masz 6 do 8 roboczogodzin specjalistów. Ja się muszę z tego rozliczać.
JA - Rozumiem, ja też straciłem czas, ale taki chyba urok rekrutacji, że nie zawsze są pomyślne?
M - Za swój czas nie płacisz, a ja jestem z roboczogodzin rozliczany. To po co w ogóle przychodziłeś na rozmowę skoro chciałeś odmówić?
JA - Bo nie chciałem odmówić. Po prostu wasza oferta nie pokrywa się z moimi wymaganiami.
M - Kwoty ZAWSZE są do negocjacji i poważni ludzie schodzą z ceny, żeby podpisać umowę. To co ci zaproponowaliśmy to dobra oferta.
JA - Cóż, moja kwota nie jest do negocjacji i właśnie to uważam za poważne. Dać uczciwą kwotę bez domysłów, bo nie jesteśmy na targu.
M - Dobra, jesteś niepoważny, żegnam.

I rozłączył się bez poczekania na odpowiedź z mojej strony. Później dzwonił jeszcze z łaskawą ofertą 8500 na 9000 po okresie próbnym, ale odmówiłem w krótkich słowach, bo jeszcze ważniejsze od dobrej stawki jest dla mnie nie posiadanie buca za managera.

Mamy rok 2020, bezrobocie ogólne lekko powyżej 2%, a w mojej branży brakuje specjalistów. Firmy dwoją się i troją, żeby tylko do nich przyjść, ale nadal znajdzie się ktoś kto próbuje zrekrutować, mimo że nie ma na to budżetu, bo a nuż się uda. A jak na końcu wszystko spali na panewce, to obwiń kandydata za to, że nie domyślił się, że chciałeś zrekrutować na frajera.

rekrutacja

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 223 (241)

#84866

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z wpuszczeniem starszego Pana, przypomniała mi moją, która wydarzyła się jakieś 2 miesiące temu.

Piękny majowy poranek, ja mam dzień wolny od pracy, więc wybrałem się do Lidla po parę rzeczy. Wziąłem co potrzebowałem, łącznie jakieś 6-7 produktów, i poszedłem do kas. W momencie gdy mam wyładowywać rzeczy na taśmę, za mną staje kobieta z synkiem na oko lat 2 i mlekiem modyfikowanym w ręce. Dziecko płacze, a wręcz histeryzuje, matka się denerwuje, próbuje ogarnąć i widać że jej trochę wstyd za jego zachowanie. Ja jako że i tak mam dużo czasu, i jako ojciec rozumiem jej sytuację, to zaprosiłem ją przede mnie, za co ta podziękowała z nerwowym uśmiechem.

Schylam się do wózka (tego do ciągania) po zakupy, wyładowuję, oddzielam tą plastikową pałką, i znajduję niespodziankę. Puszka napoju pomiędzy moimi zakupami, a mlekiem. Pomiędzy mną, a kobietą stoi też jakiś młody chłopak, tyłem do mnie, nawet nie patrząc w moją stronę.

Próbuję załapać co się stało. Może razem byli, no ale wtedy mleko i napój nie byłyby rozdzielone. Kobieta też wydaje się nie zwracać na niego uwagi więc razem raczej nie są. Pukam go więc w ramię i retorycznie pytam, że chyba się wepchnął w kolejkę. Na co odpowiedział cichutko "No ale ja tylko z colą...". Złapałem lekką zwiechę z niedowierzania, ale finalnie powiedziałem mu, że kultura nakazuje w takim wypadku zapytać, a nie się bezczelnie wpychać i zapraszam na koniec kolejki. Chłopak chwycił kolę i posłusznie ustawił się na końcu.

Mogłem go wpuścić. Naprawdę, czasu miałem sporo. Wystarczyło zapytać. Może się czepiam, ale irytuje mnie brak kultury i to że ludzie uważają że im się coś należy. No nie należy. Nawet z jedną rzeczą trzeba swoje odstać, chyba że potrafi się arcytrudne "przepraszam, czy mógłbym ..."

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 181 (195)

#84700

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Grzechy motocyklistów.

Media lubią pisać o dawcach nerek, kierowcy nie lubią jak pojawiają się znikąd i choć sytuacja powoli się poprawia, to ta grupa nadal ma swoich przeciwników. Dołączę się i opiszę kilka piekielności. Nie będzie to jednak zwykłe narzekanie osoby która nic nie wie, ponieważ sam jestem motocyklistą. Opiszę więc więc to czego nie da się zobaczyć na pierwszy rzut oka.

