Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Natas

Zamieszcza historie od: 27 kwietnia 2011 - 19:18
Ostatnio: 8 czerwca 2022 - 12:04
Gadu-gadu: 10439238
O sobie:

Haters gonna hate
Konstals gonna pam-ta-ta-tam

http://www.lastfm.pl/user/Natass666

  • Historii na głównej: 13 z 13
  • Punktów za historie: 2405
  • Komentarzy: 204
  • Punktów za komentarze: 749
 

#89355

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jedna z historii przypomniała mi moją ostatnią klasę liceum.

Teoretycznie szkoły publicznie są bezpłatne, w praktyce tu dyszka na papier, tu dyszka na Radę Rodziców, tu osiem razy po 2 zł na kserowanie sprawdzianów, tu też ileś tam na ogrzewanie szkoły...
Oczywiście wszystkie te wpłaty są DOBROWOLNE.

Jako nastolatka żyłam sobie w przeciętnej polskiej rodzinie, na potrzeby kasa zawsze była, ale do tematu wydatków zawsze podchodziliśmy bardzo rozsądnie i ja sama szybko złapałam dystans, więc w wieku licealnym potrafiłam rozpatrzeć, czy wydatek jest tego warty.

W moim własnym odczuciu, wydatki szkolne właśnie nie były tego warte. Z przewróceniem oczu płaciłam na jakieś ksero, ale nie chciałam płacić na Radę Rodziców i inne tajemnicze cele typu MATERIAŁY DYDAKTYCZNE, a sama szkoła skłoniła mnie do decyzji, aby również za ogrzewanie budynku nie płacić. Czemu? Temu, że przez znaczną część mojego uczęszczania do tej szkoły, budynek był w remoncie i to bardzo uciążliwym. Podczas lekcji wiercili w ścianach tak, że nie było słychać nauczycieli, na korytarzach pełno było białego pyłu, który roznosił się po naszych ciuchach i butach, a co najważniejsze - remont wiązał się też z renowacją systemu ogrzewania, więc jak nastała zima, to przyszło nam chodzić w kurtkach. Nie każdy nauczyciel jednak miał w porządku pod kopułą, więc nie każdy pozwalał nam te kurtki nosić na lekcjach... W związku z tym zimowanie w szkole było momentami bardzo trudne i chodziłam z zimnym nosem.
Zrezygnowałam również z opłacania "materiałów dydaktycznych", ponieważ nikt nigdy nie zapewniał nam żadnych materiałów dydaktycznych oprócz atlasów na geografii, które były na tyle stare, że na mapie Europy wciąż widniała Jugosławia przerobiona długopisem na męskie genitalia, atlasy rozpadały się i z nieznanych przyczyn wszystkie egzemplarze śmierdziały rzygowinami. Ponadto nie starczało ich nawet po egzemplarzu na ławkę.
Z usług Rady Rodziców też nie zdarzyło mi się korzystać, przynajmniej świadomie, na wszystkie wydarzenia i tak była pobierana opłata, a zresztą i tak nie organizowali nam żadnych dyskotek czy wycieczek.

Pod koniec 3 klasy zostałam wezwana do sekretariatu. Dowiedziałam się tam, że świadectwo nie zostanie mi wydane, bo nie dokonałam wpłat.
Przypomniałam więc, że wpłaty są DOBROWOLNE. No tak, ale COŚ trzeba opłacić, a ja zalegam szkole kilkadziesiąt zł za sam ten rok, nie mówiąc o poprzednich. Przynajmniej Radę Rodziców i materiały dydaktyczne muszę opłacić. Obśmiałam wtedy panią w sekretariacie mocno, opowiedziałam jej o naszych materiałach dydaktycznych. Bardzo długo z nią dyskutowałam i próbowałam rozłożyć jej na czynniki pierwsze, jak bzdurne są ich żądania opłacenia dobrowolnej wpłaty.
Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że nie mają prawa odmówić mi wydania świadectwa, a szkoda.
Ostatecznie poszłam z panią na kompromis. Wpłacę dowolną, symboliczną kwotę, a ona odpuści temat i moje świadectwo będzie bezpieczne.