1) "I wtedy wchodzi on, cały na biało" - Wizja motocyklisty anioła według innych motocyklistów na szczęście powoli odchodzi w zapomnienie, ale trochę po wejściu do unii i pojawieniu się wielu motocykli na Polskich drogach była normą. Teraz nadal funkcjonuje, choć w mniejszych, bardziej zamkniętych grupach. Przedstawię jak to wygląda. Wyobraźcie sobie, że słyszycie, że był wypadek w waszym mieście z udziałem motocykla i samochodu. Nie znacie szczegółów, ale możecie śmiało założyć że winy nie ponosi fala upałów w afryce. To po prostu nie ma sensu. Na forach motocyklowych (teraz grupach facebookowytch) dochodziło też oczywiste założenie, że nie jest też winny motocyklista. Z takich danych można wywnioskować winę samochodu. Jak było naprawdę? Motocyklista jechał 90km/h na 50km/h i wymusił pierwszeństwo na samochodzie. No ok, ALE kierowca samochodu powinien zachować szczególną ostrożność i nie wjeżdżać na skrzyżowanie bez upewnienia się, że jest bezpiecznie. Generalnie, jaka sytuacja by nie była, motocyklista zawsze był wybielany z grzechu a winę ponosił ktokolwiek inny. Raz nawet czytałem żale po szlifie na zakręcie, że to przez zły stan dróg. Wiecie, to nie motocyklista powinien dostosować jazdę do warunków, tylko drogi powinny dostosować się do motocyklistów. Teraz na szczęście jest tego znacznie mniej, ale jeszcze z 5-6 lat temu to był standard.

2) "Nie po to kupuję litra, żeby jeździć 50km/h" - Krótkie wyjaśnienie dla czytelników nie w temacie. "Litr" to motocykl z silnikiem o litrowej lub ciut większej pojemności. Generują one ogromną moc, a w wersji sportowej są bardzo lekkie. Czyli tłumacząc na ludzki, nie po to człowiek kupuje ferrari, żeby jeździć zgodnie z przepisami. I nie żebym był święty, sam przekraczam prędkość na drogach poza miastem, ale generalnie mam świadomość, że nie jestem sam i nie ignoruję istnienia przepisów drogowych. W ładny dzień podczas przejażdżki spotykam przynajmniej parę motocykli z zagiętymi tablicami rejestracyjnymi i jeżdżącymi bez uwzględniania przepisów. Podwójna ciągła? Nie dotyczy litrów. Wyprzedzanie na pasach lub skrzyżowaniu? Tak, ale tylko dla motocykli. Ograniczenie do 70? W przypadku litrów trzeba dodać jedynkę z przodu (170) i od tego przekroczyć standardowe 20km/h-30km/h. To jest największa piekalność w tym zestawieniu. Ci ludzie nie szanują nikogo skoro pozwalają sobie na taką jazdę. Za jazdę z zagiętymi tablicami powinni dowalać taką karę że głowa mała. Ten punkt nie dotyczy tylko litrów, bo i na 600cc można poszaleć, choć im większy silnik tym większa tendencja.

3) "Miszcz prostej" - Obsługa motocykla jest prosta. Bardzo łatwo np. odkręcić manetkę i zmienić prędkość z 80km/h na 160km/h. A zakręty? Tutaj gorzej. Trzeba umieć się złożyć, przełamać swój strach przed nielogicznym niespadnięciem na asfalt, znać przyczepność opon, optymalny tor bez ścinania zakrętu itd. Przykładowa sytuacja. Piękny słoneczny dzień, jadę sobie przez drogi leśne stałą prędkością 120km/h zwalniając w wioskach do 50km/h. W pewnym momencie ze skrzyżowania dojeżdża motocyklista i wyprzedza mnie. Na oko 160km/h na blacie. Oddala się odemnie, ale gdy dojeżdżamy do zakrętu to go doganiam. Po pokonaniu zakrętu znowu maneta odkręcona i wyrywa. Kolejny zakręt i znowu doganiam. Czyli na prostej drodze jechał znacznie szybciej niż ja, ale nie potrafił pokonać zakrętu z sensowną prędkością, tylko zwalniał pewnie z dwukrotnie. No i generalnie luz, nikomu nie zrobił krzywdy nie licząc swojej opony obciachowo wytartej tylko na środku, tylko skoro nie potrafił pokonać zakrętu przy 100km/h, to jak zareagowałby na sytuację awaryjną przy 160km/h? Moim zdaniem najpierw powinno się nauczyć jeździć, a dopiero potem bawić się w wysokie prędkości. Niestety, trend jest zupełnie inny.

4) "Rewia mody" - Grupa ludzi posiadająca motocykl dla lansu. Obowiązkowo skórzany strój jednoczęściowy dobrej marki z mocno wyakcentowanymi barkami tak, żeby chłopcy wyglądali bardziej męsko (z jakiegoś powodu stroje zawodników moto gp nie mają aż takich dużych ochraniaczy). Do tego ścig, gazowanie w mieście, jazda na 2 biegu żeby silnik ryczał i sportowe wydechy. I finalnie, niezbyt istotny dodatek, przejażdżka 60km wokół domu. A może polecimy gdzieś dalej? Np. trasa 300 km? Nieee, ja tyle złożony nie wysiedzę. Ty masz bardziej prostą postawę to inaczej odczuwasz. A jeżeli już uda się wyskoczyć gdzieś dalej, to tylko głównymi trasami, tak żeby można było zapieprzać. Kiepska droga wioskowa na maks 60km/h nie wchodzi w grę. Dlatego nie jeżdżę już w grupie. Bardziej potrzebuję jazdy i wolności niż lansu. Kiedyś na zlocie słuchałem wspominek dwójki doświadczonych o najlepszych strojach motocyklowych dawnych czasów. Mianowicie jeansy wypchane gazetami żeby nie przewiało kolan. Czasem żałuję że nie jeździłem w tamtych czasach.

5) "LWG (dla wybranych)" - Motocykliści na drodze pozdrawiają się gestem uniesionej dłoni Lewa W Górę. Miły gest o ile jesteś godzien. Gdy zaczynałem jeździć nie byłem przy kasie i na wszystko co mogłem sobie pozwolić to ETZa. Jeździłem nią na zloty, rajdy i bawiłem się świetnie. Niestety, na drodze nie byłem traktowany jak motocyklista. LWG mnie nie dotyczyło. Gdy bidula padła podczas parady nikt się nie zatrzymał pomóc. Po czasie przesiadłem się na większą, nowocześniejszą maszynę i cud, okazało się że jestem a ludzie mnie widzą. Nagle zaczęli mnie pozdrawiać, gdy stałem przy drodze pytali się czy mam jakiś problem (w sensie że chcieli pomóc a nie pobić ;)). Niby zgrana społeczność, ale jednak trzeba mieć japońca, niemca czy włocha, by do niej należeć.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 162 (178)

#84680

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia kilkuletnia o kupnie opon do motocykla.

Przyszedł kwiecień, pogoda tej wiosny była bardzo ładna, więc postanowiłem odświeżyć motocykl po zimie i pojechać na zlot motocyklowy otwarcia sezonu na początku maja. Czasu niedużo, bo niecałe 2 tygodnie. Z grubszych rzeczy musiałem zmienić opony. Koszt nowego kompletu to ok 1000 zł, więc szukam gdzie taniej, bo tutaj 10% marży to stówka na paliwo.

Dzień 1: Znalazłem model który mnie interesuje i zamawiam w znanym sklepie oponeo.pl. Czas nagli, więc żeby nie księgowali dodatkowego dnia mojej wpłaty, wybrałem płatność za pobraniem. Zadowolony idę spać.

Dzień 3: Powinienem już dostać opony. Zamiast tego, dostaję telefon z obsługi, że niestety ale nie mają tylnej i mogą mi wysłać tylko przednią lub poczekam 2 tygodnie na nową dostawę. Nic mi po jednej oponie, a czekać nie mogę, więc zrezygnowałem z zamówienia. Pan zaznaczył i jest ok. Opony tego samego dnia kupiłem stacjonarnie i od razu zmieniłem (100 zł w plecki :/).

Dzień 4 rano: Dzwoni do mnie pani z firmy kurierskiej, że zostanie do mnie dzisiaj dostarczona przesyłka za pobraniem z oponeo i mam przygotować 400 zł. Czyli mimo, że zrezygnowałem z zamówienia i tak wysłali jedną oponę. Informuję, że anulowałem przesyłkę i niech ją odeślą do nadawcy.

Dzień 4 po południu: Telefon z nieznanego numeru. Odbieram i okazuje się, że to kurier mówi, że za 15 minut będzie z oponą i proszę przygotować 400 zł. Już całkiem rozbawiony mówię że nie odbieram. Kurier przyjmuje.

Dzień 5: Dzwoni Pani z oponeo i z nieukrywanymi pretensjami wręcz krzyczy na mnie, czemu zamawiam przesyłkę za pobraniem i jej nie odbieram! Gdy już się wykrzyczała, powiedziałem jak jest. Pani dość niepewnie stwierdziła że "niemożliwe". Gdy przypomniałem jej, że każda rozmowa jest nagrywana i na pewno mają nagranie rozmowy gdzie anuluję zamówienie, Pani zmieniła ton na normalny i nawet przeprosiła.