W ten sposób szkoła wytargała ode mnie prawie dobrowolną dyszkę za 3 lata nauki.

Odwiedziłam tę szkołę jakiś czas temu i rzeczywiście wygląda porządnie - boisko z prawdziwego zdarzenia, siłownia powietrzna, nowa elewacja, jakieś wyróżnienia dla dyrektorki. Może za coś takiego bym płaciła, ale nie za ten burdel w remoncie i łamanie praw uczniów na każdym kroku.

darmowa edukacja

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (158)

#89348

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wrzucam pieniędzy wolontariuszom do puszek na ulicy, również tym zbierającym na pomoc Ukrainie.

Dlaczego?

Dlatego, że jak jeszcze chodziłam do liceum, to kilka osób z mojej szkoły się udzielało w zbiórkach WOŚP. Było to dla mnie trochę dziwne ze względu na to, że robiły to osoby z grupy tych raczej problematycznych - te, które siedziały po kilka lat w jednej klasie, wagarowały, przemycały alkohol do szkoły.

Wszystko zaczęło mi pasować do schematu podczas jednej z posiadówek na przerwie w szatni, gdzie wolontariusze zaczęli chwalić się, jakie oryginalne mają sposoby na wyjęcie z puszek kasy, najbardziej interesowały ich oczywiście banknoty. Rzeczywiście, pomysłów było bardzo dużo, ale od tego czasu nigdy, nikomu do puszki nic nie wrzuciłam.

Mam nadzieję, że chociaż internet jest względnie bezpiecznym miejscem na przekazywanie takiej kasy.

wolontariusze

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (126)

#84636

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czy mieliście kiedyś tak, że ktoś przystawił Wam do skroni broń i powiedział: "jak nie pojedziesz tramwajem linii X o godzinie YY:YY z przystanku ZZZ, zabiję ciebie i całą twoją rodzinę”?

Bo ja mam wrażenie, że ten problem dotyczy co najmniej połowy społeczeństwa.

Do tego, że na tramwaj, niezależnie od wartości jego spóźnienia, na przystanku ludzie biegną na czerwonych światłach, przedzierają się przez krzaki, kamienie, kilkupasmowe jezdnie w niedozwolonych miejscach... Powiedzmy, że można się przyzwyczaić po dziesiątym studenciaku, który wyrżnął się na twarz, przebiegając przez torowisko.
Ale okazuje się, że dla ludzi zdążyć na tramwaj to wartość wyższa niż życie własne i innych.

Stoję ostatnio na przystanku, który umieszczony jest tuż przed przejściem dla pieszych z sygnalizacją. Na przejściu światło czerwone, dla mnie sygnał otwarty, zaczynam ruszać i w tym momencie tuż przede mnie wbiega matka z dwójką dzieci - chłopca ok. 5-letniego ciągnie z całej siły za rękę, dziewczynka ok. 3-letnia próbuje dreptać za nimi.

Ta właśnie dziewczynka na widok czerwonego sygnału stanęła przed przejściem, jak zasłużony homo sapiens i zalała się łzami, widząc, jak jej matka wraz ze starszym bratem znikają daleko na przejściu i zostawiają ją zupełnie samą na ulicy w środku miasta.

Nie płacz dziecka oprzytomnił matkę, nie dzwonek ruszającego tramwaju, a dopiero spostrzeżenie, że nie zamierzam jej wpuścić. I dopiero wtedy zajarzyła, że brakuje jej jednego z dzieci. Łaskawie wróciła i zaczęła pocieszać płaczącą małą.

I tak mija kolejny dzień. Mam wrażenie, że im większe spóźnienie, tym więcej osób dobiega. Ryzykując nie tylko siebie, mając w nosie własne potomstwo. Nawet zwierzęta nie zachowują się w ten sposób.

Godzina jakaś 17:30, tak więc następny tramwaj w to samo miejsce i po tej samej trasie jechał 3 minuty po mnie.

komunikacja_miejska

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 175 (187)

#84135

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od pewnego czasu pracuję jako motornicza tramwaju, od tego samego czasu coraz bardziej wątpię w inteligencję naszego gatunku, a instynkt samozachowawczy wśród ludzi powoli staje się dla mnie niesprawdzoną teorią.

Po pierwsze, chciałabym uświadomić Was, że masa takiego tramwaju z dwoma wagonikami na pusto to ponad 30 ton i nie działa to tak, że cięższy = łatwiej się zatrzymuje, tylko właśnie odwrotnie. Jego droga hamowania z 50 km/h jest prawie 5 razy dłuższa niż samochodu osobowego.

Tak więc nie jestem w stanie pojąć tego zjawiska, jakim jest kompletne ignorowanie tramwaju przez ludzi. Może za mało jeździłam w życiu autem, ale sytuacje niebezpieczne i wyskakujący mi przed maskę, to były sytuacje sporadyczne, raz na kilka tygodni lub w jakichś bardziej obleganych miejscach, ale tu osoba przebiegająca mi przed czołem wagonu to standard, norma i jeśli nie zdarzy się to od kilku do kilkunastu (!) razy dziennie, to zapiszę to w pamiętniczku.

Jakieś 75% przypadków wbiegania przed tramwaj to osoby w podeszłym wieku, którym nagle wydaje się, że dostały skrzydeł. Oprócz tego przerażają mnie też takie manewry w wykonaniu rodziców z dziećmi. Szkoda mi tych dzieci, wychowywanych bez troski o ich życie.

Tylko dzięki stałej ostrożności i czujności motorniczego ludzie nie giną. Im wydaje się, że po prostu zdążyli, bo jak taka maszyna może lecieć, a prawda jest taka, że gdyby nie ostrożność i przede wszystkim przewidywanie zachowań oraz awaryjne hamowanie, to w przeciągu kilku sekund zostałby po nich dosłownie spalony placek.
Oczywiście każde hamowanie awaryjne wiąże się z pretensjami pasażerów, bo motorniczowie szarpią, bo ja się nie trzymała, a on gwałtowanie zahamował i ja się przewróciła...

Parę dni temu pan samochodem osobowym postanowił - pomimo mojego ostrzegawczego dzwonienia przy zbliżaniu się do kolizyjnego skrzyżowania - olać mnie zupełnie i skręcić w lewo prosto pod mój tramwaj. Mimo stosunkowo niskiej prędkości (niecałe 30 na godzinę przy dopuszczalnych 50, przed tym skrzyżowaniem zawsze uważam) i hamowania awaryjnego, pan dostał solidnego strzała w tylne drzwi. Gdyby pan wyjechał sekundę później, nie wyszedłby z auta o własnych siłach.

Pan nie przyjął do wiadomości tłumaczenia Nadzoru Ruchu, że absolutnie nie miał pierwszeństwa przed tramwajem. Pan otwarcie powiedział, że nie spojrzał w lusterko, bo przecież auto przed nim pojechało, więc on też może (!).
Pan nie przyjął do wiadomości również tłumaczeń policji, która została wezwana, ponieważ miesiąc wcześniej stracił dowód rejestracyjny za kolizję. Tak więc po polskich drogach wciąż porusza się ten i wielu innych cymbałów bez znajomości przepisów ruchu.
Najbardziej rozbroiło mnie, kiedy gość w całej otoczce uznania go winnym kolizji zwrócił się do mnie: "a to pani to co, nie hamowała?!"

I jeszcze notoryczne pretensje ludzi, którzy w momencie mojego ruszania z przystanku przebiegają mi przed czołem wagonu na czerwonym świetle i mają wielkie pretensje, że nie otworzyłam im w nagrodę drzwi. Zdarzali mi się też tacy, co na pożegnanie kopali w tramwaj.

Poważnie, niektórzy ludzie albo powinni zacząć myśleć, albo przestać wychodzić z domu.

tramwaje/MPK

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 252 (260)

#76374

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znowu czyjaś historia mi coś przypomniała: #76218

Parę miesięcy temu jechałam do pracy autobusem. Ilość ludzi przeciętna, miejsca siedzące pozajmowane, kilka osób stało. Siedział sobie też pewien Pan z dużą torbą podróżną - ubrany bardzo przeciętnie, człowiek w średnim wieku. Zasnął sobie na siedzeniu od przejścia i przy każdej nierówności drogi, kiwał się we wszystkie strony, aż na większym zakręcie spadł z krzesełka. Nie tyle spadł - jeb*ął srogo. Przy tym walnął głową w taki jakby schodek, który prowadzi na wyższe siedzenia - i to w samiutki kant okuty jakimś metalem.