Generalnie wyszło śmiesznie, ale tylko dlatego, że zamówiłem za pobraniem. Gdybym płacił z góry jak zawsze, kurier pewnie zostawiłby mi oponę pod drzwiami domu i musiałbym się bujać z przesyłkami i zwrotem kosztu.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 138 (140)

#72960

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielna będzie postawa, występująca powszechnie, także tutaj. Odniosę się do tematu http://piekielni.pl/72947 , ale podobne komentarze znajdziemy w każdej historii w której pojawiają się gry komputerowe. Na początek, zacytuję 2 komentarze.

"....piekielne problemy współczesnych studentów.... ech..."
"Problemy dorosłych mężczyzn"

W życiu mamy wiele możliwości spędzania wolnego czasu. Jedną z nich są gry komputerowe. I z jakiegoś powodu, jest to społecznie wyśmiewana pasja. Pytanie podstawowe, czemu? Ja rozumiem potępianie np. zażywanie ciężkich narkotyków, niszczenie mienia publicznego czy zaczepianie małych dzieci. Ale w czym właściwie gorsze są gry komputerowe?

Porównanie 1: Jeżeli idę z kumplami z pracy na piwo i przez cały wieczór przepiję 80 zł, to jest to męskie wyjście i wiadomo że każdy facet tak czasem musi. Ale jak wydam 50 zł na grę i spędzę przy niej wieczór, to jestem dziecinny, tracę pieniądze na pierdoły i marnuję czas. W obu przypadkach straciłem kasę i czas, kosztem rozrywki. Dlaczego gry w tym wypadku są gorsze?

Porównanie 2: Mam również inne hobby, np jazda na rowerze i motocyklu. Czasem wieczorkiem wyjadę sobie w miasto ku mojej rozrywce, jeżdżąc bez celu i robiąc sztuczny ruch. Ludzie mają negatywne nastawienie i do cyklistów i do motocyklistów, a jednak jeżeli powiem że tak spędziłem czas, to stwierdzą że mam fajne pasję. Jeżeli ten czas spędzę na grę w komputer, to tracę czas, mimo że robię to w totalnej separacji od świata i nie przeszkadzam nikomu. Podsumowując lepiej być dorosłym zawalidrogą niż dziecinnym graczem.

Porównanie 3: Wcześniejsze przykłady zmuszały do wyjścia z domu. Ale jest też jeden bardzo powszechny sposób marnowania czasu bez wychodzenia z domu, który jest powszechnie akceptowany. Oglądanie telewizji. Powiedzcie mi, dlaczego oglądanie filmu wieczorem po pracy, jest gorsze od grania w grę wieczorem po pracy? W obu przypadkach siedzę w domu, patrzę w ekran i ruchy ograniczone są do minimum. Dlaczego można oglądać film, ale nie grać w grę? Dlaczego to akurat ta druga czynność jest dziecinna?

Ci którzy wykazali minimum zainteresowania (a warto jeżeli jesteście rodzicami), to wiecie że są gry dla dorosłych. To że wielu 10-cio latków grało w gta 5, to nie znaczy że nie ma tam scen seksu, bezsensownej przemocy i masy wulgaryzmów. To dalej nie jest produkt dla dzieci tylko dla osób które odróżniają fikcję od rzeczywistości. Dlatego nie wolno nazwać takiej gry dziecinną. Jeżeli dla przykładu weźmiemy przykład patologicznej rodziny gdzie dzieci piją alkohol i palą papierosy, to nie znaczy że picie jest dziecinne bo robią to dzieci, tylko fakt że dzieci piją jest patologiczną sytuacją. Dlatego uważanie że granie jest dziecinne, dlatego że robią to dzieci, jest robieniem kurtyzany z logiki.

I na sam koniec. Jestem dorosłym facetem, który nie pobiera zasiłków ani żadnej innej pomocy z zewnątrz. Dlatego mówić że wydanie 1000 zł na kartę graficzną jest stratą pieniędzy, może tylko moja żona, ponieważ tylko ją powinno obchodzić na co wydaję pieniądze z budżetu domowego. Jeżeli nie biorę niczego z podatków, czyli pośrednio od was, to zawartość mojego portfela i wydatki powinny obchodzić tylko mnie i moją rodzinę.

Idziemy z duchem czasu i stajemy się coraz bardziej tolerancyjni. Dlaczego możemy zaakceptować czyjeś poglądy które dotykają bezpośrednio nas, ale nie możemy zaakceptować sposobu w który ktoś spędza wolny czas, w sposób który nie dotyka nikogo z zewnątrz?

Skomentuj (116) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 406 (486)

1