Ludzie siedzący: wzrok w okno. Chodźcie wszyscy, jakie cudowne widoki! Te ulice, te budynki!
Ludzie stojący: odsunąć się jak najdalej, ja nic nie widziałem!

Podeszłam do Pana i próbowałam uzyskać kontakt - jakiś był, ale głównie bełkot. Chciałam pomóc mu wstać, ale nie mógł się ruszyć. W głowie panika - próbować dalej? Dzwonić po pogotowie? Biec do kierowcy?

Jakieś 20 sekund później, autobus zatrzymał się na przystanku. Wsiada stara raszpla (sorry, inaczej nie umiem) i drze się na mnie z miejsca, że dlaczego jeszcze po pogotowie nie zadzwoniłam? Dlaczego ja nic nie robię? Człowiek leży! (i tak jeszcze chwilę w tym tonie, młodzież niewychowana), mówię więc - niech Pani powie kierowcy, że ma czekać na pogotowie, ja zostanę z tym panem i dzwonię.

112 - dzwonię, opisuję, mają przyjechać. Szpital właściwie 5 minut drogi od miejsca zdarzenia, więc naiwnie myślałam, że będą szybko, bo facet dalej nie może wstać. Umówiliśmy się z kierowcą, że zaczeka na karetkę na przystanku X. Dojeżdżamy więc do tego przystanku, a kierowca... Odjeżdża :)
- Co pan robi, miał pan czekać na karetkę?!
- Dobra tam, będę miał opóźnienie. (!)

Nie zdążyłam się jeszcze rozłączyć z dyspozytorem, więc podaję kierowcy telefon. Coś tam pogadali, kierowca ma czekać na przystanku Y.

W międzyczasie wśród pasażerów.
Wszyscy przejęci. Nikt nic jednak nie robi, oprócz jednej dziewczyny, która w czasie mojego dzwonienia na 112 i ochrzaniania kierowcy, utrzymywała kontakt z facetem.

Ktoś jednak zauważył, że pan... Może być pijany.
Reakcja? "Łee... To on pijany przecież, pff."
Odzywa się stara raszpla, jedyna wychowana wśród niewychowanych: "AAAA, TO ON PIJANY! A TO NIECH PAN JEDZIE!". Zatkało mnie. A raszpla zwraca się do pasażerki obok i tłumaczy: "Bo wie pani. Ja chciałam dzwonić po pogotowie, bo myślałam, że on trzeźwy".
Ogólnie ludzie w autobusie zaczęli się buntować, że przeze mnie pospóźniają się do pracy. Kierowca autobusu również. Musiałam dorosłym ludziom tłumaczyć, że strzał kantem twardego metalu z impetem w głowę może nie być zwykłym "kuku" i "żula" też zaboli. Na nic to, wszyscy wku*wieni na mnie.

Po jakichś 3 minutach postoju, z tyłu podjechał drugi autobus tej samej linii. Wszyscy się przesiedli (no, to się pospóźniacie dopiero). Zostałam ja i ta jedna dziewczyna. Pana udało się posadzić i nawiązać z nim sensowny kontakt. Okazało się, że owszem - Pan wypił, ale niewiele. Nie był żadnym degeneratem, menelem. A mimo to został osądzony.

Piekielność #2: karetka przyjechała po prawie 20 minutach.

autobus komunikacja_miejska

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 189 (207)

#75523

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Parę tygodni temu, około 21 dzwoni do szefowej nieznany numer.
Numer okazuje się należeć do lokatora budynku, w którym pracujemy. Podobno w biurze od 40 minut piszczy sobie alarm antywłamaniowy, mieszkańcom budynku przeszkadza - nie dziwne. Szefowa zbiera się i jedzie. Dojazd - dobre pół godziny.

Nic szczególnego - żadne włamanie, prawdopodobnie przez nieuszczelnione w czasie remontu drzwi (przy progu) wwiało coś do środka. Dawało tego dnia ostro, więc jakiś liść czy patyk miał prawo się zakraść i zaniepokoić czujnik swoim ruchem (jedyne wytłumaczenie, jakie znaleźliśmy).
Ochrony na miejscu nie ma, numer podany na nalepce nieczynny, cóż robić. Szefowa alarm wyłącza i zwija się do domu.

Wpół do pierwszej w nocy jej telefon dzwoni ponownie - ochrona informuje o załączeniu alarmu, ale włamania nie było, więc w sumie może spać spokojnie, oni tak tylko mówią.
Zapis w umowie z ochroną zakłada pojawienie się patrolu w ciągu 5 minut od załączenia alarmu, tymczasem oni sobie dzwonią po blisko 5 godzinach, żeby uspokoić. Czyli złodziej zdążyłby przerobić cały magazyn i jeszcze kawkę wypić.

Szefowa w...zdenerwowana. Faktury za ten miesiąc im nie zapłaci. I dobrze.

Ochrona na literkę "K"

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 242 (258)

#73551

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Inna historia o głuchoniemym z fantami przypomniała mi moją.

Zdarzyło mi się w 2014 jechać pociągiem z Warszawy do Poznania, siedzę więc i czekam na odjazd, a że zostało jeszcze kilkanaście minut, to do pociągu wtłoczył się mężczyzna z obrazkami o treści religijnej. Rozdawał je po różnych przedziałach, w końcu dotarł do mojego, w którym siedziałam sama. Wcisnął mi obrazek w łapę i wyleciał, ja zdziwiona, w sumie jechałam na koncert i nie wyglądałam jak boża owieczka, ale czytam na odwrocie formułkę w stylu "Jestem głuchoniemy, proszę o wsparcie, symbolicznie 5 zł, szczęść Boże". Nawet gdybym chciała mu pomóc, to drobnych nie miałam, więc jak wrócił po chwili, to zwyczajnie oddałam mu ten drogi obrazek.

W odpowiedzi tak mi zasunął z pięści w ramię, że nie mogłam wyjść z szoku i w efekcie nic nie zrobiłam, ale siniaczek został ze mną na długo :)

Gdybyście znaleźli kiedyś ludzką szczękę w pociągu Przewozów Regionalnych, to bardzo proszę o pozbieranie i zwrot.

PKP głuchoniemi

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 267 (283)

#73348

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z serii: miał być komentarz, ale wyszło długo. Do historii nr 73265.

Pracowałam kiedyś w serwisie telefonów i podobnych urządzeń multimedialnych, więc panika wybuchła niemała, jak pewnego dnia zobaczyliśmy plamę na suficie i kropelki wody podążające szeregiem w stronę podłogi. Akurat w punkcie przyjęć klientów. Po kilkunastu minutach próby ratowania sytuacji z sufitu leciało już właściwie jak z kranu. Przyjmowanie klientów mocno ograniczone jedynie do wydawania sprzętu po naprawie, co prawda bardziej by nam leżało zamknąć serwis na jakieś 2 godzinki i przynajmniej wysuszyć kałuże na podłodze i ścianach, ale szef słabo radził sobie z problemami i w efekcie z jednej strony biurka staliśmy z mopami, ścierami i wiadrami, a z drugiej z uśmiechem nr 5 wydawałyśmy telefony w akompaniamencie "łojojoj, ale się leje".

Ze względów bezpieczeństwa trzeba było odłączyć prąd, dlatego byłam bardzo ucieszona, jak zostało to zrobione bez ostrzeżenia w trakcie wypisywania faktury zniecierpliwionym już klientom (na moim kompie takie skomplikowane operacje trwały wieczność, raz w godzinach wieczornych facet przysypiał na krześle :D). Klient jak klient - bywa różny, ale klient-prawnik z żoną... Zawsze bywa taki sam.
Już prawie udało się wystawić fakturę, już klikałam "OK", kiedy komputerek rozbłysnął czernią i zrobił smutne "wziuuu...".

A Pan Klient nie po to studiował prawo, żeby teraz czekać. Wybuchła mała afera i po prostu nie dało się ani Panu Prawnikowi, ani Pani Żonie wytłumaczyć, że leje nam się na łeb i sprzęty, więc prąd odłączony ze względów bezpieczeństwa. Co mogę zrobić? Przepraszam. Zapraszamy jutro. Ew. wyślemy fakturę w PDF mailem. Nie. Co to za obsługa, co to za serwis, musimy mieć teraz, to skandal, wasza wina, skarga na was już w mojej kancelarii powstaje - i podobne przez dobrych kilkanaście minut. Po dłuższym czasie zajarzyli, że wielu innych opcji nie mają i dali się ugłaskać.

Stres był straszny, bo raz - leje się z sufitu w serwisie jednej z największych marek, dwa - ciśnienie o standard obsługi było nie do zniesienia i w losowych chwilach niezadowolony klient = twoja wina, nigdy nie udało mi się przewidzieć do końca, kiedy szef się wkurzy, bo nie zawsze miałam dużo możliwości naprawienia sytuacji, a że jestem bardzo nerwowa i klienci chyba wyczuwali moją chęć mordu, to cieszę się, że już tam nie pracuję.

Swoją drogą jego obwiniam najbardziej, że nie zamknął serwisu na czas potrzebny do opanowania sytuacji, bo po drodze trafiła nam się awantura z dziadkiem, że serwis otwarty i on żąda przyjęcia telefonu do naprawy. Na naprawę mieliśmy narzuconą godzinę, a jedyny technik zasuwał z mopem.

Tak że tego. Głupich nie sieją.

serwis

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 158 (192)

#73349

przez (PW) ·
| Do ulubionych
A tak mi się przypomniało przy okazji historii z serwisu telefonów.

Czasami dzwonili Klienci płci męskiej, którzy słysząc po drugiej stronie kobietę byli niezadowoleni, czy nawet zniesmaczeni. Serwis był, można powiedzieć, kobiecy, bo oprócz szefa jedynym mężczyzną był technik. Technika jednak starałam się nie obarczać odbieraniem kapryśnych telefonów, bo roboty miał jak stąd do Kalifornii, a i tak miałam wyrzuty sumienia, że zawracam mu gitarę pytaniami o dostępność części.

I pewnego dnia rozmowa, której nie zapomnę nigdy :)
Ja: Dzień dobry, Serwis Taki, Imię i Nazwisko, słucham.
Klient: Dzień dobry, mogę z jakimś panem rozmawiać?
Ja: Niestety, żaden pan nie jest w tej chwili dostępny. Może mogę jakoś pomóc?
K: Nieee bo ja mam takie raczej techniczne pytanie.
J: Słucham, może będę umiała pomóc.
K: Żadnego pana nie ma?
J: Niestety, żadnego.
K: Echhh... No bo wie pani... Bo mam takiego Szajsunga... I... Ech... No od pewnego czasu.... No wyskakuje mi taki... Ech, taki komunikat... Nie, wie pani co? Bez sensu. Ja bym chciał z jakimś panem porozmawiać.

W praktyce: W punkcie przyjęć tłum oczekujących ludzi, przede mną telefon po naprawie, który musiałam ogarnąć w nie pamiętam ile, ale kilka minut, za mną kolejny, który przygotować do naprawy muszę.
A w słuchawce pierdzi mi taki pan, że dlaczego jest pani kobietą :)
Ostatecznie technikowi gitarę zawrócić musiałam, bo pan nie mógł się z sytuacją pogodzić.
W sumie teraz się z tego śmieję, ale wtedy - gdyby głos mógł zabijać...

serwis

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 255 (289)

#69950

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia ~LadyMartini o szkolnym wyjeździe na nagranie programu telewizyjnego przypomniało mi podobną historię.
W liceum chodziłam do klasy o profilu dziennikarskim - właściwie byłby to zwykły human, ale dzięki zaangażowaniu naszego kochanego nauczyciela historii, profil klasy ze zwykłego humanistycznego rozszerzał się o jeden przedmiot dziennikarski w roku - były to bardzo fajne zajęcia, a dzięki nauczycielowi mieliśmy wiele okazji do praktyki - wyjazdy na nagrania, do radia, czasem zapraszani byli aktorzy czy inni celebryci na pogadankę do szkoły.

Wszyscy jednak zapamiętamy klasowy wyjazd na nagranie bardzo wówczas popularnego programu o głosach Polaków, emitowanym w publicznej telewizji numer 2.
Nie ma co ukrywać, wycieczki szkolne przyjmowane są w takie miejsca z otwartymi ramionami, bo zapełnia to widownię za darmo.

Dotarliśmy na miejsce, mniej więcej w południe miało zacząć się nagranie. Zaczęły jednak pojawiać się opóźnienia z wejściem na widownię - pół godziny, godzina, dwie, tysiąc, sterczymy pod drzwiami i czekamy. Kiedy w końcu udało się nam wejść i posadzić wszystkie litery na krzesełkach, przedstawiono nam prawdopodobnie najbardziej irytującą kobietę na świecie. Była to bardzo młodzieżowo ubrana blondyna, która miała nas zarażać swoją życiową energią i pozytywnym podejściem, ale w rzeczywistości wyglądała, jakby sobie wstrzykiwała w żyły roztwór kawy z energetykiem i jakimiś narkotykami. Jej rola polegała na siedzeniu na jednym z miejsc i reagowaniu. Nie, publiczność nie śmieje się z żartów i nie klaszcze zawsze równo sama z siebie. WSZYSTKIE reakcje publiczności pokazuje Walnięta, a marionetki mają ją obserwować i powtarzać.

Wszystko to, co widzicie w takich programach jest sztuczne. Każdy "naturalny" tekst jest ustawiony i nagrywany po kilkanaście razy do znudzenia, żeby wybrać ten najbardziej naturalny. I tak wszystko. Każde wejście na scenę, każdy komentarz, każda wersja klaskania publiczności - serio, nawet oklaski czy salwy udawanego śmiechu nagrywa się po kilka razy i później wybiera te najlepsze...
Domyślać się możecie, że dzięki wielokrotnym powtórkom takich samych ujęć, nagranie tego burdelu zajęło naprawdę wiele godzin.

Planowo mieliśmy wyjść chyba o jakiejś 17, a dość mieliśmy o 20. Nikt nie pozwolił nam opuścić widowni i pójść w spokoju do domu, bo raz, że nauczyciele, a dwa, to przecież nie może być pustego miejsca na widowni.
Byliśmy zmęczeni, głodni, było późno, następnego dnia lekcje od 8, a przed nami jeszcze połowa programu i Walnięta, która biegała po scenie i pieprzyła w mikrofon jakieś głupoty, które miały pomóc nam przetrwać.

Kilka minut po 23 powiedziałyśmy z koleżanką, że bez jaj. Wyszłyśmy z widowni pod jakimś banalnym pretekstem typu toaleta i przecisnęłyśmy się do najbliższego wyjścia. Jak jakieś tandetne agentki. Środek nocy, nie wiemy gdzie jesteśmy, trochę zimno, koleżanka była tak zmęczona, że dostała ataku histerycznego śmiechu, ale ciągniemy w poszukiwaniu przystanków, co ostatecznie zakończyło się powodzeniem i wróciłyśmy do domu.

Nagrywanie programu zakończyło się ok. 2 w nocy.
Osoby, które nie przyszły następnego dnia do szkoły, miały nieusprawiedliwione nieobecności.
Kiedy doczekaliśmy się emisji programu okazało się, że nikogo z nas nie widać, bo publiczność była umieszczona w cieniu.

Uraz był :) nawet nie potrafię powiedzieć, czy taki cyrk zdarza się często. Byłam później na nagraniach 2 innych programów z niebieskiej stacji i na jednym opóźnienie było, chociaż nie tak gigantyczne, na drugim zaś nie było prawie wcale. Czy to wina stacji numer 2, czy konkretnego programu? Nie wiem. Po prostu nie polecam.

programy telewizyjne

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 280 (360)